*43*
Wspomnienie
-Rick! To niedorzeczne.- Amara chwyciła mężczyznę za ramie aby go zatrzymać oraz by na nią spojrzał. Patrzyła na niego gniewnie nie wierząc że mówi poważnie.- Chyba oszalałeś abyśmy jeszcze dzisiaj opuścili stodołę.
Była już jesień, a ostatnio pogoda nie była dla nich zbyt łaskawa. Padało i było zimno przez co czworo z nich rozchorowało się. To nic groźnego, ale potrzebują czasu aby wyzdrowieć i nadawać się do dalszej podróży. Zatrzymali się w stodole w lesie. Carol, Glenn, Beth oraz nawet Daryl dostali grypy. Musieli oddzielić ich od reszty aby pozostali się nie zarazili. Amara wyruszyła sama do lasu po rośliny, które pomogły by im wyzdrowieć. A niestety nie mogli zdobyć lekarstw. Zrobiła z roślin napar i podała go chorym. Następnego dnia ich stan polepszył się, gorączka spadła i nie byli już tak zakatarzeni, ale nie byli jeszcze gotowi do drogi.
-Wiec ile jeszcze potrzebują?- Rick'owi nie podobało się że muszą zostać w tym miejscu dłużej niż jeden dzień, ale co mógł zrobić. Rogers miała racje. Gdyby teraz wyruszyli nie mieli by szans jeśli większa liczba sztywnych by się pojawiła i ich zaatakowała. Daryl razem z Amarą robili dywersje gdy robiło się zbyt gorąco i spacerowiczów robiło się za dużo. A teraz kusznik jest chory, ciemnowłosa sama nie dałaby by rady odciągnąć sztywnych gdyby zaszła taka potrzeba. Ostatnim razem podobno prawie jej nie ugryźli wiec jakim prawem miałby ją tak narażać, jest im potrzebna, cholera ona jest lekarzem, myśliwym i pomaga chronić resztę. Tracąc ją mogli by stać się zbyt słabi.
-Przynajmniej dwa dni. Postaram się postawić ich na nogi jak najszybciej.
-Dobrze. Czegoś potrzebujesz?
-Wody, jeśli możesz napełnij wiadro, myślę że w pobliskiej studni jest jeszcze woda. Zrobię coś do jedzenia. Mamy grzyby wiec może uda mi się coś wykombinować z pomocą Carol.- mężczyzna skinął głową i ruszył w stronę wyjścia z stodoły.
Amara przygotowała zupę z grzybów, które zebrała razem z Hershel'em w lesie i doprawiła je ziołami aby miały jakiś w miarę przyjemny smak. Pomogła jej przy tym Carol. Może to nie rarytas, ale wystarczy aby zabić głód na pewien czas.
-Daryl.- syknęła ostrzegawczo gdy mężczyzna odwrócił głowę w bok.- Musisz jeść.- ale on pokręcił głową. Kobieta westchnęła nadal trzymając puszkę, w której jest potrawa, którą przyrządziła. Niestety nie mieli normalnych naczyń wiec skorzystali z tego co było pod ręką, oczywiście oczyściła rzeczy zanim nalała tam cieczy.
-Co to w ogóle jest?- zapytał krzywiąc się na widok zawartości puszki.
-Zupa z grzybów.
-Wygląda jak gówno.
-Ah, może nie jest to wykwintne danie, ale do gówna mu jeszcze daleko. Na litość boską, Daryl ogarnij się i to zjedz albo zmuszę cie siłą. A uwierz mi nie będę łagodna.
Brązowowłosy niechętnie wziął od niej puszkę. Spojrzał na ciemnowłosą mrużąc oczy i powąchał zawartość naczynia. Amara wywróciła oczami podirytowana jego dziecinnym zachowaniem i marudzeniem.
-Nie chce cie otruć choć w tej chwili nabrałam na to ochoty. Będąc chorym jesteś jeszcze gorszym dupkiem.- ciemnowłosa usiadła po turecku przed nim i oparła podbródek na dłoni, którego łokieć oparła na swoim udzie. Daryl powoli spożył trochę zupy. Ciemnowłosa uniosła brwi wyczekując jego reakcji. Kusznik spojrzał na nią znad puszki i wzruszył ramionami.
-Jadłem gorzej smakujące rzeczy.
-Ależ ty potrafisz skomplementować.- sarknęła przyglądając się jak opróżnia dość szybko całą zawartość puszki.- Dokładki?- uśmiechnęła się do niego, a on skinął głową. Ciemnowłosa wzięła od niego puszkę i wstała aby dolać mu zupy.
-Dziękuję.
-Dla ciebie wszystko gburku.
~~~~
Amara ocknęła się i podniosła do siadu rozciągając się trochę. Ostatnio nie miała okazji tak dobrze się wyspać choć warunki nie są najlepsze. Poczuła jak kości jej strzelają i zerknęła jeszcze sennie na siedzącego i czatującego Daryl'a przy oknie. Inni jeszcze śpią. Rogers pomyślała że czas go zmienić, ale zdała sobie sprawę że słońce już świeci i przebija się przez szpary miedzy deskami. Nie obudził jej gdy miała mieć swoją warte, znowu to zrobił. Podniosła się i cicho do niego podeszła.
-Myślałem że dłużej będziesz spać.- powiedział pół szeptem nie obdarzając ją swoim spojrzeniem.
-Dlaczego mnie nie obudziłeś?- zapytała z wyrzutem. Wzruszył jedynie ramionami nie odpowiadając jej. Była zła na niego za to, ale tylko trochę. Właściwie to tym razem była mu wdzięczna. Od ostatnich paru dni ledwo przesypiała po trzy godziny na dobę, a nawet zarwała jedną całą nockę.- Dziękuję.- powiedziała łagodnie. Daryl zerknął na nią. Spodziewał się kolejnego wykładu i ostrych słów, ale najwyraźniej tym razem zrozumiała że dobrze zrobił. Musiała się wyspać aby nie upadła na zdrowiu. A skoro ona sama nie chciała zadbać o siebie, on musiał to zrobić, dla jej dobra.
Gdy pozostali wstali, wyszli z domu i ruszyli w kierunku drogi gdzie zostawili na poboczu swoje samochody i ruszyli w drogę.
Wspomnienie
Rozbili tymczasowe obozowisko obok niedużego jeziora. Dzisiaj było wyjątkowo ciepło, jesienna pora nie dokuczała im tak bardzo. Cześć z nich korzystała z tej chwili aby się odprężyć przy wodzie i poczuć jeszcze nadal ciepłe promienie słońca na skórze. Za to Daryl, Amara i Rick łapali ryby. Używali do tego naostrzonych kijów. Wcześniej byli z nimi jeszcze Glenn i Tdog, ale oni szybko się poddali gdy nie potrafili upolować żadnej ryby tylko je płoszyli.
Amara będąc w wodzie sięgającej jej prawie do pasa zauważyła przepływającą obok niej rybę. Musiała być ostrożna aby jej nie wystraszyć, a kiedy wyczuła odpowiedni moment zamachnęła się kijem i przebiła nim rybę. Uniosła do go góry aby zobaczyć jaki upolowała okaz, nie był specjalnie duży, ale nie wybrzydzała wyszła na brzeg i podała rybę Hershel'owi aby wypatroszył ją po czym wróciła do wody. Daryl z Rick'em próbowali łowić ryby przy pomocy siatki. Brązowowłosy zerknął co jakiś czas na Rogers, która z uwagą i skupieniem przyglądała się taflom wody szukając kolejnej ofiary.
-Jest w tym dobra.- powiedział Rick na chwile zerkając w stronę ciemnowłosej.
-Mhm.
-Jesteś obecny?- były policjant lekko trącił brązowowłosego gdy ten nadal wpatrywał się w to co robi Amara, a raczej w jej osobę. Co mógł poradzić że widok jej będącej częściowo mokrą sprawiał, że nie mógł przestać patrzeć.
-Co?- spojrzał na Grimes'a pytającym wzrokiem. Rick uśmiechnął się do niego.
-Dogadujecie się. Wydaje się że jesteście blisko...
-Wydaje ci się.- burknął wracając do łowienia ryb. Na jego twarzy zagościł lekki rumieniec.
-Tak tylko głośno myślę. Lubisz ją, a ona ciebie.
Po skończonych łowach wszyscy zebrali się wokół ogniska i rozkoszowali się pieczonymi rybami. Jak na jesienny wieczór nie było zbyt chłodno wiec dłużej mogli posiedzieć razem na zewnątrz zanim poszli by do swoich namiotów. W pewnym monecie Hershel poprosił swoją najmłodszą córkę aby zaśpiewała coś klimatycznego. Beth na początku była onieśmielona, ale dała się w końcu namówić. Zaśpiewała przyjemną i wolną piosenkę. Inni z przyjemnością słuchali jej delikatnego głosu.
I want one moment in time
When I'm more than
I thought I could be
When all of my dreams
Are a heartbeat away
And the answers are all up to me
Give me one moment in time
When I'm racing with destiny
Then in that one moment of time
I will feel, I will feel eternit
~~~~
Liście dawno zaczęły opadać z drzew sypiąc się dwójce osób na głowę, którzy szli przez las. Poszli przodem aby jeśli niczego tu nie znajdą nie fatygować pozostałych by szli dalej. Ale jednak w oddali zauważyli coś. Chatkę. Przyspieszyli kroku i wtedy weszli w cześć gdzie rosną jakieś dość wysokie rośliny. Sporo ich tu jest i otaczają prawie z każdej strony ten nieduży drewniany budynek.
-To konopie.- powiedziała Amara dotykając i przyglądając się roślinom.
-Maryha?- zapytał Daryl nie wierząc jej na słowo.
-Ktoś tu nielegalnie hodował konopie.- ciemnowłosa obejrzała się przez ramie i zobaczyła że Dixon zrywa liście.- Masz zamiar zrobić sobie skręta?
-Mhm.
-Oszalałeś? Jeszcze nie sprawdziliśmy czy chatka jest bezpieczna, a ty chcesz mieć odlot?- spojrzała na niego krzyżując ramiona na piersi.- To zły pomysł.
-Nie musisz mi mówić co mogę robić.
-Tylko pamiętaj gdy weźmiesz sztywnego za różowego dużego pluszaka rzygającego tęczą, proszę nie próbuj go przytulić.
-Ta.- burknął dalej zrywając liście. Amara westchnęła i podeszła do budynku. Sprawdziła go, ale na szczęście żadnego spacerowicza tam nie było i w najbliższej okolicy również nie. Było bezpiecznie, a przynajmniej w tej chwili. Gdy wróciła zobaczyła jak brązowowłosy zaciąga się skrętem, a dym ucieka z jego ust prosto w jej twarz. Zaczęła kaszleć czując jak biały dym podrażnia jej gardło. Zaczęła machać rękoma aby go odgonić od siebie to paskudztwo.
-Przestań.- warknęła gdy kusznik ponownie chuchnął w jej stronę. Dziwnie się uśmiechał, najwyraźniej już zaczęło działać.
-Zabaw się.- wyciągnął w jej stronę innego skręta, którego zrobił. Ale ona nie przyjęła go.
-Chce jeszcze pożyć.- machała dłońmi aby odpędzić od siebie dym, ale on cały czas na nią chuchał, nawet gdy odsuwała się od niego to on specjalnie podchodził jeszcze bliżej.- Przestań.- zachichotała. Daryl w odpowiedzi zaczął się cicho śmiać. Amara oparła się o jego ramie nie mogąc przestać się uśmiechać.- Nie dobrze, musimy iść po resztę.- powiedziała zanim zaczęła powoli przestać myśleć racjonalnie.
-Musimy co?
-Nie wiem, zapomniałam.
Oboje zaczęli chichrać się jak idioci. Ciemnowłosa aż zgięła się w pół nie mogąc przestać, zaczął boleć ją już brzuch.
-Nie mogę przestać.- wydusiła z siebie kładąc się plecami na ziemi.
-Wiec nie przestawaj.
Obojgu dopisywał świetny humor. A ciemnowłosa zaczęła widzieć latające nad nią motylki. Daryl'owi za to zaczęło się zdawać że widzi kucyka wiec postanowił go dosiąść.
Pozostali z grupy byli zaniepokojeni że długo nie wracają wiec poszli ich poszukać. A gdy dotarli na miejsce nie mogli wyjść z szoku widząc co Amara i Daryl robią. Kusznik podskakiwał i machał ręką jakby wymachiwał kapeluszem, a ciemnowłosa wierzgała na ziemi wymachując kończynami jakby robiła aniołka na śniegu.
-Co wy wyprawiacie?- zapytał Rick. Gdy Rogers go usłyszała podniosła się nagle i podbiegła do niego wręcz rzucając się na niego tuląc go mocno. Mężczyzna nie wiedział co zrobić. Kobieta szybko jednak przeszła do tulenia pozostałych, ściskała ich mocno mówiąc im jak bardzo są uroczymi szczeniaczkami.
-Dzielny rycerzu!- zawołała do Daryl'a, który słysząc ją w podskokach zbliżył się do niej i wziął ją za dłoń. Razem zaczęli podskakiwać i zaczęli krążyć wokół chatki.
-Ktoś mi powie co im odbiło?- zapytał Glenn nie rozumiejąc tak jak pozostali co ta dwójka odwala.
Hershel zauważył rośliny, które tu rosną. Rozpoznał je i wyjaśnił pozostałym, że musieli je zapalić dlatego są w takim stanie. Jason zdziwił się bo wiedział że Amara nigdy wcześniej nie paliła i nie używała takich rzeczy. Nie brała narkotyków aż do teraz.
Dla bezpieczeństwa złapali ich i zaciągnęli do chatki aby tam doszli do siebie i by narkotyk przestał działać. Gdy minęła im faza, a reszta opowiedziała im co oni wyczyniali byli zawstydzeni, a zwłaszcza Amara. Winiła za to Daryl'a ponieważ on chuchał w nią tym dymem, którego się nawciągała. Ale nie mówiła pozostałym jak to naprawdę było. Wzięli odpowiedzialność po równo na siebie. Daryl nie rozumiał czemu ona to zrobiła, to on był winny nie ona. A jednak nie wydała go. Właściwie gdy po tym przypomnieli siebie co robili po prostu śmiać im się chciało. Mimo niebezpieczeństwa na jakie się narazili to była miła odmiana. Mogli naprawdę się zrelaksować i mieć wszystko głęboko w poważaniu choć na krótką chwile. To było dobre i nie żałowali.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top