2

  Obudziłam się w swoim pokoju z myślą, że rodzice pojechali na weekend do cioci.

  Byłam starannie przykryta kołdrą, a włosy miałam zaplecione w gruby warkocz. Na poduszce leżała mała czarna kulka. Była tylko trochę większa od mojej pięści. W pewnym momencie ta "kulka" poruszyła się. Krzyknęłam i wyrzuciłam poduszkę w powietrze.

- Nie widać, że śpię? - usłyszałam zirytowany głos.

  Z otwartymi ustami wpatrywałam się w coś dziwnego. Na moich kolanach siedział miniaturowy kotek. Oczywiście z zielonymi oczami. Ponownie krzyknęłam i szybko wstałam.

- Nie bój się - uspokajała mnie czarna istota. - Jestem Amy. Mam ci pomagać.

  Powiedziała to jak najnormalniejszą rzecz na świecie.

- Po pierwsze - nie boję się - zaczęłam drżącym głosem. - Po drugie -  mam na imię Emma. Po trzecie - jeżeli jesteś kotem, to nie powinnaś umieć mówić.

  Amy pokiwała głową ze zrozumieniem.

- Jestem kotem i potrafię mówić. Po prostu prawie żaden człowiek nie rozumie naszej mowy. Tylko nieliczni. Tacy jak ty.

  Zmarszczyłam brwi.

- Powoli, ja to ciągle przyswajam... - mruknęłam. - O co tu chodzi?

- No... Zostałaś wybrana przez Kocią Radę do...

- Przez co? - zdziwiłam się.

- Kocią Radę - powtórzyła Amy. - Grupę najmędrszych kotów przypisanych do najbliższego kontaktu z wnętrzem Matki.

  Mój mózg eksplodował. Nie rozumiałam ani słowa...

- Będziesz ochraniać Matkę - powiedziała wesoło. 

  Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc milczałam. Westchnęłam głęboko. Wstałam i udałam się do kuchni. Nalałam sobie szklankę mleka. Piłam, myśląc o tym zdarzeniu w lesie. A jeśli to był sen?

  Tylko jak wytłumaczyć obecność Amy w moim pokoju? To wszystko musiało stać się naprawdę.

- Masz coś do jedzenia? - zapytała mnie kotka.

- Ee... -podrapałam się po głowie, zaglądając do lodówki. - Może być kurczak?

- Kurczak? A czy ja jestem jakimś zwykłym kotem?

- Ee... Nie?

  Amy głęboko westchnęła.

- Słuchaj - zaczęła. - Jestem Opiekunką. Każdy Opiekun ma inne wymagania. Zazwyczaj nasze upodobania są podobne do upodobań podopiecznych. Energię dają mi karmelowe cukierki z czekoladowym nadzieniem.

  Wybuchłam niepohamowanym śmiechem.

- Żartujesz sobie ze mnie? - spytałam.

  Kotka z powagą pokręciła głową. Ciągle uśmiechając się pod nosem wzięłam portfel i klucze.

- Będę z powrotem za niecałą godzinę - zwróciłam się do Amy zakładając skórzaną kurtkę.

- Nie ma mowy, moja droga - zaprotestowała. - Muszę się tobą opiekować.

- Czyli teraz będziesz moją niańką? - zapytałam.

- Dokładnie.

  Przewróciłam oczami, jednak przyklękłam i wzięłam kotkę na ręce.

- Chyba nie myślisz, że będziesz mnie tak trzymać? - zirytowała się Amy.

- To co mam niby zrobić? Wsadzić cię do torebki dla mini pieska?

- Po prostu schowaj mnie do kieszonki... - powiedziała zrezygnowana.

  Zrobiłam, jak mi kazała, zamknęłam dom i ruszyłam do sklepu. Całą drogę słyszałam jej ciche mruczenie. Nie musiałabym nigdzie iść, gdyby nie to, że uwielbiam karmelowe cukierki i całą paczkę zjadam jeszcze tego samego dnia, w którym ją kupiłam...

- Ile ich kupić? - spytałam.

- Hmm... Dziesięć cukierków powinno wystarczyć na ten weekend...

  Stanęłam w miejscu. Dziesięć? Może jednak się jakoś dogadamy...

  Zrobiłam kilka kroków wpatrując się w ziemię. Nagle wpadłam na kogoś i straciłam równowagę. Poleciałam do tyłu i spadłabym, gdyby nie to, że zrobiłam salto.

- Co to było?! - spytałam sama siebie.

  Usłyszałam cichy śmiech w kieszeni kurtki.

- Mógłbym cię spytać o to samo... - odpowiedział mi zdziwiony głos.

  Podniosłam wzrok i oniemiałam.

- Cześć, Emma - przywitał się Michael z uśmiechem.

- Ee... Cześć...

  Właśnie zrobiłam salto do tyłu przed najprzystojniejszym chłopakiem w naszym mieście. Przy okazji napomknę, że koszulka podciągnęła mi się do góry i Michael mógł podziwiać mój brzuch.

- Gdzie tak pędzisz? - zapytał, zakładając ręce na piersi.  

  Ee... Ja? Hmm... Ach! No tak!

- Po cukierki - odpowiedziałam, drapiąc się po karku.

- Po cukierki, powiadasz? - znów się zaśmiał. - Czyli do sklepu, czyli tam, gdzie ja, czyli idziemy razem.

  Popatrzyłam na niego wielkimi oczami.

- Tak łatwo się mnie nie pozbędziesz, kochana - pokręcił głową i zacmokał.

- Chyba nie mam zamiaru próbować - posiedziałam, wpatrzona w swoje buty.

  Michael skomentował to krótkim śmiechem i szturchnięciem mnie w żebra. Pisnęłam cicho i objęłam się ramionami. Spowodowało to kolejny wybuch śmiechu u chłopaka.

- Zawsze się tyle śmiejesz? - zapytałam rozbawiona.

- Tylko przy tobie - posłał mi całusa w powietrzu.

  Wyszczerzyłam zęby w ogromnym uśmiechu.

  Wchodziliśmy do sklepu i Michael przepuścił mnie pierwszą, zabawnie poruszając brwiami powiedział:

- Gdyby nie to, że te drzwi same się rozsuwają, otworzyłbym je przed tobą.

- Supermarket zrujnował twoje dżentelmeńskie plany - wykrztusiłam, czerwieniąc się.

  Roześmiał się - ponownie - i poprowadził mnie do stoiska ze słodyczami. Sięgnęłam po karmelowe cukierki z czekoladowym nadzieniem, jednak moja ręka napotkała na przeszkodę w postaci dłoni chłopaka. Michael zabrał jedną paczkę i mi ją podał, a potem wziął drugą dla siebie. Zaśmialiśmy się głośno, czym zwróciliśmy na siebie uwagę starszej pani wybierającej jabłka. Popatrzyła na nas ze zgorszeniem. Klepnęłam go w ramię i podniosłam palec do ust, nakazując mu zachować ciszę. Pokiwał poważnie głową, jednak w jego oczach płonęły wesołe iskierki. Poszliśmy do kasy, zapłaciliśmy i wyszliśmy ze sklepu.

- To gdzie idziemy? - zapytał.

- Do domu? - zdziwiłam się.

- Nie... - skrzywił się Michael. - Nie teraz.

- Teraz, czyli kiedy?

- W najlepszym momencie...

  Popatrzyłam na niego zaskoczona.

- No... - zaczął chłopak, prowadząc mnie w stronę lasu. - Skoro jesteś tak wygimnastykowana, to bez problemu dasz sobie radę tam, gdzie cię zabieram.

- Zabierasz mnie gdzieś? Okay...

  Zachichotał, zasłaniając usta. Ten gest wywołał u mnie wybuch śmiechu.

- Śmiejesz się jak księżniczka - powiedziałam.

- Więc ktoś musi być moim księciem - dźgnął mnie w żebra.

- Mam być twoim rycerzem? - spytałam żartobliwie.

- Nie pogardziłbym...

  Zatrzymałam się na chwilę, otworzyłam paczkę i wyciągnęłam trzy cukierki. Jednego rozpakowałam niezauważalnie i dałam Amy. Drugiego rzuciłam Michaelowi i powiedziałam:

- Masz i przymknij się wreszcie.

  Mrugnęłam do niego. Sama też włożyłam do ust cukierka i pozwoliłam, aby między nami zaległa przyjemna cisza.

  Nagle stanęłam jak wryta. Zza drzew wyłonił się kot z zielonymi oczami. Nawet tu nie mogą mi dać spokoju? Przy Michaelu? Zerknęłam na niego. Pochylał się nad innym kociakiem i głaskał go po głowie. Zdziwiłam się.

- Chodź, Emma - odezwał się, wyciągając do mnie rękę.

  Wpatrywałam się w jego zielone tęczówki jak zahipnotyzowana. Chwyciłam dłoń Michaela i pozwoliłam zaprowadzić się w nieznane mi miejsce.

- Zamknij na chwilę oczy - polecił.

  Po chwili wahania zrobiłam to, co chciał. Szliśmy wzdłuż jakiegoś szemrającego strumyka, ptaki odśpiewywały swoje arie. Coś przebiegło koło mnie i musnęło moją nogę. Krzyknęłam przestraszona.

- Spokojnie - zaśmiał się Michael. - To tylko dziki kot.

- Taa, fajnie - odparłam. - Mogę już otworzyć oczy?

- Jeszcze tego nie zrobiłaś? - zdziwił się chłopak.

  Uderzyłam go w ramię. A potem otworzyłam usta ze zdumienia. Rzeczywiście był tu strumyk. Jednak nie taki, jak w mojej wyobraźni. Wyglądał jak z bajki, srebrzysty z małymi kamyczkami na dnie i czystą wodą. Piły z niego dwie sarny i jeleń. Oczywiście było tu również mnóstwo kotów. Wszystkie na nas patrzyły.

- Co to jest? - prawie krzyknęłam.

- To jest miejsce, do którego chciałem cię zabrać, żeby przetestować te twoje kocie zdolności - odpowiedział z zadziornym uśmieszkiem.

  Kocie zdolności? Szłam przed nim, ignorując jego spojrzenia. Oczywiście, jak to ja, zaplątały mi się nogi i runęłam do przodu. Michael ryknął śmiechem.

- Tyle z moich kocich zdolności - mruknęłam, chowając twarz w dłoniach.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top