1

  Pamiętam, że czekałam na autobus, kiedy pierwszy raz je zobaczyłam. Przeraźliwie zielone, patrzyły na mnie zza rogu ulicy, jednak nie mogłam dostrzec ich właściciela. Gdy zrobiłam krok w ich kierunku, zniknęły. Rozpłynęły się w powietrzu. Mrugałam kilka razy, ale oczy się nie pojawiły. Chwilę później przyjechał autobus i ruszyłam w drogę powrotną do domu. 

  Na pewno zapomniałabym o tej sytuacji, gdyby nie to, że się powtórzyła. Na przyjęciu urodzinowym znajomej z klasy wykrzykiwaliśmy imię solenizantki i zupełnie niespodziewanie dostrzegłam je. Spoglądały na mnie zza okna jej pokoju. Zieleń zabłysła dziko i oczy zniknęły z mojego pola widzenia. Byłam przerażona. Powiedziałam, że źle się czuję i poszłam do domu. Właściwie to pobiegłam. Wparowałam do środka i zatrzasnęłam za sobą drzwi. Mimo wszystko czułam ich obecność. Kocie oczy śledziły każdy mój ruch. I było ich coraz więcej. Z każdym dniem napotykałam je coraz częściej. 

  Jednak na jakiś czas przestałam zwracać na nie uwagę. Skierowałam ją na Michaela Scotta. To wysoki, dobrze zbudowany blondyn o ciemnozielonych oczach i przepięknym uśmiechu. Chodzimy do tego samego liceum. Ja do klasy 2 B, on do 2 F. Na jakiejś imprezie moja przebojowa znajoma przedstawiła nas sobie, wtedy byli parą. Już miesiąc później zostawiła go dla hokeisty z licealnej drużyny. Michael stał się jakiś dziwny. Wzrok miał nieobecny, nawet inaczej zaczął chodzić. Jego ruchy były... zwinniejsze. Czasami znikał z ostatnich lekcji, ale na szczęście bardzo rzadko. Po tej nietypowej zmianie zaczął podobać mi się jeszcze bardziej.

  Pewnego piątkowego popołudnia wybrałam się na spacer do lasu. Zobaczyłam czarnego kota z błyszczącymi zielonymi oczami. Niewiele myśląc ruszyłam w jego kierunku. Zwierzak wolnym krokiem poruszał się między drzewami. Po kilku minutach pojawił się drugi kot. Miał krótkie białe futro i oczy tego samego koloru co pierwszy. Przysiadł i przez chwilę intensywnie się we mnie wpatrywał. Ziewnął przeciągle i dogonił swojego towarzysza. Ja też podbiegłam do kotów, bo czułam, że idą coraz szybciej. Mrugnęłam kilka razy nie dowierzając własnym oczom. Przez las prowadziła mnie już cała armia kotów. Rude, brązowe, kremowe, szare, czarne, białe, prążkowane i w kropki. Nagle wszystkie się odwróciły i zalała mnie zieleń ich ślepi. Patrzyły w moje ciemnoszare oczy. W momentach takich jak ten, czyli gdy się bałam, wyglądały na czarne. Zauważyłam, że las stał się bardzo gęsty. Koty przeszły pod gałęzią niewysokiego drzewa. Podążyłam za nimi, a gdy wyprostowałam plecy, ukazał mi się wspaniały widok.

  To była duża polana. Na jej środku rosło monstrualnych rozmiarów drzewo. Wokół niego płynęło coś, co mogłabym określić jako rzekę światła. Była wąska, jednak oplatała całą roślinę. A chwilę później zaczęła zmierzać w moją stronę. Dotknęła mojej dłoni i całe ciało przeszedł dziwny dreszcz. Rzeka światła była niezwykłą jasnością. Koty utworzyły wokół mnie koło i zamknęły oczy. Stałam w okręgu otoczona blaskiem. Usłyszałam jedno proste zdanie zanim straciłam przytomność.

- Witamy, Ario.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top