Ktoś Z Nikąd I Zewsząd

NICOLA
- Musicie odnaleźć świątynie! Prędko, wstawać!-usłyszałam głos starca. Strasznie ostatnio mnie denerwuje, ale mimo wszystko posłusznie wstawałam. Mimo iż był to poranek było bardzo ciepło, wręcz gorąco.
Przebrałam się i po chwili usłyszałam wołanie:
- NICOLA!!! SZYBKO BO NIE ZDĄŻYSZ WYJŚĆ!!!- o co chodzi temu debilowi, to ja nie wiem.
Zabrałam swoje rzeczy i z oczami zmrużonymi ze zmęczenia powoli zaczęłam kierować się w stronę schodów... gdyby tylko nadal istniały. Szybko się rozbudziłam i pognałam z powrotem do pokoju.
- CO TU SIĘ DO DIASKA DZIEJE?! I GDZIE SĄ SCHODY?!- krzyknęłam przez okno.
- BUDYNEK SIĘ PALI- dopiero teraz mi to mówią?!
Nagle dywan zaczął wyglądać jakby się spalał, ale nie widziałam ognia. Na krawędzi po drugiej stronie pokoju przy drzwiach dywan już się zwęglał. Nie myśląc dłużej przerzuciłam torbę przez ramię i wyskoczyłam. Zobaczyłam ciemność. Usłyszałam głos Alixa.
- Żyjesz?- otworzyłam oczy (jak się okazuje zamknęłam je).
- Tak, chociaż mogłabym umrzeć. Wtedy przynajmniej nie powitała by mnie ta gęba. Tak wogóle- zmieniłam temat- dlaczego nigdzie nie widziałam ognia?- spytałam.
- Bo ktoś użył zaklęcia occultum inspires ignem.
- Czyli..?- jak oni nie przestaną używać niezrozumiałych mi języków albo ich mnie nie nauczą to im krtań wytnę i już więcej mi tak paplać nie będą.
- To po łacinie, znaczy tyle co „ukryty ogień". Będzie cię trzeba tej łaciny nauczyć. W tym świecie trudno ci będzie. Tak jak u was w twoim wymiarze powszechny jest angielski i jego odłamy które ledwo się od siebei różnią, tak samo jest z łaciną tutaj, w sensie jest to głowny język służący do komunikacji którym jesteś w stanie porozumieć się w każdym wymiarze- zakończył wykład.
No chyba niw... Ja się nie pisałam na łacinę. Wogóle na nic się nie pisałam. Mogłam grzecznie iść spać, a słodycze oddac mamie pod pretekstem, że są niezdrowe.
- NICOLA CHODŹ NA PERON! ZARAZ NAM POCIĄG UCIEKNIE!- usłyszałam blondasia. I znowu do pociągu... To wszystko mnie zaczyna przytłaczać. JA CHCĘ SPAĆ, ALE TEN POCIĄG JEST ZA SZYBKI.
Moment i już byliśmy w innym wymiarze. A ja ciekawska spytałam:
- Co to za wymiar?
- Qav. Jest to skrót od Quod arcanum viridi, co znaczy Tajemnica zieleni. Według legend kiedyś wymiar ten połączony był z Eūfiurią i to właśnie tutaj była Świątynia, ale Lysander oddzielił ten fragment Eūfiurii, aby jej zachłanni mieszkańcy nie splądrowali budowli. Z biegiem czasu istoty posiadające wiedzę na temat położenia świątyni poumierali bądź pozapominali o tych danych.
- Co oznacza, że mamy szukać nie wiadomo jak wyglądającej budowli w tej...- spojrzałam na teren- dżungli? Zajmie nam to wieki- popatrzyłam z niechęcią na drzewa. A gdyby tak wypalić to wszystko..?
- Nie pozwalam- usłyszałam nieznany mi głos.- Po za tym odrosło by w mgnieniu oka, tak działa zaklęcie. A tak wogóle, witaj Nicol, jestem Lysander i postaram się pomoc wam w waszej misji.
   Facet jest dziwny, ok? Nosi czarny i jakby... kostium? Obcisły skafander? W każdym bądź razie nosi to coś, a na tym pod szyją takie dziwne coś, co kojarzy mi się z zakonnicą i podobne coś na biodrach, ale dłuższe.
- Zakonnica, ciekawie - powiedział Lysander przerywając moje rozmyślania. - Może tak lepiej? - w tym momencie był już ubrany w co innego.
Teraz miał na sobie czerwone dresy i przepasaną złotą bluzę. I miał biały podkoszulek. Trochę czułam się zawstydzona, bo z tego wynika, że może czytać mi w myślach.
- Nie, wcale- usłyszałam głos w głowie. Tyle mi starczy.
Popatrzyłam na przyjaciół. Wyglądali jakby go znali. Wtedy odezwał się Alix:
- Lysander- powiedział przez zęby. Widać, że chłopcy się nie lubią.
   W tym momencie poczułam jak Lysander czyta mi w myślach, gdy na niego spojrzałąm patrzył się na mnie, a po chwili przeniósł wzrok na Alixa.
- Alix, mój drogi, długo się nie widzieliśmy- powiedział z uśmiechem.
   Kim w tym czasie podszedł do mnie i pociągną trochę dalej. Nie słyszałam już o czym gadali chłopcy, mimo że nie byłam daleko.
- To Lysander- powiedział. - Nie dopuszcza do nas dźwięku, żebyśmy nie słyszeli.
- Ty też czytasz w myślach? - no bez przesady, zaraz się okaże, że tylko ja tego nie umiem.
- Nie, spokojnie, po prostu się domyśliłem, że może cię ciekawić, dlaczego nic nie słychać. A co do czytania w myślach, po prostu naucz się je ukrywać- wiedziałam, że będę musiała się wiele uczyć i na łacinie się nie skończy, litości.
- No dobra, to kim w zasadzie jest Lysander?- spytałam zmęczona.
- Lysander jest istotą międzywymiarową. Istoty te są stworzone przez Boga i mają przydzielone zazwyczaj zadania, zazwyczaj jest to dbanie o ład świata, ale czasem są to inne rzeczy. No i są nieśmiertelni, choć podobno są sposoby, by ich zabić. Tyle, że wtedy po prostu się odradzają po większej lub mniejszej ilości czasu, a przynajmniej on. Lysander podobno kiedyś stworzył specjalną organizację i przedmioty by zabić, okiełznać czy też unicestwić.
- Okay. Jak stary jest Lysander?- spytałam.
- Powstałem razem z ludzkim wymiarem, czyli tym gdzie się urodziłaś, nawet gdybym ci powiedział ile mam lat, nie zapamiętałabyś- aż podskoczyłam.
- Nie skradaj się tak debilu!
- Dobrze już dobrze, nie będę, ale trzeba się śpieszyć, jutro zielona pełnia, wszystkie 24 księżyce ustawią się w jednej linii i świątynia się otworzy, a potem będzie trzeba czekać kolejne 357 lat- czyli mamy wyznacznik czasowy super.
W tym momencie usłyszałam ni to wycie, ni to warczenie.
- Demony- powiedział Lysander patrząc się w stronę skąd dochodziły dźwięki.- Nie ruszajcie się po za okręgi.
Najpierw nie wiedziałam o co chodzi, dopóki nie spojrzałam pod nogi. Był tam krąg z chyba soli. Tak to sól. Dziękuję Lys.
   Lysander patrzył się w kierunku z którego dochodziło wycie. Nagle na jego skórze zobaczyłam pełzającego węża-tatuaż, przemieszczającego się po jego skórze. Po chwili wyszedł z niej. Dosłownie. Tatuaż w którymś miejscu jakby się urywał, a z tego miejsca wyłaniał się czarno-biały wąż. Popatrzył na mnie, po czym przybliżył głowę do ucha Lysandra. Ten z kolei również się na mnie spojrzał, przeniósł wzrok na węża, a ten skinął głową, znów na mnie spojrzał i wrócił pod skórę. Wycie było słychać bliżej. Nagle łańcuszek (który był wcześniej schowany pod bluzką) zamienił się w coś co wyglądało jak drobinki metalu, które ułożyły się we włócznię, ale nie taka zwykłą, jak u rzymian czy coś. Może brdziej jak u kosynierów.
-Wszyscy w kręgu?- spojrzał się na nas. Pokiwaliśmy głowami potakując.
Wtedy spojrzał gdzieś na krawędź okręgu i zamachnął się tuż przy nim włócznią. Prysnęła czarna maź, a jej właściciel, już martwy i w dwóch kawałkach, był teraz widoczny. Lysander wyjął z kieszeni jakąś fiolkę z chyba wodą. Święconą. Dzięki Lys. Rzucił nią a gdy leciała, jego broń zamieniła się w łuk. Strzelił w fiolkę i woda rozbryzgała się ukazując całą, syczącą z bólu hordę demonów. Lysander ruszył na nich machając - znowu- włócznią, kopiąc demony i skręcając im karki gdy rzucał włócznią. Widziałam, że robił coś na telefonie w międzyczasie. Nagle obok pojawiła się jakby wyrwa w przestrzeni. Po jej drugiej stronie widziałam dżunglę z lotu ptaka.
-PRZECHODŹCIE!- usłyszałam Lysa.
-SPADNIEMY DEBILU, POMYŚLAŁEŚ CHO...- Alix, ciągnąc mnie do wyrwy, nie dał mi skończyć. Gdzieś w dali tylko szybko kątem oka dostrzegłam spadającego Kima. Lysander zaś krzyczał jakieś egzorcyzmy i pędził w naszą stronę. Po czym zatrzymał się, odwrócił i... widziałam tylko tyle że jego broń zamieniła się w coś jakby wachlarz, ale bez materiału, a za to z milionami żyłek. Ale teraz już spadałam.
4.
3.
2.
1.
I boom.
A nie. O teraz. Jeden wielki liść, a z niego zjeżdżasz na kolejny, i kolejny i tak dalej. Długo tak spadaliśmy, a na dole czekał Waszmość Władca Wszechświata. Hmm dobre przezwisko. WWW? 3W? Wawłwsz? Nawet nie wiem jak wymówić to ostatnie.
- Bywa i tak, moja droga - mówiąc to obrócił się na pięcie. - A teraz na przód.
I by było wszystko okay, gdyby nie fakt, że przemieszczał się strasznie szybko. Zaczęliśmy biec zanim. Nagle widać było, że skoczył. I to tak wysoko i daleko. No a potem stanęliśmy nad przepaścią, a sam WWW był po jej drugiej stronie czekając na nas.
- Skaczcie!
- Nie jesteśmy tobą, nie skoczymy tak daleko! - no bo jednak to on jest tym, który może wszystko. Ja jestem człowiekiem... Znaczy niby jakąś strażniczką, ale kto tam wie co to znaczy.
   Wystaw rękę nad przepaść, czujesz? słyszałam w głowie głos Lysandra. Zrobiłam tak, jak powiedział i rzeczywiście, czułam. Myślałam, że podmuch powietrza, który stamtąd wieje, oderwie mi rękę. I wtedy coś mnie tchnęło. Wręcz odruchowo, wzięłam rozbieg i skoczyłam. Czułam się jakbym leciała. Wiatr, który wcześniej zdawał się miec siłę podnieść drapacz chmur, teraz był odczuwalny jakbym sunęła po chmurce. W moje ślady poszli chłopcy, a po chwili byliśmy po drugiej stronie.
- Powoli się zbliżamy, to było pierwsze przejście. Ale nie przyzwyczajcie się, to ostatnie takie milusie - uśmiechnął się jak jakiś psychol. Wiecie, przekrzywiona głowa, uśmiech z uniesioną górną wargą i przymknięte oczy.
A więc koniec z sunięciem po chmurkach. Obejrzałam się tylko. Po drugiej stronie przepaści czekały demony. Te, które próbowały przeskoczyć, zamieniały się w proch.
- Wieki temu sprawiłem, że powietrze tej przepaści natychmiastowo egzorcyzmuje demony - powiedział Lysander. - to było aer, zostaje jeszcze 6 elementów. W drogę.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top