11 września 2117 roku, wieczór

Kolacja przebiegła prawidłowo. Nikodem Chmielewski przyprowadził swoją ciężarną żonę oraz rocznego synka. Był pogodny i otwarty. Mój ojciec jak zwykle potrafił być szarmancki i wygadany. Kornelia szybko odnalazła wspólny język z Wiolettą Chmielewską, a nasze dzieci potrafiły się odpowiednio zachować. Marcin pomimo początkowych obaw co do kontaktu z nowym przełożonym, zapomniał o dzielących ich różnicach, gdy ten dostrzegł ścianę z naszymi zdjęciami i odnalazł na niej swojego ojca. Potem już tylko widziałam, jak śmiali się wspólnie i opowiadali sobie anegdotki z życia. Okazałosię, że Roxy tylko Marcinowi zdradził swój wielki sekret o posiadanym dziecku i majętności swoich rodziców. Nikodem nie zaskoczył go tym, co więcej, obiecał przekazać pozdrowienia dla ojca z informacją, gdzie może zastać starego przyjaciela. Dzieci się bawiły, a na popołudniową kawę przenieśliśmy się do ogrodu. To wtedy wszystko się skomplikowało.

Siedząc na patio Nikodem nachylił się do mnie i z zainteresowaniem stwierdził:

– Nie widać po was kryzysu. W zasadzie nigdy nie widziałem, aby jakaś para tak bardzo zwracała na siebie uwagę. On ciągle na ciebie zerka i wzdycha, ilekroć wchodzisz do pokoju. Jak zakochany kundel. A ty rumienisz się i przewracasz oczami, jakbyś chciała go uwieść tymi długimi rzęsami!

Popatrzyłam na swojego męża, który zbyt wysoko huśtał Sarę (za dużą już, by ktokolwiek musiał ją bujać), na chłopców grających w koszykówkę z dziadkiem i na Wiolettę rozmawiającą w oddali z Kornelią, która zachwycała się synkiem państwa Chmielewskich. Zrozumiałam, że Nikodem korzysta z okazji, gdy nikt nas nie słyszy i nie muszę przy nim udawać.

– Może niewiele widziałeś w życiu, w końcu masz nudną żonę. I nie są to moje słowa... – odgryzłam się mu złośliwie.

– Tusché! – Przystawił dwa wyciągnięte palce w stronę swojej głowy i udał, że strzela sobie nimi w głowę jak z pistoletu. Wtedy zza drzew wyłoniła się Martyna. Szła szybko i nerwowo w swoich butach na wysokim obcasie. Wyglądała na zdenerwowaną. Pomachałam jej, by dać jej do zrozumienia, gdzie jestem, ale i tak szła prosto na mnie. Nikodem Chmielewski uśmiechnął się na jej widok, a jego wzrok przybrał wyraz łowcy. Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale moja siostra wycelowała w niego palcem.

– To szczyt grubiaństwa! – warknęła. – Co teraz będziesz mnie prześladował? Szukasz mnie, koleś? Nie załapałeś, czym jest jednorazowy numerek?

Osłupiałam. Właśnie dotarło do mnie, że Martyna nie jest wierna mężowi. Postawiła mnie w bardzo niewygodnej sytuacji.

– Witaj, nieznajoma – wymruczał Nikodem zwierzęco. – Ponownie...

– Co to maznaczyć? – zapytałam, choć nie byłam pewna, na jaką odpowiedź liczyłam. Martyna zreflektowała się, jakby zobaczyła mnie po raz pierwszy.

– Piotrek umówił mnie tutaj na wywiad z nowym zastępcą Wydziału Transportu. Jakiś koleżka, koleżki ze stolicy. Myśli, że przyjedzie i będzie lepszy od Marcina! – prychnęła. – Może tego Piotrkowi nie powiedziałam, ale zrównam fiutka z ziemią! Planuję go zniszczyć. Będzie kwiczał!

– Już to zrobiłaś! – Zaśmiał się Nikodem, co miało podwójny wydźwięk i brzmiało tak, jakby mu się podobało zachowanie Martyny. Nic z tego nie rozumiałam, ale musiałam to przerwać.

– Martyna – zaczęłam spokojnie. – Poznaj nowego zastępcę Wydziału Transportu, Nikodema Chmielewskiego.

– Witaj! – Zaśmiał się mężczyzna, wyciągając do mojej siostry rękę i uśmiechając się pogodnie. – Nikodem, ale dla przyjaciół Niko. Zbliżyliśmy się już na tyle do siebie, że...

– Okłamałeś mnie! – przerwała mu i wycelowała palcem prosto w jego żonę, która zorientowała się, że jest wytykana i ruszyła w kierunku patio. – Mówiłeś, że nie masz dzieci, a ja tu widzę, że nie próżnowałeś!

Kobieta w białej sukience i buzi jak z obrazka podeszła do patio i skrzywiła się z niesmakiem. Obdarzyła Martynę jedynie przelotnym spojrzeniem, a na męża spojrzała chłodnym wzrokiem.

– Miałeś nie brać resztek do domu – wycedziła przez zęby i odwróciła się, żeby ponownie się oddalić.

Twarz Nikodema nabrała purpurowej barwy, a jego niebieskie oczy wydawały się teraz całkowicie zielone i przekrwione.

– Zrób coś pożytecznego i zacznij dziergać na drutach, ale najpierw wyciągnij sobie je z dupy! – zawołał za żoną, która zatrzymała się na chwilę, ale nie odwróciła i po chwili znowu zaczęła iść w stronę Kornelii, która mrugała z zaskoczenia nietypową sytuacją. Znałam ją na tyle, by wiedzieć, że nie skomentuje całej sytuacji, ale wieczorem przybiegnie na ploteczki.

Ciśnienie opuściło nieco twarz Nikodema. Zawstydził się i spojrzał w moim kierunku.

– Przepraszam... – Zaczął bardzo spokojnie pocierać nasadę nosa i wyraźnie analizując, co powinien powiedzieć. Nic nie zdołał powiedzieć, bo Martyna nie planowała dać mu dojść do głosu.

– Masz dzieci! – wycedziła i ponownie wbiła palec w przestrzeń, by wskazać na żonę Nikodema. Patrzył na nią przez rękę, która wciąż spoczywała na nasadzie nosa i milczał. Po chwili oderwał dłoń i wzruszył ramionami.

– Nie są moje...

– Myślisz, że jestem głupia?

– Nie, ale Wioletta była już w ciąży, gdy weszła do komory. Od razu mi o tym powiedziała i nie planowała rezygnować z relacji z tym mężczyzną. Nie sypiamy ze sobą, więc i drugie nie może być moje. Zadowolona?

Martyna opuściła rękę i wpatrywała się w Nikodema. Nie planowała go przepraszać za swoje zachowanie. Wyglądała bardziej, jakby zabrakło jej argumentów do ataku, który bardzo chciała przepuścić. On jednak szybko zrobił wystraszoną minę, zapowietrzył się i wychylił w stronę mojej siostry tak, że ich twarze były blisko siebie.

– Pod żadnym pozorem nie możesz tego napisać w artykule...

Wyprostowała się i skrzywiła z niesmakiem.

– Nie jestem aż taką szmatą...

– Martyna! – zganiłam ją, bo jej słownictwo przyprawiało mnie o gęsią skórkę. – Nie zapominaj, że sama masz męża i małego synka. Pomyślałaś o nich. Spójrz na mnie i na Marcina, kłamstwo nie jest dobrą drogą do szczęścia. Może nie jest on najbardziej rozrywkowy i jest...

– Gejem, Monia – przerwała mi. – Monia, Szymon jest gejem.

– Skąd taki pomysł? – zaskoczyłam się i prawie oplułam mrożoną herbatą.

– Powiedział mi w komorze. Mamy Mateusza, bo chcieliśmy stamtąd wyjść. Nie zrozum mnie źle, Monia. Kocham Szymona i Mateusza i on kocha nas, ale on jest moim najlepszym przyjacielem. Ufam mu i mogę powierzyć własne życie, ale nie ma w tym fizyczności. On ma kogoś tam w laboratorium, czasem o nim opowiada, a ja mam wolną rękę na zaspokajanie własnych potrzeb.

– Marcin wie? – zdziwiłam się.

Potaknęła.

– Wie, i wie o moich skokach w bok. Prosił, żeby ci nie mówić... Nie chciał, byś obciążała się kolejnymi problemami.

Skinęłam głową i zaczęłam się zastanawiać. W moim umyśle zagościło pytanie: "Jak to możliwe, że osoba całkowicie bez preferencji seksualnych względem kobiet otrzymała przydział?". Martyna nazywała Szymona swoją bratnią duszą, ale w małżeństwie nie chodzi tylko o przyjaźń. Należy też kochać, pożądać, czuć namiętność... Zupełnie tak, jak ja czułam przy Marcinie. Jakimi tak naprawdę algorytmami kierował się system? Czy możliwe było stworzenie algorytmu miłości? Jakby się nad tym zastanowić, to była to alternatywna historia "Pachnidła". Pewnych rzeczy nie dało się zastąpić. Feromony, zapachy, uczucia – można je było jedynie naśladować, udawać. Jak wiele osób zostało skrzywdzonych przez system? Czy powinnam dopuścić myśl o rozwodach w Wieży?

Moje rozmyślania przerwała dłoń wsuwana do mojej dłoni. Otrząsnęłam się i rozejrzałam dookoła. Goście byli właśnie żegnani przez jej ojca, a Kornelia zaprowadzała dzieci do domu. Obok niej na ogrodowym krześle siedział Marcin i delikatnie muskał końcówki moich palców.

– Wszystko dobrze? – zapytał z troską. Miałam ochotę go przytulić i już nigdy nie wypuszczać z rąk. Tak, by na zawsze już przy mnie pozostał. Pokiwałam głową, aby go uspokoić i mocniej zacisnęłam dłoń na jego palcach. – Martyna wymieniała się numerem z Niko. Ciekawe, gdzie to zaprowadzi...? – Zaśmiał się.

– Do łóżka – odpowiedziałam bez przekonania.

– Możliwe – przytaknął. – Ona zawsze jarała się Roxy'm, a on jest do niego tak bardzo podobny.

– Rozwiódłbyś się ze mną? – To pytanie wyleciało z moich ust pomimo mojej woli. Było reakcją, na natłok myśli, który nagromadził się w mojej głowie, ale chciałam znać na nie odpowiedź. Marcin zacisnął mocniej dłoń na mojej dłoni.

– Rozwody w Wieżysą niemożliwe i to nie jest obecnie doby pomysł, by je wprowadzać.

– Wiem, to bardziej hipotetyczne pytanie. Gdybyś miał taką możliwość, to rozwiódłbyś się ze mną?

– Nie – odpowiedział cicho, ale zdecydowanie. – Ale w tej hipotetycznej rzeczywistości uważam, że ty powinnaś rozwieść się ze mną.

– Nigdy! – zaprotestowałam, a on się zaśmiał z mojej reakcji. Wstał z krzesła i pomógł mi zrobić to samo.

 – Chodź, odprowadź mnie do wyjścia. Z dziećmi już się pożegnałem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top