03 stycznia 2117 roku
Artur stał w umówionym miejscu. Niepewnie, z rękami w kieszeni. Jakby nie na swoim miejscu, ale jeśli chodziło o jego pojęcie elegancji, to była ona jak najbardziej wpasowana. Miał na sobie czarne spodnie i białą koszulę. Buty były wypolerowane, pasek posiadał elegancką klamrę, a krawat był idealnie zawiązany w węzeł eldredge, co wprawiło mnie w osłupienie. Usadowiony między kołnierzykiem, który zapiął na ostatni guzik, kończył się pod szarą kamizelką w kratę. Jego czarne włosy idealnie kontrastowały z bielą płaszcza z flauszu, który miał na siebie narzucony.
– Pięknie wyglądasz – przyznałam.
– Daj spokój! – Zaśmiał się. – Czuję się, jakby mnie zaraz do trumny mieli zapakować! Ale za to ty, jesteś zjawiskowa!
Chwycił mnie za rękę i obrócił wokół mojej własnej osi. Pozwoliłam mu na to, bo bardzo brakowało mi męskiej adoracji, a poza tym, naprawdę czułam się piękna w swojej stylizacji. Sukienkę kupiłam specjalnie na dzisiejsze spotkanie. Szara, ołówkowa. Miała głęboki dekolt sięgający do pępka przykryty prześwitującą, białą koronką oraz długi rękaw z tej samej przejrzystej tkaniny. Pożyczyłam od Kornelii białe futerko do kolan, a włosy związałam w luźne upięcie i wsunęłam w nie szpilkę w kształcie łabędzia, którą dostałam od ojca i jego partnerki na święta. Chciałam z początku założyć szare czółenka, ale ostatecznie stwierdziłam, że pragnę być pożądana lub tylko czuć się taka. Wsunęłam na nogi czerwone szpilki i pomalowałam usta szminką w tym samym kolorze.
– Jesteś gotowy? – zapytałam z uśmiechem.
– Na ciebie zawsze! – zażartował. – A gdzie mnie zabierasz?
– Do "Le Plaisir" w sektorze A.
– Plaisir de mon côté – odpowiedział, a ja zrobiłam zatrwożoną minę, bo nie wiedziałm, co właściwie do mnie powiedział.
Zaprowadziłam, go do niewielkiej, ale bardzo wystawnej restauracji w sektorze A, słynącej z owoców morza. Chciałam mu pokazać trochę eleganckiego życia i dać doświadczenie, którego może nigdy nie mieć okazji doznać, a w głębi serca chciałam mu też trochę zaimponować.
Otworzył kartę i delikatnie poruszył rzuchwą. Nie podobały mu się ceny w lokalu i skrępowało go, to że praktycznie na nic go nie stać.
– Nie patrz na ceny. Zamiawiaj, co chcesz. Dziś to ja stawiam.
– Nie zrozum tego źle, ale kastruje mnie fakt, że nie stać mnie nawet na przystawki.
Zaśmiałam się. Dotknęłam jęgo ręki ułożonej na białym obrusie, żeby go pocieszyć.
– Jak chcesz, to możesz za nas zamówić. – Pomyślałam przez chwilę, że nie wiem, czy potrafi i zwątpiłam. – Chyba, że...
– Poradzę sobie. Spokojnie.
Przywołał kelnera gestem ręki, który zawsze wykonywał mój ojciec gdy byliśmy w restauracji i zamówił dla nas dwie porcje małży świętego Jakuba podane na surowo z cytryną i dużą ilością pietruszki oraz butelkę Chateauneuf-du-Pape.
Zaskoczył mnie. Wręcz oszołomił. Nie spodziewałam się po nim takiego obycia w tym świecie. Zrobił wszystko tak, jak ja bym nigdy nie potrafiła. Wyciągnęłam głowę w jego kierunku i spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Kim ty jesteś?
– Zwykłym magazynierem. – Rozłożył ręce i się roześmiał.
– Nie prawda. Zwykły magazynier nie ubrałby się tak. – Wskazałam na niego palcem. – Nie zawiązałby tak krawata, nie mówi po francusku, nie zamawia takiego dania i nie wybiera idealnego wina do niego, a przede wszystkim nie robi tego dziwnego gestu, na który zlatują się wszyscy kelnerzy.
Zaśmiał się z mojej spostrzegawczości.
– Masz mnie! Jestem niezwykłym magazynierem. Krawat nauczyła mnie wiązać matka, a do restauracji takich jak ta chodziłem z rodzicami. Ojciec kazał mi zamawiać, żebym się nauczył, on nauczył mnie tego gestu, a po francusku powiedziałem tylko jedno zdanie.
Zrozumiałam coś. Nie wychował się w robotniczej rodzinie, a restauracja taka jak ta wcale mu nie imponowała. Chciałam się dowiedzieć o nim jak najwięcej, bo stał się niezwykle interesujący w swej tajemniczości.
– Kim byli twoi rodzice? – zapytałam.
– No cóż, matka była żoną swojego męża, a ojciec... – Pochylił głowę i potarł ręką nos tak, jakby nie chciał wypowiadać zawodu swojego ojca na głos. – ...był chirurgiem plastycznym.
– Tak? – zainteresowałam się. – A w czym się specjalizował?
Zrobił dziubek na twarzy. Próbował powstrzymać śmiech. Popatrzył na mnie, a jego oczy błyszczały od płomieni świec w restauracji.
– W cyckach – powiedział w końcu. – Głównie zajmował się korektą damskiego biustu.
– O popatrz! W mieście, w którym mieszkałam z rodzicami było takie wzrórze. Mieszkał na nim lekarz, który miał własny program w telewizji. Mieszkał w takiej pięknej willi z basenem. Widziałam ją z okna swojego pokoju i często w nocy patrzyłam na jej światła myślac, jak to jest mieszkać w takim domu.
Pochylił głowę, kiedy to opowiadałam i zaczął skubać brzeg serwetki swoimi długimi palcami. Miałam wrażenie, że sprawia mu jakiś ból to, co mówię, dlatego zamilkłam.
– Za to ja często wchodziłem na dach i patrzyłem na światła miasteczka w dolinie i marzyłem, żeby zamieszkać pośród innych mieszkańców – przyznał, nie podnosząc wzroku.
Szeroko otworzyłam usta ze zdziwienia. Naprawdę mnie zaskoczył tym wyznaniem. Zastanawiałam się, jak często patrzyliśmy na siebie i nawet o tym nie wiedzieliśmy. Niesamowite było dowiedzieć się o takiej zbieżności w naszych życiach.
– Jesteś synem doktora Żaka? Nie wiedziałam, że miał w ogóle rodzinę.
– Miał, ale prasa miała zakaz ujawniania naszych danych i wizerunku. No i byłem synem doktora Żaka, teraz jestem zwykłym magazynierem.
Kelner przyniósł dwa wielkie talerze z muszlami i butelkę wina. Otworzył ją przy Arturze i dał mu do powąchania korek. Młody chłopak w białej koszuli i muszce mówił z bardzo silnym akcentem i widać było, że męczy się komunikacją, więc Artur płynnie zaczął z nim rozmawiać w jego rodzimym języku wymieniając się uprzejmościami. Kelner wyraźnie się ożywił, uśmiechnął i nalał nam wina.
Artur poptrzył na mnie i zaśmiał się ponownie, gdy zobaczył moją karcącą go minę.
– No ok. Masz mnie znowu. Mówię po francusku.
– Gdzie się nauczyłeś?
– W szkole. Chodziłem do prywatnej szkoły z internatem.
– Chodziłeś w mundurku? – zapytałam zaczepnie i zaczerwieniłam na twarzy, gdy uzmysłowiłam sobie, że z nim flirtuję.
Uśmiechnął się do mnie równie figarnie.
– Tak, chodziłem w mundurku. Jedzmy już.
Sięgnął po jedną z muszli. Zrosił ją cytryną i zsunął sobie do ust. Było coś erotycznego w tym, jak to zrobił. Coś co wywoływało miłe uczucie podniecenia, ale nie takie, bym poczuła dyskomfort. Nie ruszyłam swoich owoców morza. Dostrzegł to i przestał na chwilę przeżuwać.
– Co jest? – zapytał.
– Uwierzysz, jak ci powiem, że nigdy nie jadłam ich na surowo?
Zaśmiał się i przysunął swoje krzesło. Wziął jedną muszlę, przyprawił.
– Zamknij oczy – powiedział, a gdy wykonałam jego polecennie, poczułam jego dłoń na swojej szyi.
Delikatnie uniósł moją brodę ku górze. Po chwili miękkie ciało wlewało się do moich ust. Miało gąbczastą konsystencję i smak morza oraz woń natki pietruszki. Otworzyłam oczy i zamrugałam. Mała strużka soku spłynęła z kącika moich ust. Starł ją kciukiem i wsunąłgo sobie do ust, a potem oblizał. Przez głowę przeszła mi myśl, że też bym chciała wziąć do ust jego palca, jednak dziwna erotyczna atmosfera prysła, gdy się do mnie odezwał i byłam mu z tego powodu wdzięczna.
– I jak? Smakuje?
– Ma nietypowy smak. Taki... – nie potrafiłam znaleźć odpowiedniego słowa.
– Też wolę burgera z frytkami! – Zaśmiał się, wlewając sobie do ust kolejnego przegrzebka.
Sięgnęłam po kieliszek wina i upiłam spory łyk. Owoce morza dużo bardziej smakowały mi, gdy popijałam je alkoholem, a wino które wybrał było naprawdę pyszne i trochę rozwiązało mi język.
– Wiesz, że to afrodyzjak? – powiedziałam, wskazując na małże.
– Nie strasz mnie! – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, a potem nieco spoważniał. – Nie spałem z kobietą odkąd Paulina zmarła.
Stopniowo dotarło do mnie znaczenie tych słów. Z początku zabrzmiało naturalnie, ale potem sobie uświadomiłam, że mimo iż wypowiedziane w swobodny i żartobliwy sposób, to było w stu procentach szczere.
– Nie byłeś z kobietą od dziewięciu lat? – zapytałam łagodnie.
– Tak wyszło. W sumie od dziesięciu. Ciąża była zagrożona i też nie mogliśmy, więc to by tak wyglądało.
– Ale nie chciałeś? – zdziwiłam się.
– Moja żona nie żyje – odpowiedział, ale dla mnie było to wciąż niesłychane.
Nie potrafiłam wytrzymać bez kontaktu fizycznego z moim mężem. Pracowałam, sprzątałam, szalałam i wściekałam się, a potem ostatecznie pukałam do jego drzwi w nadziei, że otworzy i mnie zaspokoi. Marcin działał podobnie. Tłumił swoje potrzeby, a jak już nie mógł, to znajdował sposób, by się do mnie zbliżyć. Dziesięć lat było dla mnie jak tortura, a Artur siedział i się śmiał. Był miły, życzliwy i zabawny. Musiało być coś? Jakoś musiał sobie radzić.
– Z żadną? Nie próbowałeś...
– Ona nie żyje, Monika – przerwał mi i w ten sposób zakończył temat.
Myślałam, że to, co zasugerowałam zepsuje nasze spotkanie, ale on tylko na chwilę się zamyślił. Potem zmienił temat na dużo przyjemniejszy. Wiele rozmawialiśmy na temat jego dzieciństwa. Był samotnym dzieckiem. Nie mógł kolegować się z dziećmi z miasta, a z kolegami ze szkoły i internatu nie odnajdował wspólnych tematów. Nie był typem zadufanego w sobie, bogatego chłopaka, więc był niezrozumiany. Najczęściej spędzał czas jeżdżąc na deskorolce na rampie zbudowanej dla niego w ogrodzie, grając w gry komputerowe lub patrząc w gwiazdy, gdy leżał na dachu willi jego ojca. Samotność musiała stać się jego przyjaciółką, bo nawet w Wieży nie miał zbytnio znajomych. Nie dogadywał się z kolegami w pracy, bo nie miał dla nich czasu. Samotnie chował córkę i w dwójkę mieli tylko siebie. Czułam smutek, gdy tego słuchałam, ale on nie czuł się źle. Było to jego życie i kochał je, bo była w nim Pola. Centrum jego wszechświata.
– Gdzie Pola jest teraz? – zapytałam, gdy wychodziliśmy z restauracji.
– Śpi u sąsiadów. Koleguje się z dziewczynką z sąsiedztwa i jej matka pomaga mi, gdy mam nocne zmiany w magazynie. Teraz też jest u nich.
Przytaknęłam. Było mi szkoda, że wieczór się kończył. Naprawdę dobrze czułam się przy Arturze. Sprawiał, że na moment zapominałam o swoich problemach i czułam, jakbym miała z dziesięć lat mniej. Nagle chwycił mnie za rękę tak, jakby dopiero co wpadł na jakiś pomysł.
– Chcesz wpaść do mnie? – zapytał.
– Nie jest to dobry pomysł. – Delikatnie ścisnęłam jego dłoń, by nie pomyślał, że czuję się urażona tą propozycją.
Zamrugał dwa razy i się zaśmiał.
– Przepraszam! – powiedział. – Nie miałem "tego" na myśli, źle to zabrzmiało. Przepraszam! Zapytałem, bo może mogłabyś mi w czymś pomóc.
Zrobiło mi się głupio. Poczułam się bardzo połechtana tą propozycją i miałam nadzieję, że będę ją miło wspominać z rana, a okazała się tylko nieodpowiednim doborem słów. Jednak czułam, że nie chcę jeszcze się rozstawać i perspektywa nawet wspólnej herbaty wydawała się miłym rozwiązaniem.
Wciąż trzymając mnie za rękę poprowadził do miejskiego szybu windowego. Nie uświadomiłam go, że mogliśmy zjechać prezydenckim, bo nie chciałam go krępować. Poza tym, podobało mi się jak mnie prowadzi. Wsiedliśmy do windy. Była pusta. Artur wcisnął przycisk z literą U i winda ruszyła. Staliśmy nie patrząc na siebie. Jego dłoń zaczęła delikatnie poruszać się w mojej. Głaskał palcem wskazującym wnętrze mojej ręki. Poczułam mrowienie między nogami, ale starałam się je ignorować. Wpatrywałam się w przestrzeń i od czasu do czasu zerkałam na jego węzeł od krawata. Wiedziałam, że gdy podniosę wzrok na jego twarz wydarzy się coś nieoczekiwanego i nie byłam pewna, czy sobie na to pozwolić. Pragnienie było zbyt silne. Zadarłam lekko brodę i spojrzałam w jego orzechowe oczy, które były we mnie wpatrzone. Dotknął mojej twarzy i wplótł rękę we włosy. Lekko stanęłam na palcach, a on pochylił się do mnie i nasze usta się zetknęły. Wpierw niepewnie, ale po chwili stanowczo. Jego język znalazł się w mojej buzi, pieszcząc mój język. Smakował winem, owocami morza i słodyczą swojej śliny, a gdy nasze usta się rozstały, uśmiechnął się do mnie, jakby sprawdzając moją reakcję. Zrozumiał, że chciałam tego tak samo jak on, przyciągnął mnie do siebie i wtulił moją twarz w swoją koszulę, głaszcząc mnie jednocześnie po włosach. Oparłam na nim dłonie i słuchałam, jak bije mu serce. Waliło mocno i szybko, jakby chciało wyskoczyćmu z piersi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top