*+。 CHAPTER 8。+*
Przez ten czas, Narin mieszkała w domu Arcenio. Pracownicy bruneta niezwykle delikatnie się z nią obchodzili, co nie raz, doprowadzało ją do szału. Domyślała się, że w ten sposób chcą pokazać troskę, ale nie czuła się z tym komfortowo. Dlatego też wiele razy prosiła by przestali się tak zachowywać i traktowali ją normalnie. Lecz co to w ogóle oznaczało?
Vazquez czuła się zagubiona. Z jednej strony cieszyła się z tego, że już więcej nie musiała wracać do tamtego Domu, lecz z drugiej, nie wiedziała co robić. Nie znała życia poza burdlem, nie potrafiła sobie znaleźć innego zajęcia. Codziennie chodziła dość przygnębiona, odpływała daleko w swoich myślach, próbując znaleźć odpowiedzi na dręczące ją pytania.
- Narin? – odezwał się chłopiec, który każdego dnia zagadywał młodą kobietę, towarzyszył jej i starał się ją rozbawić. Malec z niewiadomego dla niej powodu, bardzo ją polubił. Nie przeszkadzało jej towarzystwo Calixto lecz dziewczyna nie potrafiła się tym również cieszyć. – Znowu odleciałaś gdzieś w swoich myślach. – pokręcił głową z niedowierzania.
- Dlaczego przyjąłeś moją obecność z taką łatwością? – zapytała, spoglądając na niego.
Alegria zaskoczyło to pytanie lecz nie zajęło mu długo by znaleźć odpowiedzi.
- Bo trzeba pomagać innym, nie można zamykać się w sobie, ani zamykać się na innych ludzi. A poza tym, jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie? – uśmiechnął się, głaszcząc przy tym swojego psa.
- Przyjaciółmi... - powtórzyła mulatka szeptem.
- Arcenio mi zawsze mówił, że gdy okażemy komuś dobroć, to z czasem ona do nas wróci. Nawet ze zdwojoną siłą. – mówił uśmiechnięty. – A przyjaciele są jak rodzina, nie ważne są tylko więzy krwi.
- Naprawdę podziwiasz Arcenio, co? – zapytała.
- Mm! – skinął głową, nie ukrywając uśmiechu.
- Jak się w ogóle poznaliście? – spytała zaciekawiona.
- Um, cóż... - zastanowił się przez chwilę. – Po raz pierwszy spotkaliśmy się na ulicy i wylałem na niego potrawkę, którą niosłem dla Artie'ego. – zaśmiał się. – Nigdy nie miałem domu. – spoważniał nieco. – Razem z rodzicami żyliśmy po prostu na ulicy. Nie raz włóczyliśmy się po miastach prosząc chociażby o kromkę chleba... Nie mieliśmy dachu nad głową, a najgorszy był deszcz i zimno. – mówił po czym westchnął. – A potem moi rodzice umarli i zostałem sam. No może nie całkiem sam. Artie był ze mną. Prawda, Artie? – pogłaskał pieska, który zaszczekał radośnie. – W sumie to jeszcze w tamtym czasie miałem dwóch psów. Artie'ego i jego tatę, Juniorka. – znacznie bardziej posmutniał. – Po śmierci rodziców nie wiedziałem co zrobić, ani dokąd się udać.
- A co się stało z...
- Zginął. – przerwał, domyślając się pytania. – W jednej z uliczek zaatakowały nas bezpańskie psy. Uciekałem, a Artie i Juniorek mnie bronili. Tata Artie'ego został by nas chronić... i udało mu się to, ale sam... niestety nie przeżył. Tamtych psów było więcej. – westchnął ciężko i szybko otarł twarz ręką by ukryć łzy. – Niedługo potem ponownie trafiłem na Arcenio. Zaproponował mi pomoc, opiekę... dach nad głową. – uśmiechnął się smutnie. – Nie rozumiałem dlaczego chce mi pomóc, ale z tego jak bardzo zdołałem go już poznać, on po prostu już tak ma. – zaśmiał się cicho. – Powiedziałem mu wtedy... Powiedziałem, że jeśli chce wziąć mnie, to musi też zabrać i Artie'ego. Bez niego nigdzie bym nie poszedł.
Narin mimowolnie uśmiechnęła się słysząc te słowa.
- A co na to Arcenio?
- Zaśmiał się tylko, ale od razu się zgodził. – odpowiedział Calixto. – I tak oto jestem tu. Razem z Artie'm. – przytulił swojego pieska. – Tobą też się zajął. Arcenio. – spojrzał na mulatkę. – Bardzo mu na tobie zależy. – mówił uśmiechnięty.
Vazquez pokręciła tylko głową.
- Czasami zastanawiam się co on w ogóle we mnie zobaczył. – spuściła głowę i ciężko westchnęła.
- Arcenio widzi w ludziach wszystko to, czego oni sami nie mogą dostrzec. – powiedział Alegria. – Jest jak opiekun, dobry strażnik... wszystkich ludzi, którzy potrzebują pomocy. Widać taką właśnie otrzymał misję. – zaśmiał się cicho.
- Misję?
- Mm. – skinął głową. – Arcenio co niedziela idzie rozmawiać z Bogiem. Myślę, że to właśnie On wskazał mu tę drogę.
- Jest wierzącym?
- Tak, i to bardzo. Wiele razy mi o Nim opowiadał i ja sam też często chodziłem z nim do Kościoła. – mówił radośnie. – Każdy człowiek nosi na swoich barkach własny krzyż lecz w chwili, gdy jest on dla nas za ciężki, Bóg zsyła nam pomoc. Nie może pojawić się przed nami dosłownie, ale zsyła nam ludzi, którzy nam w tym pomogą. Wspierają i dzięki temu nie zapadamy się pod ciężarem krzyża. Widzisz? Spotkaliśmy się nie bez powodu. – uśmiechnął się miło.
- Tego nauczył cię Arcenio? – pytała nieco zaskoczona.
- I on, i nasz opiekun z góry.
Narin skinęła głową na znak zrozumienia. Nie znała tej strony Arcenio. Widziała, że nosił łańcuszek z wizerunkiem krzyża lecz nigdy nie zwracała na to większej uwagi. Nie myślała o tym, by go o to zapytać. Teraz, dzięki małemu Calixto, dowiedziała się więcej niż przypuszczała. Ucieszyło ją to, bo dzięki tej krótkiej rozmowie, jeszcze bardziej mogła poznać swojego wybawcę. Arcenio.
Po rozmowie z chłopcem, mulatka ponownie w głębokim zamyśleniu przechadzała się po dużym domu. Niedługo potem, ktoś inny zwrócił jej uwagę.
- Mimo, że widzisz tylko na jedno oko, to i tak czuję na sobie twoje spojrzenie. – spojrzała z zrezygnowaniem na Bernardo siedzącego w fotelu, w salonie. Jej słowa tylko rozbawiły starszego. – Zawsze tak po prostu wchodzisz do czyjegoś domu?
- A ty zawsze masz taki cięty język? – mówił z rozbawieniem. – Ten dom, to jak mój drugi dom. – rozłożył ręce, wciąż się uśmiechając. – Przywiozłem dostawę dla Arcenio. – wyjaśnił i nieco bardziej spoważniał.
Narin skinęła na znak zrozumienia i chciała już iść. Nie wiedziała co sądzić o tym człowieku. Wiedziała od Rubio, że ci dwaj się przyjaźnią. Ich rodziny zawsze były w bliskich stosunkach lecz sama Vazquez nie potrafiła rozgryźć Bernardo. Wydawał się dla niej dość trudną zagadką. Z jednej strony widziała jego dobre zalety i chęć pomocy, szczególnie w stronę Arcenio, z którym ten był blisko. Z drugiej jednak, czuła jakby patrzyła na człowieka skrytego pod maską.
Widać było, że posiadał dobre i kochające serce lecz wystarczyła jedynie chwila, by ta miła strona zanikła i zmieniła się w kipiącą furią bestię. Jego nastrój potrafił się niezwykle szybko zmieniać, a każda drobnostka mogła wyprowadzić go z równowagi. Lecz czy aby na pewno tak było?
- Ah, ja i Arcenio jesteśmy jak... Jak przyjaciele, wiesz? To chyba prawie normalne w tych sprawach. – powiedział po dłuższej chwili z uśmiechem. – Tak, jesteśmy przyjaciółmi. Myślę o nim jak o prawdziwym przyjacielu. – przyznał szczerze. – Tylko mu tego nie mów, bo będzie się śmiał ze mnie, starego mężczyzny. – zachichotał.
Bernardo sprawiał nawet wrażenie typowego wujka. Gdy przebywał wśród swoich ludzi, okazywał tylko dumę, siłę i determinacje lecz poza pracą był to naprawdę łagodny człowiek, od którego biła troska i ojcowska miłość. Zawsze miło odnosił się do młodego Calixto, chodził na długie pogawędki do kuchni, do Aitany i przede wszystkim, dbał o Arcenio.
- Dobrze się czujesz, Narin? – zapytał z troską co tym bardziej zaskoczyło zamyśloną mulatkę.
- Huh? – zamrugała kilkakrotnie i spojrzała na niego zdezorientowana. Dopiero jego słowa, wyrwały ją z zamyślenia.
- Wydajesz się nieobecna w ostatnim czasie. – powiedział łagodnie.
- Co ci do tego? – prychnęła, zakładając ręce na piersi.
- Spokojnie, nie musisz być dla mnie taka oschła. – zaśmiał się cicho. – Wiedz tylko, że możesz liczyć na moją pomoc, jeśli tylko będziesz jej potrzebowała.
- Nie potrzebuję. – powiedziała twardo i spojrzała na starszego.
- Na pewno? – uniósł brwi. Nie podnosił głosu, tak samo jak Arcenio, jego głos był niezwykle ciepły i kojący.
Narin przez chwilę się zawahała nie bardzo wiedząc co ma odpowiedzieć. To co siedziało jej w głowie, dla niej samej, było wielką zagadką. Nawet, gdyby chciała o tym porozmawiać, wiedziałaby, że nie potrafiłaby dobrać odpowiednich słów by to wyrazić.
- Wyglądasz na zagubioną. – mówił z troską.
- I tak też się czuję. – szepnęła po czasie. – Nie wiem co robić... - pokręciła głową po czym westchnęła i usiadła na kanapie, w pobliżu Torres'a.
Mulatka ukryła twarz w dłoniach, zbierając przy tym myśli. Po chwili przeczesała ręką włosy, oparła łokcie na kolanach i cicho wypuściła powietrze.
- Całe moje życie spędziłam w tamtym burdlu. – zaczęła po czasie. – A teraz, gdy zostałam stamtąd uwolniona... czuję, że tracę grunt pod nogami. Nie rozumiem dlaczego. – pokręciła głową. – Nie znam życia poza tamtym miejscem i nie potrafię się tu odnaleźć. Sądziłam, że po wyjściu stamtąd będę się cieszyć jak szalona, ale teraz, jedyne co czuję to...
- Pustkę? – domyślił się Bernardo na co ona przytaknęła.
-Tutaj ludzie są dla mnie aż za mili, podczas, gdy ja jestem tak... inna. Czuję, że nie pasuję do tego świata. Nie tylko to czuję, ale też i widzę. – mówiła dalej. – Patrząc na was, widzę, że macie jakieś cele w życiu. Coś was tu trzyma, macie jakieś plany, marzenia, a ja... Nie mam nic. Kompletnie. – westchnęła.
- A jednak coś masz. – wtrącił starszy, czym przykuł jej uwagę. – Ludzi, którym na tobie zależy. – uśmiechnął się. – Narin. – wyprostował się, po czym sam również oparł łokcie na kolanach i spojrzał na mulatkę. – Powiem ci prawdę, o której sama już wiesz. Życie jest po prostu popierdolone. – zaśmiał się cicho, na co ona pokręciła głową z niedowierzania lecz nie ukryła uśmiechu. – Ja też wielu rzeczy nie rozumiem. Jak widzisz, sam również udaję przed innymi by ich nie martwić, ale jedno wiem na pewno. Trzeba... - uniósł rękę do góry. – Trzeba brać to, co nam daje te pojebane życie. – gestykulował dłońmi. – Brać i sięgać po to, co blisko, co jest w zasięgu naszej ręki. Nauczyć cieszyć się z każdej drobnej, zabawnej pierdoły jaka nam się przytrafi. Jakoś czerpać z życia to, co najlepsze. A jak to robić? Jak poprawnie żyć? Cóż, obawiam się, że nawet ja sam tego nie wiem. Nawet nie wiem czy istnieje jakaś odpowiedź na te pytania. – zaśmiał się cicho. – Tyle co wiem, to jak nic. Ale... traciłem w życiu wiele i nie chce tracić więcej. Staram się cieszyć tym, co mam. Być dla tych, co zawsze byli dla mnie. Żyjemy dla siebie... dla innych. Wybór zawsze należy tylko do ciebie. – uśmiechnął się smutnie. – Ważne jest to, by nie zmarnować danej nam szansy.
- Więc co? Mam szukać szczęścia w każdej pierdole?
- I korzystać z tego co jest ci dane. – skinął głową. – Bierz co możesz i nie oddawaj! –zaśmiał się. – Rób wszystko to, na co masz tylko ochotę. Zadbaj o to, by nic nie zostało zmarnowane. Żyje się tylko raz, mija*. – wstał na równe nogi, a Narin podążyła za nim wzrokiem. – No cóż, mam nadzieję, że słowa takiego starego, ledwo-widzącego chłopa jak ja, choć troszkę pomogły. – zaśmiał się po czym westchnął. – A teraz, zostawię was samych. – dodał, czym ponownie przykuł jej uwagę.
Dziewczyna dopiero teraz zauważyła, że w progu wejścia do salonu, stał Arcenio i przysłuchiwał się ich rozmowie. Vazquez widząc go, od razu wstała na równe nogi i na chwilę zaniemówiła, w czasie, gdy Bernardo minął się z przyjacielem, i ruszył w swoją stronę.
Rubio spojrzał na mulatkę i powoli, wciąż kuśtykając, opierając się na swojej lasce, podszedł do niej.
Narin nagle przypomniała sobie o słowach Torres'a i powiedziała:
- Bernardo powiedział, że myśli o tobie jak o przyjacielu. – przypomniała, a jej słowa nieco zaskoczyły bruneta. – Powiedział bym ci o tym nie mówiła, więc to robię. – dodała co znacznie rozbawiło Arcenio.
- Chodź ze mną. – powiedział po chwili łagodnie, nieco zmieniając przy tym temat.
- Dokąd? – zapytała nieco zbita z tropu, na co ten się uśmiechnął.
- Ufasz mi? – wyciągnął do niej rękę.
Narin spojrzała na jego dłoń, a potem ponownie w jego oczy.
- Ufam. – odparła, łapiąc go przy tym za rękę.
------------------------------------------------------------------------------------------
*mija – moja córka
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top