*+。 CHAPTER 3。+*

Zdaje się, że czas lubił zwalniać i przyspieszać tylko w dla siebie odpowiednich momentach.

Od zajścia w Domu minął już kolejny tydzień. Marie została ukarana lecz nie tylko ona. Każda dziewczyna z tamtego miejsca, nosiła na sobie odciśnięte piętno po przykrym wydarzeniu. Dziewczyny nie rozmawiały o tym głośno, ale wszystkie to przeżyły i tłumiły w sobie wszelkie odczucia. Chcąc nie chcąc, musiały powrócić do dawnego stylu życia. Mimo, że te wydarzenie wciąż siedziało im w głowach, nie wspominały o tym. Chciały zapomnieć, lecz nie potrafiły.

To nie było pierwsze takie zdarzenie. Już w niedalekiej przeszłości miały miejsce podobne sytuacje. Dziewczyny żyły w strachu, a w szczególności te, które marzyły o dniu, w którym będą w stanie się stąd uwolnić. Patrząc jednak na to, co spotkało ich towarzyszki, nadzieja zanikała, a chęci na inne życie rozpływały się we mgle.

- Gdy opuścisz mury tego miejsca, jakie jest pierwsze miejsce, które chciałabyś zobaczyć? – zapytał zaciekawiony Arcenio, który ponownie spędzał noc w sławnym Domu.

- Skąd pomysł, że kiedykolwiek opuszczę te miejsce? – odpowiedziała pytaniem, na pytanie.

- Skąd pomysł, że to się nie uda? – uśmiechnął się, co ona po czasie odwzajemniła. –Powiedz mi. Co chciałabyś najbardziej zobaczyć? – pytał łagodnie.

Mulatka cicho westchnęła i zastanowiła się przez dłuższą chwilę, mimo, że już znała odpowiedź. Będąc i rozmawiając z Arcenio, młoda kobieta mogła zapomnieć o otaczającej ją rzeczywistości i wydarzeniu, które nie tak dawno miało miejsce.

Młodzieniec wiedział, że coś się musiało wydarzyć lecz nie naciskał na towarzyszkę. Dał jej czas, by sama mu o tym opowiedziała, zwierzyła się. I po dłuższym czasie tak się stało. Kobiecie ciężko było o tym opowiadać lecz ostatecznie, po kilku dniach odważyła się to zrobić. Arcenio rozumiał więc jej obecne zachowanie lecz sama świadomość, co się wydarzyło, sprawiało, że Rubio czuł jak wzbiera w nim złość. Wiedział, że nie tylko Narin może być zagrożona lecz zdawał sobie również sprawę, ze słów Bernardo. Z tego, że być może nie każdego zdoła ocalić. Jego myśli w pierwszej kolejności skupiały się na Narin lecz mężczyzna zawsze wiedział, że są w tym miejscu osoby, które podobnie jak jego przyjaciółka, pragną ucieczki. Jednak niestety nie każda z nich posiadała kogoś do pomocy, kogoś, kto chciałby o nie walczyć. Arcenio chciał stanąć w obronie ich wszystkich lecz boleśnie zdawał sobie sprawę, że istnieje ryzyko niepowodzenia. Głęboko się nad tym zastanawiał i postanowił jedno. Gdy uda mu się ocalić Narin, zrobi wszystko by pomóc pozostałym dziewczynom. Wszystkim tym, którzy szczerze będą chciały zaznać innego życia, wolności.

- Miłość to słabość. – powiedziała nagle. – Miłość tylko ogłupia ludzi, powoduje, że są słabi.

- Słabi? – powtórzył rozbawiony Arcenio. – Moja droga, sądzę, że się mylisz. – mówił ciepłym głosem. – Miłość... To jeden z piękniejszych darów tego świata. Czasami może sprawić, że ludzie czują się słabi, czują tę niepewność czy lęk... Ale to tylko pokazuje, że te właśnie uczucie, jest na tyle silne, że sprawia iż ludzie szaleją. – śmiał się cichutko. – Miłość potrafi doprowadzić do szaleństwa, potrafi sprawić, że ludzie o nią walczą...

- O miłość? – pytała zdziwiona.

- O miłość. – przytaknął mężczyzna. – O ukochaną osobę. – spojrzał na nią łagodnie, sprawiając, że jej serce znacznie przyspiesza. – Miłość to siła, Narin. Nie ma powodu by się jej obawiać czy wstydzić. To coś... dobrego. A dobrem trzeba się dzielić. Nie sądzisz, querida? – pytał, a po chwili chciał zmienić nieco temat. – Więc? Co chciałabyś najpierw zobaczyć? – przypomniał ponownie. -Narin?

- Morze. – odpowiedziała po czasie, a jej słowa wywołały uśmiech bruneta. – Chcę zobaczyć morze. – spojrzała towarzysza. – Poczuć świeży zapach powietrza... Poczuć piasek i fale pod stopami. Zobaczyć tam zachód i wschód słońca.

Brunet skinął głową w zamyśleniu. Był zadowolony z odpowiedzi mulatki.

- Ale szczerzę wątpię by w obecnym czasie udałoby mi się to zobaczyć.

- Uda się. – wtrącił czym przykuł jej uwagę. – Zobaczysz. – skinął głową.

- Mówisz to aż nazbyt pewnym głosem. – zaśmiała się cicho. – Skąd się w tobie bierze taka pewność, hm? – westchnęła. – Jestem wdzięczna za twoje nauki pisania, czytania i chociażby... sama twoja obecność. – zerknęła na niego niepewnie. – Lecz nie ochronisz mnie przed wszystkim i nie spełnisz moich marzeń.

- Jesteś za bardzo pesymistyczna, moja droga.

- A ty za bardzo optymistyczny. – wstała na równe nogi. – Ratujesz mnie przed Velą i czasami też innymi mężczyznami, ale... Takie jest moje życie. Nie każdy dzień, nie każda noc jest pozytywna. Robię co muszę by przetrwać... Niektórych z tych rzeczy się wstydzę, ale... - westchnęła, niepewnie zerkając na słuchającego jej słów chłopaka. – Arcenio... - podeszła do niego i zatrzymała się naprzeciwko.

Brunet spojrzał jej w oczy, po czym sam również wstał i stanął naprzeciwko niej.

- Dziękuję. – powiedziała szczerze, a jej słowa mimo wszystko go nieco zaskoczyły. – Lecz obawiam się, że nie możemy tego dłużej ciągnąć. W przeciwnym razie, źle się to dla ciebie skończy.

- Dla mnie?

- Bardales to drań, ale jeśli będzie się chciał pozbyć przeszkody... to zrobi to. A w tej sytuacji, obawiam się, że to ty stoisz mu na drodze. Jest łasy na kasę, ale przejrzy to prędzej, czy później. – mówiła z ponurą miną. – Miło było spędzić te kilka miesięcy w twoim towarzystwie, ale teraz czas to zakończyć.

- Chcesz się poddać?

- Nie. – odparła od razu. – Tym razem to ja, chcę uratować ciebie. – podeszła do niego, wciąż nie odrywając od niego wzroku. – Nie jestem najlepszą osobą, a jeśli choć raz mam zrobić coś dobrego, to niech to będzie właśnie to. Uratowanie twojego życia. – skinęła głową. – Wiele zyskałam samą twoja obecnością, ale radziłam tu sobie też bez ciebie. I tak samo postąpię teraz. W końcu się stąd uwolnię, a wtedy...

- Czemu by nie zacząć od razu? – wtrącił z uśmiechem.

- Huh?

Arcenio sięgnął od kieszeni i wskazał dokumenty, które podpisał z jej szefem. Narin wiedziała co to jest. Jest to wielka rzadkość w ich przypadku, ale istnieje szansa, gdy bogatemu klientowi spodoba się pani do towarzystwa. Jeśli klient zapłaci odpowiednią sumę i uzyska zgodę właściciela lokalu, wtedy wybranka, którą wskaże bogacz, może opuścić lokal na kilka godzin w celu rozrywki dla klienta. Jednak o odpowiedniej porze musi wrócić do Domu.

W tym miejscu zdarzyło się to maksymalnie dwa razy, a opuścić lokal mogły najbardziej popularne i najdroższe panie, spędzając czas z tak zwanymi vipami, panami, którzy je wybrali. Bardales nie zawsze z chęcią zgadzał się na te propozycje lecz znajdywały się dni, w których potrzebował większych sum pieniędzy i dodatkowo odpowiedniego humoru. Przez wzgląd na ostatni incydent, szef stracił sporo pieniędzy, gdyż Julia była jedną z najpopularniejszych pań z jego Domu. Dlatego teraz, mężczyzna zgodził się na to by Narin na kilka godzin mogła opuścić lokal. Za odpowiednią ceną oczywiście.

Jednak nawet mimo tego, sama zgoda właściciela znacznie zaskoczyła Vazquez. Kobieta doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że jej szef nie ufał jej w takim stopniu jak innym. Zawsze miał na nią oko, nie chcąc stracić cennego towaru. Nie chciał by Narin mogła wykorzystać jakąkolwiek szansę na ucieczkę. Dlatego teraz też wydało jej się to dość dziwne. Może ją sprawdzał? A może sprawdzał samego Arcenio? Podejrzewał coś? Jeśli tak, to mogło oznaczać tylko same kłopoty.

- Nie pójdę. – powiedziała, oddając brunetowi dokumenty.

- Dlaczego nie? – zdziwił się Rubio.

- To test. – skinęła głową. – On to zrobił specjalnie. Musiał zacząć coś podejrzewać... - przeczesała ręką włosy. – Jeśli z tobą pójdę i zobaczy...

- Może domyśli się, że jest coś nie tak, gdy jednak zostaniesz.- przerwał Arcenio. – Jeśli nie pójdziesz i jeśli on myśli, że coś możemy kombinować... uzna, że skoro zostałaś w Domu, nie chcesz by odkrył, że... Że coś nas łączy. – powiedział czym przykuł jej uwagę. – Może uznać, że chcesz coś ukryć lub, że chcesz ochronić...

- Ciebie. – wtrąciła zaskoczona po czym ciężko westchnęła i usiadała w fotelu.

- Pytanie tylko... która z tych rzeczy jest prawdą? – zapytał Arcenio, opierając się przy tym na swojej lasce.

Narin milczała, uważnie zastanawiając się nad odpowiedzią.

Na początku starała się traktować Arcenio z dystansem, później jednak nie potrafiła się na tyle oprzeć jego dobroci. Patrząc na niego, widziała dobrego, niewinnego człowieka, który starał się każdemu pomóc. Było to dla niej głupotą i wielką naiwnością lecz z drugiej strony, sądziła, że to urocze. Był od niej starszy, a czasami sprawiał wrażenie młodszego i na tyle głupiutkiego, że nagła chęć jego ochrony, zjawiała się w głowie Narin.

Lecz nie tylko to ciągle przyciągało uwagę Vazquez do niego. Był przystojny, dobrze ubrany i bądź co bądź, bogaty. Umiał się odpowiednio zachować i była pewna, że inne kobiety szaleją na jego punkcie. Miał niezwykle ciepły i kojący głos, który mógł stać się uzależnieniem. Uwielbiała go słuchać i lubiła przebywać w jego obecności. Prawdą było to, że tylko przy Arcenio czuła się coś ważna. Tylko przy nim czuła, że istnieje w tym świecie, że jest człowiekiem, który coś znaczy i którego zdanie się równie ceni. To on sprawiał, że nabrała większej pewności siebie. Sprawił, by uwierzyła w to, że jest warta więcej niż mówi im Bardales. Rubio zawsze z wielką uwagą słuchał każdego jej słowa, czy to tego dobrego, czy też nie. Ale zawsze był i zawsze słuchał. Jeśli tego potrzebowała, dawał jej słowa wsparcia, pocieszenia. A jeśli istniała potrzeba skarcenia jej, to też to robił. Nigdy jednak nie podniósł na nią głosu, zawsze mówił łagodnie i spokojnie.

Być może nie znali się na tyle długo, lecz to nie było potrzebne by odpowiednio się poznać. Czas był krótki lecz intensywny, uczący. Pozwolił nauczyć i pokazać więcej niż te wszystkie lata spędzone w Domu.

Sama Narin nie lubiła uczucia jakie zaczęło ją ogarniać w chwili, gdy przebywała z tym mężczyzną. Przez to czuła, że staje się słaba, mniej czujna. Czasami czuła, że traci pewność co jest tylko grą, a co nie. Bywały też sytuację, gdy gubiła się w tym, jaka ona sama jest naprawdę. Która jej kobieca strona jest tą prawdziwą, a która jest tylko maską ukazywaną przed publicznością. Kim tak naprawdę była?

Poznając Arcenio, zauważyła że potrafiłaby poznać, gdy ten kłamie, lub gdy coś ukrywa. Umyślnie czy też nie, mężczyzna robił kilka gestów, które potrafiły zdradzić go w chwilach, gdy czuł się zakłopotany, zawstydzony, bądź gdy kłamał lub nie chciał o czymś rozmawiać. Narin zdziwiła się, że w ogóle zwróciła uwagę na te drobne jej zdaniem elementy. Lecz już, gdy dostrzegła je za pierwszym razem, nie mogła przestać zauważać ich ponownie. To też bywało jej zdaniem, urocze w jego wykonaniu.

Czy ona też w jego oczach zachowywała się podobnie?

Arcenio patrząc na nią, widział naprawdę dzielną wojowniczkę. Silną kobietę, która każdego dnia toczyła wielką walkę. Nie tylko z ludźmi trafiającymi do tego miejsca, lecz również z samą sobą. Widział, że zdarzało jej się powątpiewać we własne siły. Widział, jak stawiała na dystans innych oraz siebie samą.

Nie mówił jej tego, ale przez czas, który spędzali razem, z łatwością zauważył jej gesty, jej zachowania.

Narin nie potrafiła na siebie patrzeć. Gdy stała przed lustrem, chcąc poprawić makijaż, na jej twarzy zawsze widniał grymas niezadowolenia i obrzydzenia. Trwało to sekundę, ale było możliwe do zauważenia. Arcenio się to udało.

Widział jak za każdym razem, dokładnie przyglądała się swojej figurze by mieć pewność, że nie przytyła i by nie musiała kłócić się przez to z jej szefem. Nie próbowała słodkości, które czasem przynosił dla niej Rubio, z obawy, że przybierze na wadze. Mimo, że bardzo chciała tego spróbować, zawsze hamowała tę chęć, a gdy czasem postanowiła się skusić, potem tego żałowała. Udawała, że idzie do łazienki by poprawić swój wygląd, a tak naprawdę, zwracała zawartość żołądka by mieć pewność, że nic nie zwiększy jej wymiarów.

Była to co prawda dwójka ludzi z zupełnie innych światów, lecz coś mimo wszystko postanowiło połączyć ich losy. Być może przeznaczone im było spotkać się w odpowiednim czasie, a dzięki swojej obecności mieli nauczyć się wszystkiego tego, czego im brakowało.

- Co jest prawdą? – powtórzyła, uważnie lustrując bruneta spojrzeniem. – Być może i jedno, i drugie jest prawdą.

- Być może? – powtórzył z zaciekawieniem.

- Jest możliwa jeszcze jedna opcja...

- Jaka?

- Że boję się przyznać do którejkolwiek z tych rzeczy.

Arcenio uśmiechnął się mimowolnie.

- A naprawdę tak jest?

Narin niepewnie skinęła głową.

- Chciałabym zaprzeczyć, ale obawiam się, że nie mogę. – odparła niechętnie.

- Czy to źle?

- Dla mnie? Tak.

- Ponieważ tak ciężko jest ci się do tego przyznać? – pytał wciąż miłym głosem.

- Ponieważ nie powinnam się do kogokolwiek przywiązywać. – pokręciła głową z niedowierzania po czym ciężko westchnęła i podeszła do bruneta. – A z tobą niestety mi się nie udało. Nie mogłam przejść dalej obojętnie. – spojrzała mu niepewnie w oczy, a jej słowa ponownie wywołały uśmiech mężczyzny.

- To jest nas dwoje, querida.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top