*+。 CHAPTER 11。+*

Od tamtego czasu Narin szkoliła się pod okiem samego Bernardo Torres'a. Starszy nauczył ją wszelkich podstaw w samoobronie, a potem przy używaniu broni. Gdy zakończy ten etap szkoleń, przeszli do kolejnych, bardziej zaawansowanych, wymagających więcej niż by się wydawało. Bernardo sądził, a raczej nawet miał nadzieję, że mulatka nie będzie chciała sięgnąć po większe ilości wiedzy, że wystarczą jej same podstawy lecz pomylił się. Narin chciała wiedzieć więcej i więcej. Starszy miał nadzieję, że ta w końcu odpuści lecz na jego nie szczęście tak się w ogóle nie stało.

- Jest dobra. – mówił Arcenio siadając obok obserwującego treningi Narin Torres'a.

- Za dobra. – westchnął czym przykuł uwagę przyjaciela.

- To źle? – zapytał zdziwiony.

- Źle, Arcenio. Bardzo źle. – spojrzał z powagą na towarzysza, którego zmartwiła reakcja starszego.

- Dlaczego? O co chodzi? – pytał z troską.

Bernardo ciężko westchnął i wielkim zamyśleniu ponownie spojrzał na Vazquez pokonującą kolejnych przeciwników, z którymi mierzyła się na treningach.

- Dlaczego nie chciałeś się zgodzić na jej szkolenie, Bernardo? – pytał Rubio.

- Bo widzisz, Arcenio. – zaczął po czasie. – Mam swoje lata, widziałem już wiele w życiu, a w tym fachu pracuję praktycznie całe moje życie. Widziałem jak ta praca zmienia ludzi, jak ich pochłania. Widziałem co to potrafi zrobić z człowiekiem. – mówił jak w transie, a potem ponownie spojrzał na słuchającego jego słów przyjaciela. – Posłuchaj. – westchnął ciężko. – Potrafię przejrzeć człowieka. Zobaczyć do czego może być zdolny, ile ma w sobie siły i na co go stać.

- Narin jest silna. – mówił nieco zdezorientowany brunet.

- Tak, jest silna. – przytaknął. – Ale wiedza, którą dostaje może ją zniszczyć.

- Co masz na myśli? – wtrącił od razu, zmartwiony tymi słowami.

- Spójrz na nią. – Torres skinął głową. – Ona to lubi, widzisz? Walka, bronie, wyżywanie się na treningach i na tych ludziach. Myślisz, że gdy sięgnie po broń będzie w stanie się opanować? – zerknął na przyjaciela. – Nie, nie będzie. – powiedział, napotykając jego spojrzenie. – Być może ona sama jeszcze o tym nie wie i nie widzi siebie tak, jak ja ją widzę. – pokręcił głową. – Uwielbiam Narin, wiesz o tym. Jest dla mnie jak córka, choć często się przekomarzamy to cholernie mi na niej zależy. Ale nawet to nie zmienia faktu, że to co w niej widzę momentami mnie przeraża. – mówił szczerze. – Boję się, że przez wiedzę, którą jej dałem, przebudzę w niej potwora nad którym nie będzie mogła zapanować.

- Nie, Bernardo. – wtrącił Rubio. – Narin jest silna, to fakt. Ale nie sądzę by... - zerknął na mulatkę. – Nie, nie popadłaby w to. – spojrzał na przyjaciela.

- Wierzysz w to?

- Wierzę w nią. – powiedział pewnie Arcenio. – Była zagubiona, ale teraz znalazła drogę. Może nie do końca podoba mi się to, do czego tak się szkoli z walką, ale jeśli naprawdę będzie chciała zostać zabójcą... To nie zabronię jej tego.

- Powinieneś jej tego zabronić, Arcenio. – wtrącił Torres poważnym głosem. – Naprawdę. – spojrzał na niego znacząco. – Ciebie posłuchałaby prędzej niż mnie. – westchnął. – Cieszę się, że szybko się uczy i w innym przypadku cieszyłoby mnie to, że znajduje w tym radość, ale teraz... Nie, nie mogę tego powiedzieć, bo boję się co będzie. – pokręcił głową. – Ja sam kiedyś prawie się w tym zatraciłem... Nie chcę, żeby Narin straciła tę część siebie.

- Myślę, że Narin straciła już wystarczająco dużo. – powiedział Rubio. – Dajmy temu czas.

- Byleby nie było za późno. – Torres zerknął na młodzieńca. – Moim zdaniem, powinieneś z nią porozmawiać. – skinął głową w stronę Vazquez. – I to jak najszybciej.

♦•♦•♦

Jak co Niedzielę, Arcenio udawał się do Kościoła, a od czasu, gdy Narin pytała go o to, mulatka zaczęła mu towarzyszyć. Nie sądziła, że jednak się do tego przekona lecz ostatecznie zmieniła zdanie i zaskoczyło ją to w bardzo pozytywny sposób. Dzięki opowieściom bruneta i swoich własnych, nowych doświadczeniach, Vazquez z całą pewnością potrafiła stwierdzić, że również znajdowała tam ukojenie, którego było jej potrzeba. Cieszyła się, że mogła to poznać i zaznać wszystkich tych nowych odczuć.

Po powrocie do domu, Rubio zastanawiał się nad rozmową z ukochaną. Chciał poruszyć temat, o którym mówił mu Torres lecz nie wiedział od czego powinien zacząć. Zamyślony siedział na parapecie, wyglądając przez okno w czasie, gdy Narin wzięła aparat leżący na biurku w jego sypialni. Kobieta usiadła po cichu na przeciwko niego i zrobiła mu zdjęcie. Brunet dopiero w tamtej chwili otrząsnął się z zamyślenia.

- Zrobiłaś mi zdjęcie? – spojrzał na nią z rozbawieniem.

- Mm. – skinęła głową z uśmiechem. – Będzie dobre na pamiątkę. – pokazała fotografię. – Widzisz? – zaśmiała się cicho po czym zaczęła przeglądać pozostałe zdjęcia.

- Dostałem go kiedyś od ojca. – powiedział czym przykuł jej uwagę. – Kiedyś to było moim wielkim hobby. Fotografia. Ale z czasem... - westchnął. – Musiałem zająć się innymi sprawami i to jakoś zeszło na boczny tor.

- Może powinieneś do tego wrócić? – uśmiechnęła się miło. – Mogę być twoją modelką. – dodała na co brunet się cicho zaśmiał.

- Modelką wręcz idealną. – przysunął się do niej i skradł niewinnego całusa lecz chwilę potem ponownie nieco posmutniał.

- Coś cię trapi, prawda? – zapytała z troską i pogładziła jego policzek. – Powiedz mi. – zachęciła go.

Arcenio przez chwilę milczał, zastanawiając się nad tym co powinien powiedzieć. Przypominały mu się słowa Bernardo. Czuł, że powinien jakoś zareagować w tej kwestii, ale jednocześnie nie chciał zasmucać ukochanej Narin, która naprawdę polubiła te ćwiczenia. Rubio z łatwością zauważył jej radość na treningach, gdy udało jej się zaliczyć kolejny test, pokonać przeciwnika lub zrozumieć jak działają bronie. W innym świecie martwiłoby go to znacznie bardziej, lecz obecnie, sądził, że to dobrze, że jego ukochana będzie potrafiła się bronić.

Wiedział jednak, że Bernardo może mieć rację i za wszelką cenę nie chciał by Narin zatraciła się w złej części tej strony medalu.

- Arcenio?

Brunet ciężko westchnął.

- Więc chcesz pójść w ślady Bernardo? – zapytał, niepewnie na nią spoglądając. – Zostać zabójcą?

Vazquez zastanowiła się przez chwilę po czym wzruszyła ramionami.

- Być może. – odparła dość obojętnym tonem. – Lubię czuć tę siłę. – przyznała szczerze. – Czuję się dzięki temu taka... wolna. Czuję, że poradzę sobie z wszystkim co stanęłoby mi na drodze. Już nikt więcej nie podniesie na mnie ręki, bo będzie się mnie bał. Z jednej strony mnie to cieszy. – zaśmiała się cicho.

- A z drugiej? – zapytał łagodnie.

- Sama nie wiem. – ponownie wzruszyła ramionami. – Ale wiesz... Nie chcę być tą samą Narin z przeszłości. Chociaż wiem, że już nią nie jestem. – uśmiechnęła się ciepło do bruneta. – Ale... Dobrze się czuję z tym co teraz robię. Czuję... - zastanowiła się. – Czuję, że to jest właśnie to czego pragnę. Coś w czym mogę być naprawdę dobra i jeszcze lepsza.

- A nie myślałaś o innym fachu? – wtrącił, a jego słowa znacznie ją zaskoczyły.

- Innym?

- Na przykład...

- Zaczekaj. – machnęła ręką i spojrzała na niego, domyślając się, co ten miał na myśli. – Bernardo cię na mnie nasłał, czy tak? – zapytała mimo, że znała odpowiedź. Mulatka pokręciła głową z niedowierzania. – Arcenio, posłuchaj...

- Zaczekaj. – przerwał jej i położył ręce na ramionach. – Proszę, to ty najpierw posłuchaj mnie, dobrze? – spojrzał jej w oczy. – Nie mam nic przeciwko treningom i naprawdę cieszę się widząc cię w tak dobrym humorze, querida. Naprawdę. – uśmiechnął się do niej, gładząc jej policzek. – Ale to też nie zmienia faktu, że troska Bernardo też ma swoje...

- Troska? – wtrąciła. – Jaka? Że pójdę w jego ślady i będę zabijać ludzi? On też to robi.

- Nie o to chodzi.

- A o co? – wstała na równe nogi, odsuwając się przy tym od Arcenio. – Daliście mi wolność. Od teraz miałam sama decydować o tym czego chcę. I robić to, co ja chcę.

- I tak jest, querida. – brunet powoli wstał i podszedł do niej.

- Czyżby? – uniosła brwi. – Nawet mimo tego, że wybrałam taką drogę jednak jest coś, czemu się sprzeciwicie. Obaj.

- To po prostu troska.

- Troska? A może strach? – zapytała bardziej zdenerwowana.

- Dlaczego tak mówisz? Wiesz, że nam na tobie zależy.

- Wiem, ale wiem też, że w tej sprawie nie chodzi o samą troskę. – przerwała mu. – Nie jestem głupia, Arcenio. – pokręciła głową. – Boicie się tego kim mogę się stać, prawda? Że stracę kontrolę.

Rubio chciał coś powiedzieć, ale w tamtej chwili zabrakło mu słów. Narin skinęła głową na znak zrozumienia po czym tylko westchnęła i wyszła z pokoju.

- Narin. – zawołał za nią brunet. – Proszę, zaczekaj. – pokuśtykał za nią do drzwi lecz ta już dawno opuściła tamto miejsce.

Vazquez zdenerwowana udała się w pierwsze miejsce o jakim pomyślała. A był to dom Bernardo. Strażnicy wpuścili ją do środka, a ta od razu z podniesionym głosem zaczęła poszukiwać starszego.

- Gdzie on jest? – pytała jego służkę. – Co nagle wam mowę odebrało?!

- Narin? – usłyszała obok kobiecy głos. – Ty musisz być Narin, prawda?

Mulatka zaniemówiła widząc bladą, osłabioną kobietę w średnim wieku. Siedziała na wózku inwalidzkim i powoli skierowała się w jej stronę.

- Um... - Vazquez zawahała się. – Jesteś żoną Bernardo, czy tak? – domyśliła się. – Eudora?

Kobieta uśmiechnęła się blado i skinęła głową.

- Proszę, usiądź przy mnie. Porozmawiajmy. – mówiła słabym głosem. – Zawsze chciałam cię poznać osobiście. Berni wiele mi o tobie mówił, ale przez moją chorobę nie miałam siły by odwiedzić ciebie i Arcenio.

Narin niepewnie podeszła do starszej i przysiadła obok niej na ławce, podczas, gdy ona wciąż znajdowała się na wózku.

- Herbaty?

- Nie, dziękuję. – odparła od razu. – Właściwie to przyszłam tu by solidnie nakrzyczeć na twojego męża. – przyznała, a jej słowa rozbawiły Eudorę.

- Berni to zagadka. – skinęła głową, nie ukrywając uśmiechu i rumieńców, które zjawiły się od razu, gdy wspomniała o małżonku. – Ma takie wspaniałe serce. Cieszę się, że mogłam zostać jego żoną. Jednak... - zawahała się. – Mój czas się kończy. – spojrzała na Narin ze smutkiem. – Nie chcę go zostawiać... Lecz wiem, że tak się wkrótce stanie.

- Dlaczego mi to mówisz? – wtrąciła mulatka.

- Sama nie wiem. Może potrzebuję rozmowy z kimś takim jak ty.

- Takim jak ja? – zdziwiła się dziewczyna.

Eudora uśmiechnęła się tylko

- Wiem o tobie wiele z opowieści Berni'ego. – powtórzyła. – Zawsze chciałam cię poznać. – skinęła głową. – Wiem, że czasami ciężko jest zrozumieć mojego męża lecz wszystko co robi i co nim kieruje... Wszystko to wiąże się z jego troskliwym sercem. Czasami jest aż za bardzo opiekuńczy, ale on już tak ma. Jeśli powiedział ci coś, co cię zraniło... I to dlatego, chcesz na niego nakrzyczeć... Proszę... Daruj mu tym razem. – spojrzała na Narin. – Berni dusi w sobie wiele emocji. Nie mówi mi o wszystkim co go trapi, nie chcąc mnie martwić i pogorszyć mojego stanu... Lecz boli mnie to, że przez to odsunął się ode mnie. A mi nie starczy czasu by go złapać... - spuściła smutnie głowę. – Gdy cię wspomina, zawsze mówi o tobie jak o córce. – uśmiechnęła się ciepło. – Sami niestety nie doczekaliśmy się dzieci więc myślę, że to dobrze, że teraz ma również ciebie... - zakasłała lekko. – On chce cię ochronić przed złem, tak jak kiedyś mnie. Jemu nie udało się wszystkiego ominąć, dlatego stara się pomóc osobom, które kocha. – mówiła.

- Tłumaczysz się zamiast niego. – stwierdziła Vazquez.

- Mm. – skinęła głową. – Ale robię to dlatego, że on sam prawdopodobnie nie zawsze znalazłby tej odwagi na niektóre słowa. – spojrzała na mulatkę. – A ja mam do ciebie jedną prośbę... Wiem, że mnie nie znasz i wcale nie musisz jej spełniać, ale... - westchnęła cicho. – Ale... Jeśli kiedykolwiek zależało ci na Berni'm, jeśli kiedykolwiek uznałaś go za... rodzinę... Proszę, zrób to dla mnie. – mówiła, niepewnie na nią spoglądając. – Po mojej śmierci... pomóż mu. Spraw by nie zapomniał wszelkiego dobra... by nie zapomniał, że on sam posiada dobre serce... Że dobry z niego człowiek... - uśmiechnęła się smutnie. – Gdy umrę... Przypominaj mu, że ja też istniałam... i że będę nad nim czuwać. Mój Berni... - zakasłała ponownie lecz, gdy nie mogła nad tym zapanować Narin zawołała pomoc.

Szybko zjawiła się pielęgniarka, która opiekowała się żoną Torres'a. Stan Eudory pogorszył się jeszcze bardziej, kobieta musiała trafić do szpitala. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top