1. Pierwsze Spotkanie
*Następny dzień rani*
Wstałam dosyć późno.
Skąd wiem?
Słońce bardzo grzało mnie w twarz.
Wstałam, ubrałam się jak zawsze wkładając sztylet do specjalnej kieszeni w gorsecie, po czym poszłam do salonu gdzie siedział Encre.
- Dzień dobry śpiochu - przywitał mnie z uśmiechem, wnioskując po jego głosie.
- Dzień dobry. Co dziś robimy? - spytałam
- Pójdziemy na festyn, który odbędzie się na rynku, ponieważ dziś przesilenie. Może znajdziesz tam coś ładnego? A! Zapomniał bym! Rano przyszedł posłaniec i dał mi list zaadresowany do ciebie.
- Mógłbyś go przeczytać? Wiesz, że ja nie dam rady.
- Dobrze - powiedział po czym słyszałam jak rozpieczętowuje list.
"Oho, czyli jest grubo, skoro dostałam list od władcy."- pomyślałam.
- Droga panno Mathieu. Pragniemy panią powiadomić, że pani rodzice zginęli podczas pożaru. Ma pani powrócić do kraju jeszcze dziś. Jest nam bardzo przykro z powodu pani straty.
Słysząc to padłam na kolana. Wiem czemu on chce żebym wracała. Król chce pojąć mnie za żonę. Niestety tajemnicą jest dla mnie tego powód. Nie wrócę tam chodź by mieli mnie zabić!
Nie wiem kiedy zaczęłam płakać. Encre podszedł, przytulił mnie, po czym powiedział:
- Ej! Nie płacz, wrócisz tam i król się tobą zajmie - próbował mnie pocieszyć.
- T-ty nic nie rozumiesz, ja nie chcę tam wracać!
- W takim razie nie wracaj, zamieszkasz u mnie. Zgoda?
W odpowiedzi pokiwałam głową.
- Teraz chodź, musisz zjeść śniadanie.
Weszliśmy do kuchni, ja usiadłam przy stole, a Encre zaczął coś gotować.
*Południe tego samego dnia*
Chodzimy między straganami. W jednym była biżuteria, w Drugim suknie, w kolejnym kwiaty, w innych wiele różnych rzeczy. Nagle usłyszałam krzyk :
- Tam jest! Łapcie ją!- później było słychać bieg żołnierzy w zbrojach, kierujących się w moją stromę.
Zaczęłam uciekać w stronę lasu, przynajmniej tak mi się wydaje, bo z tamtej strony usłyszałam szum drzew i śpiew dzikich ptaków. Zanim jednak zniknęłam pośród drzew krzyknęłam:
- Nie martw się Encre, wrócę do ciebie!- i już mnie nie widzieli.
* dwie godziny później*
Już ich zgubiłam, jednak wolałam się upewnić, że mnie nie złapią, więc dalej biegłam, aż się potknęłam, nie dałam rady dalej omijać wystających korzeni.
Spróbowałam wstać, lecz nie dałam rady.
- CHOLERA!!!- krzyknęłam na całe gardło. Noga bolała mnie jak diabli, chyba jest złamana.
Zaczęłam szukać wokół siebie jakichś długich patyków, żeby ustabilizować kość. Kiedy je znalazłam, przyłożyłam po bokach nogi i związałam rękawem sukni, który wcześniej oderwałam.
By się uspokoić, zaczęłam śpiewać kołysankę, której nauczyła mnie mama.
"Kołysanka o niedoli"
Wiatr kołysze w locie ćmy
Wilki śpią mocno że aż strach
I tylko ty nie śpisz dószko ma
Boisz się nocnic, złych Wietszyc i zjaw
Twą laleczkę zmorzył już ten sen
W którym z samotności zaczyna drżeć
Przyjdzie wiedźmin
Mu serca brak
Przez złotych monet smak
Pojawi się odejdzie wnet
Zostawi tylko ból
Tylko ból
Ptaki cichną w nocy czerń
Bydło zasypia gdy zapada zmierzch
I tylko ty nie śpisz duszko ma
Boisz się nocnic, złych Wietszyc i zjaw
Ma laleczko zamknij oczka swe
Cicho leż gdy krzyki dosięgną cię
Jako wiedźmin
Mężny tak
Za złotych monet smak
Posieka cię
Już nie broń się
Prócz truchła nie ma nic
Nie ma nic
(piosenka na dole dop.aut)
Leżałam tak jeszcze przez jakiś czas, przypominając sobie opowieści mamy o zabójcach potworów. Nawet nie wiem kiedy zasnęłam.
*perspektywa Fallacy'iego*
Usłyszałem śpiew, więc poszedłem w jego kierunku. Gdy dotarłem na miejsce, zobaczyłem dziewczynę, o długich czarnych włosach w długiej beżowej sukni i bandażem na oczach.
"Ciekawe po co jej ten bandaż?"- pomyślałem.
Rozmyślałem jeszcze o tym czemu znajduje się ona w środku lasu. Gdy zasnęła, podszedłem do niej i przyprzyjże się jej. Wyglądała na dziewiętnastolatkę, miała blizny na rękach, najprawdopodobniej ktoś ją okaleczył.
Z ciekawości zajrzałem pod bandaż i to co zobaczyłem przeraziło mnie, nie miała oczu.
Postanowiłem ją zabrać od mojego zamku. Już miałem ją wsiąść na ręce lecz zauważyłem, że ma prowizorycznie ustabilizowaną nogę, więc uważając żeby nic gorszego się jej nie stało, podniosłem ją z ziemi i zaniosłem do zamku.
*W zamku*
Wniosłem ją przez frontowe drzwi do zamku. Od razu podbiegł do mnie mój syn - Jasper.
- Ojcze, czemu przyniosłeś tu ta normalną?-spytał z wyraźną ciekawością.
-Później wytłumaczę - powiedziałem idąc w stronę jednej z komnat.
Gdy dotarłem do wcześniej wymienionego pomieszczenia położyłem ją na jedwabnej pościeli i poszedłem powiadomić mojego lokaja - Sauve, że mamy nowego gościa i trzeba się nim zająć.
- Sauve, wezwij medyka.
- Oczywiście. A jeśli można zapytać panie, po co go mam wezwać?
- Znalazłem w lesie dziewczynę ze złamaną nogą, więc przyniosłem ją do zamku.
- W takim razie tym bardziej się pośpieszę.
Odszedłem od niego kierując się do mojej sypialni.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top