2. "Przepraszam, ale..."
POV; Viveka
Otworzyłam oczy. Co ja tu robię? Gdzie ja jestem? Po białych ścianach i pikającym urządzeniu pewnie w szpitalu. Czuję się taka obolała... Jakbym przebiegła maraton. Suchość w gardle dała o sobie znać więc rozejrzałam się za wodą. Nie spotkałam wody a jakiegoś mężczyznę. Miał długie czarne włosy. Spał, zagadując po zamkniętych oczach. Spojrzałam na swoją dłoń. Brunet ściskał mi ją tak mocno, że zaraz stracę dopływ krwi do knykci palców. Dotknęłam go w policzek aby go obudzić. Powtórzyłam moją czynność kilka razy aż w końcu otworzył swoje oczy.
- V-Viveka? - spytał momentalnie wracając do żywych. Złapał mnie za ramiona i przyciągnął do siebie. Zdziwiona nie oddałam uścisku przez co mnie puścił. Zmarszczył brwi i skanował moją bladą twarz - Jak się czujesz? Wszystko dobrze?
- Przepraszam, ale... Kim Pan jest? - spytałam i zmarszczyłam brwi tak jak szatyn.
- J-ja... Pójdę po lekarza okej? Zostań, zaraz wracam - powiedział tajemniczy mężczyzna i wyszedł pół biegiem z sali. Ostatnie co pamiętam to.... Do sali wszedł szybko lekarz a za nim ten mężczyzna.
- Dzień dobry Viveko, jak się czujesz? - pyta świecąc mi latarką w oko.
- Zdecydowanie lepiej się czułam jak Pan mi nie świecił po oczach - mówię i szybko cichne. Mój głos jest jakiś inny... Dziwnie nieznajomy. Mówię cicho a zarazem z ostrą chrypką.
- Co ostatnie pamiętasz Viveko? - nie przejmuje się moim komentarzem i dalej mnie wypytuje.
- Pamiętam... - już chciałam się odezwać, ale zamilkłam. Ja nic nie pamiętam!
- Co takiego? - pyta się nie pewnie mężczyzna z długimi włosami.
- J-ja... Nic nie pamiętam. Jak się nazywasz? Znałeś mnie? - pytam marszcząc brwi.
- Nazywam się Mike Jefferson. Jestem twoim przyjacielem pamiętasz? - pyta z nadzieją w oczach, ale ja jedynie kiwam głową na nie.
- Dam wam czas. Później muszę ją przebadać. Panie Michael jeśli ktoś chciałby ją jeszcze odwiedzić to...
- Tak, tak. Dwie osoby w sali. Pamiętam - odzywa się nie odrywając ode mnie wzroku. Wolałbym towarzystwo doktora a nie nieznajomego, nieziemsko przystojnego faceta. Doktor wychodzi a tajemniczy Mike klęka obok mojego łóżka i łapie za moją małą dłoń.
- Przepraszam, ale... Nie wiem kim jesteś - szepcze cicho delikatnie wystraszona. A co jak on mnie porwie?
- Wysłuchaj mnie do końca okej? - olał moje przeprosiny. Nie pewnie kiwam głową na tak. Wygląda na groźnego nie będę mu się sprzeciwiać. Chyba mnie nie zabiję w szpitalu pełnym ludzi prawda? Mike wzdycha i zaczyna bawić się moim pierścionkiem. Pierścionek jest bardzo ładny, ale kompletnie nie wiem skąd znalazł się na palcu. Mike jak się stresuję wygląda naprawdę nie groźnie... - Wiem, że tego nie pamiętasz, ale... Dziesięć lat temu, na Ziemi pojawił się dupek Thanos. Fioletowy olbrzym który chciał wymazać połowę ludzi ze świata. I teraz się skup... Masz moc. A nawet trzy moce. Niewidzialność, teleportacja i moc lodu. Jesteś córką Tonego Starka i Britney Tik. Masz dwie siostry Jasmin i Morgan której niestety nie zdążyłaś poznać bo... I tu wielki szok... Nie żyłaś. W sensie Thanos dokonał swego i kiedy pstryknął palcami ludzie zaczynali znikać a w tym ty. Chcieliśmy uratować wszystkich ludzi więc po pięciu latach goryczy znaleźliśmy sposób aby was przywrócić do żywych, ale jedyną osobą która nie wróciła byłaś właśnie ty. Ludzie uratowani wrócili do swoich rodzin, ale i niestety my straciliśmy kilku swoich ludzi. Na przykład Natashe twoją przyjaciółkę, Steve'a twojego przyjaciela czy właśnie Tonego twojego tatę... Chciałby pewnie ci teraz powiedzieć, że cię bardzo kocha i cieszy się że żyjesz.
Kiedy skończył mówić moja mina wyrażała wszystko... Przerażenie. Jakie moce? Jaki Thanos? O co chodzi? Umarłam? I to na kilka lat? Ile miałam lat? Ile ja teraz mam lat?! Co lubiłam robić? Kim ja w ogóle jestem? Kim byłam?
- Vivi? Słońce spokojnie... Wszystko sobie przypomnisz, obiecuję - mówi i ściska mocno moją dłoń dla otuchy. Już mam coś powiedzieć, ale do sali wchodzi wysoki szatyn o brązowych oczach, mała brunetka też z brązowymi oczami i blondynka z niebieskimi oczami.
- VIVI! O MÓJ BOŻE, TAK TĘSKNIŁAM! - blondynka, która była cała zapłakana, rzuciła się w moją stronę i mocno przytuliła. Mocno zaskoczona nie wiedziałam co zrobić. Kim ona dla mnie była? To jest Jasmin czy Morgan? A może to jest zupełnie kto inny?
- Jas, daj jej odetchnąć. Ona nic nie pamięta... Jest zagubiona - mówi cicho Mike i kładzie blondynce dłoń na jej ramieniu. Prawdopodobnie Jasmin odsuwa się ode mnie i patrzy w moje oczy.
- Cz-czyli to prawda? - mówi i kolejne łzy spadają na białą pościel.
- J-ja... Przepraszam. Nie wiem co się stało, kim jestem i kim wy jesteście. Chciałabym pamiętać, a-ale... - zacinam się i do moich oczu również napływają łzy. Nie pamiętam własnych znajomych i rodziny. Żal mi ich... Zniknęłam na tyle lat a jak się już pojawiam kompletnie nie wiem kim jestem i co tu robię. Biorę głęboki drżący wdech i powoli go wypuszczam.
- Hej, hej... Vivi spokojnie. Zrobię wszystko abyś sobie nas przypomniała - odzywa się pierwszy raz szatyn. Mała brunetka nadal stoi koło drzwi i wygląda jakby nie wiedziała co zrobić. Postanawiam jej pomóc i podnoszę dłoń aby do niej pomachać i zachęcić żeby tu podeszła.
- Pomożecie mi przypomnieć sobie kim jestem i kim wy jesteście dla mnie?- pytam kiedy brunetka siada na końcu łóżka.
- Oczywiście! Ja zacznę! Nazywam się Jasmin Entre i byłam twoją najlepszą przyjaciółką. To trochę skomplikowane, ale obecnie jestem twoją siostrą.
- Okej... Chyba rozumiem - nieświadomie zaczynam bawić się pierścionkiem na moim palcu i wpadam na pomysł aby się o niego zapytać - Wiecie skąd mam ten pierścionek? Jest śliczny.
- Dałem ci go i zapytałem czy zostaniesz moją dziewczyną... - powiedział szatyn. Podniosłam ma niego zaskoczony wzrok. Człowieku ja nawet nie pamiętam jak masz na imię.
- To... To my...? - chciałam się zapytać o bardzo istotną rzecz, ale było mi strasznie głupio o to zapytać.
- Tak, tak, jesteśmy... A raczej byliśmy razem - powiedział i delikatnie pogłaskał moją dłoń uśmiechając się - Nazywam się Peter Parker i jestem miłym pająkiem z sąsiedztwa. Powinienem już dawno zrezygnować z ratowania świata, ale jakoś nie potrafię.
- Ugh... Jest mi głupio, że tego wszystkiego nie pamiętam...
- Spokojnie, wszystko sobie przypomnisz, daj sobie czas - mówi Jasmin i uśmiecha się ciepło w moją stronę. Przez chwilę milczymy, a ja wpatruje się w mojego byłego chłopaka. To dziwnie brzmi... Spoglądam na brunetkę i delikatnie się uśmiecham.
- Z tego co wiem nie zdążyłyśmy się nawet poznać... - odzywam się w kierunku Morgan. Ta zmieszana kiwa głową na nie.
- Ale mimo wszystko to właśnie Morgan znalazła sposób jak cię odzyskać - mówi Mike.
- Dziękuje ci. W jakiś sposób uratowałaś mnie - szeptam i rozkładamy ręce. Morgan podchodzi nie pewnie, a ja bez owijania w bawełnę przyciągam ją do siebie i mocno przytulam. Fajnie mieć dwie siostry. Puszczam dziewczynę, ale mimo to i tak moją dłoń spoczywa na jej ręce.
- Opowiecie mi coś o sobie? - pytam się delikatnie uśmiechając. I tak mija nam godzina dopóki nie przychodzi doktor z informacją, że idę na badania. Chyba to olał, że w mojej sali jest więcej osób niż powinno. Kiedy już wiem, że mam te moce, bałam się, że doktor może się o nich dowiedzieć. Ale jak się okazało każdy w Nowym Yorku znał Avengersów a w tym mnie. Podobno tak się nazywaliśmy, Avengers. Usiadłam na wózku mimo, że normalnie mogę chodzić. Pielęgniarki i doktor zaprowadzają mnie do jakiejś sali gdzie mają mnie prześwietlić. Trochę to stresujące... Chyba nie polubię szpitali. A może już ich dawno nie lubiłam stąd mam to uczucie? Czuję się jakbym dopiero uczyła się świata. Po prześwietleniu i podstawowych badaniach lekarz wyjaśnił, że nic mi nie grozi i śmiało mogę iść do domu już jutro. Ucieszona siadam na łóżku z małą pomocą Mike'a i Petera.
- Mama się ucieszy na twój widok. Już rozmawiałyśmy i jedzie tutaj. To nie problem? - mówi Jas siadając na krześle obok mojego tymczasowego łóżka.
- Nie, nie. Tyle informacji na raz jest strasznie ciężko utrzymać w głowie, ale chciałabym wszystkich poznać na nowo jak najszybciej - odpowiadam z uśmiechem.
- W takim razie zostało ci sporo osób. Ale wszystko w swoim czasie skarbie - odzywa się Mike i delikatnie głaszcze mój policzek. Po raz setny uśmiecham się szeroko. Myślę, że taka rodzina jaka mi się trafiła to złoto... Nagle do sali wchodzi blondynka w koku z niebieskimi oczami. Szybko podchodzi do łóżka i mnie przytula. Tym razem oddaje uścisk.
- Viveka kochanie tak mi ciebie brakowało... - szepcze do mojego ucha i czuję na moim ramieniu jej łzy. Z tego co wiem moja biologiczna mama była w Asgardzie dopóki nie zaatakowali ich. Planeta została zniszczona a zaraz potem prawie każdy Asgardczyk umarł przez sługusów Thanosa. Ale ich garstka chyba przeżyła. Niestety nie wiem czy w tej grupie jest moja mama... Ta kobieta która mnie teraz przytula to Pepper. Moja obecna matka. To skomplikowane, ale tak mi to tłumaczyli.
- Już jest wszystko dobrze. Jestem tu i nigdzie się nie wybieram - mówię z lekkim uśmiechem.
- Damy ci teraz odpocząć. Idź się umyj, jeżeli potrzebujesz pomocy to będę obok - mówi Jas i pomaga mi wstać a reszta wychodzi żegnając się. Wchodzę do łazienki i od razu ściągam z siebie tą szpitalną piżamę. Śmierdzi chemią i starymi ludźmi. Okropne. Wchodzę ostrożnie pod prysznic i zaczynam namydlać ciało kokosowym żelem. Co jakiś czas zakręci mi się w głowie, ale wtedy opieram się o ścianę i po chwili zawroty przestają. Po skończonym myciu włosów i ciała wychodzę z pod prysznica i owijam się ręcznikiem. Podchodzę do lustra i niemal od razu odskakuje. Wyglądam jak trup... Co prawda Peter mówił mi żebym się nie bała bo to normalne dzięki mojej mocy której kompletnie nie ufam. Nie rozumiem jak ja ją mogłam opanować w tak młodym wieku. Spoglądam na dużą śnieżynkę na moim nadgarstku. Jest ogromna i podobno nie była taka kiedy byłam nastolatką. Teraz oszronione linie ciągną się aż do łokcia. To przerażające. Szybko ubieram cuchnącą piżamę i wychodzę do swojej sali. Zamiast Jas widzę Petera który ewidentnie na mnie czeka. Podchodzę do łóżka gdzie on siedzi na krzesła i w końcu mnie zauważa.
- Hej Vivi... - odzywa się pierwszy i widać że coś go męczy.
- Hej, coś się stało? - spytałam bez ociągania.
- Wiesz bo... Ty i ja byliśmy razem przed tym co się stało i ja wiem, że dopiero co cię odzyskaliśmy, ale w sumie to ja... - zaczął się plątać w słowach więc podeszłam do niego z uspokajającym uśmiechem i położyłam dłoń na jego ramieniu.
- Peter, muszę to przemyśleć, raczej nie jestem gotowa na dalszy związek, nie wiem sama kim jestem a co dopiero kim ty dla mnie byłeś i jak bardzo cię kochałam...
- Jasne! Rozumiem. Dam ci tyle czasu, ile będziesz potrzebowała. Poczekam - uśmiecham się kolejny raz a on odwzajemnia uśmiech. Drapie się speszony po głowie i bierze głęboki wdech.
- Tooo, ja uciekam. Widzimy się jutro Vivi.
- Cześć... - mówie cicho a on szybko znika. Zmęczona tym pokręconym dniem kładę się na łóżku i prawie od razu zasypiam.
†††
Otwieram powoli oczy i nadal widzę ciemność. Wstaje powoli z miejsca i zaczynam kierować się w głąb mroku z rękami do przodu. Po chwili dotykam czegoś co przypomina ścianę więc zaczynam szukać jakiegoś światła. Nagle białe światło padło na wielkiego fioletowego dziwolonga. Z krzykiem odskoczyłam. Nie wiem kim on jest, ale moje serce wali jak szalone jakby obawiało się czegoś. Obok fioletowego stwora pojawia się brunet z brodą w garniaku.
- Jak mogłaś na tyle lat zniknąć? Jesteś okropną córką.
- T-Tata? - z moich ust od razu wyrywa się to jedno słowo. Obok taty pojawia się Mike.
- Szukałem cię dziesięć lat i zmarnowałem ten czas! Nic nie pamiętasz i jesteś bezużyteczna - potem pojawia się Morgan.
- Zawsze wzorowałam się na siostrze bo mówili mi, że byłaś silna i zdolna a teraz widzę że nie potrafisz nic!
- J-Ja, nauczę się wszystkiego od nowa! Pomożecie mi i dam radę! - mówię lekko zdziwiona ich zachowaniem. Znaczy tej dwójki nie poznaję bo podobno tata nie żyje.
- Och widzisz moje dziecko. Zawiodłaś ich. Jesteś bezużyteczna a oni nie mają czasu niańczyć cię. Już niedługo dołączysz do Ojca!
Odzywa się prawdopodobnie Thanos, a ja panikuję i zaczynam uciekać, ale na każdym kroku widzę znajome twarze które wytykają mi błędy.
- Vivi?
Słysze głos Petera i zatrzymuję się. Stoi przede mną i nie wytyka mi błędów tylko patrzy się na mnie.
- Obudź się mała, to tylko sen - teraz słyszę głos Mike. Tylko sen? To sen! Mike i Peter nigdy mnie nie okłamią. Czuję to. Zamykam oczy i zaciskam zęby żeby po chwili uszczypnąć się mocno w rękę.
†††
- Peter! - podnoszę się ze szpitalnego łóżka i wykrzykuje pierwsze imię które przyjdzie mi na myśl.
- Hej, hej, już jestem przy tobie - podchodzi do mnie i przytula mocno.
- Co ci się śniło? - pyta Mike siedząc na krzesełku po mojej drugiej stronie.
- J-Ja... To był chyba Thanos. I wy też tam byliście! Mówiliście jaka to ja jestem bezużyteczna...
- To tylko sen Vivi, nigdy tak nie powiedział bym o tobie bo jesteś wspaniałą kobietą - mówi Peter, a ja się do niego przytulam.
- Dobra gołąbeczki, zbieramy się - mówi Mike i wychodzi. Mam wrażenie, że jego ton głosu odruchowo się zmienił kiedy Peter mnie przytulił. To głupie! Wstaję z miejsca i razem z Peterem kieruję się do wyjścia. Przed wyjściem na dwór trochę się waham. Nic nie pamiętam, ale wychodzenie na dwór po dziesięciu latach to dziwne uczucie.
- Idziesz? - pyta się Pet, a ja z małym uśmiechem wychodzę od razu na dwór. Pierwsze co robię to biorę głęboki wdech. Brakowało mi tego świeżego powietrza. Podchodzę do samochodu Mike'a, który opierając się o drzwi wypalał papierosa. Kiedy nas zauważył szybko zgasił papierosa i otworzył mi drzwi.
- Panie przodem - śmieje się cicho i siadam na miejscu pasażera. Mike wskakuję na miejsce kierowcy a Pet z tyłu.
- Twoje rzeczy są już w nowym domu. Spodoba ci się tam. Jest cisza i spokój więc łatwo będziesz mogła sobie coś przypomnieć, ale nic na siłę - mówi Peter. Kiwam głową i wzdycham. Spoglądam za okno i delikatnie się uśmiecham. Witaj świecie!
********************
Przepraszam was za długą nieobecność, ale to zdalne nauczanie jest straszne! Nauczyciele myślą, że jak jesteśmy w domu to mogą nam zadawać ile wlezie :// Napisałam ten rozdział na lekcjach więc mam nadzieję, że nuda na lekcji nie przejdzie na nudę w rozdziale!
Do napisania😘🙋🏼
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top