1. "Na ratunek Vivece!"

POV; Mike

Ze snu obudził mnie dźwięk mojego telefonu. Pół przytomny wziąłem go w dłoń i nie patrząc kto dzwoni, odebrałem.

- Hal...

- MIKE, NIE UWIERZYSZ! Na pewno nie uwierzysz więc musisz do mnie przyjść! Tylko się nie ociągaj!

- Morgan, jest... - spojrzałem na zegarek - piąta rano. Co jest aż takie ważne, że musisz teraz mi to powiedzieć?

- TO NIE ROZMOWA NA TELEFON! Zostawiam ci w moim pokoju otwarte okno, nie wchodź frontowymi drzwiami. Nie chce budzić teraz mamy bo ohrzaniłaby mnie i kazała iść spać. To bardzo ważne, przyjedź. Szybko!

Rozłączyła się nie dając mi dojść do słowa. Zwyczajnie bym to olał, ale to Morgan... Nie oleje jej. Z westchnieniem wstałem z łóżka i ubrałem czarną bluzę z kapturem jak i czarne spodnie. Szybko umyłem zęby i przeczesałem ręką włosy. Schodząc po schodach zauważyłem, że w kuchni pali się światło. Bez zastanowienia chwyciłam za broń która wisiała na specjalnym pasku wokół moich bioder. Wychyliłem się delikatnie zza rogu, ale zauważając Alexa pijącego wodę odetchnąłem z ulgą i z powrotem schowałem broń.

- Nie możesz spać? - pytam się z ranną chrypką w głosie. Alex od razu przestaje pić i spogląda na mnie.

- Miałem jebany koszmar. Odkąd jej nie ma zrobiła się ze mnie straszna pizda - mruknął wpatrując się w szklankę.

- Nie zaprzeczę - powiedziałem z uśmiechem.

- Dzięki stary. Jako mój kumpel myślałem że mnie bardziej pocieszysz skurwysynie - powiedział sarkastycznie, a ja się zaśmiałem i podszedłem do niego.

- O czym koszmar?

- Ten sam co zwykle, jej śmierć. To głupie, ale jadnak ten koszmar jest taki realny... - szepnął pod koniec, a ja westchnąłem. Jej śmierć jak i Tonego dobiła wszystkich. Męczarnia ciągnie się rok po roku. Powinniśmy iść dalej, tego chciałaby Viveka, ale nie jest to takie łatwe - A ty? Co tak wcześnie na nogach? - z rozmyśleń wyrwał mnie Alex. Już miałem mu odpowiedzieć, ale dostałem w tym samym czasie wiadomość.

Od: Demon wcielony

MIKE, PRZYSIĘGAM, ŻE JEŚLI ZARAZ SIĘ NIE POJAWISZ STRACISZ RĘKĘ, NOGĘ I OKO.

Zaśmiałem się na wiadomość Morgan i pokazałem ją Alex'owi. To odpowiedź na jego wcześniejsze pytanie. Alex również się zaśmiał i wskazał ręka na drzwi.

- W takim razie cię nie zatrzymuję bo mnie też zabiję - kiwnąłem głową i ruszyłem do drzwi aby założyć buty. Otworzyłem drzwi i pokierowałem się do mojego auta. Jestem ciekawy co ona znowu wymyśliła.

†††

Wszedłem przez okno tak jak "poprosiła" Morgan. Powiedziała, że nie chce budzić mamy bo dostanie ochrzan, ale nie przemyślała tego, że ja również ją ochrzanie. Przecież ona ma dziesięć lat a znając ją zerwała kolejną nockę. Do tego ma dzisiaj szkołę. Ruszyłem do dawnej pracowni Tonego. Schodząc ze schodów usłyszałem szept Morgan.

- Już niedługo do nas wrócisz. Obiecuję - zdziwiony spojrzałem na już widoczną sylwetkę Morgan. O czym ona mówi?

- Jestem. Co jest takie ważne? - pytam się od razu a ona niemal wpada mi w ramiona podbiegając do mnie.

- No nareszcie! Musisz coś zobaczyć! - łapie mnie za dłoń i kieruję do swojego laptopa - Spójrz! Przez całą noc starałam się znaleźć jakiś znak pozostawiony przez Vivi. I w końcu się dokopałam! Zobacz, no spójrz tylko! - westchnąłem, ale i tak spojrzałem na laptop. Była na nim jakaś czerwona kropka i przemieszczała się.

- Co to jest? - spytałem nie rozumiejąc.

- Ta kropka to Viveka! Porusza się, ale nie w naszym wymiarze! - mówi podekscytowana Morgan.

- Chcesz mi powiedzieć, że Viveka żyje, ale w innym wymiarze? - mówię nie dowierzając.

- Dokładnie! - mówi wystukując coś na klawiaturze.

- Nie. To niemożliwe - kręcę głową odsuwając się.

- Wystarczy ją tutaj ściągnąć!

- Jeżeli to okazało by się prawdą... To jak niby chcesz ją tutaj ściągnąć?

- Na to jeszcze nie mam planu ale może się jakoś z nią skontaktujemy! Myślisz, że Viveka odeszła w tak słaby sposób? To jest Stark, my odchodzimy z klasą! - wykrzyczała i nagle włączyła się piosenkę "Highway to Hell". Pewnie Fridey ją włączyła. Podśpiewując zaczęła znowu gorączkowo stukać coś na klawiaturze. Całe szczęście, że Tony wygłuszył tą pracownie. Czekałem nawet nie wiem na co. Wpatrywałem się w tą czerwoną kropkę jak w obrazek. Czy to możliwe, że ona żyje? Przecież szukałem jej kilka lat.

- Mam! Wiem jak ją stamtąd zabrać! - powiedziała Morgan - Rękawica jest tu zbędna. Wystarczy zrobić rytuał!

- Że co? - spytałem zdziwiony.

- Rytuał! Wytłumaczę ci ale potrzebujemy najbliższych dla niej osób.

- Mówiąc najbliższych masz na myśli ty, ja, Jas, Lily, Alex, Harry, Ashley i Olivia?

- A, a, a! Kto jest najbliższy sercu Vivi? - przez chwilę nie wiedziałem co powiedzieć, ale po chwili mnie olśniło.

- Peter?

- Potrzebuje ciebie i jego.

- Przecież ten kutas jest z Liz! Myślisz że od tak ze mną porozmawia? - pytam nie dowierzając.

- Chociaż spróbuj!

- A reszta? - dopytywałem.

- Potrzebujemy dwóch osób, które są najbliżej jej sercu! - wykrzyczała sfrustrowana.

- Peter okej, ale dlaczego ja? Dlaczego nie Jas?

- Kto jak kto, ale to właśnie ty nie dawałeś za wygraną i wierzyłeś, że ona żyje! Aż do teraz. Każdy się już poddał, ale nie ty!

- Dobra... Dobra, zróbmy to. Ściągnijmy naszą Viveke.

- Jest! Na ratunek Vivece!

†††

Wziąłem głęboki wdech zanim zapukałem do tych głupich drzwi. Czy się stresowałem? Nie. Czy się bałem? Jak cholera, chociaż to nie w moim stylu. Po tym jak Viva zniknęła i nie wróciła Peter miał mi za złe, że mnie nie było przy niej. Był pewien że to moja wina. Zaślepiła go złość i smutek. Od tamtej pory nie przepadamy za sobą. Od jakiś dwóch lat chodzi z tą małpą Liz co nie spodoba się Vivece. Mam cichą nadzieję, że jeżeli mu powiem o niej to wybaczy mi chodź nie wiem co ma mi wybaczać. Drzwi na moje szczęście, nie otworzyły się więc zgaduje, że jest zajęty. A mnie oczywiście to gówno obchodzi. Podszedłem do jakiejś rynny i zacząłem się wspinać po niej. O mało nie spadłem i straciłem swoje życie, ale kto by tam na to patrzył? Na szczęście okno w łazience było otwarte więc łatwo było mi wejść do środka. Peter jakieś trzy lata temu wyprowadził się od cioci i zaczął nowe życie, powinien już dawno zrezygnować z bohaterstwa i zająć się rodziną, pracą, ale on woli dalej bawić się w bohatera i zabawiać się z Liz. Ma już w końcu dwadzieścia pięć lat jak ja. Tylko ja nie mogę nadal się wypisać z mafii a on z bohaterstwa może. Nie ściągając butów i bez owijania w bawełnę ruszyłem do pokoju Petera. Wiem gdzie jest jego pokój tylko dlatego, że kilka razy widziałem go jak wychodził przez okno. Nie jest zbyt dyskretny, palant. Bez pukania wparowałem do jego pokoju i od razu miałem ochotę mu przywalić.

- Sorry, że wam przeszkadzam. To ważne więc grzecznie proszę, wypierdalaj - skierowałem te słowa do Liz. Byli blisko siebie i miało dojść do czegoś więcej gdyby nie ja. Ja to wiem kiedy wbić ludziom na chatę.

- Mike?! Co ty tu do cholery robisz?! - ups, wkurzyłem pajączka. Jak mi nie szkoda.

- Przyszedłem do ciebie aby się zapytać... Kojarzysz jeszcze kogoś takiego o imieniu Viveka? - spytałem chamsko przechadzając się po pokoju.

- Jezu... Znowu ta wariatka. Ona nie istnieje od dziesięciu lat. Daj spokój - odzywa się Liz, a ja do niej szybko podchodzę i łapie za gardło. Co za jebana pizda. Nie obraża się Viveki w moim towarzystwie. Niestety nie udało mi się jej zabić bo Peter mnie odpycha i patrzy prosto w moje oczy zasłaniając swoim ciałem Liz.

- Oczywiście, że ją pamiętam, ale ona zniknęła dziesięć lat temu. Muszę się w końcu pozbierać. Ty też powinieneś - powiedział jakby w ogóle nie słysząc wcześniejszych słów tej idiotki.

- A gdybym ci powiedział, że ona żyje? Że da się ją tutaj ściągnąć? Że potrzebna mi jest osoba bliska jej sercu aby ją odzyskać? - znowu zaczynam krążyć po pokoju wpatrując się w jego oczy.

- Wtedy... - zaczyna, trochę zszokowany, ale przerywa mu ta pizda.

- Nie pieprz głupot! Przestań mu zawracać w głowie i robić mu nadzieję! Ona nie istnieję, skończ z tym! - mówi i przytula do siebie Petera mierząc mnie morderczym wzrokiem. Ona się w ogóle nie przejęła Viveką, dla niej to było jak zbawienie. Wykorzystała ogromny smutek i rozpacz Petera dla swoich korzyści. Suka.

- Zaraz skończę z tobą jak go nie puścisz - warcze w jej stronę. Nie zabierzesz Petera Vivece skoro żyje. Robię to dla niej. Na pewno jak wróci do nas i dowie się, że Liz kręciła się obok jej ukochanego to sama jej przywali, a ja jej chętnie pomogę.

- Peter nie chce, żebyś tu był. Wyjdź stąd albo ja ciebie stąd wyprowadzę - odzywa się nadal mordując mnie wzrokiem. Westchnąłem i wyjąłem broń zza paska. Wycelowałem idealnie między oczy i warknąłem.

- Pozwól, że Peter sam zdecyduje co zrobi - powiedziałem i ostatni raz posłałem jej kpiący uśmiech. Mój wzrok spoczął na Peterze, który był strasznie zamyślony - Idziesz ze mną sprowadzić tutaj Viveke czy wolisz abym jej powiedział, że z wami koniec? Chyba osobiście powinieneś jej to powiedzieć.

- Skąd wiesz, że ona żyje? - pyta podnosząc na mnie wzrok. Złapałem lewą ręką za mały przedmiot, który wygląda jak GPS.

- Widzisz tą kropkę? - pytam pokazując mu ekran. Kiwa głową marszcząc brwi - To jest Viveka. Jest w innym wymiarze, ale Morgan wie jak ją sprowadzić do naszego świata. Idziesz czy nie? - pytam dalej celując do Liz.

- O-Okej... Liz, wyjdź. Muszę ja tutaj sprowadzić - powiedział, a ja nie zauważalne westchnąłem z ulgi. Gdyby ten kretyn się nie zgodził najpierw strzelił bym do idiotki a potem do niego. Powiedzenie Vivece, że jej chłopak zginął z moich rąk może ją bardziej wstrząsnąć niż jego romans z tą suką? Nie wiem. Czy chcę się dowiedzieć jak zareaguję? Pewnie. Może zamrozi ich na śmierć?

- Och Peter, naprawdę w to wierzysz? Nie jest ci dobrze ze mną? Ja istnieje, ona już nie.

- Jeżeli wpakował bym ci cały magazynek w głowę też przestała byś istnieć. Wy-pier-da-laj - przeliterowałem mordując ją wzrokiem. Ta oburzona złapała się ostatniej deski ratunku i dosłownie rzuciła się na usta szatyna. Ten przez chwilę nic nie robił, ale w końcu odepchnął dziewczynę jak poparzony. I chwała Bogu, uratował mój jeszcze pełny magazynek. Wkurzona do granic możliwości wyszła krzycząc coś o tym, że zabije Viveke. Prędzej Vivi ją zamrozi na dziewięćdziesiąt lat jak dobrej pamięci Steve niż ta idiotka zdąży ją dotknąć.

- Rany, dzięki, że uratowałeś mnie od tej furiatki... - zamruczał pod nosem Peter a ja uśmiechnąłem się chowając broń. Przynajmniej mnie nie nienawidzi.

- Drobiazg. A teraz chodźmy. Niedługo pełnia się zacznie a musimy to zrobić jak księżyc wyjdzie zza chmur - chłopak tylko kiwnął głową i wyszedł z pokoju, a ja zaraz za nim.

†††

- Zaczekaj. Stań już tutaj. Ten las jest prywatny a my musimy dostać się tam nie zauważeni - powiedziała Morgan, a ja posłusznie zgasiłem auto i wyszedłem zatrzaskując drzwi.

- Okej... Wiesz gdzie dokładnie iść? - zapytał Peter patrząc po wątpliwe na ciemny las. Ciemno jak w...

- Nie. Po prostu... Mi zaufajcie. Jasne? - powiedziała i podała nam latarki. Nie wierzę, że dziesięciolatka chce mówić mi co mam robić. Westchnąłem. Wszystko dla Viveki. Ruszyłem jako pierwszy do lasu. Totalnie nie wiem gdzie się kierowałem, ale kierowała mnie moja intuicja.

- Więc na czym polega ten rytuał? - spytał Peter. Znacie to uczucie kiedy godzisz się na coś, ale nie wiesz co cię czeka? Ja właśnie odkryłem to uczucie. Czujesz się chujowo bo nie wiesz co robisz. Nie dziękujcie.

- Z tego co wiem... - od razu jej przerwałem.

- Z tego co wiesz? Jak mamy to zrozumieć? - spytałem.

- Zginiemy? - dodał Peter na co ja przewróciłem oczami.

- Jest taka opcja - powiedziała, a ja przystanąłem.

- Ja pierdole na co ja się godzę? - spytałem sam siebie patrząc w niebo. Jestem ateistą, ale może Bóg przywróci mnie do rzeczywistości.

- Mike! Nie bluźnij przy niej, ona ma dziesięć lat - powiedział co wiedział kurwa.

- Przecież wiem. Nie przeraża cię to, że jest opcja, iż zginiesz? - spytałem znowu ruszając przed siebie.

- Tak, przeraża mnie to, ale chyba warto prawda? - mruknąłem jakieś potakiwania, kiedy tak naprawdę nie byłem tego pewny. A może jednak coś sobie ubzduraliśmy i nie da się jej tutaj ściągnąć? Możemy zginąć za nic, ale co tam. Jeżeli odzyskamy Viveke to to będzie najważniejsze.

- Od czego zależy czy zginiemy czy nie? - spytałem po chwili ciszy.

- Ode mnie - mruknęła Morgan, a mi aż się zakręciło w głowie.

- Mhm... A co mamy zrobić? - wypytywanie dziesięciolatki kontynuował Peter

- Zamknąć się i dać mi myśleć - warknęła jak wilk a my posłusznie się zamknęliśmy. Charakterek ma po starszej siostrze nie ma co. W końcu dotarliśmy do jakiegoś małego drewnianego mostku. Zszedłem na dół i poświeciłem na wodę - Okej... Rozbierać się.

- Że jak? - powiedzieliśmy w tym samym momencie.

- Róbcie co wam każe. No już, do bokserek, raz, raz, nie ma czasu. Księżyc niedługo się pokaże - mówiła szybko a my nie pewnie zaczęliśmy się rozbierać. Czy to nie dziwne, że dziecko każe się rozbierać dorosłym facetom a oni ją jeszcze słuchają? Kiedy już byliśmy w samych bokserkach akurat zawiał zimny wiatr. Dlaczego akurat musi być zima? Zaraz zamarznę tu na śmierć - Wskakujcie do wody.

Łatwo ci mówić mała cwaniaro. Pierwszy odważył się Peter mrucząc, że woda nie może być aż tak zimna. No cóż, mylił się. Jednak wszedł na sam środek strumyka. Woda dosięgała mu do ud więc Morgan kazała mu usiąść. Nasze klejnoty nie wytrwają długo. Westchnąłem i wszedłem do tej lodowatej wody. Co chwilę huchałem na twarz Petera a on huchał w moją stronę aby jakoś się ogrzać. Złapaliśmy się za ramiona i razem pociągneliśmy się w dół aby usiąść w wodzie.

- Okej... Mike, łap - powiedziała i rzuciła mi scyzoryk.

- Mam sobie tym wydłubać oko? - prychnąłem i po raz kolejny przeszedł mnie nieprzyjemny dreszcz.

- Nie. Naciąć nadgarstek - powiedziała ze spokojem.

- Dzięki, ale nie mam problemów z depresją aby się ciąć.

- Musicie naciąć swoje nadgarstki aby potem złapać się za zakrwawione miejsca. Myślcie o Vivece. O waszych wspólnych chwilach, tych namiętnych i tych mniej namiętnych. O jej wyglądzie i charakterze. Ja wtedy wypowiem słowa które powinny otworzyć przejście przez które wyjdzie Vivi. Może być nieprzytomna, ale to nic. Zabierzemy ją po wszystkim do szpitala aby ją przesłuchali i takie tam. Musicie naciąć nadgarstki dopiero wtedy kiedy blask księżyca padnie na wasze dłonie. Wszystko jasne? - pyta nas wyciągając jakiś notatnik.

- Jakie to słowa? - pyta Peter dygocząc z zimna.

- Nie mogę ich wypowiedzieć kiedy księżyc jeszcze nie świeci bo nie wyjdzie a wy zginiecie szybciej niż sądzicie.

- Wiesz co robisz tak? - pytam ją unosząc brwi w górę.

- Nie przejmuj się tym teraz. Skup się na Vivece! - omija temat. Zginiemy. Po chwili kiedy, księżyc wyszedł zza chmur a jego blask spadł na nasze ciała zacząłem robić dość dużą kreskę uważając aby nie przeciąć żył. Przy tym starałem się zebrać najważniejsze wspomnienia z Viveką. Kiedy już obydwoje mieliśmy zakrwawione nadgarstki szybko złączyłem nasze dłonie i czekałem na słowa Morgan. Obok nas zaczęło się wszystko ruszać. Liście krążyły koło strumyka z taką prędkością, że ledwo co widziałem Morgan. Drzewa prawie się łamały pod wpływem wiatru a woda szybciej płynęła przez co ciężko było nam się utrzymać na niej. Zwłaszcza jeśli nasze ciała dygoczą z zimna.

- Find det for os! Giv det til os, overlader vi dig i fred! - wykrzyczała a obok niej pojawiło się białe przejście. Jakby ktoś wyciął kawałek powietrza, przez szparę wyszła niebiesko włosa, ale po chwili upadła na ziemię. Szpara zniknęła, liście opadły na wodę a wiatr ucichł. Szybko z Peterem wyskoczyliśmy z wody i zamiast martwić się o nasz stan podbiegliśmy do Vivi.

- U-Udało się? - spytał nie dowierzając Peter.

- Tak... Tak, udało się - powiedziałem i dotknąłem jej bladego policzka. Była jak zawsze zimna. I wyglądała inaczej, lepiej. Miała krótsze włosy które sięgały trochę za ramion. Ich kolor nadal był niebieski, ale pod chodzący pod biały. Wyglądała o wiele starzej niż ją zapamiętałem. Ale co się dziwić ma w końcu dwadzieścia trzy lata. Potrząsnąłem głową, nie to jest teraz najważniejsze. Podniosłem ją z ziemi mimo, że sam ledwo stałem i poprosiłem moich towarzyszy aby świecili mi na drogę. Bez wahania się zgodzili. Widziałem małe niezadowolenie Petera, ale dla niego też jest teraz najważniejsza Viveka a nie kto ją trzyma. Cóż... Dla mnie lepiej. Po drodze zastanawiałem się co się spieprzy. Przecież w Nowym Yorku wszystko się chrzani. Ułożyłem Vivi na tylnych siedzeniach i szybko wszedłem za kółko. Obok mnie usiadła Morgan z naszymi ubraniami a z tyłu Peter który trzymał głowę niebiesko włosej na swoich nogach. Ruszyłam do szpitala i na nasze szczęście przyjęli ją od razu bo akurat mieli miejsce. Zniknęła razem z pielęgniarkami za drzwiami, a ja usiadłem na krześle i zamknąłem oczy. Nie obchodziło mnie to że jestem w samych bokserkach. Ona tu jest. Miałem ją w ramionach. Mam nadzieję, że się nie wystraszy. Gdyby Tony żył... Musimy jej jakoś to powiedzieć. Wszystkim się zajmę, ale na razie niech ona się obudzi. Tylko to się liczy.

****************

Viveka wraca do swojego świata! Nie mogłam za długo przeciągać tego więc oto i powraca nasza główna bohaterka! Standardowo zadam parę pytań.

1. Czy jesteście ciekawi co się dalej stanie?

2. Macie jakieś pomysły co się zepsuje? A może nic się nie stanie i wszystko będzie dobrze?

3. Szczęśliwi z powrotu Vivi?

4. Co sądzicie o pięć lat starszej Morgan? Dobrze ją dalej prowadzę?

5. Spodobała się wam perspektywa Mike'a?

Do napisania 😘🙋🏼

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top