Rozdział 5. Poszukiwane
— Możesz rozmawiać? Nie przeszkadzam w zajęciach? — Zapytała rodzicielka.
— Nie, mam akurat przerwę. — Skłamała Evelyn.
— Policja dzwoniła do mnie, zaczynają poszukiwania — oświadczyła.
— Nareszcie! Długo się do tego zbierali — prychnęła dziewczyna.
— To nie wszystko... — Linda zrobiła pauzę. — Dzwonili do mnie z telewizji. Matka jednej z zaginionych koleżanek Sheili rozpętała piekło. Poinformowała prasę, radio i telewizję. Dziennikarze chcą, żebym wygłosiła publicznie apel, prosząc o bezpieczny powrót dziewczynek.
— Co? Jakim cudem jej się to udało? — Brunetka nie kryła swojego zaskoczenia. — Policja dopiero zaczyna działać, a tu już telewizja o wszystkim wie... Ta kobieta musi mieć znajomości.
— Matka poruszy nawet niebo i ziemię, żeby odnaleźć swoje dziecko. Nie dziwie się jej. Może dzięki temu dotrzemy do Sheili, zanim — urwała.
— Będzie za późno — dokończyła Evelyn. — Nie możesz tak myśleć. Sheila znajdzie się cała i zdrowa. — Nie wiedziała, kogo próbowała bardziej przekonać.
— Boję się nawet o tym myśleć, a co dopiero mówić — wypowiedziała cicho.
— Dlatego przestań i skup się na apelu. Może dotrze gdzieś dalej, a na policję spłyną dodatkowe informacje. — Brunetka sama nie wierzyła w swoje słowa, jednak chciała uspokoić matkę. — Muszę kończyć, zaraz mam kolejne zajęcia.
— Dobrze, córciu. Widzimy się w domu.
Po usłyszeniu dźwięku, świadczącego o zakończonym połączeniu, prawa dłoń dołączyła do drugiej. Dziewczyna ułożyła obie na udach, ściskając urządzenie. Zamknęła oczy, nie przerywając wcześniej wykonywanej czynności. Gdy poczuła ból oraz zmęczenie kończyn, przestała ściskać telefon.
Kogo próbowała oszukać? Martwiła się o siostrę, podejrzewała najgorsze, a mimo wszystko zgrywała przed matką pewną odnalezienia Sheili wciąż żywej. Naprawdę chciała w to wierzyć, ale czarne scenariusze same wchodziły jej do głowy. Może siostra była gdzieś przetrzymywana przez psychopatę, gwałcona i katowana. Zamiast jej pomóc, Evelyn gniła na ławce przed uniwersytetem, niezdolna wejść do budynku.
Nagle ktoś z impetem usiadł obok niej, głośno krzycząc. Podskoczyła przerażona, przykładając prawą dłoń do klatki piersiowej i otworzyła oczy. Ciężko złapała oddech, po czym spiorunowała drobną blondynkę spojrzeniem.
— No co? — Dziewczyna ubrana w prosty, krótki, granatowy kombinezon oraz czarne, połyskliwe lakierki, spojrzała na nią zdziwiona. — Pobrudziłam się gdzieś?
— No co?! Jeszcze pytasz?! Prawie dostałam zawału! — Wyrzuciła Evelyn z irytacją.
— Niby czemu? — Nadal udawała głupią. — Tylko cię obudziłam. Coś ty w nocy robiła, że teraz na ławce przysypiasz?
— Ja nie spałam!
— No właśnie, dlatego teraz kimasz na ławce.
— Ja wcale... — Przerwała, aby się uspokoić. — Nie jestem w nastroju do żartów. Przed chwilą dzwoniła mama. Powiedziała, że policja rozpoczyna poszukiwania, a telewizja się do niej dobija. Chcą, żeby wygłosiła publiczny apel.
— Tak szybko? Jakim cudem się dowiedzieli o sprawie? — Źrenice Annie rozszerzyły się do granic możliwości, ze zdziwienia.
— Nie wiem, pewnie matka którejś z koleżanek Sheili ma spore wpływy w mediach. — Opadła ciężko na ławkę.
— Może dzięki temu uda się odnaleźć dziewczyny szybciej — skwitowała White.
— Mam nadzieję.
Krueger odczuła wibrację telefonu w dłoni, więc szybko spojrzała na wyświetlacz. Wiadomość sms wysłana z nieznanego numeru. Szybko odblokowała urządzenie i weszła w odpowiednią opcję. „Mam teraz przerwę od zajęć. Jeśli chcesz to przyjdź do Omegi. Kendall". Zostawiła swój numer, by się z nią skontaktowała, ale sądziła, że dziewczyna ją olała. Nieznajoma, na szczęście, zamierzała udzielić informacji. Evelyn musiała jak najszybciej do niej dotrzeć.
— Annie, ona odpisała! Muszę iść! — Wstała energicznie.
— Kto odpisał?
— Ta cała Kendall, która widziała Sheilę jako ostatnia!
***
Ponownie stała przed tymi okropnymi, czerwonymi drzwiami. Nacisnęła dzwonek, aby powiadomić o swojej obecności. Strach w niej narastał, gdyż Annie tu nie było. Proponowała, że mogłyby przyjść do Omegi razem, jednak Evelyn odmówiła. White była jej opoką, pomagała brunetce podnosić się po przykrościach, co doceniała. Przyjaciółka nie spędziłaby z nią całego życia, dlatego musiała zacząć radzić sobie sama.
Drzwi otworzyły się, a za nimi dostrzegła drobną blondynkę o szafirowych oczach. Ubrana w białą koszulkę oraz szorty istotka wyszła przed budynek, zamykając za sobą przeszkodę.
— To ty jesteś Evelyn? — Wyciągnęła dłoń, którą rozmówczyni uścisnęła.
— Tak, więc ty musisz być Kendall.
— Dokładnie. Chciałaś się czegoś dowiedzieć na temat Sheili. — Przeszła od razu do rzeczy.
— Następnego dnia po otrzęsinach przyszła tutaj, żeby pomóc koleżankom. Podobno zbierałaś podpisy do księgi tamtej nocy.
— Tak, miałam wtedy dyżur. Pamiętam, że Sheila przyszła bardzo późno w odwiedziny. Po tej krzywej akcji na otrzęsinach nagle się pojawiła — prychnęła. — Przyszła do...
— Lucy i Victorii. — Krueger dokończyła zdanie. — Co się działo potem?
Kendall otworzyła usta, lecz nagle zamarła, wlepiając wzrok w coś za rozmówczynią. Evelyn odwróciła głowę i od razu tego pożałowała. Dostrzegła idącą w ich stronę Olivię, której twarz zdobił grymas. Ubrana była w zwiewną, białą sukienkę o kwiatowych wzorach oraz sandały na koturnach. Obok niej kroczył Elijah. Brązowe loki chłopaka odstawały we wszystkie kierunki, a piwne oczy wyrażały zaskoczenie. Jego muskularne ciało opinała biała koszulka z nadrukiem ulubionej kapeli, czarne joggery i tego samego koloru sneakersy.
— Evelyn... Co ty tu robisz? — Wyrywało mu się.
— Nie widać? Rozmawiam z Kendall — jakimś cudem odpowiedziała, wytrzymując świdrujące spojrzenie Olivii. — Kontynuuj. — Powróciła do niskiej blondynki, ucinając poprzednią konwersację.
— Yyy... — Dziewczyna pokręciła energicznie głową, chcąc wrócić do kontekstu. — A, tak! Kilka minut pogadały i wyszły.
— Mówiły może, gdzie idą? — Zapytała z nadzieją.
— Nie, ale były zdenerwowane. Powiedziały, że za godzinkę wrócą. — Wzruszyła ramionami.
Brunetkę ogarnęła frustracja. Kendall to jedyna na ten moment znana jej osoba, która widziała Sheilę przed zaginięciem. Nic nie wiedziała? Niemożliwe, pewnie coś ukrywała, bo bała się konsekwencji. Evelyn wiedziała, jakie potworności spotykały tu studentki pierwszego roku. Zasrane otrzęsiny, o tym wspominała rozmówczyni. Czyżby siostry chciały się odegrać na Sheili?
— Proszę, musisz coś pamiętać. — Chwyciła Kendall za ramiona. — To moja siostra, która zaginęła. Błagam, tylko ty możesz udzielić jakichś informacji. — W jej głosie można było wyczuć desperację.
— Zostaw ją. Nie widzisz, że to nic nie daje? — Olivia wyrwała koleżankę z rąk Krueger. — Spotkała cię straszna tragedia, ale nie możesz szarpać biedaczką, jak szmacianą lalką.
— Przepraszam. — Brunetka była już bliska płaczu. — Myślałam, że czegoś się od ciebie dowiem. — Posłała Kendall przepełnione bólem spojrzenie. — Pokój Sheili jest taki pusty. Rodzice poświęcają cały swój czas na szukanie jej. Nie rozmawiamy, prawie się nie widzimy. Ta cisza w domu mnie wykańcza.
Elijah podszedł bliżej. Położył Evelyn dłoń na ramieniu, próbując w ten sposób dodać otuchy. Wzdrygnęła się mimowolnie, odsuwając o krok. Sama jego obecność sprawiała, że czuła się nieswojo, co dopiero dotyk.
— Cisza... — Dotarł do jej uszu cichy głos Kendall.
— Co? — Spojrzała w stronę blondynki.
— Kiedy wspomniałaś o ciszy, coś sobie przypomniałam. — Te słowa były jak miód na jej serce. Ponownie napełniły nadzieją.
— Co takiego? — Wtrąciła Olivia.
— Narzekałaś, że ta pozytywka robi dużo hałasu. — Kendall spojrzała na Smith.
— Faktycznie, ten jazgot nie dawał spokoju nam wszystkim. — Przewodnicząca potarła brodę. — Od jakiegoś czasu jej nie słyszę. Zakładam, że ją rozwaliły i wyrzuciły.
— Nie, przedmiot był cały. Wychodziły, trzymając w rękach to grające ustrojstwo. Zapewne poszły ją wywalić.
— A może... — Summers dołączył do rozmowy. — Pozytywka była jakaś dziwna. Grała cały czas, dopóki jej nie dotknąłem, a później musiała znowu się włączyć. — Jego uwaga była szokująca. Przecież z Evelyn było tak samo. — Sheila wspominała, że ta zabawka ucichła, kiedy jej dotknęłaś. — Zwrócił się do dawnej przyjaciółki.
— I co z tego? — Prychnęła Smith.
— Może poszły ją odnieść na miejsce — sugerował chłopak.
— Gdzie dokładnie? — Spytała Evelyn.
— Do tego strasznego domu przy lesie — odpowiedział brunet.
— W takim razie muszę zadzwonić na policję. Sprawdzą ten trop! — Krueger wyciągnęła komórkę, jednak Elijah ją powstrzymał.
— Nie rób tego. — Położył dłoń na telefonie. — To tylko poszlaka. Mogę się mylić.
— Nic lepszego nie mamy — stwierdziła. — Puszczaj!
— Ja nic im nie zeznam — rzuciła Kendall. — To sprawy bractwa.
— Kpisz sobie?! — Evelyn się oburzyła. — W grę wchodzi życie trzech osób!
— Spokojnie. — Brunet uwolnił z uścisku telefon. — Możemy mieć kłopoty, jeśli policja się o tym dowie. Kandydatki musiały przynieść jakiś przedmiot z tamtego domu. My je tam wysłaliśmy!
— Trzęsiesz portkami o własny tyłek, co? — Rzuciła gniewnie piwnooka. — Mało mnie to teraz obchodzi. Chcę tylko odnaleźć siostrę.
— Dobra, pomożemy ci. — Elijah przeczesał ręką burzę loków. — Pojedziemy we trójkę. Jeśli tam się ukrywają lub są nieprzytomne, znajdziemy je i zawieziemy do szpitala — zaproponował.
— Co zrobimy, jeżeli ich tam nie będzie? — Evelyn skrzyżowała ręce na piersi.
— Zapomnimy o tym, bo poszlaka okaże się prowadzić do nikąd — stwierdził chłopak.
Krueger sama nie wiedziała, co robić. Chciała odnaleźć siostrę, a czas uciekał. Jeśli trop był błędny to policja straciłaby tylko cenne godziny, które mogły ich przybliżyć do znalezienia Sheili. Czy powinna ufać Ashtonowi? Nigdy nie zrobił jej krzywdy, nie okłamał, ale... Dopuścił się czegoś potwornego. Na samą myśl przeszły ją ciarki. Nie chciała wpędzać go w kłopoty, skoro poprzednio nic nie powiedziała. Pewnie to kolejny błąd, ale nie miała zamiaru zwlekać.
— Niech ci będzie — wycedziła przez zaciśnięte zęby.
***
Przedostanie się przez ogrodzenie nie sprawiło im problemu. Pokonanie drogi do posiadłości minęło szybko. Podążała za Elijahem i Olivią, którzy doskonale się tu orientowali. Dotarli po chwili do okna, którego szyba była wybita.
Summers spróbował być miły, podtrzymując Evelyn, gdy wchodziła do środka. Przyjęła jego pomoc niechętnie. Asekuracja nie była potrzebna, ale nie wytknęła mu tego. Chciała jak najszybciej rozejrzeć się po budynku.
Postawiła niepewnie kroki na okropnej, poplamionej wykładzinie. Obrzuciła spojrzeniem całe pomieszczenie. Stolik kawowy, wzorzysta kanapa, dwa mosiężne regały i żyrandol zakończony ostrym szpikulcem w odcieniu złota. Nic nadzwyczajnego z jednym wyjątkiem — przejmującym zimnem.
Potarła delikatnie ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka. Przecież było ponad trzydzieści stopni! Jakim cudem panował tu taki ziąb? Poczuła kręcenie w nosie, po czym kichnęła.
— Strasznie zimno — pisnęła Olivia.
— Nie marudź — rzucił Elijah.
Evelyn chciała iść dalej, widząc drzwi przed sobą, ale nie potrafiła. Rozglądała się po pomieszczeniu, które o dziwo kojarzyła. Sen, który miała w dniu otrzęsin siostry... Była w tym domu. Wydarzenia rozgrywały się tutaj. Pozytywka stała wtedy na stoliczku kawowym, do którego teraz podeszła. Zdjęła z mebla folię malarską i dotknęła gładkiej powierzchni blatu.
— Co ty robisz? — Dobiegł do niej głos bruneta.
— Pewnie mi nie uwierzycie, ale śniłam o tym miejscu. — Krueger pokręciła głową z niedowierzaniem. — Nigdy tu nie byłam, a wyobraźnia podsunęła bezbłędny obraz pokoju. Wygląda dokładnie tak samo, z wyjątkiem tej folii.
— Masz rację, ja ci nie wierzę — prychnęła Olivia. — Nie mamy całego dnia. Poszukajmy Sheili i spadajmy stąd.
Już mieli opuścić pomieszczenie, gdy dziwny dźwięk ich zatrzymał. Odwrócili głowy w stronę jego źródła. Okazało się, iż jakiś przedmiot leżał na ziemi. Brunetka podeszła, odsunęła folię, a następnie go podniosła. Zdjęcie w ramce przedstawiające uśmiechniętą parę, pewnie właścicieli. Chciała odłożyć rzecz na miejsce i wtedy doznała szoku. Ręka doskonale wiedziała, gdzie odstawić fotografię, jednak zamarła. Na półce, w kierunku której kończyna się kierowała, stał pewien przedmiot. Pozytywka przypominająca fortepian.
— Boże, były tu! — Chwyciła ozdóbkę drugą dłonią i pokazała pozostałym.
— Spójrzcie na to. — Smith wyrwała z rąk Evelyn ramkę. — Tu jest krew.
Dziewczyna poczuła, jak czerwony płyn w żyłach ścinał jej się na kaszankę ze strachu. Lustrowała przedmiot, zapominając o poprzednim znalezisku. Faktycznie, niewielka kropelka znajdowała się w jego kąciku.
— To jeszcze nic nie znaczy. Krwi jest za mało, żeby człowiek umarł. Nawet skaleczenia zostawiają więcej śladów. — Elijah odłożył przedmioty. — Chodźmy, pewnie gdzieś tu są.
Chłopak miał trochę racji, więc piwnooka postanowiła się tego trzymać. Czarne scenariusze odłożyła z trudem na bok. Nie mogła panikować. Kto wie, w jakim stanie teraz była Sheila. Cała zakrwawiona? Nie dostrzegła na wykładzinie żadnych śladów szkarłatnej posoki. Może niepotrzebnie panikowała?
Maszerowała przed siebie nadal mając przed oczyma obrazy ze snu. Był taki realistyczny, odwzorował perfekcyjnie nawet korytarz, z jednym wyjątkiem — schody wyglądały inaczej. Poprzednie zdawały się ciężkimi, betonowymi blokami, a te pokrywały panele podłogowe. Nie tylko były mniejsze, ale ich ilość się zwiększyła.
Kiedy przełaziła koło nich, jej ciało przeszył ogromny ból. Przechodził przez kręgosłup, aż do pozostałych kończyn. Okropny ucisk zwiększał się z każdą sekundą, a ona padła na ziemię z wrzaskiem. Zamknęła oczy i przygryzła wargę do krwi. Jednak ból był zbyt silny, więc wykonana czynność nie mogła go przyćmić.
Słyszała, jak coś ciężko upadło nieopodal. Towarzyszył temu jęk, który przerodził się w męski, donośny krzyk. Nie była w stanie skupić na tym uwagi, ponieważ sama miała kłopoty.
— Co się dzieje?! Boże, czemu tak wrzeszczycie?! — Dotarł do niej przytłumiony kobiecy głos.
Nie potrafiła udzielić odpowiedzi. Po prostu zwijała się z bólu na podłodze. To straszne, ten ucisk ją miażdżył. Jakim cudem? Przecież leżała na otwartej przestrzeni, nic jej osóbki nie przygniatało! Okropny ból żeber odbierał dech.
— Dzwonię po karetkę! — Oświadczyła Olivia roztrzęsionym głosem.
— Nie! — Elijah ją powstrzymał. — Już przechodzi.
Faktycznie, ucisk osiągnął swój limit, a teraz pomału zanikał. Powoli, jakby od niechcenia ból odpuszczał. Walka o oddech dobiegła końca. Wciągnęła łapczywie powietrze, niczym pustelnik, który dotarł do oazy i mógł wreszcie napić się wody.
— Sprawdź inne pomieszczenia — nakazał chłopak.
— Ale ja... — blondynka próbowała zaprotestować, jednak brunet wszedł dziewczynie w słowo.
— Zrób to szybko. Jeśli nie znajdziesz tu Sheili albo jej koleżanek, przyjdź do nas. Wtedy wyjdziemy.
Kiedy Smith ją ominęła, Evelyn dostrzegła przerażoną twarz towarzyszki. Poszła do pomieszczenia, które powinooka zakładała, iż była kuchnią, wnioskując po śnie. Olivia uwinęła się bardzo szybko, przeszła obok i zniknęła w innej części parteru.
— Evelyn, powiedz coś — rzucił Summers.
— Żyję — tylko tyle była w stanie wydusić.
Blondynka ponownie ich wyminęła, a jej kroki brunetka słyszała coraz wyżej. Przewodnicząca zmierzała schodami na piętro, po którym biegała, jak szalona. Do uszu Krueger docierały jej kroki i skrzypienie drzwi. Żadnego krzyku, zaskoczenia czy radości ze znalezienia poszukiwanych. Dziewczyna zbiegła bardzo szybko, oznajmiając:
— Nikogo nie ma.
— Może nieuważnie szukasz? — Evelyn zwróciła jej uwagę.
— To zwykły dom, a nie labirynt! Wszystko jest odsłonięte, nie ma gdzie się schować! — Wrzeszczała przewodnicząca.
— Dobra, chodźmy stąd. Niczego nie znaleźliśmy — oświadczył stanowczo Summers.
Ból był jeszcze średni, ale przynajmniej nie utrudniał poruszania. Evelyn ociężale podniosła się z podłogi, podpierając dłonią o komodę. Kiedy wszyscy już stali, stawiali niepewne kroki w kierunku, z którego przyszli. Szli powoli, podpierając się ścian. Brunetka została trochę z tyłu — towarzysze już docierali do okna.
Mijała mosiężny regał, z którego spadła dość cienka książka, oprawiona w czarną skórę. Upadła na ziemię, otwierając się. Dziewczyna dostrzegła odręczne pismo, miejscami niewyraźne. Schyliła się i podniosła przedmiot. Przewróciła kartki do pierwszej strony, zatytułowanej „mój pamiętnik".
— Krueger, idziesz? — Głos Olivii docierał z podwórza.
Brunetka schowała znalezisko pod koszulkę i kontynuowała marsz. Po kilku krokach stała już przy oknie, przez które ostrożnie wyszła. Summers pomógł jej postawić stopy na ziemi. Wyglądał na zmordowanego tą przygodą. Pewnie ze mną było podobnie, pomyślała.
— Co tak długo? — Spytała blondynka.
— Musiałam chwilę odpocząć. — Evelyn rzuciła ostatnie, krótkie spojrzenie temu dziwnemu budynkowi. — Wracajmy.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top