Rozdział 19. Droga ku szaleństwu

Uwaga! Rozdział zawiera krótką scenę zachowania autoagresywnego!


Pierwsze słowa podanej przez Annie strony dawały brunetce jasny sygnał, iż podejrzenia padały na nią. Straciły momentalnie znaczenie, gdy usłyszała krzyczącą Parks. Zszokowana oderwała spojrzenie od telefonu. Kątem oka dostrzegła kierowaną w swoją stronę rękę. Evelyn stwierdziła, iż opatrzność nad nią czuwała, gdyż zdążyła złapać nadgarstek Caroline, zanim ostrze dosięgło jej szyi. Rozmówczyni posiadała najwyraźniej ogromne pokłady siły, czego nie sugerował stan blondynki. Krueger ześlizgnęła się z łóżka, a przedmiot został wbity w posłanie. Pacjentka szybko go jednak wyciągnęła i strzepnęła kołdrę. Wstała, po czym zrobiła krok w stronę Evelyn.

— Czemu to robisz? — Brunetka odsuwała się szybko, czołgając po ziemi.

— To nie ja, naprawdę! — Zrozpaczony głos Caroline zbił ją z tropu. — Ten scyzoryk znalazłam pod kołdrą!

Krueger podniosła się pospiesznie z podłogi. Spojrzała na dłoń blondynki, w której dostrzegła kawałek drewnianej rączki. Wiedziała, co to oznaczało. Parks dotykała scyzoryka z posiadłości Greenów. Przeklinała własną głupotę, bo powinna zachowywać ostrożność, a zamiast tego czytała sobie spokojnie wiadomość od Annie. Czujność brunetki została uśpiona, by stanowiła łatwiejszy cel. Zjawy nie przewidziały jedynie, że Caroline postanowiła ostrzec nieświadomą rozmówczynię. Dało to Evelyn możliwość uniknięcia śmierci, ale na pewno nie miała żadnej przewagi. Blondynka wciąż dzierżyła w dłoniach przeklęty scyzoryk.

— Tylko spokojnie. — Krueger wyciągnęła ręce przed siebie, machając nimi energicznie.

— Pomóż mi, nie panuję nad sobą — łkała pacjentka.

Brunetka doskonale zdawała sobie sprawę, co należało zrobić. Poprzednim razem wystarczyło wyrwać scyzoryk z rąk Alice, by zaprzestała ataku. Problem polegał na tym, iż role mogłyby się odwrócić. Wcześniej numer zadziałał, a duchy nie przeniosły swoich morderczych zapędów. Evelyn uświadomiła sobie, że też dotykała przedmiotu przez chwilę, jednak nie zaatakowała potem Olivii i Annie. Nie mogła dłużej się nad tym głowić, ponieważ była w opłakanej sytuacji.

— Muszę wyrwać ci ten scyzoryk — rzuciła Evelyn.

Ostrze próbowało dosięgnąć brunetki, ale ta w ostatniej chwili się odsunęła. Narzędzie przecięło tylko powietrze, jednak zapędy zjaw nie zostały ostudzone. Caroline dalej podążała śladem Krueger, która zdążyła uciec na drugi koniec sali. Powolne kroki i uniesiony scyzoryk gotowy zatopić się w ciele ofiary, przyprawiały o dreszcze. Jedynie cały wizerunek psychopaty rujnowały wyraz twarzy dziewczęcia, a także jej słowa.

Evelyn naprawdę chciała pomóc rozmówczyni, ale nie wiedziała, jak się do niej zbliżyć, by nie ucierpieć. Poprzednim razem asystowała jej Olivia, lecz teraz była zdana tylko na siebie. Bardzo żałowała, że plan Elijaha zakładał ich rozdzielenie, bo naprawdę go potrzebowała. Mogła poczekać, aż jakiś lekarz przyszedłby do pacjentki, ale wtedy stanowiłby łatwy cel. Krueger nie chciała mieć na sumieniu kolejnej, niewinnej osoby. Bała się, nie wiedziała, jak szybko odebrać napastniczce scyzoryk.

Postawiła na najprostsze rozwiązanie. Chwyciła poduszkę i rzuciła nią w stronę Caroline. Blondynka oberwała, jednak nie wypuściła ostrza z ręki. Stała już niebezpiecznie blisko Evelyn, dlatego dziewczyna postawiła stopę na łóżku i spróbowała zeskoczyć po drugiej stronie mebla. Niestety, stopa zagłębiła się w wysłużonym materacu, przez co straciła równowagę. Runęła na podłogę z bolesnym jękiem.

Zamroczyło ją początkowo. Potrzebowała kilku sekund, żeby powrócić do poprzedniego stanu. Obolała, podniosła się z zimnego podłoża. Próbowała zrobić to szybko, jednak straciła zbyt wiele czasu. Caroline zdążyła ją dogonić i próbowała ugodzić brunetkę ostrzem. Krueger ponownie złapała nadgarstek Parks, tym razem obiema dłońmi. Siłowała się z napastniczką, jednak przegrywała walkę. Scyzoryk opadał coraz niżej. Druga ręka blondynki postanowiła wesprzeć tą, trzymającą narzędzie.

— Przestań! — Evelyn zaczynała panikować.

— Nie mogę — szlochała rozmówczyni. — Zabierz go, błagam!

Brunetce samej zbierało się na płacz. Przegrywała walkę o największą stawkę. Miała po prostu zrezygnować, umrzeć nigdy nie poznawszy prawdy? Chciała odnaleźć siostrę i zapewnić bezpieczeństwo swoim najbliższym. Nie dokonałaby tego, gdyby teraz odeszła. Czas uciekał, siły ulatywały, a ona była bliska śmierci.

Rozpaczliwie szukała rozwiązania całej sytuacji, aż coś wpadło jej do głowy. Miała tylko jedną szansę, dlatego musiała rozegrać wszystko perfekcyjnie. Odchyliła głowę i z całej siły uderzyła nią w nos Caroline. Napastniczka wrzasnęła, przymykając oczy. Odsunęła się nieco od Evelyn, która nie zamierzała odpuścić. Brunetka z całej siły kopnęła Parks w brzuch. Przeciwnika straciła równowagę i upadła, uderzając skronią o ostry kant szafki przy łóżku. Nie wydawała żadnych dźwięków, leżała nieruchomo, a narzędzie wypadło jej z ręki.

Zmęczona Krueger oparła dłonie na kolanach, ciężko oddychając. Nie chciała dopuścić, by Caroline ponownie dorwała scyzoryk, dlatego kopnęła go w stronę drzwi. Zawsze mógł się pojawić przy blondynce, ale wolała o tym nie rozmyślać. Napastniczka wyglądała na nieprzytomną, lecz Evelyn nie dostrzegała u niej czegoś istotnego.

— Caroline — powiedziała niepewnie.

Skarciła się w myślach. Osoba pozbawiona przytomności nie miała możliwości, aby odpowiedzieć. Brunetka podeszła ostrożnie do Parks, po czym uklękła przy niej. Drżącą dłonią spróbowała potrząsnąć blondynką, jednak bez rezultatu. Zmartwiona poklepała ją po policzkach, ale również nie dostrzegła żadnej reakcji. Przełknęła głośno ślinę i przystawiła palce do szyi pacjentki. Ku swojemu przerażeniu odkryła, iż napastniczka nie oddychała.

Łzy zebrały się w kącikach oczu brunetki. Obraz tracił ostrość, a zawroty głowy utrudniały jakiekolwiek ruchy. Przerażenie pomału odbierało jej racjonalność myślenia. Nagle zapomniała o zasadach pierwszej pomocy, które nie stanowiły kiedyś żadnego problemu. Wstała, podpierając się łóżka. Chwiejnym krokiem podeszła do scyzoryka. Pragnęła go spalić, żeby nigdy więcej się nie pojawił. Niewiele myśląc, podniosła przedmiot. Pomyślała w tym momencie, że mógłby ją zaszlachtować, jednak nic się nie stało. Serce chciało wyskoczyć dziewczynie z piersi, a łzy spływały po policzkach nieprzerwanie. W głowie jej szumiało od nadmiaru myśli, przyćmiewając poprzedni ból, spowodowany upadkiem. Rzuciła ukradkowe spojrzenie ofierze, ale to był zły pomysł. Z jej ciała wyleciała cała zawartość żołądka. Chciała się opanować, lecz nie wiedziała, jak tego dokonać. Zrozpaczona przyłożyła ostrze do nadgarstka i rozcięła kawałek skóry. Zrobiła to jeszcze dwa razy. Cięcia były płytkie, ale ból przywracał dziewczynie ulatującą świadomość.

Ukryła ostrze, po czym schowała scyzoryk do kieszeni spodni, a rany zakryła rękawem czarnej bluzy, który szybko przesiąkał świeżą krwią. Opuściła pospiesznie pomieszczenie, ścierając przy okazji łzy z twarzy. Błyskawicznie pokonała dystans dzielący ją od głównego wejścia. Zastała przy nim Elijaha, który prowadził rozmowę z lekarzem. Wyminęła ich, ocierając się ramieniem o Summersa, by zwrócić jego uwagę. Następnie opuściła budynek, zmierzając w kierunku samochodu. Kiedy już przy nim stanęła, oparła się o drzwi, czekając na towarzysza.

Okropne myśli próbowały nawiedzić dziewczynę ponownie, lecz całą uwagę skupiła w jednym punkcie. Ból rozciętego nadgarstka wydawał się słabnąć, ale nie próbowała go powiększać. Myślała, że minęły wieki, jednak Elijah wreszcie do niej dołączył. Otworzył pojazd, a następnie szybko zajęli swoje miejsca.

— O czym rozmawiałeś? — Postanowiła rozpocząć najłagodniejszy temat.

— Ten doktorek chce mnie obciążyć kosztami za zajmowanie jego czasu — prychnął. — Nic poważnego. A tobie jak poszło? Dowiedziałaś się czegoś?

Odpowiedź stanęła jej w gardle. Chciała opowiedzieć mu o wszystkim, ale brakowało brunetce odwagi. Niczym teraz się nie różniła od Elijaha czy innych zwyrodnialców, co przerażało dziewczynę najbardziej. Nie chciała zobaczyć w jego oczach wyrzutu, a przede wszystkim zrozumienia. Wyrozumiałość okazana przez innego przestępcę to dla niej kolejny cios. Nie chciała go teraz przyjmować. Pragnęła uciec, schować się pod kołdrą i spędzić tam resztę życia. Zdawała sobie jednak sprawę, że jej oaza, jedyne bezpieczne miejsce zostało naruszone. Zjawy podesłałyby tam przeklęte przedmioty z nudów, by dobić Krueger. Teraz musiały mieć niezły ubaw.

— Evelyn? — Głos towarzysza przebił się przez czarne myśli studentki.

— Już po mnie — wyznała. — Trafię do więzienia.

— Co ty za głupoty opowiadasz?

— Błagam, jedź już! — Rzuciła nerwowe spojrzenie w stronę drzwi. — Wszystko ci powiem po drodze.

Chłopak wykonał jej prośbę. Opuścili parking i dołączyli do rzędu samochodów, oczekujących zmiany świateł. Obydwoje milczeli, dając sobie czas na ochłonięcie. Dziewczyna bardzo tego potrzebowała i była wdzięczna, że towarzysz nie zasypał jej gradem pytań. Elijah podarował brunetce dużo czasu, dzięki czemu mogła pozbierać myśli. Wciąż skubała brzegi rany pod bluzą, aby sprowadzić świadomość na ziemię.

— Nie dowiedziałam się niczego nowego — zaczęła. — Nikt więcej nie dotykał scyzoryka ani pozytywki, dlatego my i Olivia wciąż mamy przesrane. — Zamknęła oczy, po czym wzięła kilka głębokich oddechów. — To nie jest najgorsze. Caroline nie żyje.

— Co?! Żartujesz, prawda? — Summers nie krył swojego zdziwienia.

— Chciałabym — stwierdziła. — Odwróciłam się tylko na chwilę. Annie wysłała mi sms, a potem usłyszałam krzyk Caroline. Miała w ręku ten cholerny scyzoryk. Próbowała mnie zabić. Broniłam się, naprawdę nie chciałam zrobić jej krzywdy. Zarobiła mocnego kopniaka i uderzyła głową o stolik przy łóżku. Ona nie oddychała. — Głos zaczął jej drżeć. — Sprawdziłam puls, ale nic nie wyczułam.

— I co zrobiłaś?

— Uciekłam — odparła.

— Nie pomogłaś jej?

— Spanikowałam, dobra? Nie myślałam wtedy, po prostu zwiałam — łkała.

— Uspokój się, pewnie ktoś zajrzał do sali i wezwał lekarzy. Na pewno postawili ją na nogi. — Elijah próbował pocieszyć rozmówczynię.

— Według Annie policja mnie podejrzewa. Taylor zadawał dziwne pytania po śmierci mamy. Teraz dostarczyłam mu dowody. Kamery na pewno nagrały, jak wychodzę od Caroline. Do tego znajdą na niej moje odciski. Jak niby wytłumaczę, że to była obrona własna?

— Taylor raczej nie uwierzy w historyjkę o duchach. Mnie też przesłuchiwał, chcąc obalić twoją wersję. Mam na myśli spotkanie w bibliotece — prychnął. — Ten koleś powinien znaleźć sobie jakieś hobby. — Westchnął. — Spokojnie, coś wymyślimy.

— Podrzucisz mnie do domu? Chcę zabrać kilka rzeczy i potem muszę się gdzieś ukryć. Znasz jakieś dobre miejsce?

— Wiesz, zawsze możesz pojechać do mnie. Nie lubisz Kappy, ale lepsze to niż koczowanie na ulicy. Nikt cię nie dotknie, obiecuję — zaproponował.

Evelyn była po prostu zmęczona. Miała już dość tego dnia. Chciała się położyć, ale myśl o Taylorze skutecznie blokowała Krueger. Zdawała sobie sprawę, że to tylko kwestia czasu, aż zacząłby jej szukać. W swoim domu stanowiła łatwy cel, jednak nie miała gdzie się podziać. Nie wiedziała, co ze sobą począć. Propozycję Elijaha jeszcze kilka godzin temu by odrzuciła, a teraz ją rozważała. Nawet nie zauważyła, ale przestała się czuć przy nim zdenerwowana. Czyżby zaakceptowała fakt, iż była teraz taka, jak on? Ta opcja wydawała się dziewczynie prawdopodobna.

— Niech będzie.

***

Został wezwany do szpitala miejskiego. Miał już wystarczająco dużo papierkowej roboty, jednak śmierć Caroline Parks odsunęła na bok wszystkie wykonywane przez policjanta czynności. Pognał szybko do wskazanego miejsca, żeby porozmawiać z jej lekarzem prowadzącym. Wytypował już swojego sprawcę, lecz spodziewał się ataku na Annie White. Został wykiwany, ale obiecał sobie w duchu, iż był to ostatni raz. Evelyn pogrywała z nim zdecydowanie zbyt długo. Oczekiwał twardych dowodów, sugerujących winę brunetki.

Przed wejściem czekał już na niego Roman Johnson. Przywitał śledczego uściskiem dłoni i krótko wyjaśnił, co miało miejsce około godzinę temu. Według mężczyzny, w ciągu około dwudziestu minut, odkąd wyszedł, by udzielić pomocy młodemu chłopakowi, aż do sali weszła pielęgniarka, Caroline została zamordowana. Doktor został poproszony o znalezienie odpowiednich nagrań, zgranie ich i dostarczenie Taylorowi.

Policjant szybko pokonał odległość dzielącą go od odpowiedniego pomieszczenia. Przeszedł pod taśmą, którą oddzielono wejście i spojrzał na pracującego technika. Fotografował aktualnie dłonie ofiary.

— Powiedz, że coś masz. — Taylor przeszedł od razu do rzeczy.

— W tej chwili niewiele, ale dopiero zacząłem. Zapytaj mnie o to później. — Starszawy mężczyzna nie odrywał się od wykonywanej czynności.

— Potrzebuję konkretów. Jesteś pewien, że to zabójstwo?

— Wygląda na śmierć spowodowaną urazem. — Technik przekręcił lekko głowę denatki, by pokazać śledczemu strup w okolicy skroni. — Mogła wstać, poczuć się słabo i upaść, ale lekarz zaprzeczył. Twierdził, że stan pacjentki był dobry.

— Daj znać, kiedy znajdziesz jakieś ślady.

— Tego mi pod dostatkiem. W szpitalu jest pełno odcisków palców, dlatego czeka mnie masa roboty — stwierdził niezadowolony.

— Ułatwię ci robotę, jeśli zdobędę nakaz poddania się badaniom DNA. Muszę przekonać szefa, że mój podejrzany tutaj był.

— Powodzenia — prychnął staruszek.

Taylor opuścił pomieszczenie. Natknął się po drodze na Romana, który zmierzał w jego kierunku. Pracownik ochrony dość szybko znalazł odpowiednie nagranie. Miał do przejrzenia krótki materiał, ponieważ zgon Caroline odkryto kilka minut po fakcie. Lekarz przekazał funkcjonariuszowi czarny pendrive ze zgranym fragmentem, którego potrzebował. Philip podziękował serdecznie Johnsonowi i wyszedł. Chciał szybko przestudiować nagranie, aby przekonać przełożonego do swoich racji.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top