Rozdział 17. Wspomnienie

Dała się namówić, żeby zajrzała do Olivii następnego dnia. Nie chciała rozmawiać z załamaną dziewczyną, ani widzieć okropnego stanu, w jakim zapewne była. Mimo wszystko Elijah miał rację — blondynka mogła zauważyć coś nietypowego. Jakakolwiek najdrobniejsza informacja była teraz dla nich cenniejsza niż złoto. Studenci wciąż niewiele wiedzieli, a pytania tylko się mnożyły. Atak na Evelyn w każdej chwili mógł zostać ponowiony. Jedynym wyjściem z tragicznej sytuacji było poznanie powodu, dla którego duchy nadal tu przebywały. Najwyraźniej nie chodziło im o Adama Greena, ale musiał istnieć sposób, aby się pozbyć niechcianych lokatorów z Lotus Lane. Obawy narastały w brunetce coraz bardziej. Gdyby żaden świadek nie dostarczył jej satysfakcjonujących informacji, stworzyła plan awaryjny. Musiała sama udać się do posiadłości Greenów i zdobyć wiedzę na własną rękę. Najpierw planowała wyczerpać wszelkie dostępne środki, bo zakładała, iż nie wróciłaby stamtąd w jednym kawałku.

Mijali kolejne budynki po drodze do szpitala. Dziewczyna dostrzegła ogrom przechodniów, którzy gdzieś gnali. Szkoła praca, studia — to zapewne główne kierunki, w których zmierzali. Każdy miał obowiązki, dlatego poczucie ich spełnienia popychało mieszkańców dalej. Przepełnione autobusy, spore korki, tramwaje upchane, niczym puszki sardynek. Życie na zewnątrz toczyło się swoim rytmem. Evelyn naprawdę zazdrościła dzieciakom beztroski, a dorosłym nudnych obowiązków. Pragnęła zamienić się z nimi miejscami. Żyli w kompletnej nieświadomości, zaaferowani kolejnymi klasówkami czy zleconymi zadaniami. Nie mieli pojęcia, jakie zło kryła za swoimi drzwiami posiadłość przy Lotus Lane.

Nie mogła dłużej na nich patrzeć, dlatego wbiła wzrok w swoje dłonie. Kręciła palcami niespokojnie, stresując się nadchodzącą rozmową. Liczyła, że Olivia odzyskała już przytomność. Nigdy dotąd tak bardzo jej nie potrzebowała, jak w tej chwili. Blondynka zapewne nie chciałaby odpowiedzieć na żadne pytanie Krueger, ale z Elijahem zamieniłaby kilka słów. Dlatego musieli działać wspólnie, aby pozyskać nawet niewielkie strzępki informacji.

Brunetka wierciła się niespokojnie. Ponownie siedziała z Summersem w jego samochodzie. Odliczała każdą sekundę, byle jakoś odciągnąć myśli od przerażającej sytuacji. Telefon z wykręconym numerem alarmowym był łatwo dostępny — w kieszonce przy kolanie szarych, dresowych spodni. Nadal mogła swobodnie sięgnąć do zapięcia pasów bezpieczeństwa oraz klamki od drzwi pojazdu. Czekała, jak na szpilkach, byle opuścić auto Elijaha.

— Wpadłaś do mrowiska, zanim po ciebie przyjechałem? — Brunet przełamał ciszę.

— Nie, czemu tak myślisz? — Dziewczyna nie rozumiała, o co mu chodziło.

— Wiercisz się, jakbyś miała mrówki w gaciach — rzucił rozbawiony.

— A... to wina materiału. Nie widać po nim, ale strasznie gryzie — skłamała.

Nie przypuszczała, że towarzysz mógł dostrzec jej dziwne zachowanie. Nie potrafiła skutecznie ukrywać zdenerwowania, jakie w niej wywoływał. Od tamtej tragicznej nocy dawała mu jasno do zrozumienia, iż uważała go za zagrożenie. Wyjaśnienia Summersa nic nie wskórały. Podobieństwo tamtej sprawy do aktualnych wydarzeń jednak istniało — brunet miał powód. Duchy na pewno też go posiadały. Nie potrafiły mówić, lecz wysyłały podpowiedzi. Evelyn uważała, iż obydwoje byli zbyt ślepi, by dostrzec, o co naprawdę widmom chodziło. Może powoli traciły cierpliwość do nierozgarniętych studentów?

— Mhm, a tak na poważnie? — Nie dawał za wygraną.

— Boję się tej rozmowy, dobra? — Wyznała część prawdy. — Wiesz, jaka jest Olivia.

— Spokojnie, przecież będę tam z tobą. — Jego słowa wywołały skutek odwrotny do zamierzonego.

Nie chciała ubrać swoich obaw w słowa. Wolała pozostawić uwagę chłopaka bez komentarza. Miło było mieć towarzysza uwikłanego w całą tę sprawę, jednak gdyby mogła wybierać — Elijah zajmował na liście jedno z ostatnich miejsc. Narzekanie niczego nie zmieniało. Nie musieli sobie ufać, wystarczyło rozwikłać zagadkę. Później każde poszłoby w swoją stronę, a przynajmniej na to liczyła Krueger.

Dostrzegła wreszcie beżowe mury szpitala. Był dość rozległy, niczym blok mieszkalny. Posiadał około pięciu pięter oraz imponującą długość. Rozległy parking oblegało kilkanaście aut, lecz sporo miejsc wciąż pozostawało wolnych. Elijah zatrzymał pojazd spory kawałek od głównego wejścia. Szklane, rozsuwane drzwi co chwilę wypuszczały bądź wpuszczały różne osobistości. Tylko nieliczne okna w białej framudze były otwarte.

Evelyn opuściła pospiesznie pojazd. Przeciągnęła się, jakby dopiero co wstała z łóżka. Ponownie odzyskiwała kontrolę nad sytuacją, dlatego pozwoliła sobie na swobodną reakcję. Zlustrowała szybko okolicę, która nie robiła żadnego wrażenia. Jedynie beton, żadnej zieleni, co wywołało u niej pomruk niezadowolenia.

Ruszyła w stronę wejścia, nie czekając na Elijaha. Przemierzała powoli szarą kostkę brukową, którą wyłożono cały parking. Przekroczyła próg, rozglądając się uważnie. Kilka plastikowych, zielonych krzeseł na samym środku rozległego pomieszczenia. Po prawej stronie recepcja — kawałek drewna i szyba oddzielająca zainteresowanego od siedzącej za biurkiem kobiety. Korytarz rozchodził się w trzech różnych kierunkach. Biel ścian biła po oczach, a nozdrza momentalnie wypełnił nieprzyjemny zapach środka dezynfekującego.

Skierowała kroki ku recepcji. Młoda, na oko trzydziestokilkuletnia kobieta o długich do pasa, prostych, czarnych włosach oraz zielonych oczach siedziała nad stertą papierowych teczek. Ubrana była w niebieski fartuch oraz okulary o białych, cienkich oprawkach. Wystukiwała coś rytmicznie na klawiaturze. Dopiero chrząkanie Evelyn zwróciło uwagę kobiety.

— Słucham panią — rozpoczęła.

— Czy mogłabym się dowiedzieć, w której sali leży Olivia Smith?

— Pani jest kimś z rodziny? — Evelyn obawiała się tego pytania.

— Nie, jesteśmy koleżankami. To nie wystarczy? — Spojrzała na rozmówczynię z nadzieją.

— Przykro mi, ale nie mogę udzielić pani żadnych informacji. — Recepcjonistka pogrzebała nadzieje brunetki.

Przypuszczała, że bez kłamstwa mogła nie zostać dopuszczona do Olivii, ale mimo wszystko postawiła na szczerość. Nie potrafiła udawać, jak Elijah, dlatego nawet nie próbowała. Gdyby powiedziała czarnowłosej o celu swojej wizyty zapewne by ją wyśmiała. Krueger zdała sobie sprawę, że zaprzepaściła swoją szansę. Rzuciła błagalne spojrzenie w stronę milczącego obok Summersa.

— Przepraszam, mógłbym skorzystać z toalety? — Dziewczyna myślała, że się przesłyszała.

— Tak, na końcu korytarza w prawo — odpowiedziała kobieta, nie odrywając wzroku od komputera.

Towarzysz pociągnął brunetkę za sobą. Przemierzali korytarz we wskazanym przez recepcjonistkę kierunku, lecz zatrzymali się od razu, gdy zniknęli jej z oczu. Chłopak rzucił Evelyn karcące spojrzenie. Nie musiał nic mówić, doskonale wiedziała, że go zawiodła. Mimo wszystko Elijah należał do osób, które musiały komentować nawet mało istotne kwestie.

— Marna z ciebie aktorka — prychnął. — Mogłaś pozwolić mi działać.

— Wiem, schrzaniłam. — Przewróciła teatralnie oczami. — Co teraz mamy robić? I nie mogłeś załatwić się przed wyjściem?

— Wymyśliłem coś na poczekaniu. Ja idę korytarzem prosto, a ty przeszukaj sale tutaj. Kto pierwszy znajdzie Olivię, dzwoni do drugiego i mówi, gdzie jest — przedstawił swój plan. — Wszystko jasne?

— T-tak... — odparła zaskoczona.

Rozmówca ruszył w swoją stronę, zostawiając Evelyn samą. Dziewczyna nadal nie mogła uwierzyć, że tak prosty plan mógł przynieść zamierzony efekt. Patrzyła szeroko otwartymi oczami w pustą przestrzeń, gdzie chwilę wcześniej stał brunet. Pokręciła głową z niedowierzaniem, ale zaczęła działać. Przemierzała korytarz, zaglądając kolejno do różnych pomieszczeń. Wykluczyła na starcie oddział ginekologiczny, który po prostu wyminęła. Nie widziała sensu w ulokowaniu tam Olivii, skoro jej problemy po upadku musiały być związane z ranami lub złamaniami. Zakładała, że dział ortopedyczny bądź chirurgii urazowej to jedyne dostępne dla niej opcje. Nie znalazła rozpiski, gdzie dokładnie umiejscowiono ten blok, więc szukała na oślep. Stanęła, jak wmurowana, gdy zobaczyła miejsce, do którego nie chciała trafić.

Czerwony napis nad drzwiami wywoływał skrajne emocje u każdego odwiedzającego. Żaden człowiek nie zamierzał tam trafić, ale to nie kwestia wyboru, lecz konieczności. Trzęsła się, niczym galaretka owocowa. Wiedziała doskonale, że on leżał tutaj od lat. Bała się, ale nogi same skierowały ją do drzwi, za którymi były najgorsze przypadki. Przekroczyła pierwsze, szklane wrota, oddzielające Evelyn od sal OIOMu. Wyczuwała wibracje telefonu, ale zignorowała urządzenie. Nogi same niosły brunetkę przed odpowiednie drzwi, za którymi był tamten chłopak.

Stanęła przy odpowiedniej sali. Przyłożyła dłoń do zimnej szyby, która oddzielała ją od pacjentów. Dostrzegła go natychmiastowo. Leżał niedaleko drzwi, przy których się zatrzymała. Aparatura podtrzymująca życie nadal pracowała za niego. Szmaragdowozielone oczy wciąż zakrywały powieki, a krótkie niegdyś blond włosy sięgały mu do ramion. Twarz chłopaka zdobiło wiele grubych blizn. Chude, pełne szram ręce leżały wzdłuż jego ciała. Patrzenie na to, w jakim był stanie sprawiało dziewczynie ból. Nie mogła zapomnieć, że próbował ją wykorzystać, jednak nie zasłużył na taki los. Stała niczym zahipnotyzowana, wpatrzona w pracującą aparaturę.

Nie znała chłopaka zbyt dobrze. Poznała go na uczelnianym korytarzu. Rozmawiali przez chwilę, zanim rozpoczęły się zajęcia. Wiedziała, że miał na imię Mason i był rok starszy. Przynależał do bractwa Psi Kappa Sigma. Wydawał się miły, nawet próbował ją uspokoić, bo zdenerwowanie nie opuszczało Krueger. Komplementował wygląd brunetki, nawet zaproponował pomoc w nauce. Nie potrzebowała tego, ponieważ uczyła się dobrze, ale fajnie było posiadać jakieś znajomości ze starszego rocznika. Często wychodzili razem do kina, na spacery czy imprezy. Nie wiedziała, iż tylko udawał. Chciał jedynie wykorzystać naiwną studentkę. Stephanie — poprzednia przewodnicząca Omegi była jego przyjaciółką. Poprosił ją o pomoc w odwróceniu kota ogonem. Kiedy Evelyn odmówiła zbliżenia podczas otrzęsin, postanowił zmusić dziewczynę do współżycia. Stephanie tłumaczyła wszystkim, iż Krueger tego chciała, ale jedyna Annie zwęszyła podstęp. Po tej sytuacji obydwie rzuciły peleryny bractwa prosto w twarz byłej przewodniczącej. Próbowała zapomnieć, ale nie mogła. Mason nękał ją na każdym kroku. Rozpuszczał plotki, iż pracowała po nocach, jako kobieta do towarzystwa. Wysyłał obraźliwe wiadomości, ale wszystko olewała. Zamykała negatywne odczucia w sobie, aż całkowicie się wyniszczyła od środka. Nie poszła na policję, po prostu nie chciała, bo uważała, że nic jej nie zrobił. Rodzice widząc zły stan psychiczny Evelyn wysłali córkę do psychologa. Te wizyty naprawdę jej pomagały. Annie o wszystkim wiedziała, lecz ich wspólny przyjaciel Elijah nie znał prawdy. Nie było go na tamtej pamiętnej imprezie, ale niepokojące plotki dotarły do jego uszu. Sam się dowiedział, co zaszło, a to było tragiczne w skutkach. Dziewczyna wciąż miała przed oczami przerażający obraz.

***

Annie postanowiła wyciągnąć Evelyn z czterech ścian. Brunetka niezbyt miała na to ochotę, ale się zgodziła. Najpierw odwiedziły galerię handlową, w której kupiły kilka rzeczy oraz zjadły pyszną pizzę. Wieczorem wróciły do domu White i postanowiły obejrzeć jakiś krwawy horror. Odziedziczyła pokaźny budynek po dziadkach, więc postanowiła studiować w Ferny Grove. Rodzice postanowili dać jej trochę swobody. Mieszkała sama na dużej przestrzeni, ale nie sprawiała wrażenia niezadowolonej tym faktem.

Przyjaciółki objadały się lodami, popcornem oraz chipsami w najlepsze. Głośno komentowały irracjonalne zachowanie bohaterów horrorów. Nie rozumiały, dlaczego szli oni do piwnicy, z której dobiegały dziwne dźwięki i tym podobne. Bawiły się naprawdę dobrze, a Evelyn mogła wreszcie odetchnąć. Dźwięk dzwonka sprawił, że podskoczyły.

— Spodziewasz się kogoś? — Zapytała niepewnie Krueger.

— Nie. — Pokręciła przy tym głową.

Wyobrażały sobie najgorsze scenariusze. Dwie studentki same w domu, a przed drzwiami czekał na nie morderca. Podeszły niepewnie do przeszkody, ale nie otworzyły jej od razu. Annie złapała parasolkę ze stojaka, żeby mieć cokolwiek pod ręką. Wyjrzała przez wizjer, a Evelyn wstrzymała wtedy oddech.

— Boże! — Krzyknęła blondynka i otworzyła drzwi.

W progu stanął Elijah. Cała jego twarz oraz koszulka i prawa ręka były umazane krwią. Dłoń Summersa mocno ściskała oblepiony szkarłatną posoką łom. Wyglądał potwornie, dlatego dziewczyny zaczęły głośno krzyczeć. Wypytywały go, co się stało, czy był ranny i chciały zawiadomić pogotowie. Chłopak odmówił tłumacząc, iż wszystko z nim dobrze. Stwierdził, że krew nie należała do niego.

— Był jakiś wypadek w pobliżu? Elijah, możesz być w szoku, a ten ktoś się wykrwawia! — Brunetka zaczęła wykręcać odpowiedni numer, lecz telefon został jej wyrwany.

— Nie rób tego — powiedział zdenerwowany.

— Dlaczego? — Nie rozumiała postępowania kolegi.

— Ja... zrobiłem coś strasznego — wykrztusił po chwili.

— Co takiego? Nam możesz powiedzieć. — Annie położyła mu dłoń na ramieniu.

Chłopak dość długo zbierał się w sobie, by udzielić odpowiedzi. Siedział niespokojnie na szarej kanapie. Kiwał się na boki, a wzrok miał nieobecny. Dziewczyny stały naprzeciwko niego, przerażone całym zajściem. Salon wypełniały ciche dźwięki dobiegające z telewizora za koleżankami. Po dłuższej chwili milczenia, Elijah podniósł wzrok. Spoglądał na dwie najbliższe mu osoby i przemówił.

— Śledziłem Masona przez cały dzień. Kiedy wyszedł z klubu, poszedłem za nim. Próbowałem przekonać go, żeby odwołał wszystkie kłamstwa na temat Evelyn. — Twarz bruneta zdobił grymas bólu. — Zaczął się śmiać i wyzywać ją coraz bardziej. Miałem przy sobie łom, wiecie, do samoobrony. Nie panowałem nad sobą. Pamiętam, że uderzyłem go raz, a potem kompletnie odpłynąłem. On... był cały we krwi.

Rozmówczynie osłupiały. Zupełnie nie wiedziały, co odpowiedzieć. Wiecznie opanowany, miły o łagodnym usposobieniu chłopak skatował człowieka. Jego ostatniego mogłyby podejrzewać, iż dokonał jakiegokolwiek wykroczenia, a co dopiero zbrodni. Chodził na siłownię, miał imponującą sylwetkę, jednak zawsze stawał w obronie słabszych. Nigdy nie wykorzystywał swojej siły do krzywdzenia ludzi.

— Powiedzcie coś, proszę — wyrzucił z siebie.

— Czy ktoś cię widział? — Jego prośbę spełniła Annie.

— Nie, dorwałem go przy ciasnym, słabo oświetlonym zaułku. Nikt tamtędy nie chodzi, bo wygląda, jak z horroru.

Niewiele wtedy myślały. Wysłały chłopaka do łazienki, żeby względnie się ogarnął. Musiał zmyć z siebie krew. Nie miały żadnych męskich ubrań na podorędziu, dlatego Elijah paradował po domu White w samej bieliźnie. Wyszli za budynek i wrzucili wszystkie rzeczy do metalowego wiadra. Dziewczyny użyły podpałki do grilla, a za chwilę ogień objął ubiór Summersa. Czekali przynajmniej dwie godziny, po czym zgasili płomienie. Brunet został w posiadłości Annie, natomiast przyjaciółki pojechały do najbliższej rzeki. Wrzuciły tam łom, popioły i niedopalone kawałki odzieży. Kiedy wróciły, ustalili wspólną wersję wydarzeń. Według niej Elijah spędził noc z jakąś dziewczyną poznaną w barze. Niestety się pokłócili, a ona wyrzuciła go za drzwi bez ubrań. Niedaleko mieszkała White, dlatego poszedł do niej. Pozwoliła mu zostać na noc, a rano odwiozła go pod siedzibę Kappy.

— Dochowamy tajemnicy, ale nigdy więcej się do nas nie odzywaj — rzuciły, gdy opuszczał samochód blondynki.

Ktoś znalazł Masona tamtej nocy. Dzięki udzielonej pomocy udało mu się przeżyć, jednak nie odzyskał przytomności. Maszyna wciąż wtłaczała powietrze do jego płuc, ponieważ nie mógł oddychać samodzielnie. Pomimo usilnych starań policji, sprawcy nigdy nie odnaleziono.

***

— Nie żałuj go. — Usłyszała za plecami.

Momentalnie się odwróciła, napotykając złowrogie spojrzenie Elijaha. Przełknęła głośno ślinę, nie spuszczając z niego wzroku. Nie mogła się cofnąć, ponieważ drzwi skutecznie to uniemożliwiały. Nogi miała, jak z waty, ale nadal stała. Podparła się lekko o ścianę, w którą wprawiono framugę. Summers był przerażający. Nienawidziła go takiego, po dawnym przyjacielu nie pozostał nawet ślad.

— Zrobiłem to dla ciebie. — Zmniejszył dzielącą ich odległość i szepnął jej do ucha.

— Nie prosiłam cię o to — odparła równie cicho.

— Do kogo państwo przyszli? — Wtrącił głos za Elijahem.

Studenci momentalnie odwrócili się w stronę mężczyzny. Jego ciało zakrywał biały kitel, a brązowe tęczówki świdrowały ich na wylot. Miał lekką nadwagę, zakola oraz kilkudniowy zarost. Zmęczoną twarz okalały liczne zmarszczki.

— Przepraszam, pomyliliśmy sale — odpowiedział Summers.

Chwycił Evelyn za rękę i ruszyli w stronę wyjścia z OIOMu. Drogę pokonywali pospiesznie, by lekarz ich nie dogonił. Dziewczyna wyszarpała dłoń z uścisku towarzysza. Zwiększyła dystans między nimi, ale dalej podążała za chłopakiem. Pokonywali w ciszy kolejne korytarze, aż stanęli przed drzwiami chirurgii ogólnej.

— Tu leży Olivia?

— Nie, lekarze nikogo do niej nie dopuszczają.

— To czemu tu stoimy? — Nie rozumiała, o co mu chodziło.

— Kiedy szukałem Olivii natknąłem się na kogoś równie ciekawego. — Wskazał dłonią na uchylone drzwi najbliższej sali.

Dziewczyna niechętnie podążyła wzrokiem w kierunku wskazanym przez Summersa. Dostrzegła kolejnego lekarza, który przechadzał się między łóżkami. Na jednym z posłań leżała szczupła dziewczyna, której blond włosy odznaczały różowe pasemka. Zielone oczy pacjentki skierowane były w stronę medyka. Delikatne usta poruszały się, jakby odpowiadała na pytania mężczyzny. Evelyn nie mogła uwierzyć własnym oczom. Rozpoznała dziewczynę niemal od razu. Ona żyła, była przytomna. Caroline Parks też leżała w tym szpitalu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top