Rozdział 10. Matka

Uwaga! Rozdział zawiera scenę z autoagresywnym zachowaniem!

Prośba do osób, które chcą ten rozdział czytać. To tylko fikcja literacka, ale wiem, że z "myślami tego typu" boryka się wielu ludzi. Nie jesteście sami, możecie poszukać pomocy w poradniach zdrowia psychicznego, natomiast nigdy nie idźcie w stronę ostatecznego! Zawsze jest jakieś inne wyjście, a życie to najcenniejszy dar, jaki posiadacie.

Przydatne telefony:

800 70 2222 - Centrum Wsparcia dla Osób Dorosłych w Kryzysie Psychicznym (wariant dla dorosłych)

800 12 12 12 - Dziecięcy Telefon Zaufania Rzecznika Praw Dziecka (wariant dla osób poniżej 18 roku życia)

112 - Numer alarmowy

116 111 - Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży

116 123 - Telefon wsparcia emocjonalnego dla dorosłych

800 120 002 - Ogólnopolski telefon dla ofiar przemocy w rodzinie „Niebieska Linia"

800 119 119 - Bezpłatny anonimowy telefon i czat zaufania dla dzieci i młodzieży

22 484 88 01 - Antydepresyjny telefon zaufania

800 108 108 - Wsparcie dla osób po stracie bliskich (będących w żałobie)

800 111 123 - Tumbo Pomaga pomoc dzieciom i młodzieży w żałobie

608 271 402 - Telefon zaufania dla mężczyzn

Przepraszam za tak długi wstęp. Zapraszam do rozdziału.


~~*~~

Aspirant Taylor siedział przy mocnym, klonowym biurku, na którym porozrzucane były różne dokumenty. Notatki służbowe z przepytywania mieszkańców Ferny Grove, raporty z przesłuchań świadków, dokładny opis poszukiwań, wywiady z rodzinami zaginionych — ogrom wykonanej pracy, a rozwiązania wciąż brakowało. Policjant doskonale zdawał sobie sprawę, iż nie przybliżył się do poszukiwanych nastolatek. Tkwił cały czas w tym samym miejscu, mimo dołożenia wszelkich starań oraz zaangażowania ze strony mieszkańców. Czuł, że coś mu umykało. Jego uwagę przykuł istotny szczegół — niezależnie, co złego ostatnio się działo, miało to związek z Kruegerami. Zaginęła Sheila, najmłodsza córka tego małżeństwa. Później doszło do incydentu w domu bractwa Omega Lota Delta, którego świadkiem dziwnym trafem była Evelyn Krueger. Później zaatakowano pewnego chłopca wieczorem, po zakończonych poszukiwaniach trzech studentek. Udział w nich oczywiście brała siostra jednej z zaginionych.

Spanikowani rodzice przyprowadzili Randalla niedługo po zdarzeniu. Dzieciak był przerażony, a na jego nadgarstku policjant dostrzegł zasinienie w kształcie ludzkiej, drobnej dłoni. Chłopiec zeznał, że coś próbowało wciągnąć go do opuszczonego domu przy Lotus Lane. Budynek został przeszukany, jednak wskazane okno było w stanie idealnym, żadnej ryski. Posiadłość sprawdzono, ale niczego nie znaleziono. Philip podejrzewał, że chłopiec krył matkę, która stosowała wobec niego przemoc. Przesadziła tamtej nocy, gdy odkryła, iż syn wrócił późno. Potem próbowała zatuszować ślady, wymyślając bajeczkę o tajemniczym włamywaczu, który chciał zamordować jej dziecko. Podczas przesłuchania była zdenerwowana, plątała się w zeznaniach, a gdy próbowała przytulić syna, ten odskoczył, jak poparzony.

Dziwny incydent u bractwa Omega Lota Delta również wzbudził podejrzenia aspiranta Taylora. Przepytał dziesiątki osób z bliższego i dalszego otoczenia Alice Turnet oraz Caroline Parks. Określano je jako „prawdziwe przyjaciółki", nigdy się nie sprzeczały, pomagały sobie w potrzebie. Nie miały żadnych obiektów westchnień, wzajemną relację traktowały jak siostrzaną. Dlaczego zatem jedna zaatakowała drugą? O całym zdarzeniu wiedział jedynie z relacji trzech świadków — Annie White, Olivii Smith, a także Evelyn Krueger. Wzmianka o tej ostatniej pojawiała się wszędzie. Stanowiła wspólny mianownik. Z Caroline Parks planował porozmawiać, gdy lekarze na to pozwolą. Musiał zapytać o narzędzie zbrodni, którego nie znaleziono. Gdyby ofiara przedstawiła tę samą wersję wydarzeń, co przesłuchane studentki, trafiłby do punktu wyjścia.

Pozostawało kluczowe pytanie — jaki związek ze wszystkimi sprawami miała najstarsza córka Kruegerów? Przez zbiegi okoliczności znajdowała się w złym czasie i miejscu? Miała związek ze wszystkimi zdarzeniami? Philip postanowił założyć nawet najgorsze scenariusze, a potem eliminować je jeden po drugim. Musiał znaleźć jakiś punkt zaczepienia, aby ruszyć z miejsca. Ta dziewczyna była jedynym elementem, który spajał dziwne wydarzenia, które niedawno nawiedziły Ferny Grove. Może powinien ją przycisnąć, żeby powiedziała mu, co stało się z narzędziem zbrodni. Ukryła rzekomy scyzoryk? Tylko w jakim celu?

Naprawdę chciał, żeby te sprawy nic nie łączyło. Pragnął ich szybkiego i szczęśliwego zakończenia. Może posuwał się zbyt daleko w swoich domysłach, jednak nic lepszego nie posiadał. Media nie dawały sprawie spokoju, a szef urwałby mu jaja i rzucił psom policyjnym na pożarcie, jeśli nie odnalazłby szybko zaginionych. Klejnoty były funkcjonariuszowi jeszcze miłe, poza tym przez te wszystkie lata czuł do nich wielkie przywiązanie. Nie mógł zatem oddać ich tak łatwo. Zamierzał rozwiązać te tajemnicze sprawy, rozpoczynając jednak od najważniejszej, najbardziej nagłośnionej. Napędzała kolejne spekulacje, a reporterzy węszyli coś grubszego, gdy ktoś dał im znać o wydarzeniach na terenie bractwa, do którego zaginione przynależały.

— Szlag! — Uderzył pięścią w blat. — Coś mi umyka.

Nie spał przynajmniej od szesnastu godzin. Próbował, jednak mózg podsyłał mu kolejne teorie, łącząc wątki. Odnalazł wspólny mianownik w postaci Evelyn Krueger. Pił już czwartą kawę tego dnia, lecz nie potrafiła ona odgonić zmęczenia. Powieki mimowolnie opadały, nie mając siły się podnieść. Jeszcze trochę i musiałby podpierać je zapałkami. Oczy również nie chciały współpracować — traciły ostrość, przez co tekst był mniej wyraźny. Fizyczne zmęczenie dało mu się we znaki, jednak podświadomość dalej tkwiła przy sprawie.

Odsunął krzesło i wstał, aby rozprostować „stare kości". Rozmasował obolały kark, podchodząc bliżej korkowej tablicy. Wisiała na przeciwległej do biurka, szarej ścianie. Wpadające przez okno promienie słońca idealnie oświetlały jej zawartość. Taylor postanowił udekorować przedmiot zdjęciami ofiar oraz krótkimi opisami zdarzeń. Rozciągnął także czerwoną nitkę, która przebiegała po kolejnych elementach, aż do wspólnego mianownika, na samym środku tablicy — zdjęcia Evelyn Krueger.

— To zbyt proste. — Oparł dłoń o ścianę.

Nie potrafił znaleźć motywu. Dziewczyna nie znała pozostałych ofiar, z wyjątkiem siostry. Mogła być seryjnym mordercą, który wybierał cele na podstawie własnego schematu? Nie widział żadnego podobieństwa pod względem wyglądu. Ofiary należały do tego samego bractwa. Brzmiało obiecująco, jednak Randall to dziecko niezwiązane z Omega Lota Deltą. Może miał odwrócić uwagę od prawdziwych celów? Philip nie mógł zignorować podejrzeń względem matki chłopca, dlatego musiał sprawdzić obydwie wersje. Błądził po omacku, dlatego wysnuwał coraz śmielsze, choć naciągane teorie. Wiedział, iż gonił go czas.

Nagle usłyszał dźwięk wydobywający się z telefonu stacjonarnego. Westchnął i podszedł niespiesznie do urządzenia. Dostrzegł na wyświetlaczu, że dzwonił dyżurny. Podniósł słuchawkę, po czym przycisnął ją do ucha.

— Co jest?

— Kolejna sprawa dla ciebie. Musisz natychmiast jechać na Sycamore Route, dom numer 1325 — powiedział szybko Evans.

— Wyślijcie kogoś innego, mam masę roboty.

— Komendant powiedział, że ta sprawa cię zainteresuje. — Rozmówca nie dał się spławić.

— Wątpię — prychnął Philip. — Dziennikarze nie dają nam żyć, więc muszę jak najszybciej zakończyć sprawę zaginionych studentek, zanim szef urwie mi jaja.

— To wydarzenie może mieć związek z poszukiwanymi. — Słowa dyżurnego wreszcie wzbudziły zainteresowanie w Taylorze.

— Jeszcze raz podaj adres. — Chwycił długopis i wyciągnął czystą kartkę.

— Sycamore Route 1325.

— Zaraz, ten adres. — Dopiero teraz poświęcił mu większą uwagę. — Przecież tam...

— Mieszkają Kruegerowie. Doszło u nich do przykrego incydentu. — Evans brzmiał poważnie.

— Zaraz tam będę.

Odłożył słuchawkę na miejsce. Chwycił kluczyki z biurka i podbiegł do drzwi. Otworzył je pospiesznie, po czym odepchnął przeszkodę, która zamknęła się, wywołując sporo hałasu. Nie dbał teraz o takie drobiazgi. Musiał szybko dotrzeć na miejsce.

***

Linda otworzyła czarną książkę z zaciekawieniem. Na pierwszej stronie dostrzegła napis „mój pamiętnik". Nie przypuszczała, że Evelyn posiadała taki notatnik. Nie chciała grzebać w prywatnych sprawach swojej córki, jednak martwiła się o nią. Uszanowanie prywatności pociechy mogło skutkować poważnymi konsekwencjami, jeżeli dziewczyna miała kłopoty. Była w stanie znieść gniew dziecka, gdyby informacje zaczerpnięte z pamiętnika pomogły jej powstrzymać Evelyn przed popełnieniem głupstwa.

Przewróciła stronę, ale niewiele mogła odczytać. Pismo było koślawe, miejscami zamazane. Poczuła jednak coś dziwnego — ogromną radość. Ekscytacja niewiadomego pochodzenia wypełniła ją całą. Przewracała kolejne kartki, a przyjemne ukłucie w podbrzuszu się nasiliło. Nagle zdała sobie sprawę, co było tego powodem. Ukochany mąż, który spełniał wszystkie zachcianki swej wybranki. Podróżowali razem, wiedli dostatnie życie, mieli dużo planów.

To uczucie przerodziło się jednak w strach. Następne strony tylko go potęgowały. Zimny pot spływał po plecach Lindy. Dłonie jej się trzęsły, oddech przyspieszył, a głowę zajęły tysiące myśli. Na początku nie rozpoznała przyczyny tego stanu. Później nastało coś dziwnego — kopnięcie w brzuchu. Zaraz, czy to było dziecko? Tak, na pewno, czuła kiełkujące w niej nowe życie. Radosna dla męża nowina nie oznaczała niczego dobrego. Nie planowała jeszcze zostać matką. Bała się, że nie dałaby sobie rady. Poczuła również silną niechęć do zmiany swojego życia za sprawą dziecka.

Nastroje Lindy zmieniały się, jak w kalejdoskopie. Nie odczuwała zachwytu, wszystkie pozytywne emocje zostały zastąpione przez negatywne. Pasowało jej ówczesne życie, a dziecko mogło je zniszczyć. Była wściekła, chciała, aby ta przeszkoda zniknęła. Zachwyty ukochanego nie pomagały, gdyż nie potrafił zrozumieć, że ona nie miała zamiaru zostać matką! Najważniejsza dla niej osoba stanęła po drugiej stronie barykady, zdradziła kobietę! Nie liczył się z uczuciami żony, myślał egoistycznie, rozporządzając jej ciałem. Nie mogła na to pozwolić.

Czas leciał nieubłaganie, a Lindzie kończył się czas. Małżonek pozostawał nieugięty, czym wywoływał u niej wściekłość. Chciała go uderzyć, później pojechać do jakiejś kliniki i usunąć problem. Gdyby jej odmówiono, doprowadziłaby do poronienia. Poczucie niesprawiedliwości wykańczało kobietę. Łzy strumieniami zalewały delikatną twarzyczkę Lindy. Czuła się bardzo samotna.

Później wpadła na kolejny genialny pomysł — mogła urodzić w warunkach domowych, a potem udusić niemowlaka kocem. Wyrzuciłaby go do śmieci, gdzie jego miejsce. Mogłaby za to wylądować w kryminale, gdyby mąż odkrył prawdę. Pozostało zatem oddać niechciany problem innej rodzinie, która pragnęła potomstwa. Brunetka była już zmęczona całą sytuacją.

Kolejna strona i całkowita zmiana podejścia. Mogła wreszcie dotknąć życia, które w niej kiełkowało. Pielęgniarka podała na ręce dwójkę niewinnych, malutkich istot. Poczuła ukłucie w sercu — jak mogła chcieć zabić tak wspaniałe maluchy? Dotarło do Lindy, że była samolubna. W tej chwili zajmowało ją wiele emocji. Czuła wstręt do samej siebie za nieuzasadnioną nienawiść względem szkrabów. Smutek spowodowany brakiem zrozumienia oraz samotnością całkowicie opuścił kobietę. Teraz cieszyła się, że mogła trzymać w rękach swój najcenniejszy skarb. Uśmiechała się, a łzy szczęścia popłynęły po policzkach brunetki. Pokochała te dwie małe istotki od pierwszego wejrzenia.

Patrzenie, jak rosły sprawiało jej satysfakcję. Ciężkie czasy minęły, a teraz mogło być tylko lepiej. Mąż pomagał, dzieci broiły, natomiast Linda ledwo żyła, ale szczęście nie opuszczało kobiety. Rola matki spodobała jej się bardziej, niż przypuszczała. Czuła zmęczenie, jednak uśmiech pociech w pełni wynagradzał wszystkie trudy dnia powszedniego. Była spełniona — niczego więcej nie potrzebowała.

Sielanka nie mogła trwać wiecznie. Linda poczuła nagłe uczucie żalu, tęsknoty, smutku, nienawiści. Myślała, iż ktoś wyrwał jej serce. Po pozytywnych emocjach nie pozostał nawet najdrobniejszy ślad. Wiedziała, co to oznaczało. Nie spędziła z nimi wiele czasu, ale kochała dzieci nad życie. Okrutny los odebrał je matce. Czuła, jak umierała od środka. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Przecież chwilę wcześniej jeszcze biegały szczęśliwe po korytarzu, a teraz były martwe.

Z ust Lindy wydobyło się okropne wycie. Wiedziała, że nie wytrzymałaby ani minuty dłużej. Ledwo wstała, upuszczając pamiętnik. Chwiejnym krokiem opuściła sypialnię Evelyn, a następnie ruszyła w stronę schodów. Gdy już je pokonała, skierowała się do garażu.

Dość spory metraż ukrywał w swoim wnętrzu miejsca parkingowe dla dwóch samochodów. Stały tam również rowery oraz sporo części męża, ponieważ lubił majsterkować, gdy miał czas. Szukała konkretnego przedmiotu, który został wyniesiony przez Louisa. Przegrzebała metalowe półki, niemal po omacku. Łzy rozmazywały Lindzie obraz, jednak nie mogła zrezygnować.

Żal zżerał kobietę od środka. Ona wiedziała, doskonale zdawała sobie sprawę, co spotkało jej dzieci. Piękne, niewinne istotki zostały wyrwane z życia, niczym najlepsze kwiaty. Nie chciała tego zaakceptować. Wewnętrznie już była martwa. Bez dzieci nie miała po co dłużej tego ciągnąć. Próbowała, starała się zapomnieć, ale nie umiała. Dzieci znaczyły dla niej wszystko.

Po długich poszukiwaniach znalazła to, czego chciała. Ruszyła powoli na górę, rozmyślając nad wszystkimi „za" i „przeciw". Bała się, ale nie widziała sensu w porzucaniu celu, do którego właśnie dążyła. Mąż nie potrafił jej pocieszyć, choć próbował wielokrotnie. Odcięła się od niego, zbudowała mur, którego nikt nie mógł rozwalić. Uważała, że jeśli nie dopuściłaby nikogo więcej do rozpadającego serca to utrata tej osoby nie byłaby bolesna.

Dotarła pod drzwi sypialni. Otworzyła je i wkroczyła do swojej oazy. Ogromne łoże małżeńskie stało niedaleko okna. Po jego bokach dostawiono białe szafki nocne, a nad powieszono ogromną, rodzinną fotografię. Naprzeciwko legowiska stała biała komoda przepełniona ramkami. Podeszła do drzwi naprzeciwko okna. Skrywała ona obszerną garderobę. Kobieta podeszła do metalowej drabinki, która pomagała przy wyciąganiu ubrań z najwyższych półek.

Linda wróciła tą samą drogą. Stanęła na środku sypialni, po czym ustawiła przedmiot pod hakiem. Służył kiedyś do utrzymywania wiszącego fotela, jednak lina się za bardzo przetarła, aż puściła. Mąż obiecał kupno nowego sznura i przewieszenie mebla ponownie, ale nie dotrzymał słowa.

Brunetka weszła na ostatni stopień, po czym przywiązała grubą linę do haka. Później jej ręce wykonywały pewne ruchy, jakby już kiedyś wiązały odpowiednią pętlę. Kobieta nie wiedziała, gdzie nabyła takie umiejętności. Prowizoryczna szubienica w warunkach domowych była gotowa po kilku minutach.

Przełożyła pętlę przez głowę, zaciskając ją na szyi. Płakała, serce Lindy ściskał żal. Nie chciała tego robić, ale nie wyobrażała sobie życia bez dzieci, które bezgranicznie kochała. One nie żyły, a matce nie pozostało nic innego, jak do nich dołączyć. Musiała zebrać w sobie dość odwagi, zanim Louis wróciłby z pracy.

Zamknęła mokre od łez powieki i zanim zdążyła się rozmyślić, kopnęła drabinkę. Przedmiot upadł z hukiem na podłogę, a sznur zablokował dopływ powietrza u kobiety. Dusiła się, wierzgała w powietrzu, przerażona okropnym uczuciem. Dopiero teraz zdała sobie sprawę, jak okrutna była kara śmierci przez powieszenie. Lina zaciskała się na szyi biedaka, odcinając dopływ tlenu. Człowiek umierał w męczarniach, walcząc o każdy oddech. Gdyby mogła cofnąć czas, wybrałaby inną formę odejścia z tego świata.

Przed oczami stanął Lindzie obraz szczęśliwej, kochającej rodziny. Mieli wszystko, czego chcieli, rozpieszczali swoje pociechy, ale nie mogli ich uratować. W obliczu śmierci pieniądze nie miały znaczenia.

Coraz bardziej opadała z sił. Przestała się opierać, opuszczając bezwładne ręce wzdłuż ciała. Łzy cały czas leciały strumieniami po policzkach brunetki. Żałowała jedynie, że nie mogła nic zrobić, aby zapobiec tragedii.

Świadomość ofiary pomału odpływała. Ostatnim, co pamiętała był obraz zakrwawionych główek ukochanych, drobnych istotek, ale czy na pewno widziała w majakach swoje dzieci?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top