14.

Widzi siebie czytającą książkę na ciemnej sofie, zdając sobie sprawę, że jest tu chyba pierwszy raz w swoich wizjach. Chce przebiec po nim wzrokiem, ale męska postać przed nią zasłania jej widok, a do jej uszu dobiegają dźwięki muzyki, gdy człowiek zaczyna nucić.
– Znasz każdy utwór, który leci w radiu? – pyta Clea, wracając wzrokiem na skrypt, by zapamiętać, gdzie skończyła czytać.
– Możesz mnie sprawdzić, jeśli chcesz – odpowiada mężczyzna, a ona czuję ciepło delikatnie rozpływające się w jej wnętrzu na dźwięk jego kpiącego tonu.
– Zaufam Ci na słowo, wiem, że chcesz tylko udowodnić, jaki jesteś wspaniały.
– Zawsze jesteś taka naburmuszona? – pyta mężczyzna zrezygnowanym tonem, a ona uśmiecha się lekko, odkładając księgę na bok. – Zatańcz ze mną.
Zanim zdąży wybuchnąć śmiechem i wykpić jego propozycję, która zupełnie im nie przystoi, on już wysuwa w jej stronę dłoń, której Clea nie rozpoznaje. A gdy ma podnieść wzrok i spojrzeć mu w oczy wizja się rozmywa.

Schodzi po schodach wieży zamku w Wanheimie, trzymając w rękach swojego syna, który bardzo upierał się przy tym, by iść obok niej. Olnar zrównuje z nią krok i czochra chłopca po niemal czarnych włosach, a ten zaczyna się śmiać.
– Książe nie jest zadowolony z Twojego tempa – śmieje się jej brat, a Clea przewraca oczami. – Wciąż nic nie wiadomo?
– Nie.
– Więc niepotrzebnie udałaś się do Midgardu.
– On wróci, wiem to – mówi pewnie blondynka i przytula do siebie mocniej chłopca. – On zawsze wraca i mi to obiecał...

Clea budzi się przerażona i przez chwilę ma niezbywalną pewność, że jest w Wanheimie, ale widzi księżyc za oknem swojej sypialni i wraca do siebie. Techniki, jakimi ona i Mordo, próbowali blokować jej wizje, działają coraz lepiej, jak tylko jest przytomna, bo gdy zamyka oczy, wszystko do niej wraca ze zdwojoną mocą. Niewiele myśląc, czarodziejka ubiera się w tunikę i rusza prosto na dziedziniec sanktuarium, gdzie łapie głęboki oddech i siada na stopniu, niezwykle żałując, że nie może napić się wina.

– Koszmary? – pyta głos za jej plecami, a gdy dziewczyna obraca się w jego stronę, mężczyzna ubrany w żółtą szatę siada obok niej.

– Mistrz Kaecilius – mówi Clea z lekkim uśmiechem i poprawia ubranie, by sprawić, choć pozory radzenia sobie.

– Nie pamiętam, żebyśmy się poznali oficjalnie – odpowiada, ale też uśmiecha się do niej. – Clea, prawda?

– Tak, zwyczajnie lubię wiedzieć coś o ludziach, którzy mnie otaczają.

– Więc koszmary? – pyta, a ona wzrusza ramionami, nie wiedząc, co ma powiedzieć i ile tak właściwie zdradzić jej wolno. – Cokolwiek z Twojej przeszłości Cię ściga, to musisz wiedzieć, że w żaden sposób jej nie zmienisz.

– Nie przeszłość mnie ściga i to jest właśnie problem – odpowiada Clea.

– Widzisz przyszłość?

– Widzę wiele rzeczy, ale staram się nad tym panować.

– Nigdy nie spotkałem kogoś, kto miałby dar widzenia tego, co się jeszcze nie stało – mówi Kaecilius, a dziewczyna uśmiecha się nerwowo i wstaje nagle.

– To nie dziwne, nie jestem stąd.

– Z Nepalu? – żartuje mężczyzna, a ona parska śmiechem.

– Z tego wymiaru – odbija piłeczkę, uśmiechając się na ułamek sekundy. – Z przyszłością jest ten problem, że jest ona w ruchu, wystarczy ziarenko piasku, by zmieniła się definitywnie. A ja widziałam, jakiś czas temu mojego syna i teraz gdy człowiek, za którego miałam wyjść, nie żyje, te obrazy cały czas i tak do mnie wracają – mówi chaotycznie blondynka. – I wiem, że trzymam się ich za mocno, ale nie umiem ich wypuścić. Nie, kiedy budzę się, czując jego ciężar w moich ramionach i słysząc jego śmiech w mojej głowie...

Przerywa na chwilę, bojąc się, że się rozpłacze i spogląda na Kaeciliusa. Ta chwila wystarcza jej, by zrozumieć, że zupełnie przypadkiem trafiła w jego czuły punkt, całkowicie tego nie planując i teraz siedzi przed nią człowiek, którego szukała. Ktoś złamany tak bardzo, że Starożytna żadną swoją nauką go nie naprawi, a to stanowi najlepszą przystawkę dla jej wuja.

– Czy to nie jest irracjonalne? Tęsknić za czymś, czego się jeszcze nie straciło? – pyta go, a właściwie samą siebie, nie przejmując się nocnym wiatrem rozwiewającym jej jasne włosy. – Ja... mam wrażenie, że tęsknie za czymś, co się ma nigdy nie pojawić, a właściwie co przepadło jeszcze zanim się pojawiło.

– Nie umniejsza to w żaden sposób Twojemu cierpieniu – mówi w końcu mężczyzna, a ona siada obok niego.

– Też kogoś straciłeś... – szepcze Clea, patrząc w przestrzeń przed nimi, a on przytakuje jej lekko.

Dopiero po dłuższej chwili ciszy Kaecilius zaczyna mówić o swojej żonie i synu, którzy zginęli już jakiś czas temu w wyniku nieszczęśliwego wypadku. Clea słucha o jego drodze przez żałobę i, mimo że ta jej nie jest nawet do końca prawdziwa, robi wszystko, by podsycić jego cierpienie. Robi to tylko po to, by mężczyzna obok niej przyznał w końcu, w niemal ostatnim zdaniu, że mimo wszystkich nauk i wiedzy zdobytej w Kamar-Taj, zrobiłby wszystko, by po prostu zapomnieć.

– Mój wuj zawsze mi mówi, że powinnam wyzbyć się swoich ludzkich emocji i kiedy nie czujesz czasu, jest to o wiele łatwiejsze, niż tu... kiedy każda piekielna godzina nie zmienia nic.

– Kim jesteś tak właściwie Clea?

– Och, jestem siostrzenicą Dormammu – odpowiada blondynka, starając się nie uśmiechnąć. – Byłam przekonana, że wszyscy o tym wiedzą, ale jeśli nie to zatrzymaj to dla siebie. Nie chcę by się mnie bali.

– Oczywiście, powiedz mi tylko jedno – prosi, a czarodziejka od razu przytakuje. – Skoro możesz żyć w miejscu, w którym ten ból i pustka są do zniesienia, to co robisz tutaj?

– Uczę się pokonać swoje słabości – odpowiada, wstając i spoglądając mu prosto w oczy. – Jednak kiedy będę gotowa, z rozkoszą wrócę tam odpocząć od tych wszystkich ludzkich uczyć – mówi, ruszając w stronę wejścia do sanktuarium. – Dziękuję za rozmowę, dobrze było podzielić się tym z kimś, kto mnie zrozumie.

Kaecilius odprowadza ją wzrokiem, a blondynka z lekkością pokonuje stopnie, wspinając się na jedno z wyższych pięter. Teraz jej głowy nie zaprzątają już wizje, które miała w nocy, teraz rozkoszuje się tym, jak nagle przez nie znalazła się o krok bliżej swojego celu. A właściwie celu Dormmanu, który ma tylko przywrócić jej równowagę, której tak potrzebuje.

W końcu Clea zatrzymuje się pod brązowymi drzwiami i puka do nich kilka razy, aż w końcu Karl otworzy je i spojrzy na nią pytająco.

– Co Ty tu robisz? – pyta zrezygnowany i zaniepokojony, gdy blondynka się uśmiecha. – Powinnaś spać, jutro znów nie będzie żadnych efektów, jeśli się do tego nie przyłożysz...

– Jasne. Potrzebuję komputera.

– Przyszłaś do mnie w środku nocy po komputer? – pyta Mordo, obracając się po swojego laptopa.

– A po co innego? – pyta z uśmiechem dziewczyna, opierając się o ścianę obok drzwi. – Myślisz, że po co miałabym zabłądzić do Twojej sypialni Karl..? A może właśnie na to liczysz...

– Nie bądź śmieszna – odpowiada mężczyzna, wciskając jej w dłonie komputer. – Poza tym wiesz, że nam nie wolno.

– Czyli jednak przeszło Ci to przez myśl! – Śmieje się triumfalnie blondynka, a Mordo przewraca oczami i wskazuje jej dłonią drzwi. – Dobrze, wiem, że nie, ale nie mogłam się powstrzymać.

– Clea, czego dokładnie chcesz szukać w internecie?

– Kim jest Stark i dlaczego to wszystko zawsze sprowadza się do niego.

– Widziałaś coś nowego – mówi Karl, łapiąc ją za rękę, gdy Clea chce się obrócić.

– Tak, widziałam kogoś, kto oddaje kamień czasu za jego życie.

– Komu go oddaje? Kto go nosił?

– Nie wiem! Nigdy nie widzę tego w całości, zawsze wizje urywają się w ostatniej chwili, jakbym podświadomie bała się tego, co w nich zobaczę – mówi nerwowo dziewczyna, przyciskając do piersi laptopa. – Śmierć Lokiego widziałam kilkanaście razy, zawsze całą, zawsze tak dokładną, że boli mnie ona jeszcze po tym, jak wizja się kończy. Czuję ból spowodowany przez coś, co się nie wydarzy, a to, co zdaje się istotne, pozostaje dla mnie ukryte.

– Musimy jak najszybciej znaleźć sposób, byś przestała reagować na kamienie w ten sposób.

Clea przechyla lekko głowę i spogląda mu prosto w oczy, nie do końca rozumiejąc, co się właśnie stało. A dokładniej, że Karl powiedział jej coś, czego zdecydowanie nie powinien i przygryza usta, czekając, aż się zreflektuje, ale mężczyzna naprzeciw niej dalej milczy.

– Czy Starożytna nie chce czegoś zupełnie innego? Bym zobaczyła, kto będzie Strażnikiem Kamienia?

– Owszem, ale moim zdaniem to może zaburzyć bieg wydarzeń i...

– I?

– I może się źle skończyć dla Twojego umysłu.

– To troska? Och uwielbiam, jak mężczyźni się o mnie troszczą – sarka Clea, uśmiechając się wrednie, po czym w ułamku sekundy poważnieje. – Wiesz, że jestem gotowa wykonać każde jej polecenie, bo przygarnęła mnie, gdy Dormammu chciał się mnie pozbyć, gdy nigdzie indziej nie znalazłam ratunku... ale naprawdę jedyne czego chcę, to by te wizje się skończyły. Więc jeśli możesz mi pomóc Karl to, to zrób.

– Zaczniemy od tego, że oboje się wyśpimy. Idź stąd – mówi jeszcze z ciepłym uśmiechem Mordo, zanim zamknie za nią drzwi.

Clea zbiega po schodkach piętro niżej i po chwili rozkłada się z komputerem na łóżku, zaczynając szukać informacji o tym, kim jest Stark i gdzie dokładnie znajdzie jego budynek. Mimo że duża część tego, co widziała, napawa ją pewnością, że to tylko zerwane linie czasu, których nigdy nie doświadczy tak, ma jakieś niepokojące przeczucie, że w końcu przyjdzie jej stanąć na szczycie szklanego wieżowca. Nie wie tylko, czy stanie się to prędzej, czy później.

Ostatni raz tak wykończona czuła się po walce w Wanheimie, a taki ból czuła klęcząc przy pustym tronie swojego brata i tak samo mocno chce teraz, by to wszystko się skończyło. Clea ma dość prób, powoli godząc się z tym, że nie uda jej się wygrać z kamieniami, że one zawsze już będą siać zamęt w jej umyśle, ale Mordo nie poddaje, więc ona też nie może.

Dlatego skupia zmęczony wzrok na zaklęciu z jakiejś nowej księgi znalezionej przez bibliotekarza sanktuarium i zaczyna je cicho szeptać, nie widząc jednak żadnej zmiany między tym, jak czuła się, zanim je wypowiedziała, a teraz.

– Musisz spróbować, inaczej się nie dowiemy – mówi Karl, a ona niechętnie odchodzi od stolika i zbliża się do Oka, które błyszczy na nią złowrogo.

Znów jest w Asgardzie, stoi na tarasie wpatrując się w taflę jeziora przed sobą, targana poczuciem obowiązku i tym, co chciało jej głupie serce. Dopiero po dłuższej chwili dostrzega postać Thora, rozmawiającego z nieznaną jej blondynką i niewiele myśląc rusza w ich stronę. Jednak półkroku później drogę zastępuje jej królowa Frigga i spogląda na nią z lekkim uśmiechem.
– Rozmawiałaś z nim, prawda? Przekazałaś mu...

Karl przerywa jej wizję, zamykając artefakt, a gdy tylko zielona poświata znika, Clea otwiera oczy i wybucha śmiechem.

– Jak widać, to też nie działa.

– Na pewno wymówiłaś je poprawnie? – pyta Mordo, podchodząc do skryptu, a ona fuka wściekle.

– Nie obrażaj mojej inteligencji, jestem zmęczona, ale nie... – Clea ponownie obrzuca wzrokiem pożółkłą kartkę i przeklina cicho. – Tak, popełniłam błąd.

– Skup się, proszę... naprawdę mam ciekawsze rzeczy do roboty niż trzymanie Cię ciągle za rączkę. – Mordo znów idzie po kamień, a Clea zamyka oczy, powtarzając znów słowa.

Tym razem czuję jednak, jak całe zmęczenie, gdzieś ustępuje i gdy odwraca się w stronę Karla, pierwszy raz odkąd Loki zabrał ją do skarbca w Asgardzie, jej myśli są czyste. Jest bardziej skupiona, a w jej głowie panuje spokój, jakby wcale nie patrzyła w migoczący blask zielonego kamienia nieskończoności.

– To chyba działa – szepcze i wyciąga po niego rękę, a gdy jej dłoń zamyka się na złotym okuciu naszyjnika, wciąż nie dzieje się nic.

– To naprawdę działa! – odpowiada podekscytowany Mordo. – Spróbuj rzucić zaklęcie. – Clea uśmiecha się szeroko i nie puszczając Oka, próbuje przywołać do siebie księgę, ale ta ani drgnie, więc wypowiada inne zaklęcie, ale ono też nie daje żadnego efektu. – Tak jak myślałem, wszystko ma swoją cenę. Możesz pozostać odporna na moc kamieni, ale...

– Jestem wtedy niezdolna do żadnej magii – przyznaje od razu blondynka i daje mu znak, by zamknął medalion, a ona zdejmuje z siebie czar. – Po prostu będę musiała używać tego zaklęcia ostrożnie.

– Nawet bardzo, wiesz, że nie będziesz mogła się nawet teleportować, gdy będziesz pod jego wpływem?

– Wiem i, i tak Ci dziękuję – odpowiada, znów czując na sobie całe zmęczenie dzisiejszego dnia. – Pójdziemy coś zjeść, zanim znów będę musiała wrócić do książek?

– Zdecydowanie, włóż płaszcz, przejdziemy się do miasta – mówi Mordo, a ona przytakuje mu i udaje się szybkim krokiem do pokoju, by się przebrać.

Clea zarzuca na siebie pelerynę i zawiązuje na nogach wysokie czarne buty, zanim poczuje się gotowa na wyjście na wieczorne powietrze, w którym czuć było już nadchodzącą jesień. Nawet jeśli klimat miejsca, w jakim się znajdują, niezwykle odbiega od wszystkiego, co jest dla niej znajome. Karl czeka na nią w drzwiach i ruszają przez uliczki do małej knajpki, która serwuje lokalne potrawy i w której wszyscy zdają się doskonale wiedzieć, co dzieje się za murami sanktuarium, bo witają czarodziejów z niemal nabożnym szacunkiem. W kącie jasnego pomieszczenia gra stary telewizor, a para zamawia makaron, niewiele rozmawiając.

– Zauważyłem, że masz nowych znajomych – mówi Mordo, gdy blondynka postawi przed nimi talerze. – Kaecilius i jego uczniowie wiedzą, kim jesteś?

– On wie, nie wiem, czy przekazał to swoim podopiecznym. Nie patrzą na mnie inaczej, więc albo ich przekonał, że was wszystkich nie wymorduje we śnie, albo to zaakceptowali w ciszy – odpowiada Clea, upijając łyk imbirowej herbaty, licząc na to, że przygasi ona ostrość jedzonej potrawy. – Poza tym, ja i Kaecilius dzielimy podobne... spojrzenie na niektóre kwestie.

Karl milczy, stukając tylko równomiernie pałeczkami w talerz, a jego towarzyszka od razu wyczuwa w tym pewną nerwowość.

– Nie ufasz mu, prawda? – pyta Clea, znów kontynuując jedzenie w oczekiwaniu na jego odpowiedź.

– Tak, a co gorsza nie mam też za nic zaufania do Ciebie i nie do końca mi się podoba, że tak wiele czasu spędzasz w jego towarzystwie.

– Spędzamy ten czas w bibliotece pod czujnym okiem waszego szpiega, więc jeśli spytasz, będziesz wiedział jakie księgi czytamy i o czym rozmawiamy – mówi czarodziejka, uśmiechając się lekko. – Nie planujemy końca świata.

Mordo wybucha krótkim śmiechem, który przerywa nagłe poruszenie za ich plecami, oboje obracają się jednocześnie w stronę telewizora, przed którym gromadzi się kilka osób. Wymieniają jedno spojrzenie, zanim wstaną i nie podejdą do ekranu, na którym, jak na życzenie, rozgrywa się właśnie coś na kształt wspomnianego końca świata.

– Chitauri – szepcze Clea, wpatrując w portal nad Nowym Jorkiem na migoczącym telewizorze.

– Twoja wizja...

– Stark Tower! – Dziewczyna zaciska dłoń na jego przedramieniu, widząc wieżowiec, a później wyciąga go przed lokal. – Wiesz, co to oznacza, to oznacza, że to, co widzę, się sprawdza, a co za tym idzie, stoi za tym Loki.

– Musimy natychmiast wracać – mówi Mordo, biegną z powrotem te kilka uliczek, a zaraz po przekroczeniu progu Kamar-Taj, czeka już na nich Starożytna i bez słowa kierują się w stronę drzwi do pozostałych sanktuariów. Najwyższa Czarodziejka zakłada na szyję Oko Agamotto i otwiera drzwi do siedziby w Nowym Jorku, a Mordo idzie pierwszy w jej stronę.

– Nie, Ty zostań. Clea musi iść ze mną, prawda? – zwraca się do blondynki, która poprawia płaszcz i jej przytakuje.

– Czy naprawdę zabranie jej do miejsca, gdzie są dwa kamienie nieskończoności, znając jej słabość... – zaczyna Mordo, ale czarodziejka przerywa mu gestem dłoni.

– Musisz mieć większą wiarę w swoją przyjaciółkę – odpowiada z uśmiechem. – Pożegnajcie się, nikt z nas przecież nie wierzy w to, że wrócisz do nas szybko.

Clea uśmiecha się lekko do swojego przyjaciela, który wyciąga do niej dłoń, przez chwilę patrzą na siebie w niemym porozumieniu. Oboje zdają sobie sprawę z tego, że Clea znów wróci do Asgardu na nieokreśloną liczbę ziemskich lat, dlatego na ułamek sekundy stykają się czołami, a ona obraca się i rusza za Starożytną.

W nowojorskim sanktuarium Clea próbuje dotrzymać kroku Najwyższej Czarodziejce, która z wyjątkową szybkością wspina się po schodach. Blondynka jednak w pewnym momencie zatrzymuje się w pół kroku, słysząc dźwięk pękającego szkła i obraca się gwałtownie w stronę źródła hałasu. Na podłodze przy jednej z gablot leży długa, prosta różdżka zakończona złotym okręgiem, a gdy Clea ją podnosi, rękojeść momentalnie rozbłyska fioletowym kolorem.

– Różdżka Minoru – mówi cicho kobieta, spoglądając na swoją mistrzynię. – Wybrała mnie?

– Wszystko na to wskazuje, w końcu potrzebujesz czegoś, w czym będziesz mogła kumulować energię, gdy zamkniesz się na moc – odpowiada Starożytna i ruszają dalej schodami na dach. Niebo nad miastem jest zasłane Chitauri, a gdzieś w oddali widać błysk pioruna, który zwiastuje obecność tylko jednej osoby. – Musisz iść – mówi do niej Starożytna, a Clea przenosi na nią swój wzrok. – Musisz sprawdzić, czy to, co widziałaś, naprawdę pokrywa się z tą rzeczywistością. To nie jest Twoje miejsce.

– Och, Asgard też nim nie jest... – odpowiada dziewczyna, która w obliczu spotkania z własnymi snami, boi się przekonać o ich słuszności. – Chciałabym zostać w Sanktum.

– Kiedy to będzie pisane Ci miejsce, nie będziesz mieć ku temu żadnych wątpliwości. Jesteś we właściwym miejscu Clea, tylko odrobinę za wcześnie i teraz powinnaś być na dachu wieżowca w centrum. – Uśmiecha się do niej czarodziejka, a Clea zakłada pierścień i przytakuje jej niepewnie, zanim ruszy, by zmierzyć się z własnym przeznaczeniem.

Cześć!

Strasznie lubię następny rozdział, więc cieszę się, że już za tydzień się nim z wami podzielę.

Za to kilka dni temu doszłam do wniosku, że podzielę to ff na dwie części po około 25 rozdziałów. W związku z tym, wprowadzę niedługo małe zmiany w obsadzie 💜

K.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top