16. I Am Human


- Wydawało mi się, że wciąż będziemy udawać - stwierdziła z przekąsem. - Myślisz, że wyrzuciliby cię z kadry? Myślisz, że ta cała Gabrielle wciąż przybiegałaby na wszystkie twoje zachcianki, Greg?

Po tych słowach zacisnąłem mocniej zęby. Wpatrywałem się w jej czerwone usta, które teraz wykrzywiały się w delikatnym uśmiechu - nieprawdziwym. Mrużyła swoje oczy skryte za wachlarzem rzęs przed promieniami słonecznymi, udając, że nie skupia swojej całej uwagi właśnie na mnie. Utrzymywała, że wcale nie przejmuje się jedyną rzeczą, która jak do tej pory łączyła nas w relacji, rozpadającej się cztery lata temu. Wtedy, gdy odbyło się nasze ostatnie spotkanie.

***

- Nie dzwoń do mnie, nie utrzymuj ze mną żadnego kontaktu, najlepiej przestań niszczyć moje życie. Po prostu odejdź. Udawaj, że się nie znamy.

Jej głos odbijał się od ścian, gdy słowa jak brzytwa przecinały powietrze i  wtedy, kiedy chciała zacząć krzyczeć, ale profesjonalizm na to nie pozwolił.

- Nie chcę cię widzieć.

Moje wargi znów się trzęsły, o wiele bardziej niż w momencie, gdy powiedziała, że zostałbym ojcem.

Zostałbym.

Ale równie dobrze mogła zanieść się płaczem. Facet, którego ledwie poznała, odszedł i nie zostawił po sobie najmniejszego śladu. Musiała dzwonić do samego menadżera, żeby go znaleźć i powiedzieć o dwóch istotnych faktach: od naszego spotkania w klubie minęły cztery miesiące. Od kolejnego zdecydowanie mniej. A od najbliższego ledwie miesiąc.

Za dwa tygodnie miał zamiar rozpocząć się sezon, a ja pozostawałem w kropce. Nie miałoby znaczenia to, że musiałbym porzucić środowisko skoków. To nie było w stanie mnie zniszczyć. Nie tak bardzo jak informacja, która pojawiła się zbyt nagle.

- Nawet ze mną nie porozmawiałaś - wydusiłem z siebie. - Nawet nie zapytałaś. Nawet...

- Nawet co, Gregor?

Wtedy wypuściłem z siebie całe powietrze, nie będąc już w stanie wypowiedzieć czegokolwiek. Opierałem się o ścianę i słuchałem, próbując przy tym zachować powagę. Próbując nie zacząć wrzeszczeć, a potem nie załamać się. Tylko stać i słuchać.

- Nie zająłbyś się dzieckiem. Nie zmieniałbyś mu pieluch, będąc na konkursach. Nie byłbyś z kimś takim jak ja, wiedząc, że nie łączy nas żadna relacja. Tylko dzieciak - sarknęła. - Nie masz prawa mnie o to obwiniać. Nie znasz mnie. Nie wiesz kim jestem. To dziecko mogło zrujnować całą moją przyszłość, a gdybym nie zadzwoniła, nie miałbyś żadnej świadomości. Kim dla ciebie byłam przez tę jedną noc? Kolejną dziwką?

Nie byłem w stanie się w nią wpatrywać ani tym bardziej odezwać się. Powiedzieć, że chciałbym ją znienawidzić, ale nie wiedziałem za co. Za kilka spotkań, które bezmyślnie wykorzystałem?

- W obecnej chwili jesteś dla mnie nikim - wyszeptałem.

Do mnie czy do niej... to nie miało większego znaczenia. Strata była zbyt ogromna, a ja nie potrafiłem sobie z nią poradzić. Po prostu wyszedłem, tracąc kolejną wartość w życiu. Własny wewnętrzny spokój. Harmonię. Dobry początek nadchodzącego sezonu. Kogoś, kogo dostałem szansę pokochać.

***

Całe moje ciało opierało się o krzesło, które w obecnej chwili miało dużą szansę się wywrócić - tak jak życie, które teraz wisiało na włosku. Wszystko zmierzało do strachu i rozczarowania - emocji, które mnie skrajnie niszczyły. Moje serce nigdy nie biło tak szybko, jak wtedy, gdy czekałem aż Kylie znów się odezwie. To właśnie cztery lata temu wszystko uległo zmianom. Wydawało mi się, że uciekłem od przeszłości. Wydawało mi się, że zapomniałem o tym, że mógłbym zostać ojcem, a ona nie zagrała w tej historii żadnej roli. Ale znów byłem jej marionetką.

- Naprawdę chcesz to zrobić?

Może powinienem być na to przygotowany. Może już wcześniej, wiedząc o jej tożsamości, skrywającej się za ciałem kobiety sukcesu, miałem szansę przewidzieć obrót tej sytuacji. Zamierzała wydać mediom coś, na co nie posiadała dowodów?

- Nie znasz mnie, Gregor - stwierdziła, krzyżując ramiona. - Nigdy nie znałeś. Chcesz wiedzieć do czego jestem zdolna? Jan Hoerl chętnie cię zastąpi.

Cisza pomiędzy nami, nie zwiastowała niczego dobrego. Moje milczenie przestało być na wagę złota. W obecnej sytuacji próba wyjaśnienia lub szantażu skończyłaby się gorzej - i dla niej, i dla mnie.

- Myślałem, że zależy ci na moim dobrym występie.

Grałem na zwłokę. Odwlekałem nieuniknione. Powstrzymywałem Kylie Maier od błędu, który zamierzała popełnić. Przegrywałem.

- Zależało. To stanowi różnicę - odpowiedziała niespokojnie.

Każdy, tak, każdy posiadał jakieś słabości. Jak widać, ja byłem jej. Jednak zamiast w nich utonąć, kobieta postanowiła przekroczyć granicę. Zmierzyć się z czymś, co powodowało u innych ciarki na plecach.

 - Nie rozumiesz? Udajesz w tym cyrku pacynkę. Nie liczysz się w stawce. Jesteś tylko obiektem do promocji skoków - stwierdziła, kręcąc głową. - Jako jedyna traktuję cię poważnie, Greg. Teraz wiele rzeczy się zmieniło. Podobały mi się nasze wcześniejsze relacje, gdy przychodziłeś do mnie, do pokoju. Dobrze wiesz o co chodzi. Tkwi w tobie ta chłopięca złość, a Gabrielle nie wie czego chce.

Nagle, znów wszystko stało się jasne. Każde jej zagranie, uśmiech posłany w moją stronę i ukradkowe spojrzenie. Jej gra, przychodząca z zadziwiającą łatwością. Każdy mały element, składał się w wyjątkowo okrutną całość. A ja nie miałem pojęcia co dalej.

- Chcesz, żebym udawał.

Wręcz nie dowierzałem. Nie w takiej sytuacji. Nie podczas Turnieju Czterech Skoczni. Nie, gdy umierali skoczkowie. Nie, gdy nie czułem absolutnie nic. I nie dostałem wyboru.

***

Gabrielle

Nie potrafiłam powiedzieć Michaelowi, że muszę już iść, bo zaraz zaczyna się zebranie. Widok blondyna o bladej, zmęczonej twarzy i podkrążonych oczach budził we mnie wiele sprzecznych emocji. To nie był ten Michael Hayboeck. Oparty o ramę łóżka, bezmyślnie wpatrywał się w obraz na ścianie, zatytułowany: "Lilie" - kwiaty pogrzebowe.

Nie mówił, nie uśmiechał się, nie płakał. Jego oddech stał się wolniejszy - to stwierdzenie wydawało się trafniejsze niż fakt, mówiący: ledwo oddycham.

Kiedy zapukałam do drzwi, nie sądziłam, że będzie aż tak źle. To nie ja straciłam miłość swojego życia i drugą połowę łóżka, która teraz pozostała zwyczajnie zimna. Mój wzrok dostrzegał takie drobne elementy, jak czapka z napisem Manner czy mniejsza kurtka reprezentacji Austrii. W pokoju wciąż znajdowały się dwie walizki i nie zanosiło się na to, żeby jedną po prostu wyrzucić.

Jeden głębszy wdech. Wpatrywałam się w mężczyznę, który może tak naprawdę nie zamierzał mówić niczego. Siedzieć, oglądać obraz i obracać się w kręgu rzeczy, które nadawały pokojowi jakiejkolwiek wartości.

- Nie potrafię tego posprzątać - wyszeptał, aby chwilę później znów zamilknąć. - Nie chcę.

Jego spojrzenie prześledziło każdy przedmiot znajdujący się w zasięgu: ubrania, narty, kask z orłem i zeszyt z ręcznie robioną okładką.

Przedmiot bezwładnie leżał obok Hayboecka, jak gdyby czekał aż mężczyzna go otworzy. Dozna jeszcze większego załamania. Całe wydarzenie, nie dość, że złamie wewnętrznie, przyprawi o dodatkowy, koszmarny ból.

Pokiwałam tylko lekko głową, siadając na brzegu łóżka. Całe pomieszczenie pachniało perfumami Stefana. Zbyt bolało.

- Nie musisz tego sprzątać.

Z mojego gardła wydobył się cichy głos, który ledwie wydusił kilka słów. To przytłaczało - mnie, jego i pomieszczenie. Blondyna nie obchodziło już nic. Delikatnie położył swoje chude palce na okładce - najwidoczniej zdjęciu z wakacji, gdzie on i Stefan obejmowali siebie nawzajem, wykrzywiając usta w grymasie uśmiechu - ostatni dzień Letniego Grand Prix w Courchevel.

- Nawet nie wiem co teraz zrobić. Nie wiem czy chcę skakać.

Jego głos był tak chłodny i przepełniony milionami emocji. Smutny. A ja nie zamierzałam nic mówić. Nawet nie wiedziałam jak mu pomóc. "Czas leczy rany"? Odesłałby mnie do siebie szybciej niż mogłabym się spodziewać. To nie był Michael, który wspierał każdego, kto sobie nie radził. To jego trzeba było wesprzeć.

Powoli otworzył pierwszą stronę zeszytu. On i Kraft podczas jednego z pierwszych spotkań - młodzi, niedoświadczeni sportowcy. I podpis: "Już wtedy wiedziałem, że będzie łączyć nas coś więcej. Pomijając twój beznadziejny gust do klubów piłkarskich".

- Lubił pisać? - zapytałam cicho, wpatrując się w delikatnie wyblakłe zdjęcie.

Skinął głową, nie wysilając się na trud, jaki wkładał w mówienie. Każde słowo opowiadające o Stefanie było jak nóż trafiający prosto w serce. Każdy jego uśmiech przypominał o tym, jak bolesna stała się strata.

- Może i rysowanie mu nie wychodziło, ale... tak.

Chciał coś dodać. Zamiast tego jednak zagryzł wargę i przewrócił kolejne strony: on i brunet podczas pierwszej drużynówki, wspólnego letniego obozu, kłótni i momentu, w którym Stefan stracił dla blondyna głowę.

Wszędzie zdjęcia i drobne zapiski, myśli, zastanowienia; jak powiedzieć, że czuje coś więcej niż tylko przyjaźń. Ich cała historia. Czas mijał, a strony się nie kończyły. Moje oczy zdążyły się wypełnić łzami, które nie spływały po policzkach. Po prostu były, nie mogąc uwierzyć, że prawdziwa miłość, miłość, o którą tak długo walczyli, zakończyła się, zanim zdążyła prawdziwie zacząć.

W momencie, gdy ich wszystkie plany zaczęły się spełniać.

- To Gregor go opamiętał - przyznał. - Kiedy Stefan popełnił wiele błędów, Schlierenzauer... nie wiem, może zmusił, ale on nie przestał walczyć. Nawet, gdy było źle, to... czasem musiało. Ale wiesz czego żałuję najbardziej?

Nie przerywałam mu. Słuchałam, zakładając, że będzie mówił. A jego ton koił.

- Czekaliśmy tyle lat, żeby wyznać sobie miłość. O kilka za późno. To wszystko mogło rozpocząć się wcześniej. Oboje mieliśmy szansę być pewniejszymi, ale zbyt się bałem. Niepotrzebnie.

Te słowa cię zabolały. Trafiły aż do głębi. On wiedział.

Michael nie był głupi. Pozostał jednym z najmądrzejszych facetów z jakimi miałam szansę rozmawiać. Przeniósł swój wzrok na moją twarz i ukazał coś na kształt słabego uśmiechu, żeby dać do zrozumienia - nie daje rady. Już dłużej nie potrafi.

***

Wiatr w plecy. Prószący śnieg. Chmury zbierający się nad zeskokiem. Warunki wcale się nie poprawiały, pogoda z minuty na minutę się pogarszała. Robert Johansson ledwo wylądował, robiąc to awaryjnie, a tym samym nie kwalifikując się do kolejnej serii - podobnie jak Johann Andre Forfang i Andreas Wellinger.

Michael nie wziął udziału. Nie przyszedł też na konkurs. Pozostał w swoim pokoju, stwierdzając, że musi zapakować wszystkie rzeczy z powodu przeniesienia się do Innsbrucka. Nie mogłam z nim zostać. Musiałam stać i obserwować, jak zawodnicy typu Philipp Aschenwald czy Manuel Fettner ledwie dają sobie radę z niesprzyjającymi warunkami, a reszta kończy swoją walkę na sto dziesiątym metrze lub nie dolatuje nawet tam.

Gregor zakwalifikował się do drugiej serii. Wtedy zaczęło wiać pod narty i nawet, w zasadzie całkiem zgrabnie udało mu się wylądować telemarkiem na sto dwudziestym pierwszym metrze. A potem do walki wkroczył Jan Hoerl, skacząc dalej. Wtedy Schlierenzauer pozostał najsłabszym Austriakiem.

Nie zapowiadało się na drugą serię. Sędziowie dyskutowali przez piętnaście minut o tym, czy warto dalej prowadzić tę szopkę, podczas której zawodnicy nie potrafili ustać swojego lądowania i jak dobrze to rozegrać. Wydawało się, że pójdziemy do hotelu, spakujemy walizki i pojedziemy autokarem prosto do Innsbrucka. Wydawało.

Walter Hofer oficjalnie ogłosił, że druga seria się odbędzie.

Zdążyłam zauważyć jak Gregor spina na te słowa swoje ciało, a potem próbuje się rozluźnić. Nieudolnie. Markus Eisenbichler uderzył dłońmi o barierkę i nie zapowiadało się na jakikolwiek dobry humor ze strony Niemca. Freitag i Leyhe zaczęli go dyskretnie odsuwać na bok, ale ten przez cały czas przeklinał pod nosem wszystko i wszystkich.

Jedynie Kamil Stoch zachowywał spokój, dyskutując o czymś z Piotrem Żyłą. Jednak, nie minęła chwila, a dołączył do nich Andreas. Prawdopodobnie rozmawiali o podium, najbliższych meczach ich ulubionych zespołów i decyzji Hofera - z naciskiem na ostatni przykład. To nie miało żadnych szans, aby skończyć się dobrze. Nie z wiatrem, który co rusz zmieniał kierunek, zachowując się zupełnie nonszalancko.

Wszyscy powoli szykowali się do ponownego wjazdu na górę skoczni. Drugą serię zawodów zaplanowano na za dwadzieścia pięć minut. Tylko tyle dzieliło sportowców od rozrywki, jaką zaplanował dyrektor skoków i trudnych warunków, jakie musieli pokonać.

- Gabrielle, przyjrzyj się Schlierenzauerowi, Fettnerowi i Aschenwaldowi, Hoerl zaraz wyjeżdża na górę.

To był właśnie ten moment. Z krótkofalówki wybrzmiał ostry ton Andreasa Feldera, jak gdyby coś miało szansę pójść nie tak. Mój wzrok ponownie zawiesił się na sylwetce Gregora, który z niewyraźną miną, podnosił swoje narty. Idąc, prawie wpadł na Petera Prevca, którego zaczął parokrotnie przepraszać.

To nie był ten Gregor Schlierenzauer. Jego obleciał strach.

Mnie obleciał strach. Każdy stał w grupie i czekał aż wyjedzie gondolą na górę, a on... tak, był indywidualistą. Ale przestał sobie radzić. Nie był już szalonym nastolatkiem, a dorosłym mężczyzną, niepotrafiącym odnaleźć siebie w świecie, gdzie dołączali coraz młodsi z jeszcze większym zapałem. Teraz dwudziestolatkowie przestali mieć znaczenie. Szatyn zagryzał drgającą co rusz wargę. Jedną dłonią przytrzymywał sprzęt, a drugą zaciskał w pięść. Coś się zmieniło.

Dwadzieścia minut.

Skoczkowie powoli wyjeżdżali w górę, patrząc na siebie niemym wzrokiem. Gregor pozostał ósmy w całej kolejności. Miałam szansę, aby jeszcze zdążyć. Wiedziałam, że reszta zawodników Feldera sobie poradzi, ale patrząc na Schlierenzauera nabierałam żywych wątpliwości. Znów poddałam się intuicji. Znów nie słuchałam rozsądku. Biegłam.

Siedem osób.

Muldy śniegu nie robiły na mnie większego wrażenia. Moje stopy i tak odmarzały. To właśnie wiatr i przecinające, spadające drobinki tego białego cholerstwa mnie dekoncentrowały. Nie pomagały. A czas się powoli kończył.

- Greg... - nie zdążyłam dokończyć swojego zdania.

Na mojej drodze znalazł się Anze. Nie powinien zrobić na mnie większego wrażenia - on i Austriak skakali przez trzy sezony na podobnym poziomie, bijąc się od przejścia przez kwalifikacje aż po serię finałową. Możliwe, że właśnie ta rywalizacja ich wykańczała. Wykańczała Słoweńca. Przez ułamek sekundy to właśnie on spoglądał na mnie rozczarowanym wzrokiem, nie odzywając się. Oczywiście, że czuł rosnącą gorycz, gdy tylko postanowiłam wystawić go dla gwiazdy skoków narciarskich. Westchnął pod nosem, a chwilę później zaczął rozmowę z Jernejem Damjanem, udając, że nie zwraca na mnie uwagi. Był zawiedziony. 

Ty go zawiodłaś swoim brakiem wiary.

Pięć osób.

Wtedy wreszcie się odwrócił. Jego twarz nigdy nie była tak blada jak wtedy, a dłonie zimne, wręcz skostniałe.

- Nie powinnaś być przy...

Moment. Sekunda. Mało czasu.

Powstrzymywałaś się, żeby tylko nie dotknąć zimnymi wargami jego spierzchniętych ust. Powstrzymywałaś się, żeby tylko nie powiedzieć mu, jak bardzo za nim tęsknisz. Powstrzymywałaś się od wielu rzeczy, które powinnaś wtedy zrobić.

- Powinnam - skinęłam lekko głową, czując jak serce coraz bardziej przyspiesza, a sekunda za sekundą lecą.

Wszystko ucieka.

Czekaliśmy tyle lat, żeby wyznać sobie miłość. O kilka za późno. To wszystko mogło rozpocząć się wcześniej. Oboje mieliśmy szansę być pewniejszymi, ale zbyt się bałem. Niepotrzebnie.

Trzy osoby.

- Tam u góry zapomina się o wszystkim. Zresztą, doskonale o tym wiesz - przyznałam. - Wiatr przekracza maksimum. Więc, kiedy przyjdzie twoje pora, nie leć daleko. Nie słuchaj Feldera.

Coraz zimniej. Śnieg sypał jeszcze mocniej.

- Po prostu nie zabij się, Greg.

***

Trzęsłam się jak osika. Stałam przy bramce i wypatrywałam skoczków, którzy albo nie dolatywali do setnego metra, albo też upadali na zeskoku. Na to nie dało się patrzeć. Czekałam aż Schlierenzauer zakończy swój skok i wyląduje, ale po raz kolejny obniżono belkę. Czekano. Minuta, trzy, pięć. Muzyka zagłuszała komentatorów, którzy krzyczeli cały czas imiona i nazwiska każdego ze skoczków. Modern Talking skutecznie budził w Niemcach nastrój do tańca, których w dużej mierze nie interesowało to, jak skoczy ten mężczyzna. Mężczyzna o milionach kontuzji. Mężczyzna o niezniszczalnej wytrwałości. Zacisnęłam kciuki mocniej. Leidl machnął flagą.

Podmuch wiatru znów się zmienił - tym razem pod narty. Ktoś gdzieś krzyczał, żeby zakończyć tę loterię. Ktoś krzyczał, że Schlierenzauer ma lądować. Ktoś, że nie powinien tak szarżować. A ja zatkałam swoją dłonią usta.

Sto trzydziesty metr.

Ludzie wiwatowali i dęli w wuwuzele, kiedy tylko znalazł się na miejscu lidera. Komentatorzy krzyczeli. On uśmiechnął się krzywo do karmy. I znów coś było nie tak. Gregor ujawniał swoje emocje tylko wtedy, gdy chciał. Te skrajne pozostawały w nim, czasem na naprawdę długi okres. Nie potrafiłam pozbyć się wrażenia, że mężczyzna czegoś się bał, i choć próbował to ukryć, za długo go znałam, żeby stwierdzić, że coś jest nie w porządku. Nie w takim jak zawsze.

Mogłam też doznać prawdziwej paranoi, co wydawało się o wiele bardziej prawdopodobne. Wszystko wiązało się z Sylwestrem i katastrofą, i...

- Anze Semenic upada! Proszę państwa on...

Nie. Nie, nie, nie.

***

- Został Kamil Stoch! Wiatr nie sprzyja, lecz dobrze wiemy, że ten znakomity Polak potrafi sprostać każdemu wyzwaniu, jakie rzuci mu skocznia.

Mężczyzna czekał. Wszyscy czekali. Ta tragedia zamierzała się zakończyć właśnie na Polaku. Już nikt po nim ani też przed nim nie skakał. Nie było Ryoyu Kobayashiego. Nie było Stefana Krafta.

Polak z niewielkim spóźnieniem wybił się z progu i wydawało by się, że zapowiada się na lot marzeń. Wysoko nad zeskokiem zamierzał lądować być może na sto czterdziestym metrze! Lecz wtedy... tak, wiatr zmienił kierunek. Podmuch stał się zbyt silny, żeby Stoch miał szansę to wytrzymać. I wtedy upadł, przetaczając się w dół. A pierwszą osobą, która do niego biegła, był Andreas. Wtedy Stephan zagryzł zębami wargę, wpatrując się w Wellingera, który po raz kolejny go zostawił. Zostawił dla Kamila Stocha leżącego na zeskoku.

***

HEJKA W NOCY KOCHANI!!  Dosyć dużo akcji, ale gwarantuję, że w Innsbrucku i Bischofshofen dopiero będzie prawdziwa zabawa. Myślałam długo nad tym rozdziałem, ale koniec końców i tak nie napisałam wszystkiego co i jak chciałam. No ale... macie to.  

Typy morderców już pewnie macie, typy, których nie lubicie też, więc... kogo wy w sumie lubicie

Dobranocka!! x

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top