14. I'll Be Good


Richard Freitag

- Ja mam się kurwa dobrze czuć? Wiesz jak się teraz czuję? Nie, nie wiesz - mówił Markus, idąc tuż obok mnie w stronę miejsca, gdzie odbywały się przesłuchania.

Moja głowa pulsowała niekontrolowanym bólem, ale trudno było winić za to alkohol. W zasadzie nie powinienem w ogóle winić siebie, a tym bardziej Eisenbichlera, który doskonale obrazował swój stan emocjami.

- Pamiętasz cokolwiek? - zapytał w pewnym momencie.

Cały czas obracał głową na prawo i lewo, jak gdyby zobaczył ludzi, którzy skalowali go do zera. Westchnąłem.

- Gdybym pamiętał, to powyrywałbym nogi z dupy tej osobie, Eisei.

- No tak, ale zawsze pijemy byle ile, film się urywa i jakimś cudem kończymy we własnych albo cudzych łóżkach! A teraz? Jakiś popieprzony wariat przywiązał nas linami do siedzeń starego samochodu na skraju skarpy! Nie pamiętam nawet jego głosu, czy on coś do nas mówił? - Pokręcił głową zdezorientowany.

Wystarczyło nacisnąć klamkę od drzwi i wejść do środka. Staliśmy przed trudnym wyborem, po którym nie potrafiliśmy dojść do siebie. Tak, jak gdybyśmy stracili nad sobą kontrolę i stali się zwykłymi marionetkami. Markus tego nienawidził. Zawsze posiadał swoje własne zasady i działał na przekór. Kiedy ktoś narzucał mu swoje zdanie, cała szopka właśnie się zaczynała. Wściekłość, krzyk i niezbity dowód na jego żywiołowość.

- Policja przesłuchała już Michaela, Anze, tę jego dziewczynę, Forfanga i Fettnera. Na pewno coś wiedzą - odpowiedziałem z dziwnym spokojem.

Nie byłem ani trochę pewien faktu, czy naprawdę ci mężczyźni dokładnie sprawdzili każdego ze skoczków. Powinni ich zmusić do gadania, wyciągnąć ostateczne wnioski, a nie zaczynać śledztwo, gdy czwórka z nas już nie żyła. Wieści na korytarzu roznosiły się zbyt szybko. Wciąż czekaliśmy na Andreasa i Kamila, którzy znaleźli mnie i Markusa w stanie odrętwienia.

***

Nie wiem co się dzieje. Nie wiem dlaczego świat wiruje. Nie wiem dlaczego krzyczę z całej siły, jaką w sobie posiadam, że chcę wyjść. Nie wiem dlaczego Markus robi to samo, szczękając zębami z zimna, a samochód zapełnia się śmierdzącym dymem. Znów drzemy się najgłośniej jak możemy, czując, że dłużej nie wytrzymamy. Czujemy odrętwienie, patrząc się w daleką przestrzeń, która właśnie od nas ucieka. Kaszlemy coraz silniej i marzniemy w odświętnych koszulach.

- Andi, tutaj!

Głos brzmi znajomo, choć nie mówi po niemiecku. Stanowczo. A potem słyszę ten drugi, z którym spotykam się na co dzień. I znów przymykam oczy, raz po raz krztusząc się dymem. Prawie tracę oddech, czując, że tak, to może być koniec. Eisei ciągle krzyczy. Krzyczy, gdy Andreas wyciąga go powoli z samochodu, uważając, żeby pojazd nie pojechał do przodu. Cały czas słyszę w podświadomości głos Markusa. Wtedy, gdy przestaję rozróżniać świat od halucynacji, szczupła postura chwyta mnie w pasie i trzyma, mówiąc, że nam pomogą. Że cieszy się, że żyję. Kiedy Kamil mnie puszcza, nie potrafię ustać na śniegu. Kołyszę się niczym szmaciana lalka, żeby potem opaść w dół.

- Musimy zadzwonić do Stephana - słyszę od Wellingera, na co Polak nie odpowiada.

Wciąż próbuje mi pomóc.

***

- Z kim spędzaliście czas podczas Sylwestra? - zapytał mężczyzna o podwójnym podbródku i tępym spojrzeniu.

Zbyt odrętwiały, żeby zainteresowała go ta sprawa. Gdyby nie fakt, że ja i Markus uzyskaliśmy pewnego rodzaju świadomość, która jako jedyna trzymała nas przy normalności, może zaczęlibyśmy się wyśmiewać z gościa przypominającego jednego z tych nadętych w straży. A przecież to właśnie mój przyjaciel pracował w jednostce. To właśnie on powinien siedzieć za biurkiem, a nie ta marna imitacja glin.

- Z wszystkimi - odparł mężczyzna.

Mentalnie uderzałem się w twarz. Eisenbichler nie był głupi. Jasne, zdarzało się, że jego porywczość przekraczała granicę, a przez nią czynił różne rzeczy, na które w swojej prawdziwej odsłonie nigdy nie znalazłby odwagi, ale teraz postanowił zwyczajnie "polecieć w kulki" z przesłuchującym. Uśmiechnął się pod nosem, a potem czekał na reakcję.

- Spędzaliśmy czas z Andreasem Wellingerem, Stephanem Leyhe i Karlem Geigerem - odpowiedziałem, na co ten zgromił mnie swoim zirytowanym wzrokiem.

Posłałem mu jedno z tych znaczących spojrzeń, którymi posługiwaliśmy się, gdy sytuacja gęstniała, a powietrze między Markusem a osobą trzecią, można było wręcz kroić nożem. Mężczyzna zacisnął dłoń w pięść, wywracając oczami, a ja czekałem aż glina stwierdzi: "Tak, tego osobnika należy wysłać do psychiatryka".

- Odchodziliście od swoich drinków? Ktoś się kręcił wokół nich?

- Facet, naprawdę myślisz, że pamiętamy takie szczegóły? Uchlaliśmy się w trzy dupy, potem ktoś nam coś dosypał i mamy jeszcze wiedzieć kto to zrobił? - zaśmiał się ironicznie. - Twoja głupota sięgnęła zenitu.

Znów musiałem ratować sytuację zanim reakcja Kohlbergera, a przynajmniej tak zostało napisane na jego odznace, nie kazałaby dać Markusowi zwiększonej liczby prochów.

- Tańczyliśmy, bawiliśmy się, ale każdy kraj miał swoją wydzieloną strefę, gdzie przebywał cały sztab szkoleniowy - zauważyłem. - Raczej nikt nie przychodził, pomijając Kamila. Ktoś i tak siedział przy naszym stole, więc niemożliwe, żeby wtedy nam coś dosypano.

Po raz kolejny mężczyzna pokiwał głową. Eisenbichlera zapewne denerwowało samo spoglądanie na twarz jego osoby i udawanie zrównoważonego, ale tym razem nie dostał żadnego wyboru. Musiał cierpliwie siedzieć na krześle i słuchać mojej - znacznie bardziej przemyślanej wypowiedzi.

- Kamil Stoch - powiedział. - Już drugi raz przewinęło się to nazwisko. Ponoć dużo czasu spędza z waszym kolegą z kadry, Andreasem Wellingerem. Ostatnio widziano, jak Polak wręczał mu jakąś paczkę. Wiecie czy mężczyźni mają ze sobą coś wspólnego? Andi nie radzi sobie zbyt dobrze w Pucharze Świata, więc może chciał mu pomóc?

Tym razem mój przyjaciel zacisnął usta w wąską kreskę. A może zagryzał zębami język? Wiedziałem, że tym razem naprawdę się stara, próbując nie obrazić Kohlbergera i dać mi wolne pole do popisu.

- Wie pan, może Andi i Kamil często spędzają ze sobą czas, ale czy zna pan tego Kamila Stocha? Większość skoczków chce być właśnie takimi jak on. Dlaczego? Właśnie dlatego, że wygrywa wszystko bez żadnego dopingu, bez tajemnic i jest chodzącą klasą - powiedziałem z nutą pogardy w głosie, na co Eisei cicho parsknął, słysząc jak niszczę wszystko, co do tej pory poskładał w całość policjant. - Zgadza się, Andi ma przed sobą gorszy sezon, ale Polak to dla niego wzór. Dla niego to naprawdę wiele, że mistrz pomaga mu mentalnie i stara się nieco ułatwić te wszystkie sytuacje. Odpowiadając na pytanie, mogę zaręczyć, że ani jeden z nich nie bierze narkotyków, a co więcej, są okazami zdrowia.

Cóż, byliśmy dla mężczyzny bezwzględni, ale powinien się tego spodziewać. Może gdyby łaskawie rozpoczął całe śledztwo wcześniej, sytuacja układała by się nieco inaczej. Nie miałby na karku wściekłego Markusa.

- A Stephan Leyhe? Cały czas kręci się w pobliżu Kamila i Andreasa.

Uniósł brwi, wpatrując się w nas, jak w idiotów. No tak, nie wiedział. Spojrzenie moje i bruneta momentalnie się zmieniło na nieco... łagodniejsze. Może i często śmialiśmy się z tej dwójki, ale teraz walczyliśmy jak zażarte psy, żeby tylko ich obronić.

- Żeby było jasne...

Och. Markus postanowił zabrać głos. Szykowałem się na jakąś dyskretną uwagę, dotykającą przesłuchującego, ale on położył dłonie na biurku i czekał aż Niemiec zakończy swoją wypowiedź.

- Stephan i Andreas nie chcą, żeby ktokolwiek o tym wiedział. Dlaczego jeden zawsze jest tam, gdzie drugi? Moim zdaniem powinien pan użyć więcej swojego mózgu. - Pokręcił zdegustowany głową. - Każda para lubi spędzać ze sobą czas.

- Przy poszukiwaniach go nie było - zauważył.

- Każdemu trzeba dać trochę przestrzeni. Stephan wie, że Kamil jest ważny dla Andreasa, więc na to pozwala. Poza tym, ostatnio się przeziębił.

Cóż, byłem pod wrażeniem. Ogromnym wrażeniem. Sam fakt, że brunet odniósł się na tyle, na ile mógł ze swoją życzliwością do Kohlbergera, było nie do wyobrażenia, zwłaszcza, że przed wejściem też chciał "powyrywać mu nogi z dupy".

- Podejrzewacie kog...

Nie zdążyłem się nawet zastanowić nad danym pytaniem, gdy głos Markusa znów zabrał udział w konwersacji, ignorując moje skrzywione spojrzenie w jego stronę.

- Ten Anze jest dziwny - wypalił.

- Dla ciebie każdy jest dziwny. - Zmarszczyłem brwi, wzdychając cicho.

Wzruszył tylko ramionami, a potem mając nadzieję na koniec, oparł się plecami o krzesło, czekając. Nie spaliśmy długo, zajęło nam to zaledwie kilka godzin, nie licząc budzenia się w nocy i ciągłego chrapania Markusa.

- Philipp, zawołaj tutaj Wellingera.

***

Andreas Wellinger

- Twój pokój zostanie przeszukany. Na razie wstrzymamy się od badań na czystość organizmu, ale jeśli dostrzeżemy w tobie jakąś małą zmianę, zostaniesz automatycznie odsunięty od skoków, zrozumiano?

Siedziałem na stołku od dziesięciu minut i nadal nie miałem pojęcia co właściwie wyprawiam w jednym pomieszczeniu z policjantem. Co mogłem mu powiedzieć? Na ile mogłem się otworzyć? No tak, powinienem zaufać człowiekowi, który dopiero po czterech zabójstwach postanowił wziąć sprawy w swoje ręce.

- Gdzie byłeś w godzinach od pierwszej do drugiej nad ranem?

Oczywiście, że mnie podejrzewał. Czy miałby tego nie robić? Byłem dla niego doskonałym celem, który zapewne posiadał motyw i powinien wykorzystać każdą napotkaną okazję do popełnienia czegoś złego.

- Byłem z Kamilem Stochem - powiedziałem cicho.

- Gdzie byliście? - dopytywał.

Tak, to zdecydowanie podchodziło pod sprawy prywatne, ale nie sądziłem, żeby kogoś takiego jak... Kohlbergera to interesowało. Ktoś, na przykład Stephan, mógłby się dowiedzieć. Ktoś, taki jak policjant mógłby to rozpowszechnić.

- U niego w pokoju. Rozmawialiśmy - uprzedziłem kolejne jego pytanie.

Rozmowy w tych godzinach wydawały się być zakazane, wręcz niebezpieczne. Ale nie dla nas. Ja i Polak się nie baliśmy. Wtedy nie myśleliśmy już o Richardzie i Markusie, którzy leżeli w swoich łóżkach, co rusz wiercąc się to w jedną, a to w drugą stronę. Zaproponował, żebyśmy szybko zniknęli.

***

- Nie wydaje ci się to dziwne? - zapytał Kamil, siadając na łóżku. - No wiesz, ktoś chciał, żebyśmy ich szukali. Nie zabiłby całej czwórki, to byłaby przesada.

Wzruszyłem ramionami. Potrzebowałem odpoczynku, a on właśnie teraz postanowił martwić się o kogoś, kogo uratowaliśmy.

- Nie wiem - jęknąłem. - Jestem zmęczony, a jutro konkurs. Czy on musi się w ogóle odbywać?

Ten dalej myślał. Chciałem tylko zająć jego uwagę. W pewnym momencie zwyczajnie zapomniałem o Stephanie, który zapewne leżał w łóżku z gorączką i umierał w odosobnieniu, czekając aż jego ukochany chłopak przyjdzie i się nim zaopiekuje. Byłem głupim arogantem.

- Przesadzasz, Andi.

Pokręcił lekko głową z tym swoim charakterystycznym uśmiechem. Tak, właśnie jego pragnąłem ujrzeć. Chciałem cieszyć się widokiem Kamila Stocha, który poświęcał mi cały swój czas.

- Nie, ja tylko próbuję ci powiedzieć, że są znacznie ciekawsze rzeczy niż konkurs w Garmisch tuż po dwóch zabójstwach.

Wtedy oboje opieraliśmy się o ramę łóżka, wpatrując się w sufit. On zastanawiał się nad losem Stefana Krafta, kiedyś kogoś, w kim bezpowrotnie się zauroczyłem. Kogoś, kto później stał się moim przyjacielem, próbując pomóc mi we własnych problemach, niemających końca. Nastąpiło wyparcie. Tego Stefana Krafta już nie było.

- Nie spodziewałem się tego - rzucił po dobrej chwili. - Wiesz, chciałbym czasem wrócić do tamtego sezonu. Wszystko było proste. My byliśmy czymś prostym.

A potem zerwaliśmy. Bo to nie miał racji bytu - przyszedł Stephan, a ja zrozumiałem swój błąd. On także.

- Nadal możemy...

- Nie, Andi - powiedział zmęczonym głosem. - Nie zrobiłbym tego Stephanowi. Powinieneś do niego iść.

Polak zagryzał wewnętrzną stronę wargi, jak gdyby bał się, że powie o dwa słowa za dużo. A ja naiwnie na nie czekałem, choć wiedziałem, że do tego nie dojdzie. Będziemy tylko przyjaciółmi.

***

- Uwielbiam Stephana, ale zarówno Kamil, jak ja przyjaźnił się ze Stefanem Kraftem. Rozumie, że po jego śmierci jest... trudniej - mruknąłem, skubiąc skórkę palca.

- Skoro jesteśmy już przy temacie Krafta, czy według ciebie miał jakichś wrogów?

To wciąż był temat rzeka. Pamiętałem, jak ciągle rywalizował z Manuelem Fettnerem o Michaela, aż doszło do zwątpienia, które zmieniło się w czyste szczęście. Ta dwójka emanowała czymś więcej niż miłość, gdy stała blisko siebie. Ta dwójka nigdy się nie rozłączała.

- Manuel, ale on by go nie zabił - stwierdziłem bezmyślnie. - Nie wiem kto jeszcze darzył go nienawiścią.

Kohlberger popatrzył na mnie swoimi wyłupiastymi oczami, a potem zaczął zapisywać w swoich papierzyskach moje każde słowo, przy okazji, cały czas nagrywając naszą konwersację. Zastanawiałem się co odczuwa dokładnie w tej chwili. Może widział we mnie mordercę? Ze skórki zaczęła lecieć krew. Syknąłem cicho.

- A Johann Andre Forfang? Kłamał w poprzednich zeznaniach, on i Kraft nie mieli za wiele wspólnego, mógł chcieć się odegrać za Daniela.

- Sugeruje pan, że Stefan zabił Daniela?

Faktycznie, teraz spoglądałem na policjanta na idiotę. Kraft nie zabiłby Tandego. Nie nawiązali nawet żadnej głębszej relacji! Pokręciłem głową, wzdychając cicho.

- Sprawdzamy każdą opcję - dodał. - A teraz, pozwól, że znów powrócę do ciebie i Kamila Stocha. To będzie ostatnie pytanie na dziś, o ile dobrze na nie odpowiesz.

Przez chwilę myślałem, że to wszystko jest jednym, wielkim żartem, ale nie spodziewałem się, że ktokolwiek... że ktoś...

- Co było w paczce, którą dostałeś od Kamila?

Uniosłem brwi rozpoznawczo. Ten jednak nie zmienił swojego pytania ani też nie ujął tego w sposób czysto "żartobliwy". Patrzył na mnie swoim kamiennym wzrokiem, który przebijał mnie na wskroś.

- Kamil dostaje paczki od swoich sponsorów, fanów i marek - zacząłem powoli.

Bardzo dokładnie.

- Są tam różne rzeczy, od jedzenia aż po jakieś pluszaki. Ma tego szczerze mówiąc w cholerę, więc...

I... przerwa. Zła odpowiedź.

- Moglibyśmy to zobaczyć podczas przeszukania twojego pokoju?

Znów skinąłem głową, czując jak zaraz stracę grunt pod nogami. Jak gdybym znów miał ochotę płakać, wyjść ze stanu apoteozy.

***

Jak na razie, koniec przesłuchań! Wracamy do akcji, konkursów i przede wszystkim Gabrielle, Gregora i ferajny. Przypatrujcie się uważnie i bierzcie z takich rozmów jak najwięcej. Szukajcie heheheheheh

A tak szczerze to chciałam Wam bardzo, bardzo, bardzo podziękować, bo cały czas komentujecie i piszecie swoje typy, po prostu razem ze mną tworzycie to ff. I mean, ostatnio nad tym myślałam, więc... tak, po prostu dziękuję, że jesteście kochani x

Zoessxxx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top