Sztorm w twojej głowie


Przysiedli na pobliskim pniu, patrząc na zamek. Słońce pomału zachodziło, a w powietrzu było czuć zapach nagrzanej ziemi. Poczuła nagle zmęczenie i ciężar ostatnich dni, który powoli odtajał. Położyła mu głowę na ramieniu i przymknęła oczy. 

- Chciałabym by w moich snach było tak pięknie. 
- podobno niektórzy mają też dobre sny - odparł "Ciekawe czy kiedyś i ja będę takie miał?" Pomyślał w duchu. 

- boję się - odparła 
Spojrzał na nią zatroskany gdy podniosła głowę z jego ramienia. 
- jak zasnę to znowu wrócę...tam. Człowiek chyba nie powinien bać się swoich snów.
- dokąd wrócisz ? - zapytał najdelikatniej jak potrafił 
Zastanawiała się przez chwile czy powiedzieć mu prawdę ale musiała z kimś o tym porozmawiać. Wzięła oddech i wypuszczając powietrze powoli powiedziała:
- do wieży astronomicznej 
Zrobił grymas i patrzył na nią mocniej jakby próbował jeszcze raz dotrzeć do tego co przed chwilą powiedziała. Teraz już wiedział, że jej zachowanie musiało mieć do czynienia z wizjami. Nie spodziewał się jednak, że była to wizja z przeszłości. Taka, której najbardziej się wstydził. 
-widziałaś to... zapytał retorycznie
Przeczesał ręką włosy i pochił się do przodu opierając ręce na swoich kolanach. W geście rezygnacji. 
- nie... nie byłem sobą wtedy. W tamtym momencie czułem, że nie żyje. Nie usprawiedliwia to jednak tego co robiłem. 
- Czy dlatego uciekłaś ? Bałaś się mojej przeszłości? 
Nie odpowiedziała tylko delikatnie kiwnęła głową. Ten gest go zabolał, czuł do siebie odrazę i wstyd. Patrzył na nią i czuł się winny temu, jak ciężko jej było przez ostatnie tygodnie.

Po dłuższej chwili zapytała: 
- kto go zabił? - w głębi serca dziś już wiedziała że nie mógł to być on. 
Napiął całe ciało, zacisnął szczękę i wypuszczając powietrze wysyczał: 
- Snape. 
   ale jestem równie winny jak on. - odpowiedział zdawkowo, nie chciał jej zdradzać za dużo.
Bał się, że skreśli go całkowicie gdy dowie się reszty.
Zacisnęła usta. wiedziała, że nie mówi jej wszystkiego ale w tym momencie zmęczenie wzięło górę. Chciała być tu z nim patrząc na zachód słońca. Być przez chwile z chłopakiem o srebrzystych oczach. Złapała go za dłoń. 
-Kiedy będziesz gotowy opowiesz mi resztę ale proszę kiedy to nastąpi... nie ukrywaj niczego przede mną. 

Kiwnął tylko, a ona ponownie odłożyła swoją głowę na jego ramię.
Siedzieli i patrzyli jak kolory na niebie tańczą ze sobą. Nie bacząc na dwie dusze, które odnalazły się w ostatnim momencie. 


Nie wiedział ile jej wizje jej pokazały z jego życia. Nie chciała o nich rozmawiać, a on przestał naciskać. Bał się odpowiedzi. Po tym wieczorze trzymała go na dystans, jednak z powrotem zaczęli rozmawiać, a ona zaczęła się znowu uśmiechać. To mu na razie wystarczyło. W klasach posyłał jej ukradkowe uśmiechy i spojrzenia. Wyglądał przy tym łobuzersko i uroczo, a ona nie mogła powstrzymać motylków w brzuchu, które pokazywały się z każdym takim gestem. Od czasu lasu nie pamiętała swoich snów, tak jakby samo powiedzenie mu o tym wystarczyło by pozbyć się ich na jakiś czas. 

Po paru dniach, udało im się wyjść na spacer za zamek. Była już noc gdy patrzyli na gwiazdy. 

- Czy magia z której korzystasz... ona odnosi się do żywiołów ? 
Uśmiechnęła się jednym kącikiem opuszczając w dół oczy. 
- tak, dawniej czarodzieje gdy nie mieli różdżek tylko tak używali magii. 
- to zapomniana sztuka. Skąd się tego nauczyłaś? Twoi rodzice praktykują też taką magię ? 
- nie, oni są mugolami - zaprzeczyła głową i uśmiechnęła się szeroko, jak gdyby było to coś najzwyczajniejszego na świecie. 
- jesteś...- zaczął cichym głosem 
Jego twarz zmieniła się, wyglądał na bladego i zszokowanego. Patrzyła na niego z podniesionymi brwiami. Czekając aż dokończy. Czuł jak cały świat się wali. Jego rodzina nie pozwoli nigdy by był z kimś z rodziny nie magicznej. Szukał odpowiednich słów:
- z rodziny nie magicznej? - prawie wypluwał poszczególne słowa wypuszczając powietrze. 
Zamrugała wielokrotnie będąc w szoku. 
- czy to ma jakieś znaczenie ? 
- jak możesz nie wiedzieć? 
- przecież wojna się skończyła...
 tam skąd pochodzę nie ma to znaczenia - dokończyła szybko
- tutaj miało i ma. - opowiedział szorstko. 
Czuła, jakby patrzył na nią jak na wybrakowaną rzecz. Nie rozumiała go. 
- przecież... to tylko krew 
- dla niektórych to waluta. To prestiż i historia. Na tym budowany jest nasz świat - przekonania wbudowane od małego zaczęły się wylewać z niego. Jednak w głębi duszy czuł, że teraz nie czuje się jak wcześniej. 
- jeśli więc tak wygląda świat według ciebie - powiedziała z sarkazmem pokazując na niego 
- to nie chce w nim brać udziału. Jeśli mimo uczuć, potrafisz ocenić kto jest gorszy po tym z jakiej rodziny pochodzi... Ty jak nikt inny powinieneś o tym wiedzieć najlepiej. 
Podczas ostatnich słów wręcz warczała, mówiąc ochryple zaciskając zęby. 

- nic nie wiesz o mojej rodzinie więc się o niej nie wypowiadaj. - wysyczał 
Nie poznawała go, jeszcze parę chwil temu była z kimś empatycznym i ciepłym. 
- wiem więcej niż Ci się wydaje... - wyszeptała
- ale nie chce wiedzieć już więcej, ta rozmowa mi wystarczyła. 
Podniosła się i zaczęła od niego odchodzić szybkim krokiem. 
- dobrze więc... szlamo! 
Wykrzyczał do jej pleców gdy była coraz dalej. Gdy wyrzucił z siebie te słowa czuł ucisk w sercu. Jak gdyby rozerwało go na pół. Tych słów nie mógł cofnąć. 


"Szlama". To słowo wwiercało mu się w umysł przez najbliższe tygodnie. Czuł tylko złość, za to co powiedział. Czuł złość do jej pochodzenia i tego, że miała rację. To nic nie znaczyło, ale nie w jego świecie. Musiałby wszystko dla niej zostawić, a na to nie był gotowy. 
Aby odreagować buzujące emocje chodził po szkole zachowując się jak dawny on. Był oziębły, arogancki i sarkastyczny dla innych. To wszystko jednak mijało gdy ją widział. Cała ta złość, którą trzymał topiła się w smutek i złamane serce. 

"Szlama" to słowo sprawiło, że jej serce pękło na pół. Nie rozumiała jak mógł w taki sposób myśleć. Czuła jakby błądziła po omacku. Siedziała przy stole w wielkiej sali zatracając się wewnętrznie w bólu gdy dosiadła się koło niej Luna. Promieniała radością w swoich kolorowych wstążkach we włosach i błękitnym swetrem w stokrotki. 
- Cześć! - odparła 
- Cześć Luna - uśmiechnęła się delikatnie na tyle na ile pozwalał jej organizm. 
Luna ustawiła na stolę doniczkę z małym kwiatem zaraz koło swojego talerza.
- Co się dzieje? znamy się krótko ale wokół siebie masz pełno chmur. 
- Opowiem ci wszystko. Obiecuje ale... jeszcze nie jestem gotowa. Najpierw muszę poukładać sobie w głowie by móc ci to wyłożyć - Patrzyła jak kwiat zmienił kolory na fioletowe i zaczął usychać
- chyba coś się z nim stało - pokazała na roślinę 
- zmienia się pod wpływem emocji osób wokół niego. Najwidoczniej musisz być w dużym dołku skoro go uśmierciłaś 
- przepraszam - odparła dotykając uschniętych liści 
- zaraz odżyje musze go tylko dać koło kogoś innego - uśmiechnęła się naturalnie. 
Po chwili ciszy spytała:
- czy możesz mi opowiedzieć trochę o Malfoyach ?
Wiedziała, że Luna nie będzie pytać i pomoże jej choć trochę zrozumieć sytuacje, w której się znalazła. Oczywiście wiedziała o przebeigu wojny jednak nie znała detali dotyczących jego udziału.

- Malfoyowie to stary ród, który wzbogacił się na sprzedaży mugolskich ziem.
Jest to ród tak zwanych czystokrwistych. - Mówiąc to skrzywiła się z sarkazmem ponieważ sama nie wierzyła w taki podział.
- w ich rodzinie są tylko z osobami ich pokroju albo wyższej rangi. To są arystokraci w magicznym świecie. Przez wiarę w czystość krwi nie mogą być z osobami z niemagicznych rodzin. Choć w rodzinie zdarzały się wyjątki to zawsze jednak wtedy, ich wydziedziczali i odcinali się od nich. Ich ród słynie też z tego, że zawsze trafiali do domu ślizgonów. Widzisz więc, że uprzedzenia są w nich zakorzenione bardzo głęboko. Choć podczas wojny trochę się zmieniło bo Draco i jego matka przyczynili się do obalenia Voldemorta. 

Słuchała Luny i miała wrażenie, że kwiat zaraz zamieni się w pył kiedy jej serce coraz bardziej piekło w jej piersi z bólu. Nigdy nie mogliby być razem, nieważne co ich łączy nie mogła wymagać od niego poświęcenia rodziny dla niej. Związek bez przyszłości działający tylko tu i teraz w ukryciu. 

Podziękowała Lunie, która udała się do miejsca na przeciwko Nevila. 
Sytuacja była patowa choć przynajmniej jej wizje zaczęły układać się w całość. Rodzina, która broniła swoich przekonań i racji ale jednak Draco był tym który czuł w sobie konflikt i próbował się temu w jakimś stopniu przeciwstawić. Spojrzała na stół ślizgonów. Siedział tam, wyglądając jak marmurowa rzeźba uśmiechając się sarkastycznie do dziewczyny obok. Włosy spadały mu na czoło tworząc mgiełkę otaczającą jego srebrne oczy. Wyglądał łobuzersko i uroczo w swojej rozpiętej koszuli i krawacie który był lekko rozwiązany. 

Wyjęła szkicownik i zaczęła go rysować. Nie potrafiła się oprzeć, był stworzony do tego by patrzeć na niego i chwytać jego najmniejszy ruch. Podziwiała go z daleka bo wiedziała, że przynajmniej tak może go mieć przy sobie. Rysując jego twarz myślała z jakim ciężarem musi się zmagać by myśleć w taki sposób. Po historii Luny wiedziała już dlaczego tak zareagował, oczywiście to go nie tłumaczyło ale widziała w nim skonfliktowanego chłopaka, który nie wiedział co robić. 

"Siedziała tam, słuchając Luny dotykała uschniętej rośliny na stoliku. Zupełnie jak w lesie gdy śpiewała do drzew. Założyła spadający kosmyk za ucho gdy rozmawiały dalej. Była taka piękna i naturalna w swoich gestach i spojrzeniach. 
Przełknął ślinę i z ciężkością wrócił wzrokiem do dziewczyny, która próbowała się z nim umówić. On jednak myślał tylko o tym co by dał, by nie być z rodziny Malfoyów by umówić się z czarownicą po drugiej stornie sali. Co by dał, żeby zacząć od nowa.
Gdy Luna odeszła, wyjęła szkicownik i pogrążyła się w myślach. Czuł się pusty bez niej wokół niego. Nie pamiętał już jej zapachu perfum, jej ciepłego oddechu i delikatnych palców. "Jak mogła mówić z taką lekkością o jej rodzicach, mugolach? Nie widziała w tym nic złego" Przeczesał włosy ręką. Dalej siedziała wpatrzona w notes i kreśląca ołówkiem po jego powierzchni. Jedną ręką podpierała głowę, wyglądając marzycielsko i odlegle. Nie mógł dłużej tego znieść. Zdawało mu się, że jego serce bije tak głośno, że odbija się echem po wielkiej sali. Musiał uciec od tego jak najszybciej.

Strzepnął nieproszoną rękę ze swojego ramienia natarczywej uczennicy. Wstał i odszedł do lochu. Gdy to robił odprowadzała go wzrokiem. Po jakimś czasie i ona udała się do wieży. Siedziała przy oknie w swoim dormitorium patrząc na jezioro, przy którym się poznali. Nie wiedziała, który chłopak jest prawdziwy. Gdy czołem oparła się o zimną krawędź szyby, znalazła ją wizja przyszłości. Wiedziała już co miała zrobić. 

Siedział, przy kominku myśląc, że ogień ogrzeje jego zlodowaciałe ciało. Walczył w środku ze sobą. Gdy ją poznał nie zwracał uwagi na jej pochodzenie, zauroczył się. Wcześniej umawiał się tylko z dziewczynami, które odpowiadały "stereotypowi rodu Malfoyów" z rodzin czystokrwistych i najczęściej ze sliterinu. Gdyby jego ojciec się dowiedział, że chociażby tylko umówił się z innym typem dziewczyny, wyrzekłby się go albo podjąłby się innych bardziej drastycznych kroków. Schował twarz w dłoniach. Gdy na jego kolanach wylądował cicho liścik: 

Rozwinął go i wpatrywał się w mały rysunek drzewa z dwiema postaciami siedzącymi pod nim. Ze strony uciekały liście na wietrze. Już wiedział co ma zrobić. 
Przyłożył rękę do kartki i wyobraził sobie ich pod dębem. Gdy otworzył oczy, liście zaczęły poruszać się na wietrze, układając się w melodie i jej cichy szept. 

"Ciemność nieznanego. 
Przyszła niezapowiedziana
Przywitałam ją, czekając od dawna. 

Nie bój się jej, nie bój się sztormu. 
On daje ci znak by zawrócić. 
On zagłuszy koszmary w twojej głowie. 

To nie grzech żeś pokochał sztorm i niespokojne morze. 
Możesz się chować ale nie zaginiesz do końca.
On cię znajdzie i zwróci ci uczucia które pogrzebałeś. 

Poddaj się mu,
a zobaczysz gdzie wyrzuci cię morze
gdy ustaną niespokojne fale w twoich myślach."

 Słuchał pieśni wpatrując się w wir liści, który go otaczał. Rumieńce napłynęły na jego policzki gdy opuścił głowę. Wokół melodia dalej grała i zdawało się jakby z każdym słowem przebijała mu się pod skórę. Poderwał się na nogi biegnąc w środku nocy w kierunku wieży. Znowu biegł do niej, nie myśląc. Na jednym z korytarzy, stała w oddali. Księżyc wypuszczał ku nim swoje blade promienie zachęcając by wspólnie się w nich zatopili. Czekała na niego bo wiedziała, że będą razem. On jej nie rozczarował. Podbiegł, po chwili otulając ją dłońmi by przed pocałunkiem wyszeptać: 

- przepraszam 

Promienie księżyca badały dwoje kochanków, którzy całowali się jakby znaleźli się po straconych życiach. On powtarzał do jej ust "przepraszam" z każdym pocałunkiem. Ona z każdym z nich wybaczała ponownie. Opierała ręce na jego klatce, czując jak oddycha, gdy nosem przejeżdżał po jej szyi wdychając utracony zapach lasu. Jęknęła z podniecenia i tęsknoty gdy wplótł dłonie w jej włosy zaczesując część z nich za ucho. Nie mógł się już powstrzymać i przyparł ją do ściany, całując głębiej. Pochłaniając jej każdy fragment. Wplotła palce w jego dłoń gdy tym razem on westchnął z tego delikatnego i intymnego gestu. Uśmiechnęła się na ten dźwięk patrząc mu w oczy. 

Ta chwila mogłaby trwać wiecznie. Oboje bardzo chcieli by ta noc się nie kończyła. Bali się, że gdy przestaną, wrócą do rzeczywistości, gdzie znów się stracą. 
Patrzyli sobie w oczy oddychając szybko: 

- skąd wiedziałaś, że będę tutaj?
-widziałam, że do mnie wrócisz. Podjęłam decyzję. 
Głaskał ją po policzku opierając swoje czoło na jej.
-przecież mogłaś odwrócić przyszłość, zrobić coś inaczej. Po tym wszystkim co powiedziałem, jak bardzo samolubny byłem...
Przerwała mu kiwając zaprzeczająco i położyła swoją rękę na jego sercu i powiedziała 
- czy to jest złe? 
Położyła jego rękę na swoim sercu:
- czy to jest złe ? 

Pocałował ją ponownie odpowiadając bez słów.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top