Serce mi zabierz lecz nie wiatr, który cię otula
- nie mogę, przepraszam.
Po tych słowach odeszła w stronę brzegu. Nie wierzył co się stało. Czuł jak usta i policzki stają się lodowate od pustki i zdrady. Zdradził samego siebie. Dopuścił ją za blisko. Teraz będzie za to pokutować. Nie pierwszy raz ktoś się od niego odwracał ale pierwszy raz tak bardzo nie chciał by odeszła.
Wzięła rzeczy i jak najszybciej odbiegła do wieży. Nie chciała go ranić ale jeśli okaże się tym człowiekiem z wizji... nie mogła być z kimś takim. Kimś kto zabija ze strachu. Łzy same zaczęły płynąć. Czuła rozdarcie. Sercem byłaby tam dalej patrząc jak krople spływają z jego włosów na rzęsy i spływają do wody. Próbowałaby zatrzymać je pocałunkami, żeby mogły jeszcze chwile doświadczyć jego piękna. Z drugiej strony ucieczka i postawienie muru było czymś wskazanym.
Tak właśnie zrobiła przez najbliższe tygodnie postawiła ścianę wokół siebie. Czuła się jak dawniej gdy chorowała, gdy nic nie było realne. Znowu ją dopadło - wszystko było zamglone i nic nie miało znaczenia. Była duchem we własnym życiu włócząc się pomiędzy zajęciami. Zaczęła ponownie brać antydepresanty i leki nasenne by móc jakkolwiek funkcjonować. Jednak w snach nadal pojawiała się ta sama wizja.
Niechciał na nią patrzeć jego duma mu nie pozwalała. Była pierwszą kobietą która go odepchnęła. Była pierwszą, do której czuł coś więcej. Wzrok jednak sam podążał w jej stronę. "Wyglądała na martwą, nadal była piękna lecz teraz chłodna i daleka jak wieczorna gwiazda, której nikt nie może zdobyć. Starał się być silny "Nie będę myślał o kimś kto ewidentnie nie chce mieć ze mną nic do czynienia" i kiedy tak myślał aby się otrząsnąć, oczy znowu wracały do niej. Przypominając sobie ich pocałunek. Przełknął ślinę - "Szlag".
Kolejny tydzień mijał. Ona jeszcze bardziej pogrążona we wspomnieniach. Co nocy ten sam koszmar z wieży astronomicznej. Odtwarzała go w kółko i w kółko. Czuła się jak w piekle. Przez koszmary gdy już zasypiała jej organizm spinał się i od razu budziła się z atakiem paniki. Nad ranem zmęczony organizm sam się poddawał i po prostu zasypiała wpadając w ten sam koszmar. Nastał piątek, postanowiła po zajęciach iść do zakazanego lasu. "Może tam znajdę trochę otuchy i odpocznę" - pomyślała. Nie bała się. Wiele razy gdy była mała, w wizjach zjawiała się w środku nocy w różnych lasach. Uwielbiała w nich przebywać, mogła je zwiedzać i podziwiać. Mogła być sobą. Drzewa nie oceniały, że była inna. Spacerowała po łące kierując się do lasu, zrywając kwiaty i nuciła melodię którą śpiewały żony do zaginionych marynarzy.
W tym samym czasie Draco wziął miotłę i wybił się z energią w górę. Trenował przed meczem. Czuł się wolny gdy szybkość zmywała wszystkie myśli dając mu ulgę po ciężkich tygodniach. Latał wokół zamku ćwicząc obroty i ślizgi. Gdy po godzinie w dole zobaczył ją idącą prosto do zakazanego lasu. Serce stanęło mu w gardle gdy przypomniały mu się jego wspomnienia z tego miejsca. Zniżył się na niebie ale tak, by dalej pozostał niezauważony. Gdy weszła do lasu postanowił wylądować i pilnować jej z oddali. Mimo tego co się między nimi wydarzyło nie chciał by stała jej się krzywda. Stopy dotykały mokrego mchu gdy biegł w jej kierunku. Po parunastu minutach usłyszał ciche nucenie. Powoli szedł w jego stronę, zwracając uwagę na to by nie wydawać żadnego odgłosu. Zobaczył ją wśród drzew z bukietem polnych kwiatów w ręce. Stała do niego plecami, wyglądała jak driada, zjawa. Była piękna, majestatyczna w swojej jasnej sukni i włosami, które odbijały ciepłe promienie słońca. Śpiewając i krocząc w głąb lasu dotykała dłońmi gałęzi drzew, obok których przechodziła.
Spódnica ciągnęła się za nią, zgarniają liście i trawy. Miał wrażenie, że śni na jawie zahipnotyzowany, nie odrywał od niej wzroku. Chciał uchwycić każdy najmniejszy jej ruch.
Szedł za nią - czarodziej, który po raz pierwszy zobaczył magię. Śpiewała dalej do drzew, a jemu wydawało się, że nachylają się one do słuchania i poruszają się w rytm melodii.
Uklękła, nie przerywają śpiewu. Zebrała garść ziemi spod jej stóp, i przy pomocy swojej magii zataczając koła rękami, tworzyła z niej wietrzny wir. Teraz coraz ciszej, śpiewnym głosem wypuszczała wir do góry, nucąc:
- Gdy moje serce zabierzesz,
zabierz i ziemię spod mych stóp.
Bo po co mi ona, gdy mogę lecieć razem z tobą...
mój drogi
Serce mi zabierz lecz nie wiatr, który cię otula
bo wtedy będę przy tobie już zawsze.
Była to najczystsza i najstarsza forma magii, już dawno zapomniana. Stał urzeczony, jak uderzony zaklęciem.
"On miał ją bronić? Przecież ona to wiatr niezniszczalny,
ona to woda, która zmywa smutek,
ona to ogień, który pochłania jego serce,
ona to ziemia, która go przyciąga.
.
.
.
ona będzie jego końcem"
Odwróciła się w jego stronę, wiedziała, że jest tam. Wyczuła go po ostatnich słowach melodii.
Była udręczona. Łzy spływały jej po policzkach. Nie mógł już dłużej tak stać. Jednym krokiem podszedł do niej i ją pocałował. Nie dbał o to co będzie później, czy go zostawi i czy pozna prawdę. Liczyło się tylko teraz i tylko ona. Złapał jej twarz w dłonie i całował jej łzy spływające po zarumienionych policzkach. Podniosła ręce do jego dłoni ale nagle je opuściła na jego talię. Chciał zabrać cały ten ból, o którym śpiewała, cały ten smutek.
- Ja...- zaczęła
- wiem..- odparł
Stali tak, wpatrzeni siebie, wdychając nawzajem swoje dusze. Stykając się czołami, nie chcąc oderwać się od siebie. Bojąc się czy gdy tak zrobią jeszcze kiedyś do siebie wrócą. Czy wiatr poniesie ich z daleka od siebie. Po chwili drżącym głosem ze strachu odparł:
- nie uciekaj, proszę.
- wiesz, że nie można mnie zatrzymać
Odwróciła wzrok. On palcami delikatnie przyciągnął jej podbródek by znów spojrzała mu w oczy.
- To porwij mnie razem z tobą, bo nie chce żyć tu bez ciebie.
Powiedział to. Wiedząc, że zna ją tylko chwilę ale czuł, że poznałby ją w każdym życiu i czasie. Była wiatrem, który był przy nim od zawsze.
Uśmiechnęła się delikatnie i czuła jak powoli wraca na powierzchnie. Odnajdując się z srebrzystej tafli jego oczu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top