57. Spokojny dzień

Śledzik przez praktycznie całą noc wypytywał Czkawkę i Gizellę o smoki, ich zachowania, nowe gatunki, pokarm, o ich młode. Wypytywał dosłownie o wszystko, co się dało. Czkawka nieraz, nie drugi musiał go wyprowadzać z błędu i niestworzonych historii i myśli. Szatyn był bardzo zaskoczony biegłością w łapaniu myśli i łączeniu ich. Ingerman w pewnym momencie zaczął głaskać Szczerbatka, którego bardzo zainteresowało zachowanie grubaska. Z przyjemnością przystał na darmowe pieszczony, które bardzo dobrze mu wychodziły. Luminosa zachowywała się bardziej godnie i okazjonalnie trącała Śledzika, by ten też ją pogłaskał czy podrapał po łuskach. Chłopak z rozkoszą i wręcz czcią głaskał i pieścił łuski obu gadów. Grzmot wolał pilnować swojej jeźdźczyni niż być głaskanym. Prócz pilnowania brunetki łypał na prawo i lewo, obserwując otoczenie. W szczególności zwracał uwagę na Sączysmarka, który perfidnie gapił się na ich prowizoryczne obozowisko. Po kilku godzinach wgapiania się w niego poinformował Elle o tym, poprzez szturchnięcie jej pyskiem i wskazanie miejsce. Dziewczyna uśmiechnęła się i kiwnęła głową, że wie doskonale o jego obecności. Smok się rozluźnił, ale dla bezpieczeństwa przytulił ją ogonem. Nie protestowała i pogłaskała go czule. Śledzik opuścił smoki i ludzi przed wschodem słońca. Pozostawiona na piasku grupa ułożyła się do snu, choć krótkiego. Jedna tylko osoba nie spała. Czekała aż reszta zaśnie. Obserwowała jedną chatę, a raczej żółte światło dochodzące z okna. Czkawka patrzył na dom Gothi i okno, z którego biła poświata. Sprawdził, czy reszta śpi, po czym bezszelestnie udał się do chaty. Tylko jedna para oczu odprowadziła go. Jedna para szmaragdowych oczu z owalnymi źrenicami. Patrzyła na opuszczone ramiona, kiedy doszedł do drzwi. Zamknęła oczy i położyła się spać. Chłopak zapukał. Drzwi otworzyła szamanka. Bez słowa czy gestu przepuściła go.

- Dziękuję. - wyszeptał i podszedł do siostry. Od razu padł na kolana i złapał ją za bladą dłoń. - Lara... - szepnął i przyłożył jej dłoń do swojego czoła. Gothi stała w cieniu i obserwowała wielkie wyrzuty sumienia, zawód i smutek, zmieniające się co rusz na twarzy. Podeszła i dotknęła delikatnie ramienia. Chłopak spojrzał na nią zbolałym wzrokiem. Szare oczy mówiły jedno "wyjdzie z tego" - Dziękuję. - powiedział. - Kiedy się obudzi? - szamanka wskazała na okno i wystawiała dwa palce. - Dwie godziny. - skinęła głową - Mogę z nią... - skinięcie głowy, zamknęło mu usta, na których pojawił się blady uśmiech. Szatyn spojrzał na twarz Lary i pogładził ją po policzku. - Przepraszam, że tak długo mnie nie było. - wziął szmatkę z miski z chłodną wodą i wytarł jej rozpalone i spocone czoło. Położył ją na jej czole i zostawił. Oparł głowę na jej dłoni i wpatrywał się w jej twarz, póki sen go nie znużył. Gothi okryła jego ramiona futrem i udała się do własnego łóżka w kącie.

***

Czkawkę obudził ruch dłoni. Natychmiast otworzył oczy. Ujrzał ruch głowy i marszczenie brwi.

- Lara? - wychrypiał i pogładził jej policzek. - Lara... Siostrzyczko.

- Czka... Wka. - wyszeptała z trudem, po czym uchyliła oczy.

- Laruś. - wypowiedział pieszczotliwie jej imię i przytulił się do jej brzucha. Odczuł pełną ulgę. Dziewczyna wplotła dłoń w kasztanowe pukle i je lekko przegładziła.

- Żyję. - mruknęła i posłała mu zmęczony uśmiech. - Udało ci się. - przełknęła z trudem. Szatyn natychmiast się poderwał, uważając na nią i pomógł jej usiąść. Następnie nalał z dzbana wodę i pomógł się jej napić.

- Lepiej? - skinęła z wdzięcznością.

- Tak. - odpowiedziała już troszkę głośniej. - Jak się czujesz? - chłopak uśmiechnął się i wytarł załzawione oczy.

- Mnie się pytasz, to ty umierałaś. - powiedział i złapał ją za rękę. - Martw się teraz o siebie Laruś.

- Ale...

- Nic się nie stało. - przerwał - Wróciłem cały i zdrowy. Przysięgam. - przyłożył jej dłoń do swojego policzka.

- Na pewno? - upewniała się i gestem dłoni wskazała na szklankę, po którą starała się sięgnąć. Wyręczył ją chłopak, podkładając ją pod usta. Ta spojrzała na niego z rozbawieniem. - Już mi lepiej. Ze szklanką sobie poradzę. - Czkawka zaśmiał się cicho.

- Wybacz. - poklepała go po głowie w żartobliwy sposób.

- Ty meczęnniku. Pewnie siedziałeś i nic nie jadłeś, hym? - jak na zawołanie brzuch szatyna się odezwał. Zarumienił się lekko. - Zgadłam. - stwierdziła. - Przesuń się.

- Co?

- Dobrze słyszałeś. Chcę usiąść. - popatrzał na nią sceptycznie. Ruda westchnęła i wzniosłą oczu ku górze. - Gothi, ty bęcwale. - chłopak poderwał się i przepuścił szamankę, która stała za nim.

- Wybacz. - mruknął i pozwolił zbadać Larę. Szamanka nabazgrała parę znaczków.

- Widzisz? Wszystko ze mną w porządku. - odczytała, mówiąc jednocześnie do chłopaka. - Jestem tylko osłabiona, bo organizm walczył. Coś lekkiego, ale regenerującego powinno wystarczyć. - powiadomiła go. - A teraz chcę do Lumi. - oznajmiła. Szatynowi opadły ręce, ale podszedł do siostry. Wiedział, że kiedy ona się na coś uprze, nie ma nic, co mogłoby ją powstrzymać. Zwłaszcza kiedy chcę do swojej przyjaciółki.

- Może cię wezmę na ręce. - zrobił gest, jakby chciał ją podnieść, ale mordercze spojrzenie, spowodowało, że ręce opadły wzdłuż boków. Dziewczyna spróbowała wstać. Lekko się zachwiała, ale refleks Czkawki szybko zadziałał i już stała prosto. - To może cię podprowadzę?

- Teraz myślisz tą makówką. - mruknęła - Ile spałam?

- Całą noc i kilka godzin po wschodzie słońca. Jakieś trzynaście godzin.

- Sporo. - zamyśliła się. Musiałeś w ostatniej chwili... - otworzyła szeroko oczy - Korzeń... - Czkawka spuścił wzrok. - Ty... Gadaj. - warknęła trybem rozkazującym. - No już!

- Wpadłem w szał, ale Szczerbatek i Grzmot mnie opanowali. Potem Stoik. Nikogo nie skrzywdziłem.

- Pokaż nadgarstki. - Czkawka zacisnął zęby, ale podniósł je. Dziewczyna spojrzała na fioletowe śnice.

- Złamał ci jeden nadgarstek. - stwierdziła, widząc to na prawej dłoni.

- Tak, ale się zarósł poprawnie.

- Stoik ma siłę, to przyznaję. - mruknęła. - Ella nic...

- Nie dałem jej zobaczyć... Ała. - syknął, kiedy dostał w tył głowy z otwartej dłoni.

- Chyba mi siły wracają. - warknęła - Następnym razem złamię ci jeszcze raz nadgarstek. - zagrodziła - Masz jej o tym powiedzieć. A teraz Lumi. - szatyn westchnął - Dziękuję Gothi. - po czym wyszła razem z Czkawką. - Luminosa! - wykrzyknęła i kilka sekund później przed nią wylądowała Biała Furia. Dziewczyny od razu się przytuliły, każda na swój własny sposób. - Przepraszam, że cię zaniepokoiłam, kochana. - smoczyca zamruczała i otoczyła dodatkowo skrzydłami łuczniczkę. Po chwili odsunęły się od siebie, ale w dalszym ciągu Lara dotykała łusek. - Czkawka wiesz, że nawet najmniejszy kontakt z Oleandrem może... - szatyn szybko zasłonił jej usta.

- Cicho. Podsłuchują. - odparł. Zrozumienie napłynęło do błękitnych oczu.

- Lecę po niego. Bez dyskusji. - warknęła, kiedy szatyn już chciał przerwać. - Wiesz dobrze, że w tej sprawie jestem nieugięta. - chłopak westchnął i złapał ją za ramiona.

- Tylko uważaj na siebie, dobrze?

- Jasna sprawa. - odparła i wskoczyła na Lumi. Odleciały na statek. Dziewczyna zabrała niezbędne rzeczy i wyleciały. Haddock obserwował ją, jak znika.

- Czkawka? - odezwał się Ważki, który akurat przechodził - Wszystko w porządku?

- Tak Stoiku. Lara musiała polecieć do Wrzeńców. Wróci. - i ponowienie westchnął. Wódz stał na piasku i patrzył z dołu na zmartwionego syna. Chłopak zeskoczył i wylądował obok niego, nawet się przy tym nie zachwiał. Opadł z gracją i cicho.

- Dlaczego poleciała, przecież jeszcze wczoraj prawie umarła.

- Musi zdobyć jad Wrzeńców dla mnie i Szczerbatka.

- Trucizna? - zielona oczy spotykały się z tymi starszymi. Odmalowało się w nich zaskoczenie.

- Jakim cudem?

- Połączyłem fakty i jeszcze Śledzik. - szatyn zaśmiał się.

- Pewnie siedział w twierdzy i pisał?

- Nie inaczej. - posłał synowi uśmiech. - Macie bardzo rozległą wiedzę na ten temat.

- Nie szczędzimy na tym czasu. Odkrywamy i poznajemy wszystko i wszystkich.

- Cieszy mnie to. - odparł - Głodny? - zmienił temat.

- Szczerze. Tak i to bardzo. - oznajmił - Ale muszę się zająć wpierw smokami.

- Tym się nie kłopocz. - odezwał się Bork, który akurat wynosił puste kosze. - Sprawa załatwiona. Mordka odpoczywa w towarzystwie Grzmota.

- Dziękuję Bork. - posłał mu uśmiech - Więc pójdę do Elli...

- Ona też już z głowy. Pomaga ładować na statki materiały.

- Czyli już czas?

- Tak. - potwierdził poważnie brunet. - Pora wracać do domu.

- My wrócimy na wyspę. - powiedział Czkawka.

- Wiem. Ella mi powiedziała. - nagle szatyn uśmiechnął się łobuzersko.

- Ale wiesz, że ty lecisz też. - zaskoczony nastolatek otworzył lekko usta.

- Serio? - skinięcie. - Na Thora, dzięki Czkawka!

- Czas, aby nasza mała drużyna zyskała nowego członka. - mrugnął do niego. Chłopak roześmiał się głośno.

- Będę zaszczycony wodzu. - ukłonił się żartobliwie.

- Ja również pachołku. - po czym obaj wybuchli śmiechem. Stoik przyglądał się wymianie zdań między dziećmi z lekkim uśmiechem. Jego syn zdobył wiernych przyjaciół.

- Przyjdź za dwie godziny do Risa. Ma do ciebie sprawę.

- Dobrze. Dzięki. - po czym brunet odszedł. - Stoiku, na to wygląda, że jestem wolny. Idziemy?

- Tak. Czkawka jak nazywa się wasza wyspa, na której mieszkasz?

- Wybacz, ale nie mogę zdradzić jej nazwy ani położenia. - powiedział i podrapał się po karku.

- Nie szkodzi. - uniósł dłoń i położył ją na ramieniu Czkawki - Idziemy do domu. - powiedział ostrożnie, nie wiedząc, jak szatyn zareaguje.

- Dobrze. - oparł lekko. Chłopak otworzył drzwi i przepuścił wodza. Ten podziękował położeniem ręki na ramieniu. - O, Pyskacz. Cześć. - przywitał się z kowalem.

- Witaj Czkawka. - posłał mu lekki uśmiech. - Siadajcie, że wreszcie. - mruknął. Ważki i Haddock zasiedli. Chłopak nałożył sobie dość pokaźną porcję dzika. Czym spotkał się z aprobatą kucharza i zaskoczonym spojrzeniem wodza.

- Od kiedy przebudziłem swoje smocze "ja" jem czasem jak smok. - uśmiechnął się niewinnie i spróbował mięsa. - Tak, zdecydowanie tylko ty jesteś w stanie lekko go przesuszyć. - mrugnął do niego z bezczelnym uśmiechem.

- Ty mały... Ma zniknąć z talerza, bo ci go wepchnę. - zagroził.

- Zniknie bez obaw. - po czym obaj się roześmiali. Później dołączył do nich Stoik. - Wodzu, dlaczego mnie zaprosiłeś na posiłek? - zapytał po kilku minutach.

- Chciałem z tobą spędzić trochę czasu przed waszym powrotem. - odparł.

- Nie widzę ku temu przeciwwskazań, ale nie mogę zdradzić wszystkiego.

- Rozumiem. Nie mam zamiaru naciskać.

- Więc pytajcie. - gestem dłoni, podkreślił słowa.

- Co prócz siły, szybkości i wyczulonych zmysłów otrzymałeś?

- Szybciej się regeneruję. - powiedział i wziął nóż w dłoń, szybkim i pewnym ruchem naciął sobie przedramię. Stoik nawet nie zdążył zamrugać, kiedy to uczynił. Pokazał, jak rana się zaczynała zasklepiać. - Dość szybko, ale oczywiście, rany zadane przez smoki goją się dłużej. Kiedy walczę z wikingami, ich ostrza są dla mnie mniej śmiercionośne. Mój refleks i treningi tylko ułatwiają mi walkę z nimi.

- Ale nie każda rana goi się tak szybko. - wtrącił się Gbur.

- Owszem. Tym głębsza i rozległa rana, tym dłużej się goi. To normalne.

- Nie boisz się, że w końcu zostaniesz śmiertelnie ranny?

- Miałem już kilka takich sytuacji. Byłem niejednokrotnie bliski śmierci z rąk człowieka czy smoka. Jakoś zawsze wychodzę z tego cało. - zaśmiał się zdenerwowany.

- Jakimi broniami władasz? - zapytał Stoik.

- Mieczem, toporem, łukiem i sztyletami. - wyrecytował. - Ale najlepiej mi się walczy sztyletami i mieczem.

- Jak z kowalstwem?

- Pyskacz, na to pytanie chyba nie muszę odpowiadać. - uśmiechnął się do niego.

- Owszem musisz. Co wynalazłeś?

- Piekło na przykład jest zrobione z Gronkielowego Żelaza. Jest bardzo lekkie i twarde. Poza tym ostre jak trzy diabły. - powiedział.

- Jak się je tworzy?

- Gronkiel musi zjeść odpowiednie kruszce. Kiedy splunie lawą, powstaje ów metal.

- Jakie to kruszce? - na dobre rozgrzał ciekawość kowala.

- Skała zawierająca żelazo, krzemień i piaskowiec oraz granit.

- Niesłychane. - zdumiał się kowal. - Muszę dostać ten kruszec. Dasz radę go tu przywieść następnym razem?

- Myślę, że nie będzie z tym problemu, jeśli wódz pozwoli. - spojrzał na Ważkiego.

- Nie mam przeciwwskazań. - odparł. - Czkawka wczoraj rozmawiałem z Risem. Dziś planujecie odpłynąć?

- Na to wygląda. Muszę za jakiś czas porozmawiać z nim. Nie wiem, co o chodzi, ale podejrzewam, że chodzi o nasz powrót. Teraz jak Talard, starszy brat Lary się ukazał. Mamy dodatkowe zmartwienie. - westchnął.

- Co chcesz przez to powiedzieć?

- Łowcy Smoków, Łowcy Kości oraz wyspa Kirk. To w tej chwili nasze największe zmartwienie. Teraz, jako że Talard wie, że jestem twoim synem. Może was zaatakować, by zmusić mnie do uległości. - zamilkł na chwilę, ale zaraz jego usta rozciągnęły się w kpiącym uśmieszku. - Tylko on nie wie, co tak naprawdę potrafię. Pokaz z łuku to był tylko przedsmak tego, co potrafię. Nawet wy nie widzieliśmy mnie w pełni sił. - posłał im lekki uśmiech.

- W pełni sił, co masz na myśli? - dociekał Stoik.

- Kiedy zwolnię, że się tak wyrażę blokady, obejmujące moje smocze instynkty, to mogę stać dość krwiożerczy. - powiedział delikatnie. W kilka sekund znalazłbym się w lesie i rozczłonkowałbym całą siódemkę i wrócił bez ani jednej plamki krwi na sobie. - obaj mężczyźni wzdrygnęli się.

- Zdarzyło ci się to?

- Owszem. Lara nie była tego świadkiem, bo straciła przytomność, poprzez utratę krwi. - powiedział, a głos przybrał chłodną nutę - Byłem bestią w tamtym momencie. Nikt mnie nawet nie drasnął, a przeciwników było dziesięciu. Kiedy zobaczyłem miecz w Larze... Cóż bestia się obudziła. Teraz jak Talard zjawił się na Berk wiele się nie pomylił z określeniem mnie potworem. Jestem nim. Kirk nie wiem kompletnie, z kim się mierzy, jeśli dojdzie do starcia. - westchnął - Z każdym dniem i treningiem zwiększam tylko swoją siłę. Układ treningów ułożony przez Larę tylko to potęguję. Od samego początku ukazywała mi odpowiednie sposoby na zwiększenie moich smoczych umiejętności.

- Niesamowite. - powiedział Stoik i patrzył z wielką dumą na syna. - Czkawka, ja wiem, że popełniłem dużo błędów i nie jestem godzien, byś mnie nazywał ojcem, ale jestem z ciebie niesamowicie dumny... Na Thora osiągnąłeś w tak młodym wieku wiele. Jestem zdumiony i szczęśliwy, że mam takiego syna. - otwartość i szczerość słów wodza wywarła niemałą wrażenie na chłopaku i Pyskaczu.

- Ja... Dziękuję, że masz o mnie takie zdanie i tak czujesz. - powiedział lekko zażenowany tym wyznaniem - Dziękuję Stoiku.

- Nie mas za co. To ja dziękuję. - chłopak skinął głową.

- Więc, jakie macie do mnie jeszcze pytania? - zmienił temat.

- Córka Risa... Czy wy...

- Pyskacz... - upomniał go wódz.

- Tak, to jest poważne. - oznajmił z szerokim uśmiechem. I tak rozmowy tyczyły się strategii i umiejętności Czkawki. Chłopak pilnował słońca na niebie, po czym wstał i ogłosił, że musi udać się do Risa. Nikt go nie zatrzymał. - Risie, o co chodzi?

- O, Czkawka. Dobrze, że jesteś. - oznajmił na przywitanie - Za trzy godziny odpływamy. Wiem, że chcesz zabrać Elle i Borka na wyspę. Udzielam zgody. - nie przerywał mówienia, gdy chłopak chciał już przerwać. - Ale do trzech tygodni mają wrócić. Cali i zdrowi. Jeszcze jedno nie robicie wypadów na Kirk. - powiedział stanowczo i spojrzał poważnie w oczy szatyna, który skinął na zgodę głową. - Dziękuję. Zajmij się dobrze nimi. - chwycił go za ramię - Ja postaram się opanować Verana. - spojrzał na śpiącego gada na belkach, podtrzymujących żagiel. Szatyn podniósł wzrok i uśmiechnął się na ten widok.

- Ma cię na oku, jednocześnie obserwuje wszystko. - powiedział - Bardzo się o ciebie troszczy, jednocześnie się nie narzuca. Dobry z niego towarzysz.

- Nie przeczę. Pomocny gad. - kiwnął głową. - Ale wolałbym, aby trzymał się z resztą gadzin. Lepiej by mu było z nimi w towarzystwie niż ze mną, który lata we wszystkie strony i ustala wszystko.

- Mnie się wydaję, że właśnie to, że latasz i ma cię na oku, daje mu dużo więcej radości. W każdej chwili wie, że jak zawołasz, będzie gotowy ci pomóc. Ty z dołu pilnujesz porządku, a on z góry. Nawet teraz mimo przymkniętych oczu obserwuje nas. Jeden twój sygnał, a będzie obok.

- Tak myślisz? - przeczące kiwniecie.

- Ja to widzę. - wskazał na smoka, który już podniósł głowę i otwarcie się patrzył. - Zdobyłeś przyjaciela, gdzie ciężko z tą rasą o zdobycie zaufania. Zaimponowałeś mu wtedy. Potraktowałeś go jak równego sobie. Nie wywyższałeś się i dalej się nie wywyższasz. Veran to docenia.

- W sumie masz racje, synu. - westchnął - Wracam do sprawdzenia zapasów na trzy tygodnie żeglugi. - posłał mu znudzony uśmiech. Chłopak odpowiedział mu tym samym, ale bardziej rozbawionym. Szatyn z szedł z Wilczego Wichru i udał się na Kieł, gdzie Erm wykrzykiwał zadania i rozkazy. Kieł był praktycznie gotowy do odpłynięcia, tylko ostanie rzeczy typu, ułożenie wioseł i beczek z wodą pitną zostały do zrobienia.

- Erm! - przywitał się wesoło chłopak.

- Nasza Wielka Panika się zjawiła. - zeskoczył z balustrady i poklepał przyjaźnie go po plecach.

- Ej no weź... - mruknął z udawaną obrazą. Po czym obaj się zaśmiali - Widzę, że i tu jestem zbędny.

- A i owszem. Nawet Szczerbo i Grzmot już się spakowali. - wskazał na dwa śpiące gady na rufie. - Nikomu nie zawadzają.

- Dzięki. - mruknął i westchnął.

- Jak Larka? - zmienił temat.

- Odleciała po odtrutkę dla mnie i Mordki.

- Oleander?

- Taa...

- Wystrzeliła z Kła, aż się paliło. Dorwała moja suszone mięso, bukłak z wodą i kawałek chleba, po czym szybkim do zobaczenia, poleciała.

- Nawet ci nie dała dojść do słowa?

- A żebyś wiedział. - zaśmiał się. - Okaz zdrowia.

- I tu się zgadzam, ale ona i tak jest czasem upartą jędzą.

- Tak. - powiedział poważnie, ale zaraz obaj buchnęli śmiechem. - Jeszcze jedno. Ten twój niedoszły rywal, włamał się na nasz statek. - Szatyn spoważniał - Spokojnie. Wylądował za burtą w lodową toń. Degar miał wartę.

- Chłodne powitanie, jak mniemam. - uniósł brew.

- Niezgorsza. Szukał ziół Lary.

- Co on znowu...

- Spokojnie, Degar mu ładnie oznajmił, żeby spierdalał... Albo stanie oko w oko z obiema załogami Wilczych okrętów na czele z Risem. Potem był nurek. - Czkawka zaśmiał się.

- Dobra. Idę do niego. - westchnął.

- Uważaj na niego. On chcę za wszelką cenę być najlepszy.

- Tak. I to go zawsze gubi. - westchnął - To, do zobaczenia. - odwrócił się.

- Młody. - chłopak ponownie się odwrócił i złapał krótki nóż. - Dla samoobrony.

- Dzięki Erm. - szatyn zszedł na piasek. Zatrzymał się, kiedy wszedł na trawę. Uklęknął i oparł dłonie na trawie. Zamknął oczy i skupił się na słuchu. Do jego uszu zaczęły docierać różne dźwięki, od zwierząt po wikingów szukał jednego konkretnego głosu, który usłyszał nieopodal areny. Ruszył truchtem w jej stronę.

- Jak ten sukinsyn może być tak silny? Przecież to jebany szkielet. - warknął zdyszany i uderzył siekierą o drewniany pal.

- Owszem jestem chudy, ale nadrabiam wiedzą i ćwiczeniami. - przywitał się, zaskakując go.

- Co ty robisz? - warknął.

- Erm powiedział, że włamałeś się na Kła?

- Ta i co cię to obchodzi.

- Mam na to wyjebane, tak szczerze. - wzruszył ramionami. - Bo wiem, że warty, jakie są tam pełnione, wystarczą bym się nie martwił. - odpowiedział i podchodząc do niego. - Sączysmark, co ty tak w ogóle ode mnie chcesz?

- Żebyś przestał się wywyższać i puszyć jak paw! - wykrzyknął. Szatyn zdusił śmiech.

- Wylatuję dziś. Wracam do domu. Nie mam zamiaru to zamieszkać. Nie będzie mnie. Jestem tu tylko kilka dni. Nie mam zamiaru tu przebywać, ale obiecałem wodzowi, że będę odwiedzał go i Pyskacza oraz Gothi. Tylko ta trójka będzie zadowolona z moich odwiedzin. Reszta mnie nienawidzi, więc po co mam tu przebywać, dłużej niż dzień? - oznajmił - Jorgenson, schowaj te gówniane zachowanie do mnie do kieszeni, bo i tak nie mam zamiaru przejąć tronu Berk. - bruneta zatkało. - Po chuj mam tu być? - zaplótł ręce na piersi. - Nawet nie wiesz jaką radość mi sprawia powrót do domu. Na wyspę smoków.

- Bo tylko tam taki odmieniec się nadaje. - powiedział z wyższością.

- Dokładnie! - wykrzyknął z szerokim uśmiechem, wprawiając w konsternację chłopaka - Dokładnie. Taki potwór jak ja, tylko tam się nadaję. I prawda tam jest mój ukochany dom, bo sam mam w sobie smoka. - pokazał oczy. Brunet wzdrygnął się - Boisz się mnie, po ostatnim. Tak. Jestem potworem, ale wielu widzi we mnie kogoś innego. Ty mnie takim widzisz. Nie zabronię ci tego, ale ma już dość twoich prób zaimponowania wszystkim. Nie widziałeś, jak walczy Bork i Ella. A masz do nich dystans i jakby szacunek? - brązowe oczy otworzyły się szeroko w szoku. - Dokładnie. To jest charyzma. - powiedział - Mam nadzieję, że wyjaśniłem ci to i owo, czy mogę odejść w pokoju? - zrobił cudzysłów nad ostatnim słowem z palców.

- Ty... Idź stąd po prostu. - warknął i odwrócił się do niego palcami. Szatyn odetchnął z ulgą i opuścił arenę. Udał się na statek i już tam pozostał, czekając na siostrę i doglądając smoków.

<><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><><>

No trochę to trwało, ale w końcu jest rozdział

Ogarnęłam trochę druga książkę i teraz mogę na spokojnie wracać do pisania tej

Pozdrawiam i do czytania w następnym

HQ-ś

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top