5. Spotkanie z Nocą
Czkawka szybkim krokiem dotarł do kuźni, gdzie usiadł twardo na stołku przy swoim biurku. Walnął głową w drewno.
- Głupiec. - warknął - Pieprzony głupiec ze mnie. Po cholerę mi to było. - powiedział i po raz drugi walnął się. - No kurwa... - Pyskacz akurat dotarł do kuźni i usłyszał, jak Czkawka klnie. Wprawiło go to w jeszcze większe zdumienie. Chłopak nigdy nie wydał z siebie żadnego przekleństwa, ale tez nigdy nie potrafił tych rzeczy. Zawsze był nad wyraz spokojny i opanowany. - Po co mi to było? Po co miałem nadzieję, że moje zachowanie coś zmieni. Pieprzę! Sączysmark ma rację. Nie powinienem był się w ogóle urodzić... - powiedział smutno i szczerze. Pyskacz obserwował go z ukrycia. Zrobiło mu się głupio, że wcześniej nie zauważył, w jakim stanie jest jego czeladnik. Słyszał plotki, ale w nie nie wierzył. Żałował. - Do dupy. Lepiej, jakbym zginął z rąk smoków. Przynajmniej jeden problem ojca mniej. - westchnął i wstał. Założył fartuch i rozpalił piec. W tym momencie Gbur postanowił wejść.
- Czkawka? - szatyn podskoczył wystraszony.
- Py-Pyskacz. Zaskoczyłeś mnie. - zaśmiał się nerwowo i podrapał się za tył głowy.
- Gdzie się nauczyłeś tych rzeczy? - zapytał i machnął dłonią w jego stronę. Szatyn westchnął.
- W lesie trochę ćwiczę. - powiedział - Nie mów tacie. Nie chcę, żeby wiedział. - poprosił z błaganiem w oczach.
- Dlaczego?
- Bo i tak jestem nieudacznikiem. Nie potrafię zabić smoka. Jestem na to za słaby. - odpowiedział - A tego chce tata. - mruknął pod nosem.
- Bije cię? - zapytał wprost. Zaskoczył tym chłopaka, ale ukrył to.
- Nie. Na moje szczęście. - szepnął - Przynajmniej on. - skłamał. Wiedział, że nie może oczerniać wodza. Pyskacz uwierzył.
- Czkawka powiem to, ale tam na arenie byłeś niesamowity! - wykrzyknął i poczochrał go za włosy, po czym zaśmiał się szczerze. - Masz cela, że aż mnie zatrzęsło.
- Szkoda, że go mam. - pomyślał nastolatek. - Dzięki Pyskacz. - powiedział na głos i uśmiechnął się szeroko. - Ałł... - stęknął, kiedy rana na rozciętej wardze się otworzyła. - Cholercia. - wymskło się mu.
- Idź do Gothi...
- Już byłem. Wcześniej. Nic mi nie będzie. - uśmiechnął się, ale tym razem ostrożniej. - Widzę, że masz dużo roboty. - wskazał na stosy broni i narzędzi.
- A no mam. Jak muszę was niańczyć, to mi się uzbierało. - mruknął.
- Pomogę ci. - powiedział ochoczo i zabrał się za naprawę młota. Gbur westchnął i zmienił hak na kowalski młot. Obaj od tego momentu do wieczora nie odezwali się słowem w sprawie sytuacji na arenie. Wymieniali się tylko półsłówkami związanymi z pracą, którą właśnie się zajmowali.
- Dobra, trza iść do Twierdzy. - odezwał się, po czym wstał. Czkawka westchnął, ale również się podniósł, ściągając skórzany fartuch. Pyskacz wziął w dłoń książkę. Kowal i czeladnik opuścili kuźnie i udali się do największego budynku, stojącego na lekkim wzgórzu. Szatyn spojrzał na prawie bezchmurne niebo. - Ładnie dziś. - mruknął kuternoga i otworzył wrota do twierdzy. Wszedł pierwszy, a za nim ze spuszczoną głową Czkawka. Szatyn westchnął, kiedy ujrzał cały swój rocznik. Nawet nie zwrócili uwagi na nich, zajęci byli dyskusją. Nastolatek spostrzegł swój sztylet zza pasem Sączysmarka.
- Pyskacz będę za filarem. Nie mów im o tym. - szepnął do niego.
- Dobra. - po czym poczłapał do stołu. Z kolei chłopak czmychnął za filar, znajdujący się najbliżej stołu, gdzie siedziała Banda. - Słuchać no gówniarzeria. - kowal zwrócił na siebie uwagę. - Dziś macie to wykuć na pamięć. - rzucił książkę na stół i odszedł, kiedy się odwrócił, ujrzał w cieniu Czkawkę. Chłopak kiwnął głową, że wszystko gra. Kowal westchnął i wyszedł z twierdzy.
- Mamy czytać? - zdziwił się Sączysmark, kiedy kuternoga zniknął z ich pola widzenia.
- A ja to już czytałem ze sześć razy. - podekscytował się grubasek - Jest taki smok, który pluje... - Mieczyk zamknął mu usta.
- Dobra starczy. - powiedział.
- Czytać, tylko po co. - odezwała się Szpadka znudzona.
- Zgadzam się siora. - kiwnął w jej stronę, po czym odepchnął księgę.
- Ha! Ten rybi szkielet jest zwykłym tchórzem. Nawet nie przylazł. Boi się nas. - zaśmiał, a szatyn zacisnął pięści. Tym razem Sączysmark siedział do niego plecami. Wszyscy zastygli wpatrzeni w niego. - Przestraszył się takich mięśni. - Smark w kółko wychwalał się swoim "silnym" ciałem, a cichym krokiem wyszedł z cienia Czkawka i stanął dokładnie za nim. Wszyscy na niego patrzyli, ale słowem się nie odezwali. - Pewnie teraz beczy w lesie. - parsknął śmiechem.
- Jak tak bardzo ci jest do śmiechu. - odezwał się. Sączysmark zastygł w bezruchu - To ci przypomnę, jak podskoczyłeś i pisnąłeś jak panienka na widok mojego sztyletu między nogami. - wyszeptał z jadem w głosie. Smark momentalnie zbladł ze strachu. - Powiem to tylko raz. Oddaj mój sztylet albo urządzę sobie tarczę strzelniczą z twojego ciała. - Jorgenson przełknął ślinę ze strachu i sięgnął po broń. - Nie kombinuj. - warknął, kiedy szatyn zobaczył, że chwycił sztylet za rękojeść. - Podnieś go do góry za ostrze. Brunet wykonał to od razu. Czkawka parsknął i usiadł naprzeciwko niego, obok Astrid, która miała lekkie obawy przed nim. - Zatkało, jak widzę. Taki rybi szkielet może wam dopiec. Pozory mylą prawda Astrid? - pytanie było pozbawione jakichkolwiek uczuć, prócz chłodu.
- Dlaczego wcześniej się tak nie zachowywał?
- Bo nie lubię przemocy. - warknął i zabrał księgę, otwierając ją na pierwszej stronie. - A tak na przyszłość Sączysmark. Gdyby nie Pyskacz leżałbyś wbitym sztyletem w serce. - powiedział jakby nigdy nic. Brunet pobladł jeszcze bardziej i zerwał się z miejsca. - I kto tu jest tchórzem. - mruknął pod nosem i odwrócił stronę książki. Wszyscy patrzyli, jak Jorgenson opuszcza twierdzę. Po chwili zrobili to bliźniacy i Śledzik. - Nie idziesz do nich?
- Nie, bo mam do ciebie pytania. - odpowiedziała dumna blondynka.
- To lepiej pogódź się z rozczarowaniem. - mruknął znudzony. - Mam dość ukrywania się. Radzę ci pilnować tego idioty, bo zginie z moich rąk.
- Dałbyś rade...
- Tak. - przerwał - Zabiję go, jak jeszcze raz spróbuję mnie bić. Możesz podziękować sobie. Nie mam do was żadnych ciepłych uczuć. Zabicie was jakoś mi nie przeszkadza. - blondynka patrzyła na Czkawkę ze strachem. - Dziękuj sobie i im, za to, że tak bardzo was znienawidziłem. - szatyn wstał i wyszedł z twierdzy. Skamieniała Astrid siedziała lekko pobladła, kiedy ujrzała zimne szmaragdowe tęczówki, w których nie było ani krzty ciepła. Nabrała obaw.
- A pierdziele tego dupka. - warknęła i wzięła swój topór. Nagle zauważyła sztylet szatyna na ławce. Wzięła go do ręki. Była zaskoczona, jak dobrze jest wyważony. Przejechała delikatnie po ostrzu. - Ał. - syknęła i spojrzała na ranny palec. - Ostry, ale dlaczego go tu zostawił? - zapytała w powietrze i spojrzała na zamknięte już wrota twierdzy. Pobiegła czym prędzej. Miała złe przeczucie. Zobaczyła szatyna, który nieśpiesznie podążał do domu. Nagle ujrzała Sączysmarka i bliźniaków. Cała trójka trzymała drewniane kije. Zachodziła go od tyłu. Astrid puściła się biegiem w ich stronę, ale nie zdążyła. Haddock oberwał kijem w plecy. Przewrócił się na brzuch. Brunet zdzielił go jeszcze dwa razy, zanim blondynka dobiegła i wyrwała mu kij. - Co ty robisz?! - wykrzyknęła. - Jesteś skończonym idiotą.
- Odsuń się, zabiję tego tchórza. - warknął i delikatnie odsunął ją od siebie. Przez to wydarzenie Czkawka zyskał okazję i uciekł. - Tchórz! - wykrzyknął za nim. Chłopak biegł ile sił w nogach. Mimo bólu rozrywającego mu plecy i bok nie szczędził sił i swojego ciała. Zwinnie przeskoczył płot przy jednym z chat i wbiegł do lasu. Biegł w stronę swojego azylu. Przez łzy nie widział wyraźnie. Parę razy się potknął. Przy którymś upadku skaleczył się w policzek. Miał zdarte kolana, dłonie i łokcie, ale zignorował to i biegł dalej. Kiedy ześlizgnął się w dół do kotliny, od razu ruszył do jeziorka. Usiadł przy nim i podciągnął kolana pod brodę. Łzy ciekły nieprzerwanie z oczu i znikały w brązowych spodniach. Wpatrywał się w spokojną wodę i ryby w niej pływające.
- Dlaczego mnie to zawsze musi spotykać? Nawet groźba nie pomogła. - powiedział i podciągnął nosem. Czkawka nie wiedział, ale zza skały spoglądała na niego para zielonych mądrych i zaskoczonych oczu. Smok nie spodziewał się, że ten człowiek tu przyjdzie. - Lepiej jakbym zginął wtedy z rąk Nocnej Furii. - Teraz smok był w kompletnym szoku. Ten człowiek chciał zginąć z jego łap? Smok zaczął do niego ostrożnie i bardzo cicho skradać, kiedy był jakieś dwa metry od niego, jak na złość nadepnął suchy patyk. Czkawka usłyszał trzask. Nastolatek obrócił się ostrożnie i z czerwonych policzków od płaczu odpłynęła krew. Patrzył na smoka przerażonymi szmaragdowymi oczami, próbował się cofnąć, ale dłoń zahaczyła o wodę. Smok ujrzał ranę na policzku chłopca. Zaczął do niego pomału podchodzić. Szatyn znieruchomiał i opuścił dłoń, za którą starła się ochronić. Strach opuścił oczy i zastąpił je obojętnością - Zabij mnie smoku. Ulżysz sobie i mi. - odezwał się szeptem zrezygnowany i spuścił wzrok na ziemię. Nocna Furia otworzyła jeszcze szerzej oczy i stanęła jak wyryta. Ten człowiek prosił go, o to, aby go zabił. Wyczuł też, że przestał się bać. Wyglądał, jakby pogodził się ze śmiercią. Furia podeszła do człowieka na wyciągnięcie dłoni. Chłopiec otworzył oczy. Zatkało go. Nocna Furia była kilka centymetrów od niego i nie wyrażała wrogości. Patrzyła na niego z ciekawością i współczuciem? Nagle Furia przekroczyła granice i polizała człowieka po policzku, po czym odsunęła się. - Co do... - nagle zastygł w bezruchu. Poczuł, jak rana na policzku przestaje go boleć. Ostrożnie dotknął mazi na niej. - Ty mnie nie zabijesz? - zapytał zszokowany nastolatek i złapał kontakt wzrokowy ze smokiem. Obaj poczuli dziwną iskrę, przechodzącą przez nich. Czkawka widział w zielonych oczach smoka odbicie samego siebie. Tak samo samotny i odtrącony. Tak samo czujący. Odruchowo wyciągnął dłoń w jego kierunku. Smok warknął ostrzegawczo. - Spokojnie nie mam zamiaru cię skrzywdzić. - powiedział i odwrócił głowę, zamykając oczy. Cienie padające do kotliny dodawały magii miejscu. Kolory stały się jakby o wiele żywsze i ostrzejsze. Ptaki zamilkły, tak jakby wiedziały, żeby teraz milczeć. Wiatr delikatnie poruszał liśćmi, tworząc przyjemny szelest dla uszu. Smok był zaskoczony, ale odważył się i dotknął wyciągniętej dłoni człowieka. Poczuł ciepło płynące z niej. Czkawka spiął się lekko, ale po chwili otworzył oczy i spojrzał na dłoń, spoczywającą na nosie Furii. Uśmiechnął się delikatnie, po czym nagle zakręciło mu się w głowie. - Ja... - nie dokończył, bo zemdlał u stóp najgroźniejszego smoka w historii wikingów.
<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>
Witam Smoczki
I jak drugie spotkanie Nocnej Furii? Mam nadzieję, że tego nie spieprzyłam, ale spróbuję jeszcze to poprawić z biegiem pisania innych rozdziałów. Może będzie lepiej...
Sorki za błędy
Do zobaczenia
HQmyLove
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top