25. Powrót Wikingów

- Szczerbatek! - wykrzyknął ze zgrozą i strachem. Smok zaczął wirować wokół własnej osi. - Musisz się odwrócić pod odpowiednim kątem... - w tej samej chwili oberwał z ogona w twarz. Czkawce pociekły łzy bólu. Nocna Furia zawyła i starała się posłuchać człowieka. Też silnie machała skrzydłami, by jakoś spionizować swoją sylwetkę. Czkawka w końcu złapał za siodło i usadził siebie w nim. Proteza zadziałała. - Dawaj! - odchylił się do tyłu, ciągnąć za kark smoka. Skrzydła złapały wiatr i lecieli już prosto w dół zbocza. Prędkość była ogromna, że aż wyciskała łzy z oczu i nie pozwalała zaczerpnąć oddechu. Szatyn uchylił oczy i zobaczył strzeliste skały. Szybko rzucił okiem na ściągawkę, którą miał w dłoni, po czym na skały. Decyzja była szybka. Wypuścił kartkę i z idealną synchronizacją zgrał się ze smokiem. Obaj czytali swoje ruchy, jakby byli jednym ciałem. Omijali skały, robili szybkie zwroty wiry, beczki. I nagle wylecieli z labiryntu skał. Czkawka wyrównał lot i pozwolił smokowi zwolnić. Obaj odetchnęli z ulgą. - Na Odyna! Udało się! - wykrzyknął z euforią w głosie, po czym po prostu zaczął krzyczeć z radości. Entuzjazm udzielił się Furii, która z szerokim uśmiechem wystrzeliła kulkę plazmy przed siebie. Fala uderzeniowa przeszyła ich, co Szczerbatkowi bardzo się podobało, że aż wywalił jęzor, ale to, co zobaczył później Czkawka, już zmazało uśmiech z jego ust. - No błagam... - powiedział, widząc przed sobą linię ognia, w którą po prostu wlecieli.

***

- Musiałeś? - zapytał z lekkim wyrzutem szatyn. Smok zabulgotał. - Dzięki. - sarknął i dotknął swoich delikatnie zwęglonych włosów, po czym zjechał na brwi i osmolone policzki. - Wredny gad. - mruknął. Szczerbatek w dalszym ciągu miał bardzo dobry humor. Straszliwiec, który widział z sosny cały krwiożercy spektakl, siedział na kolanach Czkawki i bacznie go obserwował. - Jedz, że w końcu, bo noc nas nastanie. – powiedział chłopak i sprawdził, czy jego pieczona przy ognisku ryba się upiekła. Szczerbatek mruknął coś pod nosem i zaczął jeść spory stosik surowych ryb. Czkawka odwrócił głowę w lewo, słysząc dziwny skrzek. Jego oczom ukazało się małe stadko Straszliwców Straszliwych, które wylądowały na skraju skały, przypominającej plaster miodu. Czkawka i Furia, wybrali to miejsce przypadkiem. Nieopodal znajdował się las i plaża, ale z tego miejsca mieli piękny widok na zachodzące słońce i morze. Dwa Straszliwce zaczęły walkę o jedną malutką rybkę. Szatyn uśmiechnął się pod nosem z tego widoku. Nagle ze stosu kolacyjnego jego smoczego przyjaciela „wstała" ryba, która „uciekała" od dużego smoka. Szczerbatek przekrzywił głowę w zdziwieniu i obserwował poczynania ryby. Zaskoczył go widok żółtego małego smoczka, który starał się ukraść rybę. Furia od razu zareagowała i pochwyciła jedzenie w zęby, ale mała jaszczurka nie poddawała się i starała się wyrwać kolację. Szczerbatek szarpnął lekko swoim pyskiem i wyrwał ją, połykając w całości. Zaśmiał się w swój sposób. Zaskoczony złodziej wypluł płetwy ogonowe i w gniewie zarył pazurami w skałę, pozostawiając w niej trzy ślady. Otworzył szeroko pyszczek, zaczerpując oddechu. Wtedy Szczerbek wyrzucił malutką plazmę prosto w rozwarty pyszczek. Czkawka zaśmiał się z widoku małego okrąglutkiego brzucha i dymu z nozdrzy. - Wewnątrz to już nie jesteś ognioodporny, co? - po czym rzucił mu swoją rybę - Wcinaj, mały. - powiedział z uśmiechem. Smok spojrzał na niego i szybko pochłonął zdobycz. Podszedł do niego i otarł się o jego udo, kładąc się obok niego. Czkawka go pogłaskał po grzbiecie, to samo zrobił z czerwonym smokiem, siedzącym mu na nogach. - I jak tu was zabijać? - westchnął i spojrzał na morze. Jego oczy otworzyły się gwałtownie. Cały się spiął. Wszystkie smoki, które go dotykały, wyczuły od niego zniepokojnie i strach. - Nie teraz! - smok zaniepokoił się i spojrzał w kierunku morza. Warknął zły. - Mordko szybko. - człowiek poderwał się na równe nogi. - Uciekajcie już! - krzyknął na leżące Straszliwce, które popatrzyły się na niego dziwnie. - Szczerbek... - w tej samej chwili Nocna Furia warknęła groźnie. Małe smoki od razu poderwały się do lotu i odleciały. Haddock wskoczył na siodło i obaj poderwali się szybko do góry. Straszliwiec usiadł na plecach i wbił lekko pazury w futro, by nie spaść. - Leć nisko. - polecił i obaj po kilku sekundach wlecieli do lasu. - Na bogów mam nadzieję, że nas nie widzieli. - powiedział, kiedy wylądowali w kotlinie. Szczerbatek otarł się o nogi i mruknął, dodając mu otuchy. - Dzięki Mordko. - pogłaskał po głowie. - Nie pozwolę, aby ci się coś stało. - zamknął oczy i przytulił się do niego. - Wiesz, że muszę wracać. Szczerbatek owinął go ogonem. - Też nie chcę, ale jeśli nie będę w porcie. Będzie to podejrzane. - Nocna Furia rozluźniła ogon. - Wrócę jak najszybciej. Obiecuję. - powiedział i zaczął zbierać swoje rzeczy, czyli sztylety i kijek. - Dobranoc Mordo. - pomachał mu i posłał uśmiech czerwonemu Straszliwcowi, siedzącemu już na skale. Po czym zaczął się wspinać na górę. Kiedy wydrapał się na górę, puścił się biegiem w stronę osady.

***

- Czkawka no nareszcie! - wykrzyknął Pyskacz, który zmierzał w stronę portu. - Stoik płynie.

- Wiem, zauważyłem statki. Byłem na plaży. - powiedział szybko i uśmiechnął się fałszywie.

- Świetnie. - po czym obaj ruszyli szybkim krokiem do portu. Szeroki uśmiech kowala zniknął z widokiem zniszczonych statków. Każdy był przypalony, w kilku brakowało całego masztu. Obaj byli na krańcu portu, bo tłum wiwatował i witał przybyłych. Czkawka wychaczył kilka ważnych słów, które bardzo mu nie przypadły do gustu. Wszystkie były skierowane w jego stronę. Chłopak spojrzał na wodza i ujrzał na jego twarzy szok i niedowierzanie. Zacisnął pięści, kiedy usłyszał od niego jedno słowo: "Umarł?". Wikingowie od razu zaprzeczyli i z wielkimi uśmiechami ponownie zaczęli wychwalać Czkawkę. Wódz zaczął szukać syna. Ujrzał go, stojącego i przygarbionego lekko z boku. Po części chował się za Pyskaczem, który pomachał do niego młotem. - Stoik! - wrzasnął zadowolony. Rudobrody ruszył w ich stronę, a tłum grzecznie się rozchodził na boki, robiąc przejście.

- Pyskacz. - przywitał się z nim radośnie i uścisnęli sobie dłonie. - Czkawka?

- Cześć tato. - burknął cicho szatyn, nie podnosząc na niego spojrzenia. Stoik zmrużył oczy. Coś mu się nie podobało w posturze syna. Był bardziej pewny siebie?

- Słyszałem od ludu, że dobrze radzisz sobie ze smokami.

- Bardziej nie chcę zostać przez nie rozszarpany. - powiedział i wziął głęboki wdech, po czym uniósł szmaragdowe oczy na brązowe oczy ojca. Ważki nie spodziewał się, że jego syn spojrzy w jego oczy. Już wiedział, a raczej czuł, że Czkawka się zmienił. Nastała chwilowa cisza.

- No! Teraz trzeba uczcić to porządną wyżerką! - odezwał się Pyskacz. - Idziemy do twierdzy.

- Masz racje. - zgodził się z nim Stoik. Obaj zostawili nastolatka w spokoju, za co był wdzięczny nauczycielowi. Nastolatek umknął cicho i niepostrzeżenie do swojej chaty. Do lasu już nie mógł wrócić. Po prostu czekał. Usiadł w kuchni i wypatrzył się w rozpalony przez siebie ogień w kominku. Siedział tak i nasłuchiwał kroków. W końcu je usłyszał. Ten ciężki miarowy chód.

- Czkawka! - wrzasnął wódz, wchodząc do chaty. Szatyn wyczuł miód.

- Tak tato? - odezwał się, czym zaskoczył Stoika, który nie spodziewał się go w tej izbie.

- Wytłumacz się. - powiedział i usiadł obok pierworodnego. Ten nawet nie drgnął.

- Z czego? - zapytał głupio. Stoik uderzył pięścią w stół. Szatyn i tu nie drgnął i wpatrywał się dalej w ogień.

- Jakim cudem pokonujesz smoki? - warknął przez zęby.

- Nie wiem. Jakoś tak wychodzi. - odpowiedział i wzruszył ramionami. Wódz zerwał się i złapał syna za poły. Chłopak nie opierał się.

- Gadaj, kto cię uczy?

- Pyskacz. - odpowiedział - Puść mnie, proszę. - poprosił i zacisnął pięść za plecami, hamując smocze „ja". Stoik owszem wypuścił go, ale rzucając nim na podłogę. Nastolatek przeturlał się i szybko wstał na równe nogi, unikając wiszącej na ścianie mieczy i toporów. - Dziękuję. - odpowiedział i otrzepał się z kurzu. - Powtarzam ci tato. To nauki Pyskacza wiele mi dały. - powiedział spokojnie, a jego głos nawet nie zadrżał. Stoik wpatrywał się w wyprostowaną postawę swojego syna. Był w szoku. Nigdy nie widział u niego takiego spokoju i refleksu. Słowa szatyna miały w sobie drugie dno, nie tylko chodziło o szkolenie na wikinga, lecz za całe życie, jakie miał dzięki niemu.

- Siadaj. - powiedział Stoik. Chłopak posłuchał i usiadł w tym samym miejscu. - Wygrałeś szkolenie. - zaczął - Jak chcesz zabić smoka?

- Jak najszybciej. - skłamał pewnie, bez zająknięcia.

- Boisz się?

- Tak. - tu powiedział prawdę. Bał się, że nie ocali swoich przyjaciół. - Kiedy mam to zrobić?

- Za dwa dni w południe. - odpowiedział mu. Nastała cisza.

- Wychodzę. - oznajmił w końcu szatyn.

- Nie...

- Wychodzę, bo muszę się przygotować i ochłonąć. - przerwał mu i dokończył zdanie. Po czym po prostu wstał i minął Stoika, który chwycił go za ramię. Chłopak syknął z bólu. Uścisk był mocny, ale nawet ten znak go nie poluźnił.

- Powiedziałem... - Czkawka wyszarpnął ramię, używając swojej nowej siły. Stoik zachwiał się i przytrzymał stołu.

- Wychodzę. - powiedział przez zęby i odwrócił się na pięcie. Na jego drodze stanęło krzesło, które ominął szybko, wyginając się mocno w prawo. Stoik został sam z szeroko otwartymi oczami. Nigdy by nie spodziewał się, że Czkawka tak po prostu wyjdzie, nie uderzając się w cokolwiek.

***

- Kurwa. - syknął pod nosem, kiedy drzwi się za nim zatrzasnęły. - O mały włos. - westchnął i ruszył w stronę areny. Słyszał, jak wikingowie się bawią. - No nie... - warknął i szybko czmychnął za chatę jakiegoś mieszkańca.

- Przed chwilą tu był. - powiedział Sączysmark. Czkawka uśmiechnął się i uciekał od Jorgensona i bliźniaków. Umiejętności, które zdobył, umożliwiły mu szybkie i spokojne dodarcie do niestrzeżonej areny. Wdrapał się szybko i zeskoczył tuż przed celą Koszmara.

- Witaj. - szepnął - Walczę z tobą za dwa dni. - powiedział od razu - Nie mogę zostać długo. Posłuchaj mnie, proszę. Na arenie będzie głośno. Nie wiem, jak zachowa się wódz, ale nie daj się sprowokować. - Koszmar syknął, zgadzając się i potracił go pyskiem o pierś. Nastolatek cofnął się. Był to silny ruch. - Dziś otworzę wszystkie cele i zmienię lekko mechanizm, tak aby dawał złudzenie, otwierania zamków. W dobrym momencie po prostu z niej wyskocz. - uśmiechnął się i pogłaskał smoka po szyi. Chłopak szybko zajął się mechanizmami i po kilku minutach cela została na dobre otwarta. - Skończyłem. Wracaj do środka i do zobaczenia. - pożegnał się - Pilnuj, byś nie zahaczył o nie ciałem. - przestrzegł. Ponocnik warknął i zwinął się w kłębek w środku. Czkawka zamknął wrota. Podobnie uczynił z resztą cel i smoków. Każdy bez oporów słuchał i wykonywał polecenia szatyna. Haddock odetchnął z ulgą. Odwrócił się w stronę wyjścia. Zamarł. - Kurwa... - syknął i schował się za drewniany płotek.

- Jakim cudem Czkawka tak się zmienił? - zapytał Stoik, który wszedł razem Pyskaczem do areny.

- Chłopak jest skryty, ale to dalej łamaga. - skłamał mu.

- Pyskacz, co powiedziałeś? - nie dowierzał mu. - Czkawka łamagą? - prychnął - W chacie zrobił pół pirueta i uniknął krzesła. Teraz to on nawet go nie musnął. - nastolatek wychylił trochę głowę za osłonę. Zacisnął usta. Wiedział, że jak pokaże, co umie, od razu będzie źle.

- To ty sam mi kazałeś ich uczyć. Może jednak chłopak coś potrafi. - wzruszył ramionami.

- Potrafi? - prychnął - Pewnie tylko się ukrywa za tarczą i modli do bogów, by tylko przeżyć. - Czkawka zacisnął pięści, ale pozostał w ukryciu.

- Stoik, chłopak ma wiele talentów. - bronił go.

- To łamaga, gdyby nie Walk... Gdyby nie ona wszystko byłoby w porządku. - westchnął - Co ja mam robić z nim? Jest słaby i nie umie nawet podnieść miecza. - warknął - Nie takiego syna chciałem. - te słowa zabolały szatyna, ale nie wstawał. Kucał twardo za osłoną i słuchał.

- Ale innego nie masz. - powiedział Pyskacz dobitnie. - Radzi sobie ze smokami. - słowa zostały zignorowane.

- Widziałeś go? - uniknął tematu, zmieniając go.

- A co?

- Wyszedł z chaty, jak z nim rozmawiałem.

- Nie. Pewnie szwęda się. - wzruszył ramionami. - Wracaj do chaty. Musisz odpocząć.

- Chyba masz rację Pyskacz. - po tych słowach wikingowie opuścili arenę. Czkawka wstał i odczekał kilka minut, po czym nie wytrzymał i kopnął osłonkę, za którą stał. Cios był potężny, że aż roztrzaskał ją w drzazgi.

Po tym zdarzeniu udał się do Szczerbatka przekazać mu plan, na jaki wpadł w drodze do niego.

<<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>>>>><<

Hejka,

Muszę chyba zmienić dni dodawania rozdziałów. Będę one w tym przedziale czasowym piątek-niedziela

Studia to jednak ciężki chlebek do zjedzenia, heh... Wybaczcie mi to, ale za to rozdziały będą troszkę dłuższe niż zwykle było

Z pokłonami żegna się HQmyLove

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top