17. Więź

Czkawka truchtał po lesie. Skoro i tak biegł w stronę areny, to wybrał drogę trudniejszą i dłuższą niż inne, którymi się przemieszczał. Dzięki wyostrzonym zmysłom sprawnie przeskakiwał zwalone pnie albo odbijał się od wystających skał. Za którąś próbą chwycenia podczas skoku gałęzi. W końcu mu się udało ją złapać jedną ręką. Dzięki niej rozbujał się i przeskoczył jeden z większych głazów w lesie. Sprawnie wylądował w kuckach, po czym wznowił bieg. Bez oporu korzystał z węchu i pochłaniał nowe zapachy, a dzięki lepszemu wzrokowi podziwiał piękne szczegóły lasu. Gryzonie pędzące między korzeniami, śpiewające patki w koronach, owady i inne leśne życia. Nim się spostrzegł, wybiegł na skały, w których zbudowano ich dotychczasowego miejsca ćwiczeń. Znalazł się przy arenie, ale od jej tyłu. Bezszelestnie podszedł do ściany i zaczął nasłuchiwać. Usłyszał głos Pyskacza wytykający błędy bliźniakom, nie obeszło się też bojowego krzyku Astrid. Szatyn nagle warknął gardło, kiedy usłyszał jęk bólu. Był to Gronkiel. Haddock raz-dwa wdrapał się po ścianie. Kiedy znalazł się na widowni, jego wzrok padł na kulejącego brązowego smoka. Bez oporu zeskoczył na plac w pół zgiętej posturze, na lekko ugiętych kolanach.

- O proszę, jednak się zjawiłeś. - powiedział, wywyższając się Smark. Czkawka go zignorował i uderzył z bara. Bruneta okręciło o sto osiemdziesiąt stopni. Bez strachu zaczął podchodzić do Astrid, gdzie na jej toporze wyczuł krew.

- Chyba trochę przesadziłaś. - warknął jej w twarz. Siłą woli powstrzymywał, by źrenice pozostały okrągłe. Blondynka prychnęła i nawet nie spojrzał w jego ciemne od gniewu szmaragdowe oczy.

- To tylko nic niewarty smok. - powiedziała, zlewając słowa szatyna. W Czkawce zagotowało się, ale nie pokazał tego po sobie. Co najlepsze stanął pomiędzy nią a smokiem. Nastolatek był zwrócony plecami go gada, który wyczuł od niego dziwną woń. Ni smoczą, ni człowieczą. Zmieszaną. Jego aura emanowała silnym gniewem skierowanym na młodą blondynkę. Smok był troszkę zaskoczony i nie dowierzał swoim oczom. Ten człowiek go bronił. Nie ważył się nawet drgnąć, tak samo, jak szatyn. Obaj stali nieruchomo.

- Odsuń się. - rozkazała mu - Mam zamiar go ukarać. - warknęła i chciała ominąć wściekłego Czkawkę, ale zagrodził jej drogę, wystawiając rękę.

- Nie pozwolę. - powiedział. Astrid stanęła zaskoczona. Nigdy nie słyszała takiej stanowczości i chłodu zarazem. Nawet u Stoika nie była taka potężna. Postura chłopaka mówiła tylko jedno: "Spróbuj, a zabiję." Gronkiel zmył się niezauważony i schował w celi. Szatyn odetchnął z ulgą, słysząc ruch smoka. -Widzę, że trening skończony. - warknął.

- Nie ty, o tym decydujesz. - syknęła.

- Pyskacz? - zwrócił się do Gbura, ignorując słowa blondynki.

- W sumie smoczysko się zmyło. - wzruszył ramionami i wskazał na celę. Wszyscy byli tak skupieni na kłótni tej dwójki, że nie zauważyli, jak smok skrył się - A nie pozwolę walczyć, kiedy on jest rany. Astrid ładny cios, ale on musi żyć. Musicie na czymś ćwiczyć. - pochwalił i wytknął jej błędy. - Na dziś koniec. Zmywać się stąd. - machnął na nich hakiem. Hoferson warknęła i odwróciła się na pięcie, odchodząc. Reszta również wyszła. - Czkawka...

- Wybacz za spóźnienie. Trening w lesie się przedłużył. - uśmiechnął się lekko w jego stronę.

- Rozumiem. - klepnął go w ramie. - Ładnie postąpiłeś, ale wiesz, że przyjdzie czas na...

- Wiem. - przerwał mu ponownie. - Nie ma sensu teraz ich mordować. - westchnął. - Nie dopuszczę do tego. - dodał w myślach. - Pyskacz ogarnę arenę. Chociaż tyle mogę zrobić. - wzruszył ramionami. - Mogę?

- Tylko zamknij cele. - machnął zdrową dłonią - Widzimy się w kuźni. - pożegnał się i wyszedł. Szatyn odczekał parę sekund i wsłuchał się w otoczenie. Kiedy upewnił się, że nikogo nie ma. Biegiem skierował się do rannego Gronkla.

- Hej. - odezwał się cicho - Możesz wyjść. Przysięgam. Nie skrzywdzę cię. - oznajmił spokojnie i pewnie. Gronkiel wychylił swój pysk. Poruszał nozdrzami. - Spokojnie. Mały. - uśmiechnął się do niego lekko. Smok już pewniej wyszedł z celi. Jego prawy bok delikatnie krwawił. - Przepraszam, gdybym zjawił się wcześniej. - powiedział ze skruchą i wyrzutami sumienia. Wyciągnął dłoń w jego stronę. Smok po kilku sekundach przytknął swój nos do dłoni. - Mogę spojrzeć? - zapytał, patrząc w oczy Gronklowi. Smok nawet nie drgnął, kiedy Czkawka dotknął okolic bardzo płytkiego nacięcia. - Rana jest drobna. Szybko przestanie ci dokuczać. - oszacował i podarł swój zielony sweter. Podszedł do kadzi z wodą i zamoczył materiał w niej. - Może troszkę szczypać. - powiadomił i położył jedną dłoń do szyi, a drugą do rany, której zaczął ścierać krew. - Przepraszam. Już za niedługo zwrócę wam wolność. - powiedział - I gotowe. - Rana była czysta i przestawała krwawić. - Teraz lepiej? - pogłaskał smoka po łuskach. Gad odpowiedział wdzięcznym pomrukiem. Na twarzy chłopak ukazał się szczery uśmiech. - Już nie długo i was uwolnię. Obiecuję. - powiedział - A teraz odpocznij. Wrócę nocą z rybami... Ale ty chyba ich nie jesz. - zaśmiał się nerwowo. - Coś wykombinuję. - mruknął. Gronkiel spojrzał na celę, a następnie na Czkawkę. Podszedł do niego bliżej i uderzył nosem w jego pierś. Chłopak zrozumiał to jako podziękowanie. - Nie ma za co. - potarmosił go za małymi uszkami. Gad odsunął się od niego i wszedł do celi. Nastolatek zamknął ją, po czym zaczął sprzątać arenę. Z porządkami uwinął się w kilka minut, po czym truchtem udał się do kuźni. Podczas biegu skupił się na sposobie dopracowania lotki oraz jak przemycić niezauważanie pożywienie do areny. Był tak skupiony, że podczas skrętu zza jakąś chatę oberwał kijem w brzuch, a następnie w głowę. Czkawka przewrócił się na ziemię nieprzytomny. Za nim całkowicie stracił przytomność, ujrzał tylko buty Sączysmarka.

***

Haddock ocknął się przywiany do drzewa. Klęczał, tak że miał odsłonięty brzuch, klatkę piersiową i głowę.

- Teraz zobaczymy, czy taki z ciebie chojrak. - powiedział z jadem w głosie i uderzył go w brzuch. Szatyn stęknął głucho z bólu. Byli tylko oni.

- Ciebie już do reszty pogięło. - warknął wściekle i zaczął się kręcić. Nagle pouczył luźniejszy węzeł, ale z tym również kolejny cios wymierzony w szczękę. Z nosa trysnęła krew. Sączysmark zaśmiał się zadowolony i kolejny raz uderzył, ale tym razem cios zadał piętą w brzuch. Czkawka poczuł złamane dolne żebro. Jęknął z bólu, ale dzięki temu jego prawa dłoń zaczęła się uwalniać.

- I co teraz mi zrobisz? - zaśmiał się i wymierzył cios. Głowa Czkawki odchyliła się w lewo. - Jesteś nic niewartym śmieciem. - Zaczął się szykować do kolejnego uderzenia w głowę. Wziął zamach i już pięść miała dosięgnąć celu, ale została zatrzymana przez uwolnioną dłoń Haddocka. Nastolatek zacisnął palce na nadgarstku. Użył do tego swojej nowej siły. Po kilku sekundach usłyszał chrupnięcie i głośny jęk bólu. Czkawka zaczął ciągnąć linę, którą brunet zawiązał go w pasie. Sznur zaczął pękać i po chwili nad klęczącym i wijącym się z bólu Glucie, stanął wyprostowany Czkawka.

- Słodkich snów skurwysynie. - warknął z jadem i zadał mu cios centralnie w prawą stronę szczeki. Po raz kolejny dało się usłyszeć chrupnięcie. Brunet padł nieprzytomny na trawę. Szatyn otarł krew z twarzy. Już miał odejść, ale przystanął. Zacisnął pięści. Z obrzydzeniem w oczach spojrzał na Sączysmarka. Czkawka wziął głęboki wdech i odwrócił się do niego. Podszedł i zarzucił go sobie na plecy. - Będę tego żałował. - westchnął i skierował się do chatki Gothi. - Cześć Gothi, to ja. Czkawka. - powiedział do drzwi. Dzięki wyczulonemu słuchowi usłyszał stukot laski o drewnianą podłogę. - Ten dupek mnie zaatakował. Złamałem mu szczękę i nadgarstek. - powiedział szybko i niezbyt delikatnie go zrzucił na kozetkę. Szamanka podeszła do rannego i kliknęła językiem. Szybko nabazgrała coś na pisku. - Owszem. Podpadł mi, bo uderzył mnie kijem w głowie, kiedy byłem w drodze do kuźni. Zaskoczył mnie. - wyjaśnił. Kolejne bazgroły. - Nic mi nie jest Gothi. Już byłem w gorszym stanie. - uśmiechnął się do niej. Starucha nabazgrała coś jeszcze. Czkawka pobladł. - Coś ci się uroiło. - powiedział szybko i z lekką paniką w głosie. Kobieta zdzieliła go kijem po głowie, a raczej próbowała, bo chłopak go złapał. - Gothi naprawdę... - nie dokończył, bo kobieta pociągnęła laskę, przyczyniając się do pochylenia chłopaka. Szybko zdarła sweter z lewego ramienia, przy okazji pociągnęła za sobą bandaż. Przed jej oczami ukazało się smocze znamię z Nocną Furią. Przerażony chłopak wyrwał się i zakrył czym prędzej ramie. - Gothi... - nie dokończył, bo starucha zaczął gryzmolić w piasku. Nastolatek spojrzał na nie. - Co...

<<<<<<<<<<>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>><<<<<<<<>>>

Tatara i polsat, hihi

Wredna menda ze mnie, co?

Jestem ciekawa, czy zgadniecie o, co chodzi.

Do zo w niedzielę

Wasza Wredota HQ

Ps. kopsnij dymek z błędem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top