14. Śmiertnik Zębacz
Czkawka zbudził się wcześnie rano. Wstał, poprzeciągał się troszkę. Z doskonałym humorem zszedł do kuchni i zrobił sobie szybkie i pożywne śniadanie, na które składała się pieczona ryba, dwie kromki chleba i szklanka mleka. Nagle do drzwi zaczął ktoś walić. Czkawka zmarszczył brwi.
- Kto tam? - zawołał.
- Młody otwieraj! - wrzasnął znajomy głos. Nastolatek pobladł i z prędkością godną smoka pobiegł na górę ubrać sweter.
- Wchodź Pyskacz! - krzyknął do niego z góry. Gbur wykonał to i wpadł do środka niczym burza. Szatyn właśnie zaczął schodzić na dół. - Cześć Pyskacz. - przywitał się z lekko skruszoną miną.
- Gdzieżeś wczoraj się szlajał!? - zapytał wściekły.
- Ja... Ten no... Trenowałem w lesie i jakoś nie chciało mi się po ciemku wracać. - odparł szybko.
- Tak? - powątpiewał w to. - To dlaczego w środku nocy nachodzisz Grubego w porcie?
- Jakoś tak na spacer mi się chciało. Zawędrowałem aż na plażę. - wzruszył ramionami.
- Czkawka... - wymówił to imię wydychać powietrze przez usta. - Następnym razem, jak masz zamiar nocować w lesie. To na Odyna powiedz to.
- No dobrze. Wybacz Pyskacz.
- A teraz jazda na arenę. - warknął i złapał chłopaka za ramię.
- Czekaj, jeszcze... - pobiegł na górę. - To. - pokazał kij. - Na wszelki wypadek. - odpowiedział na cisnące się na usta Pyskacza pytanie.
- Jak se tam chcesz. - szatyn uśmiechnął się i wyszedł na dwór. Za nim ruszył kuternoga. Obaj skierowali się w stronę areny. Pyskacz dziwnie spoglądał na Czkawkę. Był jakiś taki radosny, ale wzruszył ramionami. Szli w przyjemnej ciszy. Zielonooki miał uniesioną wysoko głowę i błysk w oczach. Był po prostu szczęśliwy. Dziś pokaże Szczerbatkowi swój projekt.
- O proszę, kto się zjawia. - odezwał się Sączysmark.
- A jakoś mam dziś ochotę się z ciebie ponabijać z nędznych prób poderwania Blondi. - oddał mu. Bliźniaki ryknęły śmiechem. Astrid lekko się zarumieniła. Jorgenson spurpurowiał na twarzy, zacisnął pięści i już miał ruszyć na szatyna, ale stanął w pół kroku. Ujrzał żądzę mordu płynącą z jego oczu. Wskutek tego brunet tylko prychnął i odsunął się trochę.
- Nazwij mnie tak jeszcze raz... - syknęła Astrid.
- Bo co? Zabijesz mnie tym toporkiem? - prychnął.
- Z przyjemnością. - Czkawka rozłożył dłonie.
- No czekam. - oznajmił, kiedy nie otrzymał odpowiedzi, ponownie prychnął i skierował się do wejścia. Pociągnął dźwignię i otworzył wrota, wchodząc przez nie do środka. - Znowu labirynt. - westchnął i ruszył w najbardziej oddaloną część kłębowiska drewnianych ścian.
- Tchórzysz, że uciekasz? - zakpił z niego brunet.
- Jak już mówiłem. Mam ochotę się z ciebie ponabijać. A ten kąt... - wskazał na lewy róg areny - Mi zagwarantuję lepszą obserwację. - po czym po prostu odszedł. Pyskacz podszedł do celi Zębacza i ją otworzył. Smok wystrzelił na wstępie kilkanaście kolców.
- A teraz patrz, jak walczy prawdziwy wiking. - powiedział Smark. Zapewne Czkawka jako zwykły człowiek, by tego nie usłyszał, ale teraz słyszał to doskonale.
- Ja już nie jestem wikingiem. - powiedział szeptem. - Już nie. - uśmiechnął się smutno, ale i również radośnie.
- Czkawka, masz zamiar tu tak siedzieć? - zapytał z góry Gbur.
- Właściwie... - wstał z ziemi - Mogę iść do ciebie?
- Nie przesadzaj młody. Nie wyjdziesz... - szatyn zwinnie odbił się od lekko wystającego kamienia ściany, zawieszając się na łańcuchu. Szybko się podciągnął i wdrapał na widownie. - Tu. - dokończył zszokowany kowal. - Gdzie...
- Las, wspinaczka, biegi. - wymienił - Nocna Furia. - ale to już dodał w myślach z dużą ilością szczęścia.
- Dużo ćwiczysz tam, hym?
- Tak troszkę. - odparł. - Tam mi nikt nie przeszkadza. Mam spokój Pyskacz. - powiedział i spojrzał na kowala. - Prócz lasu jest kuźnia, gdzie mogę zająć umysł. Co mnie odpręża. - uśmiechnął się. Pyskacz klepnął czeladnika po plecach. Nastolatka aż zgięło i przechylił się niebezpiecznie w stronę areny. Obaj zaśmiali się i nagle usłyszeli krzyk, strachu z mieszany z bólem.
- Na Odyna! - wykrzyknął Gbur. Czkawka powiódł wzrokiem za Gburem. Śledzik był bliski śmierci. Oberwał kolcem Śmiertnika w ramię. Smok pochylał się nad nim groźnie. Był gotów go zabić.
- Szlak by to. - mruknął Czkawka i dobył kijka z kabury na plecach. Szybko zeskoczył na dół, lądując w kuckach, po czym podbiegł do nich. Blondynek zemdlał na widok krwi. - Spokojnie smoku. - mruknął do niego bardzo cicho i łagodnie - Nie zrobię ci krzywdy. Oszczędź go. Proszę. - powiedział błagalnie, kijem chronił grubaska. Śmiertnik wyczul zapach innego smoka. Nocnej Furii. Zaklekotał i jakby rozumiejąc słowa człowieka, opuścił ogon i schował kolce - Uderz mnie, bo inaczej cię zabiją. - mruknął, ale smok nie zareagował. - Przepraszam. - powiedział i delikatnie, ale stanowczo uderzył smoka bezpieczną stroną kija. Śmiertnik machnął ogonem. Czkawka poleciał na skalną ścianę i w nią uderzył plecami. Niebieski gad zostawił Śledzika w spokoju i ruszył na niego. Szatyn stęknął trochę. - Bolało, ale mi się należało. - mruknął, ale odetchnął z ulgą. - Dzięki. - uśmiechnął się. Smok zaklekotał i uciekł. Wszyscy jak jeden rusz wyłonili się zza zakrętu. Pyskacz im towarzyszył.
- Czkawka! - wykrzyknął i podbiegł do niego. - Nic ci nie jest?
- Śmiertnik lekko mnie poturbował. - westchnął i udał, że kuleje. - Śledzik bardziej potrzebuję pomocy. - wskazał na nieprzytomnego. - Zajmę się smokiem. A wy go odprowadźcie.
- Ale... - zaczął Pyskacz.
- Idźcie. - warknął i podniósł kij z ziemi. Nikt się nie ruszył z miejsca. - Kurwa, ruszcie się. - syknął. Poskutkowało. Sączysmark, Mieczyk i Pyskacz próbowali unieść rannego, ale był za ciężki. Astrid musiała pomóc. Szpadka zajęła się trzymaniem rannej ręki, by ta się jeszcze bardziej nie uszkodziła. Wszyscy opuścili arenę, a Czkawka odetchnął z ulgą i usiadł na ziemi. W tej samej chwili zza rogu wyszedł Śmiertnik Zębacz. - Dziękuję, że go ocaliłeś. - uśmiechnął się i zamknął oczy. Smok przekręcił łeb i ostrożnie do niego podszedł. - Nie mam zamiaru cię atakować, nie widzę takiej potrzeby. Mam smoka jako przyjaciela. - odezwał się i wstał. Smok stanął jakiś trzy metry od niego. Czkawka spojrzał na niego. - Przepraszam, ale nie mogę cię wypuścić. Jeszcze. - uśmiechnął się w jego stronę z otuchą na twarzy. - Pozwolisz? - wskazał na wrota jego celi. - Przepraszam jeszcze raz. - I bez strachu zrobił krok w jego stronę, minął go. Podszedł do celi i ją otworzył. Śmiertnik ruszył w jego stronę, po czym pchnął pyskiem delikatnie w jego pierś. - Dziękuję. - uśmiechnął się zdziwiony i bardzo pomału skierował dłoń na pysk smoka, ten tylko na nią spojrzał i sam przyłożył nos do dłoni. Chłopak uśmiechnął się na ten gest, po czym Zębacz wszedł do celi. Haddock zamknął wrota celi. Spokój i radość, jaka była przed chwilą, zmieniała się we wściekłość. - Kurwa. - warknął przez zęby. - Zwykłe kłamstwo. - powiedział. Musiał się uspokoić. Nagle spostrzegł leżący kolec Śmiertnika. Szybko go podniósł i zranił się głęboko w policzek i ramię. Wiedział, że rany zaraz się zasklepią. Wolał nie ryzykować. Wybrudził szybko twarz, dłonie i ubranie kurzem oraz krwią. - Dobra powinno być w porządku. - westchnął trochę uspokojony. Podszedł do kija, po czym opuścił arenę. W tej samej chwili przybiegł kuternoga.
- Czkawka wszystko w porządku? - zapytał, kiedy spostrzegł brud i krew.
- Tak, trochę się poturbowałem, ale zapędziłem gada do celi. - przybrał maskę zmęczenia - Muszę odsapnąć. - uśmiechnął się słabo.
- Pomogę ci.
- Nie trzeba dam radę. - cofnął się szybko. - Do zobaczenia. - pomachał mu. Wolnym krokiem skierował się do kuźni.
- Przecież...
- Tam mam małą składzik z opatrunkami! - krzyknął i podniósł zdrową rękę w geście pożegnania. Kiedy zniknął z pola widzenia kowala, puścił się truchtem do chaty wodza. Raz dwa zgarnął protezę lotki oraz czyste ubrania, po czym wyszedł tylnymi drzwiami, wychodzącymi na las. Spokojnym krokiem udał się do swojego przyjaciela.
<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<
No to mamy pierwszą więź z innym smokiem. Chyba już wiecie, co będzie się działo w kolejnym rozdziale, hihi.
Jak się wkradł błąd, stuknij w klawiaturkę ;P
Do zo za nie długo
Wasza HQ
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top