26. Prawda
Czkawka przez całe dwa dni unikał ojca. Zaszył się w kuźni i zajął się szyciem ze skóry zafarbowanej na czarno kombinezonu. Przed dzień walki był też u Szczerbatka, zaniósł kilka koszy. Jeden z ubraniami i zapasowymi węgielkami oraz zeszytami. W drugim był prowiant: bukłaki z wodą, trochę suszonej baraniny, chleb i surowe ryby na drogę. W reszcie znajdowały się ryby. Szatyn pomógł wyjść smokowi z kotliny, by ten mógł w razie kłopotów pomóc w ucieczce.
***
- Czkawka?! - zawołał Pyskacz, kiedy wszedł do kuźni.
- Tutaj! - odpowiedział na wołanie, po czym wyszedł ubrany w nowy strój. Czarny kolor podkreślał szmaragdowe oczy i kasztanowe włosy. Był standardowo prosty. Koszulka z długim rękawem, wzmocnionym na ramionach, łokciach i nadgarstkach. Czkawka po prostu użył dodatkowej warstwy skóry. Podobnie uszyte zostały spodnie. Wzmocnienia znajdowały się na bokach ud i kolanach oraz nogawkach. Prócz tego uszył kaburę na sztylety, którą zamocował na prawym udzie, z boku. Kolejna znajdowała się przy pasie. Chłopak też zrobił kaptur oraz kaburę na plecach. Kombinezon dodawał również tajemniczości i pewnej dozy władzy - I jak? - spytał i obrócił się wokół własnej osi.
- No młody. Masz zręczne ręce. - pochwalił strój i jego wykonawcę. - Zbieraj się. - oznajmił. Czkawka westchnął i wziął oparty o ścianę kij, wkładając go na plecy. Sprawdził, czy na miejscu są sztylety, czyli przy pasie, udzie i w bucie.
- Ruszajmy. - powiedział i spojrzał smutnym wzrokiem na swojego nauczyciela. - Pyskacz, będzie mi ciebie brakowało.
- No, co ty młody. Nie zginiesz tam. - klepnął go pokrzepiająco w plecy. - Dasz radę Czkawka. - rękę z pleców przeniósł na kasztanową czuprynę.
- Dziękuję ci za wszystko, przyjacielu. - powiedział przez zaciśnięte gardło. Pyskacz patrzył na niego z troską w niebieskich oczach.
- No pędź, bo zaraz się tu rozkleisz. - pchnął go w stronę drzwi. Szatyn kiwnął głową i wyszedł. Odetchnął chłodnym porannym powietrzem i ruszył truchtem do areny. Już z kuźni słyszał gwar pochodzący z niej. Z każdym metrem hałas wrzał. Zaczął też rozpoznawać głos Stoika. Kiedy dobiegł, schował się w cieniach, przedostając się prawie niezauważalnie do środka areny. Czekał na Pyskacza, który doszedł do niego po kilku minutach. - Powodzenia i niech bogowie mają ciebie w opiece. - powiedział oficjalne słowa i załapał go za ramię.
- Dziękuję. - odpowiedział. Kowal wszedł na arenę. Uniósł hak, uciszając rozemocjonowanych wikingów. Wódz wstał z tronu.
- Ludu Berk! - zagrzmiał - Dziś Czkawka, mój syn zabije Koszmara Pomocnika. Udowodni, że jest godzien tronu Berk. - chłopak zacisnął szczęki i pięści.
- Teraz to jesteś dumny. - syknął pod nosem.
- Dziś przesądzi wola bogów. Niech rozpocznie się pojedynek! - Czkawka wszedł do środka, minął przygotowane do wyboru bronie. Nawet na nie spojrzał. Wzrok utkwił w celi Koszmara. Wikingowie wiwatowali. Pyskacz posłał mu uśmiech i wszedł na trybuny. Wrota się zamknęły za nim. Chłopak stał w centrum areny, naprzeciw celi Koszmara. Dobył kijek. Spojrzał na wodza. W jego oczach ujrzał to na, co od wielu lat czekał. Dumę i radość. Wiedział, że to są chwilowe uczucia. Kiwnął głową, że jest gotów. - Otworzyć celę! - ktoś pociągnął wajchę. Łańcuchy zabrzęczały, udowadniając, że niby się cela się otwiera. Czkawka stał spokojnie i czekał. Po kilku sekundach czerwony smok gwałtownie i z wielkim rykiem wyszedł z celi. Jego skóra zapłonęła. Wspiął się na sufit areny, po czym zionął ogniem w stronę wikingów, ci uniknęli splunięcia. Gad zatrzymał się centralnie nad szatynem. Spuścił głowę i spojrzał na niego. Po czym zeskoczył, stając naprzeciw niego. Czkawka uśmiechnął się bardzo lekko do niego. Nawet nie drgnął na popisy gada. Wszyscy czekali w napięciu na rozwój sytuacji.
- Ludu Berk! - wrzasnął po chwili. Tłum momentalnie zamilkł. Smok stał i po prostu czekał. Nie atakował. Wódz pochylił się w tronie, z niepokojem na twarzy. - Dziś żaden smok nie zginie. One nie są agresywne. To my je zmuszany do ataku. One się tylko...
- Co ty wyprawia...
- Zamilcz! - warknął groźnie, wręcz nie ludzko. Wódz zatrzymał się w miejscu. - Udowodnię, że one są nie groźnie. - W tym momencie schował kij i bez cienia strachu przeszedł granicę, dzielącą smoka i człowieka. Czkawka stanął parę centymetrów od pyska Koszmara. Smok ani drgnął. Wyciągnął dłoń i na oczach wszystkich dotknął jego pyska. Wikingowie, którzy krzyczeli, że umrze zamilkli. Nastała ciężka i nieprzyjemna cisza.
- Zabrać go stąd! - wrzasnął nagle Stoik i uderzył młotem w metalowe pręty, po czym zaczął zbiegać z trybun. Koszmar wzdrygnął się, ale pozostał na miejscu. Siłą mięśni otworzył wrota, które niebezpieczne zaskrzypiały. Ważki zatrzymał się gwałtownie. Otworzył szeroko oczy na widok Koszmara, który zakrył skrzydłem Czkawkę, warcząc groźnie na wodza. Wikingowie zaczęli zeskakiwać z trybun, otaczając smoka i nastolatka. Szatyn trzymał dłoń na szyi Ponocnika. Ten nawet na ten dotyk nie reagował złością i chęcią mordu, wręcz czuł spokój, kiedy Czkawka go dotykał.
- Nie radzę się do nas zbliżać! - krzyknął ostrzegawczo. Niektórzy przystanęli. Chłopak trzymał dłoń na pasie, blisko sztyletów w razie nagłego ataku na smoki.
- Zabić smoka! - wódz wydał rozkaz. Kilku mieszkańców ruszyło pomału do przodu z wyciągniętymi broniami.
- Teraz. - powiedział do Ponocnika. Ten zaryczał, ile sił miał w płucach. Minęło kilka sekund, a z reszty cel wyleciały pozostałe smoki. Wszystkie otoczyły Czkawkę, tworząc krąg obronny - One nic wam nie zrobią. - oznajmił. Wikingowie stanęli w kompletnym szoku. Nie tego się spodziewali. Żaden smok nie broni człowieka. A teraz stanęły w obronie jednego mizernego dzieciaka. - Wysłuchajcie mnie! - warknął - Smoki, to nie są krwiożercze bestie! To my je z nich uczyniliśmy!
- Brać go! - wrzasnął wódz po raz kolejny. Smoki zawarczały ostrzegawczo i zacisnęły lekko krąg. Śmiertnik uniósł kolczasty ogon, gotowy do strzału. Jedna z głów Zębiroga wypuszczała gaz, a druga strzelała iskrami. Straszliwiec usiadł na ramieniu nastolatka i rozwinął skrzydła. Koszmar zapłonął, a Gronkiel stał gotowy do splunięcia. Ów widok zatrzymał na krótką chwilę wikingów, którzy już po kilku sekundach zaatakowali z bojowymi okrzykami. Wtedy Czkawka zagwizdał i zaczął bronić przyjaciół. Szybko dobył sztyletu za pasem i rzucił nim w dłoń atakującego Zębacza wikinga, wytrącając mu topór z rąk. Mężczyzna zawył z bólu, kiedy ostrze drasnęło delikatną tkankę. Niebieska smoczyca przygwoździła kolcami ów napastnika do ściany, nie robiąc mu większej krzywdy. Koszmar odepchnął dwóch wikingów, którzy zaszli się od tyłu nastolatka. Delikatnie podpalił ich brody. Gronkiel maczugą posłał do celi dwóch napastników. Obaj osunęli się po ścianie, nieprzytomni. Zębiróg delikatnie zwęglił trzech brodaczy. Stoik stanął oko w oko z synem. Chłopak dobył kija i stanął w obronie Koszmara i Śmiertnika. Ważki ujrzał w postawie dziecka odwagę i zawziętość. Nie odpuści. Nagle wikingowie zastygli w przerażeniu. Czkawka uśmiechnął się lekko, co nie uszło uwadze wodza. Wszyscy usłyszeli świst, który towarzyszy tylko jednemu smokowi. Nocnej Furii. Czarny jak noc gad strzelił, trafiając w łańcuchy i w jedną z cel. Wybuch wzniósł tumany fioletowawego kurzu, który zakrył całą arenę. Wikingowie uciekali do ścian. Szczerbatek poruszył skrzydłami. Reszta smoków zrobiła to samo. Dym rozrzedził się, ukazując niecodzienny widok. Czkawka siedział na Nocnej Furii przodem do wodza Berk. W dłoni dzierżył trzy sztylety, a na ramieniu siedział mu Straszliwiec. Widok był przerażający, lecz również majestatyczny. Człowiek dosiadający Pomiot Burzy, jednego z najgroźniejszych smoków na archipelagu.
- A było mnie słuchać, tato. - powiedział. Szczerbatek warknął groźnie. - Mordko spokojnie. - pogłaskał go po szyi. - Widzicie! Smoki nie są groźne! Nawet Pomiot Burzy! Tato nie musimy ich zabijać...
- Brać... - zaczął Stoik, ale Furia miała inne zdanie i strzeliła bardzo malutkim pociskiem pod nogi wodza. Fala uderzeniowa lekko cofnęła wodza. Ten zasłonił się ręką.
- Pozwól mi dokończyć. - powiedział - Jak mówiłem, smoki to nie są bestie. Zabijanie ich jest...
- Zamilcz! - warknął Stoik - Zdradziłeś swój lud! Złamałeś tradycje! Nie masz prawa się odzywać! - wykrzykiwał przewinienia - Nawet nie jesteś moim synem... - te słowa zabolały szatyna, mimo że wiedział to od dawna.
- A kiedyś nim w ogóle byłem? - zapytał głosem przepełnionym niewyobrażalnym chłodem. - Mordko... - klepnął go po karku. - Lecimy. Nic nie zdziałamy. - Smoki usłyszały słowa człowieka i jeden po drugim zaczęły wylatywać przez otwór, który zrobiła Furia. Czkawka został ostatni. Spojrzał w oczy Stoika. Ten ujrzał ból w szmaragdowych oczach, tak podobnych do oczu jego zmarłej żony. - Żegnaj Stoiku Ważki, wodzu Berk. - powiedział i odleciał. Przed tym posłał smutny uśmiech Pyskaczowi, który wbiegł z opóźnieniem na arenę. Chłopak już nie hamował łez. - Ląduj. - powiedział cicho, kiedy znaleźli się nad kotliną. Reszta smoków już tam była. Poprowadził je, czekający na skraju lasu czerwony Straszliwiec. Chłopak zszedł z siodła i objął kark smoka. Potrzebował go. Szczerbatek mruknął i owinął go ogonem. Można było to nazwać smoczym uściskiem. Nastolatek załkał w łuski Nocnej Furii, po których spływały słone łzy. Reszta smoków również się martwiła. Śmietnik zaklekotał i podszedł do Czkawki. Tracił go w łopatkę. - Już, już... - otarł policzki z łez. - Dziękuję wam. Zaraz wyruszamy. - odsunął się od smoka i ruszył do jaskini. - Trzymajcie. Posilcie się i odpocznijcie chwilę. - powiedział do smoków. - Mordko to twoja porcja. - wysypał mu parę ryb. Furia szybko pochłonęła posiłek i położyła się na trawie. Chłopak spacerował wokół jeziora i rozmyślał. Szczerbatek obserwował go z niepokojem na pysku. W pewnym momencie, kiedy szatyn przechodził po raz kolejny koło niego, ten złapał jego rękę w bezzębną paszczę i przyciągnął do siebie, okrywając skrzydłem. Wydał przy tym pomruk, który człowiek zrozumiał jako „idź spać". Czkawka uśmiechnął się smutno, ale posłusznie zamknął oczy i mocniej przytulił się do ciepłych łusek na brzuchu. Nie minęło nawet dziesięć minut, a spał smacznie. Reszta smoków również drzemała w cieniu bądź w słońcu. W końcu były w pełni wolne. Mimo to pozostały przy Czkawce i Nocnej Furii. Wszystkie przysięgły, że będą bronić niezwykłe pół ludzkie dziecię.
<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<<>>>>>>>>>>><<<<<<<<<<<
Hejka^^
I jak? Może być? Czy raczej nudne?
Coś dopisać/zmienić? No problem Smoczki^^
Dziękuję za poprawę tych nieszczęsnych błędów...
Wprowadziłam poprawki
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top