Waleczne sny
Otwieram oczy i w gwiazdy patrzę.
Mienią się wszystkie, niczym diamenty.
Wszystkie przepiękne: młodsze i starsze,
ja się zatapiam w marzeń odmęty.
Wśród gwiazd wiruję, tak jak wiatraczek.
Patrzę, tam smok, a tam hipopotam.
Przede mną dwieście kaczek dziwaczek,
za mną zdobione ze złota wrota.
Otwieram bramę do świata marzeń:
małych, tych średnich i tych największych,
ale wśród wszystkich tych wyobrażeń
jest to, od niego nie ma piękniejszych -
stoję na szczycie, trud pokonałam,
przezwyciężyłam okropną wadę
i chociaż ledwie przy tym wytrwałam,
teraz na skróty już nie pojadę.
Wyciągam rękę, sięgam po cel swój,
lecz przelatuje mi on przez palce.
Łatwo nie będzie, czas stoczyć bój,
samemu trzeba wygrać w tej walce.
Marzenia spełnić nikt nie pomoże.
Od nas zależy, czy zdobędziemy
szczyt góry, czy przebędziemy morze,
czy też się pragnień swych wyrzekniemy.
Otwieram oczy i w gwiazdy patrzę,
mówię: „Dość tego, dosyć czekania!".
Niebo ciemnieje, jest jakby szarsze,
lecz ja mam zapał do malowania
i jeszcze światu nadam kolorów,
jeszcze osiągnę, czego tak chciałam
i znajdę się gdzieś tam, pośród wzorów,
bo oto właśnie ja słowo dałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top