Aspołeczne szatyny

ᵈˡᵃ ᵗᵃᵏⁱᵉᵍᵒ ʲᵉᵈⁿᵉᵍᵒ
...
ⁱᵈę ᵖłᵃᵏᵃć ᵈᵒ ᵏąᵗᵃ :⁽

Bliska płaczu dziewczyna, prędko wybiegła z butiku. Rozejrzała się wokół siebie. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Dokąd pójść. W głowie miała tylko ich słowa. Echo słów sprzed kilku minut. Poza tym totalna pustka.

Rzuciła się biegiem w stronę pasażu. Galeria handlowa była pełna ludzi. Mimo tego dziewczyna czuła się, jak gdyby na świecie była tylko ona, jej myśli i jej ból. Nikt nie podszedł do niej, nie zapytał "hej, wszytko w porządku ? dlaczego jesteś smutna ?". Ludzie mijali ją obojętnie lub zerkali na nią. Tylko dlatego, że zwracała swoją uwagę prędkością swojego przemieszczania się.

Gdy dotarła do obrotowych drzwi wyjściowych galerii, przepchnęła się przez tłum, lecz nikt nie zaprotestował. W końcu znalazła się poza budynkiem. Na świeżym powietrzu. Tu zawsze myśli się lepiej.

W jej szarawo błękitnych oczach zbierały się łzy. Wiedziała, że to wszytko jedna, wielka ściema. Wiedziała, że ludzie tak naprawdę mają ją głęboko gdzieś. Zawsze tak było. Całe szesnaście lat była ignorowana przez innych. Dlaczego ? Sama tego nie wiedziała. Przecież nie była wredna ani arogancka. Nigdy nie lubiła chwalić się przed innymi. Nie zależało jej na byciu gwiazdą, posiadaniu miliona znajomych. Marzyła tylko o tym, aby mieć osobę, która by jej ufała, pomagała, z przyjemnością spędzała z nią mnóstwo czasu i wspierała by ją, a ona odwdzięczała by się jej tym samym. Marzyła o prawdziwym przyjacielu. Tymczasem czuła się zupełnie samotna.

Zerwała się do biegu. Chciała uciec od tych wszystkich ludzi, dla których nie znaczyła zupełnie nic. Chciała jak najprędzej wsiąść do pierwszego, lepszego autobusu, wrócić do domu, zamknąć się w swoim pokoju, rzucić się na łóżko i porządnie wypłakać. Dlatego więc biegła nie zwracając nawet uwagi na otaczające ją obiekty. Przez zamglone oczy widziała tylko zarysy przedmiotów i ludzi, które wymijała. Zacisnęła mocniej dłonie na szelkach swojego plecaka.

Zbliżała się do przejścia dla pieszych. Znała je dobrze, bo często przechodziła przez nie wracając ze szkoły. Z tego też powodu, nie rozglądnęła się podchodząc do ronda. Rzuciła się przed siebie, wbiegając na jezdnię. Źrenice jej poszarzałych oczu zmniejszyły się, widząc nadjeżdżający pojazd, który był już zaledwie kawałek od nich.

Prostopadłą uliczką, spokojnym krokiem wędrował dość wysoki chłopak. Dłonie rozgrzewał w kieszeniach swoich eleganckich spodni, a na głowie miał czarną rybaczkę. Jego obojętny wyraz twarzy zmienił się natychmiastowo, gdy zauważył drobną postać nierozsądnie biegnącą w stronę drogi. Poczuł, że coś jest nie tak, sam sposób w jakim się przemieszczała, zdradzał wiele. Zaniepokojony od razu rzucił się do biegu, wyciągając dłonie z kieszeni. Już po kilku krokach czapka spadła mu z głowy, ale nie przejął się tym. Im bliżej przejścia była dziewczyna, tym chłopak bardziej przyśpieszał. Nie odwracał od niej wzroku, a przez moment miał wrażenie, że skądś ją kojarzy. Biegł na złamanie karku martwiąc się, że nie zdąży dogonić nieznajomej.

Dziewczyna stawiała już pierwszy krok na zebrę. Chłopak gnał na łeb na szyję. A samochody nic nie widziały. Dziewczyna coraz bardziej oddalała się od krawężnika. Chłopak już wyciągał rękę. Samochód zbliżał się nieubłaganie. Wszyscy byli już tak blisko...

Jedna blada dłoń pochwyciła drugą. Jej uścisk był mocny i zdecydowany, a przy tym pełen nadziei i determinacji. Niemuskularne ramię mocno pociągnęło delikatną rączkę. Przyciągnęło ją do siebie, a następnie oby dwa ramiona z troską objęły niedużą sylwetkę.

Oddech dziewczyny był płytki i niespokojny. Wtulona w bohaterską postać, z zamkniętymi oczami starała się uspokoić myśli. Po chwili zdając sobie sprawę, że trzymana jest przez nieznajomą osobę, zaczęła powoli podnosić wzrok. Na początku zobaczyła przed sobą czarną tkaninę, która gdy uniosła odrobinę wyżej spojrzenie, okazała się być swetrem z golfem. Następnie ujrzała alabastrową szyję, taki sam podbródek, blado różowe wargi, niewielki, prosty nos.. i oczy. Znajome oczy.

Dziewczyna wzięła wdech, widząc jego znajomą twarz. Widząc tą bladą cerę. Widząc te cudne, przydługawe włosy. Widząc tą fryzurę, na której tak często się przyglądała z uwielbieniem. Widząc te piękne oczy, schowane za przekrzywionymi okularami o idealnie okrągłych, srebrnych oprawkach. Widząc jego wzrok.

- Simon ? - spytała niepewnie lekko roztrzęsionym głosem.

- Wszy.. wszytko okej ? - zapytał zmartwiony. - Nic ci się nie stało ?

- Nie.. - odpowiedziała zwracając głowę w prawo. Po chwili zdała sobie, co tutaj zaszło. Chłopak, w którym się zakochała, uratował jej życie. Zginęła by, przez swoje rozkojarzenie, spowodowane bólem zadanym przez jej "przyjaciół". On uratował jej życie..

Rzuciła mu się na szyję, wtulając twarz w jego ramię. Zignorowała to, że był to chłopak, za którym szalała i gdy tylko go widziała, usuwała się w cień, byle tylko jej nie zobaczył. Teraz nie liczyło się to, co do niego czuła, lecz to co on zrobił i to, co stało by się, gdyby tego nie zrobił. Teraz chciała tylko przytulić się do niego, do swojego wybawcy.

Jego oddech przyspieszył. Już wiedział skąd kojarzył tą dziewczynę. Przypomniał ją sobie. Przypomniał sobie, jak czekała na autobus na tym samym przystanku co on. Przypomniał sobie jej spojrzenie, to którym go kiedyś obdarzyła, a on je zauważył. Zmieniające się z rozmarzonego na zmieszane.

To ona.

- Dziękuję - powiedziała cicho, powoli rozluźniając uścisk. On natomiast mocniej zacisnął wokół niej ramiona, przez co policzki dziewczyny przybrały różową barwę.

- Bardzo ci dziękuję - wyszeptała. - Dziękuję.

- Nie ma za co, to nic..

- Uratowałeś mi życie - przerwała mu odsuwając się trochę. Simon zorientował się, że nadal obejmuje ją ramionami, więc nieco zmieszany, niepewnie puścił ją. - Jest za co dziękować. Wiem, że nigdy nie odwdzięczę ci się w stu procentach, ale.. czy mogę coś dla ciebie zrobić ?

Dziewczyna zaczęła gładzić swoje przedramię, stresując się. Cierpliwie czekała na odpowiedź chłopaka, który po chwili zastanowienia odpowiedział jej.

- A może.. Co powiesz na wyjście na kawę lub herbatę ? Teraz - zapytał.

- Z chęcią pójdę, mogłabym nawet chodzić z tobą codziennie - dopiero po wypowiedzeniu tych słów, zrozumiała ich sens. - Eee, to znaczy.. emm.. bo mnie uratowałeś..

Na twarzy Simona pojawił się delikatny uśmiech.

- Spoko - powiedział patrząc jej w oczy spokojnym wzrokiem.

Po chwili ciszy, dziewczyna odezwała się.

- Nazywam się...

- Zoe. Zoe Parkinson - powiedział za nią chłopak.

Ta ze zdziwienia otworzyła szerzej oczy.

- Skąd znasz moje imię ?

- Mam swoje sposoby - zaśmiał się cicho, a ona odwzajemniła ten gest.

- Ty natomiast jesteś Simon Moore, czyż nie ? - spytała.

- Istotnie, a skąd ty znasz me nazwisko ?

- Mam swoje sposoby - rzekła, po czym ponownie się zaśmiali.

- Zapraszam Panią, Panno Parkinson, na filiżankę herbaty. Chyba, że Panienka preferuje kawę - powiedział chłopak, wskazując jej swoje lewe ramię prawą ręką.

- Osobiście gustuję w herbacie, Panie Moore - uśmiechnęła się Zoe, a Simon odwzajemnił gest. Właściwie uśmiechy nie znikały z ich twarzy. Gdy jedna osoba pogłębiała go, druga naśladując ją, robiła to samo.

Panna Parkinson przyjęła ramię Pana Moore'a. Razem ruszyli w kierunku przytulnej herbaciarni, którą rzecz jasna wybrał Simon. Bardzo uważnie i z największą ostrożnością przechodzili przez jezdnie.

Dotarłszy do celu, wybrali najodpowiedniejszy dla nich stolik, a był to mały, dwuosobowy mebel, stojący w rogu pomieszczenia, przy oknie. Jak na dżentelmena przystało, Pan Moore odsunął krzesło, aby jego towarzyszka mogła usiąść, po czym przysunął je trochę. Następnie sam zajął miejsce naprzeciwko koleżanki. Każdy z nich zdecydował się na swoje zamówienie, a po złożeniu go, rozpoczęli rozmowę.

- Czy chciałabyś mi opowiedzieć, co sprawiło ci taką przykrość ? - zapytał chłopak, składając ze sobą dłonie. Widząc nieco zaskoczone spojrzenie koleżanki, wytłumaczył - Domyśliłem się, że na pewno musiał być jakiś powód twojego biegu, bo nie wyglądałaś typowo.. Zauważyłem, że coś jest nie tak.

Dziewczyna westchnęła. Choć prawie w ogóle go nie znała, Simon zrobił dla niej tak wiele. Postanowiła powiedzieć mu wszytko. Poza tym miała potrzebę wyżalić się komuś, a nie miała już przyjaciół, chociaż one i tak nie były prawdziwe. Trudnością też byłoby dla Zoe opowiedzenie tego rodzinie. Moore był najwłaściwszą osobą.

Zaczęła mu wszystko opowiadać. Nie było to dla niej proste. W pewnym momencie emocje, które w sobie skumulowała, wylały się z niej poprzez słone łzy. Chłopak wyciągnął chusteczkę i podał ją dziewczynie. Po zakończeniu monologu, Zoe z uwagą słuchała słów Simona.

- Pij herbatkę, żeby ci nie wystygła - zwrócił jej uprzejmie uwagę. - W każdym razie nie warto poświęcać czas dla takich ludzi - mówił. - Myślę, że w takim przypadku nawet lepiej byłoby być samotnym.

- To znaczy teraz lepiej, żebym była samotna ? - spytała odrobinkę ironicznie Zoe.

- Wcale nie musisz być samotna - odpowiedział.

- Ale.. poza nimi nie miałam nikogo..

- Ale teraz już masz - rzekł Simon, delikatnie unosząc jej podbródek tak, aby dobrze go widziała. Posłał jej ciepły uśmiech, który natychmiast odwzajemniła.

W ten właśnie sposób dwójka ta zaprzyjaźniła się ze sobą. Tak właśnie zaczęła kiełkować przyjaźń drobnej szatynki i dość wysokiego szatyna.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top