***
Crowley uśmiechał się pod nosem i był tak skupiony na obiekcie, który obserwował od dłuższego czasu, że nie zwrócił uwagi na zbliżającą się osobę, dopóki nie zsunęła mu ona kaptura na oczy. Nie tracąc czasu na karcenie się w duchu, wyciągnął z pochwy saksę, skierował ją w pierś intruza i o mało nie krzyknął, gdy okazał się nim Berrigan.
- Prr, spokojnie - powiedział zwiadowca, odsuwając dłoń przyjaciela na bezpieczną odległość.
- Bądź ciszej - syknął Crowley i schował broń. Spojrzał z wyrzutem na Berrigana. - Co tu robisz? Nie mogłeś podejść jak człowiek?
- Szukałem cię, a Leander powiedział, że poszedłeś w tę stronę - swoją drogą, zostawiłeś zbyt widoczne ślady na swojej trasie - i, w przeciwieństwie do ciebie, szedłem w sposób, którego mistrz uczył mnie kilka lat. To odruchowe. Powinienem cię teraz skarcić za to, że dowódca Korpusu jest tak nieostrożny, ale chyba wolałbym wiedzieć, co cię tak zaciekawiło.
- Szczerzyłeś się jak wieśniak w gospodzie na widok ładnej barmanki - dodał Leander, który dotarł do pozostałych z przeciwnej strony niż Berrigan. - Nie próbuj nas oszukiwać Crowleyu, wszystko widziałem.
Zwiadowca westchnął i wskazał za siebie, nie mogąc powstrzymać zadziornego uśmiechu.
- Halt i Pauline. Spójrzcie sami, bo to złoty widok.
- Czekaj, czekaj - prychnął Berrigan. - Mówisz właśnie, że nasz ponurak Halt, ten Halt, który gardzi ludźmi, siedzi tam z jakąś damą i ten tego?
- Nie gadaj, tylko patrz - przerwał mu Leander, który zdążył już przyklęknąć, by spojrzeć w odpowiedni punkt. Po chwili wyszeptał tylko: - Łał.
***
- Jesteś pewna, że nikt nas tu nie widzi? - Halt rozejrzał się niespokojnie. Już sama obecność Pauline przyprawiała go o szybsze bicie serca, a gdy pomyślał, że ktoś mógłby ich zobaczyć i pomyśleć nie-wiadomo-co, zaczęła go dopadać panika.
- Uspokój się, Halt - zaśmiała się kurierka, chwytając go za jeden palec i pociągając za sobą. - Kto by pomyślał, że ktoś taki jak ty, wspaniały, odważny zwiadowca - dodała, naśladując słowa, które od kilku tygodni poprzedzały Halta w całym Araluenie - boi się być w lesie.
- Wiesz, że to nie to - odpowiedział, ledwo utrzymując kontakt z rzeczywistością, zbyt rozproszony przez dotyk.
- Czy mam ci przypomnieć, kto podsunął Crowleyowi pomysł, że podczas obrad Korpusu mogą przydać się kurierzy?
Halt uniósł wolną rękę.
- Dobrze, sam sobie nawarzyłem tego piwa.
Szli jeszcze przez jakiś czas, przedzierając się przez gęste zarośla, za którymi, według Pauline, powinna znajdować się ustronna polana. Halt nie chciał ryzykować spotkania z kurierką w przydzielonym jej apartamencie na Zamku Araluen, by nie narazić jej na plotki związane z, częstszymi niż zmuszały ją do tego obowiązki, spotkaniami ze zwiadowcami. „A zwłaszcza tym konkretnym", pomyślał z goryczą. Choć starał się jak mógł, momentami nadal można było usłyszeć w jego głosie hibernijski akcent, a wieść o ataku konnicy, który poprowadził podczas bitwy, poprzedzała go, gdziekolwiek się pojawiał. W efekcie wzbudzał zbyt duże zainteresowanie wśród możnych, co nie zawsze wpływa korzystnie na wizerunek. Nie chciał, by w jakikolwiek sposób zaszkodziło to Pauline.
- Jesteśmy - powiedziała nagle, zatrzymując się.
Halt, nadal pozostający w zamyśleniu, nie zdążył w porę się zatrzymać. Wpadł na swoją towarzyszkę, przewrócił ją, a w zaskoczeniu sam legł na plecy. Gdy tylko się otrząsnął, natychmiast poderwał się na równe nogi i, powtarzając „Przepraszam" przez dobre kilkanaście sekund, pomógł Pauline wstać. Gdy kobieta przez dłuższą chwilę się nie odzywała, zaczął już wpadać w panikę, a w jego głowie zakiełkowało: „Uciekać czy uciekać?". Ku jego zdziwieniu, kurierka się zaśmiała, a słysząc ten dźwięk, który w głowie Halta przypominał szum strumyka, odetchnął z ulgą. Zdjął płaszcz i położył go na trawie. Normalnie usiadłby na ziemi bez większego zastanowienia, ale już zawczasu pomyślał, że w przypadku białej sukni nie jest to możliwe. Wyciągnął przed siebie rękę, wskazując na prowizoryczne siedzenie i zaczekał, aż Pauline usiądzie. Po tym sam usadowił się naprzeciwko niej.
Początkowo wyciągnął nogi przed siebie, ale już po chwili nie mógł wytrzymać w tej pozycji. Spojrzał ukradkiem na elegancko podkurczone, zgięte w kolanach nogi towarzyszki i spróbował ułożyć swoje tak samo. Nie okazało się to jednak takie proste, więc musiał zadowolić się siadem skrzyżnym. Przy siedzącej prosto kurierce poczuł się jednak jak ostatni prostak.
Pauline spoglądała z rozbawieniem na starania Halta. W tym samym czasie, trochę bezwiednie, zrywała rosnące tuż przy krawędzi płaszcza stokrotki. Palce same związywały ogonki kwiatów i powoli tworzyły delikatny wianek.
Jakiś czas siedzieli w milczeniu. Halt z uporem maniaka skubał luźną nitkę przy swoich spodniach, a w dłoniach Pauline powstawała coraz dłuższa i pełniejsza biało-różowa wstęga.
W końcu zwiadowca się odezwał:
- Ładnie ci to wychodzi.
Kurierka uśmiechnęła się w odpowiedzi i związała ze sobą dwie końcówki wianka. Delikatnie ułożyła go sobie na włosach.
- Mówiłeś, że kiedyś opowiesz mi dokładnie, jak tu się znalazłeś. - Pauline przysunęła się kilka centymetrów bliżej Halta. - Co powiesz na teraz?
Początkowo książę Clonmelu mówił bardzo lakonicznie. Jednak w miarę upływu czasu, gdy widział, że historia rzeczywiście interesuje jego towarzyszkę, zaczął opowiadać bardziej szczegółowo. Mijały minuty, których przybywało coraz więcej, aż w końcu zrobiła się z nich godzina. Podczas opisu bardziej niespodziewanych, emocjonujących i niebezpiecznych wydarzeń Halt bezwiednie przysuwał się bliżej Pauline. Ona także nie pozostawała mu dłużna. Gdy zakończył swoją opowieść słowami „I właśnie tak spotkałem tego ryżego głupka, który teraz jest szychą Araluenu", siedzieli w odległości co najwyżej kilkunastu centymetrów od siebie.
Zwiadowca speszony spuścił oczy, przeklinając się w myślach za taką nierozwagę. Prawie w tym samym momencie poczuł jakieś dotknięcie na głowie. Uniósł wzrok, odruchowo dotykając włosów. Poczuł pod palcami delikatny dotyk płatków. Spojrzał pytająco na Pauline.
- Pomyślałam, że potrzebna jest ci korona - odpowiedziała cicho na niezadane pytanie.
Myśli Halta wirowały w szaleńczym tempie, gdy coś kazało mu odwrócić się w prawo.
- Słyszałaś to? - spytał, spoglądając na kurierkę.
W następnej chwili, gdy poczuł jedną jej dłoń na swojej, a drugą na policzku, przestało to jednak być ważne.
***
- Berrigan, wisisz mi to piwo! - szepnął nieco głośniej Leander, uśmiechając się triumfalnie do przyjaciela. - Czemu wy nie wierzycie w naszego Halta?
- Co? - spytał Crowley, przypadając do otworu między gałęziami.
- Nie wierzę - zaprotestował Berrigan. - Przesuń się, muszę to zobaczyć.
Zwiadowcy przypadli do krzewu.
- Uważajcie, bo... - zdążył powiedzieć Leander, gdy przerwał mu chrzęst łamanego drewna.
Dwaj mężczyźni wypadli na polankę, zaplątując się w swoje płaszcze. Crowley jęknął boleśnie i w pierwszej chwili chciał wytłumaczyć przyjacielowi, co myśli o przeszkadzaniu w podglądaniu, gdy usłyszał coś wielce niepokojącego.
Gdy tylko coś z tyłu podświadomości Halta poinformowało go o zagrożeniu, instynktownie - choć z pewnym trudem - odskoczył on od Pauline. Odruchowo wyciągnął z pochwy saksę, będąc gotowym, by odeprzeć ewentualny atak. Nie minęło kilka sekund, gdy zlokalizował pewną ruszającą się i jęczącą ludzką masę. Nie czekając, aż intruzi sami się zorientują, że ich zauważył, krzyknął:
- Chyba wasi mistrzowie zawiedli, ucząc was umiejętności cichego poruszania się.
Oczy zwiadowców zwróciły się na niego, a Halt natychmiast zaczął biec w ich stronę.
- Uciekamy? - spytał Berrigan.
- Jeszcze się zastanawiasz? - odpowiedział pytaniem Leander, pomagając przyjaciołom wstać.
- W którą stronę?
- Każdy w inną - zadecydował Crowley.
Mężczyźni rozpierzchli się w trzech różnych kierunkach. Halt początkowo próbował gonić Leandera, ale gdy on i Berrigan zniknęli mu z oczu, chowając się w jakimś gąszczu, zauważył kątem oka poruszający się pomarańczowy punkcik.
Crowley postanowił uciekać w kierunku, z którego Hibernijczyk wyruszył. Gdy mijał zdezorientowaną Pauline, zatrzymał się jednak, zsunął z głowy kaptur, ukłonił się lekko i puścił do niej oko. W następnej chwili, gdy tylko usłyszał krzyki Halta o tym, że „ryżym nie można ufać", puścił się pędem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top