50. Stare ale jare.
Podniosłam sie i przetarłam oczy w celu lepszego widoku. Nagle wszedł Leo i moja mama. Zdziwili sie ze żyje.
-Ty..Jak..Co?- powiedział.
-Jakoś tu jestem.- powiedziałam.
-Córeczko- wtuliła sie we mnie moja mama. Tak sie martwiłam. Czemu nie brałaś leków na serce?
-Czułam sie dobrze. Myślałam że jak sie czuje dobrze to juz jest dobrze.
-Musisz je brać całe życie. Nie ważne czy czujesz sie kiepsko czy wspaniale. Musisz.
-Dobrze.- puściłam ja.
Leo stał jak wryty.
-Emily... - wyjąkał.
-To wiecie co- mówiła cicho. Ja sobie pójdę zrobić herbatę.
I wyszła. Zostałam z osoba która kocham a rownocześnie ją nie nawidzę. Ugh.. Nie fajne.
-Myślałem ze juz nigdy nie zobaczę ciebie żywej. - zaczął.
-Lepiej by było.- powiedziałam oschle.
-Właśnie nie.
Przemieścił sie z początku sali na krzesełko obok łóżka.
-Tak cie przepraszam.- złapał mnie za rękę.
Tak cie cholernie przepraszam.
Wiesz ze cie kocham i wiesz ze to powiedziałem w złości. Nie chce żeby miedzy nami było tak jak jest.
To jak? Miedzy nami zgoda?
-Tak pewnie- powiedziałam.
- To chodz tu do mnie. - Chciał złączyć nasze usta.
-Nie powiedziałam ze jesteśmy razem. - nie moge tak. Ja dalej cierpię. Musze to dokładnie przemyśleć.
-To dobrze to, zrobie tak ze będziesz mnie kochać tak samo jak wcześniej i będziesz ze mną. To nie wiem, jakis film albo zagramy w cos?
-Narazie chce zostać sama.
-Ale...
-Nie ma żadnego ale. Chce zostać sama.
-ale, myślałem.
-To zle myślałeś. Wyjdź.
-Emi.
-WYJDŹ.!
Odpuścił i wyszedł. Ja tylko sie położyłam na drugi bok i próbowałam sie przespać.
Hej! 3 cześć maratonu!! Myśle ze zrobie 4 części bo więcej nie dam rady z tego względu ze jestem na urodzinach u wujka. Przepraszam ze mówiłam ze rozdział będzie o 16:00 ale jechałam tutaj 2 h no i jakoś to sie przeniosło do teraz. To co? Piszcie czy sie podoba. I gwiazdkujcie itd. Z gory dziekuje!/Emi:*
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top