XXIII. Dobre wieści


Odkąd była małą dziewczynką, wiedziała, że chce być mamą. Nie przerażała ją opieka nad maleństwem, wiele nauczyła się już przy młodszym rodzeństwie. Towarzyszyła mamie na każdym kroku, gdy urodziły się jej siostry, a później naśladowała ją, bawiąc się, że Mária i Katalin są jej dziećmi, nigdy odwrotnie. Najwięcej pomogła przy Tivadorze, bo była już świadomą dziesięciolatką.

Wciąż nie mogła uwierzyć, że pod jej sercem rozwija się nowe życie. Ale wiedziała, że z czasem przyzwyczai się do błogosławionego stanu. Na szczęście miała przy sobie męża, który bardzo ją kochał i wspierał. Wzruszał ją bardzo, gdy tak pięknie opowiadał o ich wspólnej przyszłości, a przecież to on wzruszał się częściej.

Alberto był pierwszym mężczyzną, w którym się zakochała. Długo nie była pewna uczucia, którym go obdarzyła, dlatego wolała trzymać go na dystans. Nikomu nie zdradziła, jak bardzo jej się podoba. A on w żaden sposób na nią nie naciskał, tylko cierpliwie czekał.

I w końcu, gdy wrócił po skończonych studiach, dostrzegła w nim dojrzałość, wyprzystojniał, choć już wcześniej był bardzo przystojny, szarmancki i czarujący. Zupełnie skradł jej serce, gdy zobaczyła go razem z Aurelią. Był wobec niej taki opiekuńczy, troskliwy i kochany, zupełnie inny niż wobec młodszego brata, któremu ciągle dokuczał, chociaż właściwie oboje lubili się popisywać. Już wtedy po powrocie Alberto, utwierdziła się w przekonaniu, że pragnie zostać jego żoną.

— „Dzieci to Boże błogosławieństwo, najpiękniejszy dar, którym zostaliście obdarowani..." — Edvige powtórzyła słowa Vilmosa, które mówił za każdym razem, gdy dzieliła się z nim dobrą nowiną. — Bardzo się cieszę waszym szczęściem — zwróciła się do Emese i Alberto, którzy w jednym momencie szeroko się uśmiechnęli.

— Żałuję, że muszę już jechać, ale mój dziadek chcę mnie już widzieć. Przekładam to od kilku dni, ale dłużej już nie jestem w stanie — wyjaśnił teściowej, bo z żoną już wcześniej to przedyskutował. — Mamo, powierzam ci mój największy skarb.

— Jesteś uroczy, Alberto — zaśmiała się Edvige. — Nie musisz się martwić, potrafię zaopiekować się swoją córką. — Uspokoiła go, gdy w jednej chwili uśmiech zszedł z jej twarzy, a w myślach pojawił się András i Katalin. 

Nie powinna się zgadzać, żeby wrócili po maskotkę. Przecież mogła siłą zabrać córkę do pociągu, może byłaby smutna, zła i obrażona, może nie odzywałaby się do niej przez całą podróż, albo i dłużej, ale miałaby wszystkie dzieci przy sobie. Nie potrafiła sobie wybaczyć, że tak szybko zgodziła się, żeby András pobiegł po maskotkę. Zanim się spostrzegła, Katalin również się wyrwała, nie zdążyła jej powstrzymać i to był błąd.

— Pozdrów ode mnie dziadka Leopoldo i przekaż mu, że niedługo przyjadę razem z tobą. — Emese zwróciła się do męża, który tylko przytaknął na jej prośbę i delikatnie musnął ją w policzek, uśmiechnął się do Edvige i zniknął za drzwiami.

— Jak się czujesz, córeczko? — zapytała, gdy usiadły na niewielkiej sofie w swojej sypialni.

— Dobrze, nie męczą mnie nudności, o których wspominała mi Stefania, tylko gdybym mogła, nie wychodziłabym z łóżka, ale tak bardzo chciałam się z tobą zobaczyć. — Przytuliła się do matki.

— Byłam w twoim wieku, gdy urodziłam Andrása. — Uśmiechnęła się do córki i ścisnęła jej dłoń. — Twój ojciec tak bardzo się ucieszył...

Edvige tak bardzo pragnęła dać mu syna, bez przerwy o tym myślała, wręcz obsesyjnie. Nie chciała zawieść Vilmosa, choć zapewniał, że płeć nie ma dla niego znaczenia. Nie słuchała go i sama sobie nałożyła presję. W końcu wiedziała, że tylko syn gwarantował przedłużenie rodu i przekazanie nazwiska.

Będąc pół roku po ślubie, wciąż nie spodziewała się dziecka. Tak bardzo się wtedy wystraszyła, że nie będzie mogła dać Vilmosowi ani syna, ani córki. Zaczęła myśleć, że to kara za ucieczkę z domu i poślubienie tego, który nie był jej przeznaczony. Czuła, że zawiodła. Kimże była kobieta niezdolna do urodzenia potomka? I choć bardzo kochała Vilmosa, próbowała się od niego oddalić. Martwiła się, że nigdy nie stworzą rodziny, ale uspokoił ją takimi słowami:

„Jesteś moją żoną, to moje serce ciebie wybrało i przy tobie zamierzam się zestarzeć. Kocham cię, Edvige, bez względu na to, czy będziemy mieli dzieci, czy nie. Pamiętaj, że jesteśmy w tym razem i razem możemy się pomodlić o potomstwo, jestem pewny, że Bóg nas wysłucha i sprawi, że zostajemy rodzicami..."

Posłuchała męża i znacznie zwolniła. Uspokoiła się i dała sobie czas, oddając swoje troski Bogu. Modlili się razem każdego wieczoru, aż w końcu stał się cud. I osiemnaście miesięcy po ślubie na świecie powitali syna, Andrása. 

— Mamo, ale jak sobie poradziłaś? Byłaś jedyną kobietą w rodzinie papy i urodziłaś syna. — powiedziała z podziwem, wiedząc, że nigdy nie będzie taka jak ona.

— Możesz nie pamiętać, ale pomogła mi Rachel. Po śmierci babki Nariny opiekę nad twoim papą i stryjem przejęła niania, którą oboje pieszczotliwie nazywali cioteczką. Zajmowała się nimi i domem przez siedem lat, a gdy przestali jej potrzebować, wyjechała do siebie na wieś — przypomniała i otoczyła Emese ramieniem. — Gdy spodziewałam się pierwszego dziecka, twój ojciec odnalazł cioteczkę, która zgodziła się nam pomóc i przeprowadziła się do nas. Opiekowała się Andrásem i tobą, kochała was jak własne wnuki. — Wzruszyła się na samą myśl o uśmiechniętej cioteczce, która nigdy na nic się nie skarżyła, a zwłaszcza w ich obecności. — Mieszkała z nami prawie sześć lat, a potem ciężko zachorowała, gdy znów spodziewałam się dziecka. — Przełknęła ślinę, choć tak naprawdę próbowała uspokoić drżący głos. — Przed śmiercią powiedziała nam, że urodzę drugą córkę i poprosiła nas, żebyśmy dali jej na imię Katalin.

Emese od razu przytuliła matkę, gdy zauważyła, że w jej oczach zebrały się łzy. Tak bardzo tęskniła za Andrásem i Katalin. Nie było dnia, żeby o nich nie myślała. Oddała odnalezienie obcym ludziom, którzy ich nie znaleźli. Przecież nigdy nikogo nie słuchała, dlatego pokochała Vilmosa i uciekła z nim do Budapesztu, dlaczego więc przez dziewięć lat nie potrafiła ich odzyskać?! Jak mogła ich tam zostawić? Powinna pojechać do Budapesztu jak najszybciej! Już wystarczająco długo czekała. 

Alberto pojawił się w rezydencji swojego dziadka, hrabiego Leopoldo Oliveto, w której mieszkał od pięćdziesięciu lat razem z małżonką hrabiną Apollonią Oliveto. Razem z Federico byli ich jedynymi wnukami, choć jego dziadkowie ze strony matki, hrabia Uberto Reginelli i hrabina Gianna Reginelli po śmiertelnym wypadku brata i bratowej dziadka, zaopiekowali się pięcioletnią wówczas bratanicą — Sofią, która od dziewiętnastu lat była żoną hrabiego Lorenzo Di Carlo. 

Kamerdyner zaprowadził Alberto pod drzwi gabinetu, już chciał go wpuścić do środka, gdy młody Oliveto powstrzymał go i pozwolił mu odejść. Zwilżył usta, wypuścił powietrze nosem i przybrał uprzejmy uśmiech. Wiedział, że ta rozmowa będzie dotyczyła wyłącznie interesów, do których zupełnie nie miał głowy. Dopiero po chwili nacisnął klamkę i zobaczył swojego dziadka siedzącego w fotelu przed stosem papierów. Miał tylko nadzieję, że trochę mu odpuści.

— Witaj, dziadku! — odezwał się pierwszy.

 — Alberto! — hrabia Leopoldo zerwał się z fotela, rozłożył szeroko ramiona i zbliżył się do wnuka, którego od razu uścisnął. — Słyszałem, że będziesz ojcem. Winszuję! — Poklepał go po plecach, po czym dodał: — Mam nadzieję, że będzie syn.

— Dziękuję, ale najważniejsze, żeby dziecko urodziło się zdrowe.

— Zawsze tak się mówi. — Pokręcił głową i machnął ręką. — Od pokoleń w naszej rodzinie rodzili się zdrowi i silni synowie, i teraz też tak będzie — zapewnił.

Hrabia Leopoldo przybliżył się do biurka i zamaszystym ruchem otworzył drzwiczki dolnej szafki, z której wyciągnął dwa kieliszki i butelkę czerwonego wina. W szybkim tempie wypełnił szkło, uśmiechnął się do wnuka i podał mu kieliszek.

— Za zdrowie mojego pierwszego prawnuka! — wzniósł toast.

— Za zdrowie! — powtórzył Alberto. 

Odwzajemnił uśmiech dziadka, stuknął się z nim kieliszkiem i jednocześnie napili się wina. Hrabia Leopoldo spojrzał na niego z dumą. Usiadł w fotelu i przybliżył się do biurka na tyle, ile pozwalał mu duży brzuch przed sobą. Dotknął siwej brody, wziął głęboki oddech i wypuścił ciężkie powietrze nosem.

— Już wiadomo, kiedy się urodzi? — zapytał, wpatrując się już w papiery.

— Lekarze mówią, że na przełomie wiosny i lata. — Dopiero teraz uświadomił sobie, że pierwszą rocznicę ślubu mogą świętować już we troje. Uśmiechnął się na tę myśl, ale szybko się otrząsnął, orientując się, że wciąż stał w gabinecie nestora rodu. — Jeśli dziadek chciał nam powinszować, mogłem zabrać ze sobą Emese, na pewno bardzo by się ucieszyła. — Zwrócił uwagę dziadkowi, który podniósł na niego oczy.

— Dobrze, nie będę przedłużać.— Wskazał mu fotel, ale Alberto nie zamierzał siadać. — Niedługo musisz jechać do Maroka, będziesz...

— Nigdzie się nie wybieram! — wszedł mu w słowo. — Nie zostawię Emese.

— Przecież nie będzie sama, zresztą po co, ty jesteś jej teraz potrzebny? Wciąż mieszkacie z rodzicami, twoja matka pomoże jej dużo bardziej niż ty, o to akurat nie powinieneś się martwić. 

— Wiem, jak dziadek postępował i mój ojciec, ale ja kocham swoją żonę i będę przy niej — podniósł ton. Coraz bardziej denerwowała go ta rozmowa. Jak dziadek mógł mu teraz proponować wyjazd?! Odgarnął poły marynarki i zaczął krążyć po gabinecie. — Przecież mogę nadzorować pracę tutaj na miejscu — ponownie zwrócił się do dziadka. — Do Casablanki niech jedzie ojciec albo Lorenzo.

Już miał zaproponować swojego młodszego brata, ale ugryzł się w język. Nie miał z nim kontaktu, odkąd wyjechał, ale przecież gdyby coś wiedział, na pewno by go poinformował. Miał tylko nadzieję, że dotarł do Budapesztu, a nie zabawił w innym mieście, co wcale nie było takie niemożliwe. Gdyby tylko mógł się z nim skontaktować.

— Wolałbym jednak, żebyś to ty pojechał i dopilnował tej inwestycji, skoro już byłeś...

— Dziadku, wysłałeś mnie zaraz po ślubie! — znów był zmuszony podnieść ton, bo miał wrażenie, że dziadek zupełnie nie bierze go na poważnie.

— Zanim się obejrzysz, już będziesz musiał wracać — próbował go przekonać.

— Czy dziadek rozumie, co mówię?! Nigdzie nie jadę!

— Dobrze, już dobrze. Nie będę nalegał, ale jak zmienisz zdanie...

— O to niech się dziadek nie martwi — zapewnił i trzasnął drzwiami.

 ☙

Rozmowa z matką wywoła w Emese skrajne emocje, z jednej strony bardzo ją uspokoiła i dodała otuchy, a jednocześnie poczuła ogromny ból, większy niż zazwyczaj. Tęsknota za rodzeństwem nie mogła się równać z tęsknotą matki. Była przy niej, choć nie powiedziała, że Federico pojechał do Budapesztu odnaleźć Andrása i Katalin. Razem z Alberto uznali, że lepiej będzie, jeśli tylko oni będą o tym wiedzieli. W końcu Federico zapewnił ich, że jak tylko czegoś się dowie, od razu się z nimi skontaktuje. Oboje ufali mu i wierzyli, że dotrzyma słowa.

Siedziała teraz w sypialni młodszej siostrzyczki, którą jeszcze nie tak dawno dzieliły razem. Rozejrzała się i westchnęła w duchu. Brakowało tylko Katalin, choć również były we trzy. Uznała, że od razu podzieli się dobrą nowiną, choć może gdyby wiedziała, jak zareagują, wstrzymałaby się przynajmniej do momentu, gdy będą osobno.

— Będziesz mamą, Emese! — powiedziała Mária.

Znów mocno przytuliła starszą siostrę. Uśmiechnęła się tak szeroko, że na jej oliwkowych policzkach pojawiły się dołeczki. A brązowe oczy zaświeciły blaskiem, choć może to było wzruszenie? Na pewno nie chciała się teraz do tego przyznawać, zwłaszcza w obecności Lucii.

Oderwała się od Emese, która tak pięknie pachniała. Ach, co to były za perfumy? Przymknęła oczy, próbując skupić się na zapachu. Miała wrażenie, że pachnie słodką pralinką. Może to nowy zapach, prezent od Alberto! Uśmiechnęła się, uniosła brwi i spojrzała na Emese, która nie potrafiła zrozumieć, co chce jej powiedzieć.

— Przecież prędzej czy później mogłybyśmy się tego spodziewać — odezwała się ich kuzynka, Lucia Di Carlo. Odeszła od okna, zatrzymała się przy łóżku, na którym siedziały siostry i odchrząknęła. — Mąż i żona...

— Nie musisz mi mówić, wiem, skąd się biorą dzieci!

Mária rzuciła poduszką w kuzynkę, choć Lucia zdążyła zrobić szybki unik i trafiła bezpośrednio w doniczkę z ledwo żyjącą rośliną. Rano postawiła ją na skraju biureczka, bo miała wrażenie, że na parapecie za bardzo się pali. A potem już o tym zapomniała. Skrzywiła twarz, wiedząc, że babka Costanza nie będzie zadowolona, że uśmierciła kolejną roślinę.  

— Ale się cieszę, że będę ciocią — powiedziała lekko piszącym głosem Lucia, która usiadła bliżej zamężnej kuzynki.

— Nie zapominaj, że to ja będą najbliższą ciocią, w końcu Emese to moja siostra. — Mária zmierzyła ją wzrokiem.

Emese westchnęła ciężko. Zupełnie zapomniała siostrzanych sprzeczek, a przecież jeszcze nie tak dawno tutaj mieszkała. A w Budapeszcie to przecież z Katalin najwięcej wszczynały awantury. Były wtedy tylko dziećmi, a teraz obie były już dorosłe. Tak bardzo za nią tęskniła. Przecież powinna tutaj być razem z Andrásem. Nie chciała więcej ich sobie wyobrażać, pragnęła ich ujrzeć i przytulić.

— Naprawdę będziecie się o to kłóciły? — Wstała z łóżka i szybko przetarła kąciki mokrych oczu, żeby po chwili spojrzeć na siostrę i kuzynkę.

Lucia przewróciła oczami i położyła się łóżku. Podłożyła ręce pod głowę, wzięła głęboki oddech i przymknęła zielone oczy.

— Marzę, żeby mieć męża i założyć własną rodzinę. 

Młodsza Kivaly roześmiała się i zupełnie nie zauważyła, gdy Lucia chwyciła za poduszkę i z impetem ją uderzyła. Momentalnie Mária dotknęła swoich ułożonych włosów, które na szczęście wciąż falami przylegały do głowy. Zmierzyła kuzynkę wzrokiem i już chciała się odezwać, gdy wyprzedziła ją Emese.

— Dopiero skończyłaś szesnaście lat, masz jeszcze czas, żeby poznać kogoś odpowiedniego. — Uśmiechnęła się, gdy uświadomiła sobie, że była w podobnym wieku, gdy zaczęła zwracać większą uwagę na Alberto.

— Trzeba myśleć przyszłościowo — odpowiedziała.

— Jesteś ode mnie młodsza o trzy miesiące! — zwróciła jej uwagę Mária, jakby to był najistotniejszy argument, po którym nagle miałaby zmienić zdanie. Kogo chciała oszukać, przecież znała Lucię już dość dobrze, żeby wiedzieć, że nikt nie był w stanie jej przekonać, gdy na coś się uparła.

— To w czymś przeszkadza? Nie będę czekała tak jak ty, Mário — zaakcentowała jej imię i zwróciła się do zamężnej kuzynki. — Dziwię się, że tak długo czekaliście na ślub. W końcu wszyscy od dawna wiedzieli, że jesteście w sobie bardzo zakochani. A wiadomo było, że wokół mojego drogiego kuzyna kręciło się mnóstwo pięknych kobiet, choć on był wpatrzony tylko w ciebie.

 — Lucia! — upomniała ją Mária, która wbiła w nią wzrok.

— Przecież mówię prawdę!

— Ale spokojnie. — Emese zwróciła się do siostry i jednocześnie spojrzała na kuzynkę, która od razu się do niej uśmiechnęła. — Bardzo chętnie posłucham o podbojach mojego męża, może czymś mnie zaskoczysz.

— Emese! Ją trzeba uświadomić, że życie nie jest takie kolorowe, jak jej się wydaje! — znów wtrąciła się młodsza Kivaly. Podeszła do siostry z założonymi rękami na piersi i tylko kątem oka patrzyła na Lucię.

— Myślisz, że nie wiem? Masz mnie za głupią?!

— Tak! Bo zamiast skupić się na nauce, ty już myślisz o zamążpójściu! Nawet nie zdajesz sobie sprawy, że bycie mamą to ogromna odpowiedzialność! — krzyknęła jej prosto w twarz.

— A która rola w życiu nie jest odpowiedzialna?!

Emese poczuła się bardzo niepewnie, jakby to było skierowane do niej. W jednej chwili stała się zupełnie nieobecna, przestała słuchać przekrzykujących się dziewcząt, które nieświadomie zasiały w niej ziarno wątpliwości. Przecież miała zostać mamą małej, niewinnej istotki. A jeśli nie będzie umiała jej ochronić? Zaczęła się obawiać, że nigdy nie będzie tak silna, jak jej mama. Nie chciałaby przeżyć tego, co ona; śmierci męża, rozstania lub straty dziecka. Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu i jednocześnie pomyślała o Alberto. Tak bardzo go teraz potrzebowała. Ale musiała się uspokoić dla ich dziecka. Przymknęła oczy i próbowała wyrównać oddech, gdy jej dłonie zatrzymały się na brzuchu. Wiedziała, że jest zbyt wcześnie, ale tak bardzo chciała poczuć teraz ruchy dziecka w swoim łonie.

— Uspokójcie się! — krzyknęła na obie.

— Kobiety mają trudniej, muszą miesiącami nosić w sobie dziecko, a potem je urodzić i wychować, nie oszukujmy się, ale większość czasu to jednak matka spędza z dzieckiem... — Emese usłyszała rozdrażniony głos siostry i znów próbowała przywołać je do porządku.

— Przestańcie już!

— Masz zakrzywiony obraz, tobie się wydaje, że jak zostaniesz mamą, to będziesz tylko nosić i tulić. Twoja matka nigdy nie przeszła przez to, co nasza! Straciliśmy Andrása i Katalin, nawet nie wiemy, co się z nimi stało, pochowaliśmy Tivadora, a ojciec... — urwała, gdy poczuła ogromną gulę w gardle, a jej brązowe oczy wypełniły się łzami. — A ty, Lucio masz pełną rodzinę, ojca, matkę i brata. Powinnaś być bardziej wdzięczna. — Choć uparcie wstrzymywała się przed ich wypłynięciem, w końcu ciężkie strumienie przecięły jej policzki. Odwróciła się do siostry, która czule się do niej uśmiechnęła. Już chciała ją przytulić, gdy Mária ją powstrzymała. — Minęło już tyle lat, Emese, dlaczego wciąż nic nie wiemy? Dlaczego tutaj jesteśmy, powinnyśmy pojechać do Budapesztu. Musimy ich w końcu odnaleźć! — powiedziała po węgiersku.

Lucia głośno westchnęła i przewróciła oczami. Nie przejęła się słowami Márii, chociaż obie wiedziały, jak bardzo współczuła im straty najbliższych. Nie chciała jednak dźwigać razem z nimi bólu, nie lubiła się nad sobą użalać, a nad losem innych, chyba nie byłaby zdolna. To prawda, miała rodziców i starszego brata, ale to wcale nie znaczyło, że są szczęśliwą rodziną. Prychnęła pod nosem. Dlaczego wszyscy wyśmiewali jej marzenie, przecież kiedyś to było priorytetem, żeby młode panny wyszły dobrze za mąż. I tak wiedziała, że następny ślub w rodzinie będzie już jej. 

Przyglądała się kuzynkom, które rozmawiały już w ojczystym języku, choć nic nie rozumiała, domyśliła się, że zaczęły się kłócić. Automatycznie przerzucały się na węgierski, zwłaszcza gdy nie chciały, żeby ktoś podsłuchiwał ich rozmowy. Lucia pokręciła głową. Emese zawsze się wtrącała, gdy przekomarzała się z Márią. Ale już nie chciała wchodzić im w zdanie.

Uznała, że skoro nie zwracają na nią uwagi, po prostu sobie pójdzie. Podeszła do drzwi, chwyciła za klamkę i jeszcze raz spojrzała na kuzynki, ale były zajęte sobą. Westchnęła i otworzyła szerzej drzwi, gdy zobaczyła przed sobą kuzyna. Ich matki, Stefania Oliveto i Sofia Di Carlo były kuzynkami ze strony ojców.

— O czym mówią? — zapytał Oliveto, który usłyszał głos żony i jak mógł się domyślić również swojej szwagierki.

— Myślisz, że rozumiem węgierski? Schlebiasz mi, Alberto, ale naprawdę nie jestem aż tak zdolna.

— Nie musisz sobie umniejszać, sam rozumiem tylko pojedyncze słowa, których kiedyś nauczyła mnie Emese, ale nie wiem, czy umiałbym teraz powtórzyć. — Roześmiał się i wywołał uśmiech również w Lucii. 

— Przyznaj, że węgierski to dziwny język. Na całe szczęście, ciotka Edvige nauczyła je mówić po włosku, inaczej trudno byłoby się z nimi dogadać. — Odetchnęła z ulgą i spojrzała na kuzyna, przypomniawszy sobie, że zostanie ojciec. — Winszuję ci, kuzynie. — Dotknęła jego ramienia i uśmiechnęła się uprzejmie.

— Dziękuję. — Ucieszył się i objął ją ramieniem.

— Powiesz Márii, że jestem na dole? — Pokiwał głową i wszedł do środka.




Witajcie kochani w dwudziestym trzecim rozdziale! 

Tym razem krótszym, niż zwykle, ale równie ważnym, zwłaszcza że w końcu pojawiła się Mária, więc już w pełni poznaliście rodzeństwo Kivaly. Zapewniam, że Mária nie schodzi ze sceny, powoli się rozgości. I żeby nie było wątpliwości Lucia jest córką Lorenzo i Sofii Di Carlo. 

Koniecznie dajcie znać co myślicie o najmłodszej Kivaly i Lucii. 

I jak wam się podobało? Jakie macie odczucia, podejrzewacie, co się wydarzy? 

Tym razem podziękuję za motywację, ogromne wsparcie i pokłady cierpliwości, bo gdyby nie wy, ten rozdział nie ukazałby się tak szybko. Dziękuję! I mam nadzieję, że nie zawiodłam. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top