VII. Sprzeczne modlitwy

Budapeszt — miasto, które kiedyś było jej domem. W którym żyła z rodzicami i rodzeństwem w miłości i szczęściu. Miasto, które tak bardzo kochała, wyrządziło jej największą krzywdę — odebrało jej dom i rodzinę.

Teraz po dziewięciu latach znów tutaj była. Nie mogła w to uwierzyć. Odkąd pamiętała, marzyła o powrocie. Przez lata śniły się jej uliczki miasta i ukochany dom. Wiedziała, że tylko tutaj odnajdzie odpowiedź, gdzie są jej najbliżsi. Tylko tutaj mogła odnaleźć brata. Wciąż powtarzała sobie, że niedługo odmieni się ich los i znów będą razem. Tak bardzo tego pragnęła. Nic już nie mogło stanąć jej na przeszkodzie.

Jednak to już nie była metropolia, w której stawiała swoje pierwsze kroki. Miała wrażenie, że przyjechała do zupełnie innego Budapesztu. Nie rozpoznawała uliczek, budynków, nawet zapachu. Była zagubiona. Zatrzymała się na środku chodnika i zaczęła przyglądać się mieszkańcom. Głosy odbijały się echem. Śmiechy łączy się z krzykami. Warkot silników mieszał się ze stukotem kopyt i rżeniem koni. Nie mogła się odnaleźć. Czuła się taka samotna. Etyek nie był jej domem, odkąd pamiętała, pragnęła wrócić do Budapesztu, ale gdy wreszcie tutaj przyjechała, poczuła się obco. Jakby już tutaj nie pasowała. Gdzie był jej dom? 

Spojrzenie Jakoba nie opuszczało Katalin. Uśmiechnął się do niej czule, gdy znów przypominał sobie jej słowa: „Naprawdę nazywam się Katalin Kivaly". Przymknął oczy i dotknął swej szorstkiej brody. Próbował zrozumieć, dlaczego tak postąpiła. Czy coś jeszcze przed nim ukrywała?

„...ja i mój brat zostaliśmy w mieście. Podczas gdy moja mama, dwie siostry i młodszy brat wsiedli do pociągu i odjechali..." Dlaczego została z bratem w Budapeszcie, a reszta rodziny tak po prostu wyjechała? Zapomnieli o nich? Porzucili?

Nic nie rozumiał. Czuł się tym przytłoczony. A mimo to wciąż jej ufał. Nie uważał, że go oszukała, w końcu była dzieckiem. Miała prawo się bać. A teraz? Cieszył się, że zdecydowała się mu powiedzieć. Darzyła go sympatią. Czuł to! Inaczej poprosiłaby kogoś innego o pomoc. Ufała mu i zawierzyła swoją tajemnicę. To dawało mu nadzieję, że wkrótce staną się sobie naprawdę bliscy.

Od wybrukowanych dróg i wzniesionych wysokich kamienic buchało gorące powietrze niczym ogień. Ciężko było znaleźć, chociaż odrobinę cienia. Katalin zupełnie zapomniała życia w mieście. Zdążyła się odzwyczaić od ulicznego hałasu, który zaczął ją przytłaczać. Próbowała ożywić wspomnienia, ale nie potrafiła się oderwać od przytłaczające rzeczywistości. Znów powielały się zdeformowane głosy obcych ludzi, nie mogła usłyszeć własnych myśli. Ulicami nieustannie przejeżdżały rozpędzone samochody i wozy zaprzęgane końmi. Zesztywniała ze strachu. Miała wrażenie, że wszystko wokół niej wiruje. Silnie przymknęła powieki, na których zawiesiły się jaskrawe promienie słońca.

„Gdzieś tutaj musi być András!" Czuła to. Tylko kompletnie nie wiedziała, co powinna robić. Gdzie powinna go szukać?

 Twarz skierowała ku niebu, jakby chciała usłyszeć jakąkolwiek wskazówkę. Nagły powiew chłodniejszego wiatru potargał jej włosy. Powietrze zmieszało się, a ciemne chmury zawiesiły nad Budapesztem. Katalin poczuła na swojej twarzy krople drobnego deszczu i momentalnie otworzyła oczy. Niebo przybrało ciemną barwę, szykując się do rozbicia mas powietrza. Silny wiatr popychał jej chude ciało, jeszcze bardziej plącząc jej długie włosy. Ogarnął ją strach, ale nie chciała odpuszczać. Nie teraz! Podeszła do Jakoba, który był wyraźnie zdezorientowany.

— Muszę iść na komisariat... muszę zdążyć! — wyjaśniła, czując nadciągające napięcie w powietrzu.

— Co ty wygadujesz? Nigdzie nie pójdziesz, zaraz zacznie się burza! — ostrzegł i pospiesznie złapał ją za ramię, ale natychmiast się wywinęła.

Czuł, że to nie był dobry pomysł, żeby zabierać ją do miasta. Powinna zostać w domu. Na wsi. Po co szukać rodziny, która nie interesowała się nią przez dziewięć lat?

— Zdążę! — zapewniła nie tylko Jakoba, ale przede wszystkim siebie. Nie mogła teraz odpuścić.

 Odgarnęła włosy z twarzy i weszła w tłum znikających ludzi. Uparcie szła przed siebie, coraz bardziej zbliżając się do budynku, w którym mieścił się komisariat. Odzyska brata! Już za moment, będzie wiedzieć gdzie go szukać. Czy to mogło być takie proste? Poczuła, jak łzy napływają jej do oczu, gdy zaczęła wyobrażać sobie, jak może teraz wyglądać. Po dziewięciu latach rozłąki. Odetchnęła głęboko, czując, jak serce gwałtownie uderza o jej żebra. Gdy nagle rozbrzmiał potężny grzmot, który zatrzymał ją w miejscu. Niebo rozbłysło. I znów wyraźnie zamruczało, przygotowując się do kolejnego wyładowania. Chłodny wiatr wysuszył jej mokre policzki. Z ekscytacji zrodził się niepokój. Poczuła paraliżujący lęk, gdy ciężkie krople deszczu zaczęły ją atakować.

Pospiesznie podbiegła do najbliższej kamienicy i zaczęła szarpać za klamkę. Drzwi były zamknięte. A strugi deszczu uderzały w nią coraz mocniej. Znów rozległ się grzmot. Ulewa równo uderzała o bruk, gdy niespodziewanie w oddali rozbrzmiał dźwięk pioruna. Przerażona skuliła się, zatykając uszy. Trzęsła się. Tak bardzo się bała. Nie chciała znów tego przeżywać. Nie chciała przypominać sobie tamtego dnia. Jednak gdy tylko zacisnęła powieki, miała wrażenie, jakby znów miała dziewięć lat.

 — Naprawdę wykonałam swoje zadanie, posprzątałam. One kłamią! — podniosła ton i wskazała palcem na nieco od niej starsze dziewczynki, które wcześniej doniosły na nią dyrektorce.

— Skończyła się już moja cierpliwość! — Złapała Katalin za rękę i poprowadziła po schodach na górę. — Skoro tak bardzo upierasz się przy kłamstwach, to proszę bardzo, może w samotności odświeży ci się pamięć! — Chwyciła za stos przywiązanych do siebie kluczy, znalazła odpowiedni i otworzyła skrzypiące drzwi niewielkiego pomieszczenia na strychu. — Właź do środka! — zagroziła i popchnęła ją na tyle mocno, że upadła na kolana.

— Proszę mnie tu nie zostawiać! Nic nie zrobiłam! Naprawdę nic nie zrobiłam! — wrzasnęła roztrzęsionym głosem. Łzy nieustannie napływały jej do oczu, przecinając zaczerwienione policzki.

— Nie kłam! Posiedzisz sobie tutaj, to może dotrze do ciebie, że nie warto podważać mojego słowa! — Zamknęła drzwi, przekręciła klucz i zostawiła dziewczynkę w najzimniejszym pomieszczeniu sierocińca.

 Katalin od razu podbiegła do zamkniętych drzwi i zaczęła bić w nie pięściami. Nie chciała siedzieć na strychu, skoro była niewinna! Nic złego nie zrobiła. Była przerażona. Zrozumiała jednak, że nikt już jej dzisiaj nie uwolni. Przetarła otwartą dłonią twarz i przełknęła ślinę. Została zupełnie sama. Odwróciła się od drzwi i rozejrzała po niewielkim obskurnym poddaszu. Podeszła bliżej do okrągłego okna, z którego rozchodził się widok na bramę.

Wpatrywała się w zachmurzone niebo, gdy coraz mocniej wzmagał się wiatr, który przedostawał się przez szczeliny i ziębił pomieszczenie. Szarpane głogi, rozrzuciły kwiaty, które rozniosły się na wietrze. Huk trzaskającego nieba wywołał w niej ogromne przerażenie, prędko odsunęła się od okna i skuliła pod ścianą, zatykając uszy. Poczuła, jak kropla uderzyła ją w głowę. Spojrzała na sufit, z którego sączył się deszcz. Momentalnie odsunęła się, żeby uniknąć zbliżającego się upadku kolejnej. Dostrzegła w kącie niewielkie wiadro, szybko wstała i podstawiła pod szczelinę. Pierwszy raz była zupełnie sama. Bardzo się bała i nie wiedziała, co robić.

 Usiadła na materacu i zakryła się niewielkim dziurawym kocykiem. Słońce powoli zgasiło swój blask, mrok przemienił dzień w noc. Katalin zaczęła powtarzać słowa modlitwy, nieustannie błagając o zakończenie burzy. Przerażenie przemieniło się w zmęczenie. Położyła się i szybko zamknęła oczy. Wyobrażała sobie, że przenosi się do miejsca, w którym czeka już na nią ukochana rodzina. Z zaciśniętych kącików, zaczęły wydostawać się łzy, nie mogła dłużej znieść bólu i ciągłego ukrywania. Chciała być z najbliższymi.

— Nic ci nie jest? Schowajmy się w kościele! — Była tak bardzo wystraszona, że nie zauważyła, gdy obok pojawił się Jakob. Narzucił na nią swoją marynarkę i wyciągnął do niej dłoń. Spojrzał w jej ciemne oczy, w których umacniało się przerażenie. Wyraźnie słyszał jej nierówny oddech. Nie mógł dłużej czekać. Momentalnie pociągnął ją do siebie, gdy zrozumiał, że strach splótł jej język.

Błyskawice znów przecięły sklepienie, wydobywając przerażająco głośne dźwięki grzmotów. Zdążyli jednak wbiec do przedsionka kościoła. Jakob odgarnął z czoła kędzierzawe włosy, z których wilgotność spływała mu po twarzy. Przez szparę pomiędzy skrzydłami drzwi sakralnych, obserwował rozszalałą ulewę, która zamieniła się w rwące potoki. Katalin objęła się rękami, podniosła wzrok z posadzki i zaczęła przyglądać się oddalonemu ołtarzowi. Głośne grzmoty dotarły do środka. Poczuła, jakby przepłynął przez nią prąd. Zaczęła się powoli oddalać, żeby tylko zagłuszyć przerażające wyładowania burzy.

„Niech w końcu przestanie padać!" Błagała w myślach. Nie mogła się uspokoić. Mimo upływu lat wciąż przeżywała noc na strychu sierocińca, towarzyszyły jej te same emocje. Poczucie osamotnienia i wzmożonego strachu. 

W przestrzeni środkowej wyrosły rzędy ogromnych kolumn, przy których rozciągały się długie drewniane ławki, wyznaczając bezpośrednią drogę do ołtarza. Katalin zaczęła rozglądać się po ciemnym wnętrzu, w którym odbijały się cienie zapalonych świec. Słyszała bicie swojego serca. Bardzo się bała. Chciała, żeby burza w końcu minęła.

— Wszystko w porządku? — zapytał Jakob, widząc jej niepokój. — Nie martw się, tutaj nic ci nie grozi, jesteś bezpieczna — przekonywał. Uśmiechnął się do niej, gdy zauważył przerażenie w jej szklanych soczewkach.

— Chciałabym się pomodlić — odezwała się cicho. Już miała odejść, gdy złapał ją za ramię i zapytał:

 — Mogę ci towarzyszyć?

— Przepraszam, ale wolałabym sama — powiedziała ze łzami w oczach. Minęła przyjaciela i podeszła pod ołtarz. Zapaliła świeczkę i zawiesiła wzrok na krzyżu.

„Dlaczego pozwoliłeś na nasze rozdzielenie? Powinniśmy być razem!" Upadła przed Bogiem. Nie mogła zrozumieć, dlaczego wciąż nie mogli się odnaleźć? Tak bardzo czuła się samotna. Cicho łkała, delikatnie odciągając łzy z twarzy. Cierpiała. Nie mogła znieść ich rozdzielenia. Chciała odzyskać swoją rodzinę. Chciała znów być razem z nimi. Pragnęła przytulić się do swojej matki. Przypomnieć sobie jej bliskość. Tak bardzo za nią tęskniła. Uroniła kolejną łzę. Chciała odzyskać swoje jestestwo.

Wciąż wpatrywała się w krzyż, próbując wywrzeć na Nim presję. Ponad dziewięć lat nie widziała swoich najbliższych. Dziewięć lat! Zdążyła już dorosnąć. A oni wciąż nie mogli cieszyć się sobą. Byli rozdzieleni. Dlaczego Bóg na to pozwolił? Dlaczego tak długo musieli żyć z nieustającą tęsknotą za najbliższymi?

 Nie rozumiała, dlaczego musieli wyjechać z Budapesztu. Nie rozumiała, bo była tylko dzieckiem. Nieświadomym dzieckiem. Gdyby miała świadomość, gdyby wiedziała, że wracając się po misia, straci swoją rodzinę, nawet by o tym nie pomyślała. W końcu odciągnęła wzrok z krzyża i schowała twarz w dłoniach. Płakała. Tak bardzo pragnęła zobaczyć swoją rodzinę. Nie chciała już ukrywać swojej tęsknoty. Wiedziała, że to była jej wina. Gdyby się wtedy nie upierała, dziś byłaby razem z nimi.

Złościła się na siebie, choć minęło już tyle lat. Nie mogła sobie wybaczyć, że rozdzieliła się z matką, a później z bratem. Dlaczego wciąż nie mogli się odnaleźć? Przecież tak bardzo żałowała! Przetarła mokrą twarz. Uniosła wzrok i zaczęła przyglądać się detalicznemu sklepieniu. Wciąż było jej przykro, ale nie chciała już więcej płakać.

 Jakob siedział w pierwszej ławce i wpatrywał się w ołtarz. Wyobrażał sobie, jak razem trzymają swoich prawych dłoni, wypowiadając słowa przysięgi. Pragnął zostać jej mężem. Chciał się nią zaopiekować. Chciał mieć ją tylko dla siebie. Dlaczego miał pomagać odnaleźć jej rodzinę, która zupełnie ją porzuciła i wyjechała z kraju? Nie mógł tego zrozumieć. A co jeśli tylko ona żyła nadzieją, a rodzina w ogóle jej nie szuka? Nie chciałby patrzeć na jej łzy. A jednocześnie bał się prawdy. Bał się, że może ją stracić.

Od dnia, w którym wyznała mu swój sekret. Nie mógł przestać o tym myśleć. „Miała brata!" A co jeśli on nie zgodzi się na ich ślub? Co, jeśli nie zgodzi się, żeby to właśnie on został jej mężem? Zniszczyłby wszystko, o czym marzy! A przecież tak bardzo kocha Katalin. Brat w Budapeszcie i rodzina, która żyje gdzieś za granicą, wszystko komplikowali. Nie spodziewał się, że zdobycie serca ukochanej będzie dla niego takim wyzwaniem. Musiał jak najszybciej rozpalić jej serce. Chciał stać się jej rodziną, żeby nie potrzebowała ludzi, którzy porzucili ją w dzieciństwie.

„Dopóki płomień tej świecy nie zgaśnie, nie zgaśnie moje uczucie!" Zapewnił w duchu. Gdy w końcu odciągnął wzrok, zauważył wychodzącą z kościoła Katalin. Wykonał niechlujny znak krzyża i momentalnie za nią pobiegł.

Ciemne chmury oddaliły się, osłaniając przejrzystość błękitnego nieba. Znów rozjaśniło słońce. Powietrze po burzy pachniało świeżo i łagodne. Wiatr ucichł. A w głębinach ulic zastygły kałuże.

 — Dokąd idziesz? — zapytał, gdy wreszcie ją dogonił.

— Wiesz, po co tutaj przyjechałam? Muszę odnaleźć swojego brata! — wyjaśniła. Oddała mu marynarkę i przebiegła na drugą stronę ulicy, na której znajdował się komisariat.

Wiedziała, dlaczego przyjechała do Budapesztu, nie mogła dłużej zwlekać. Była tak blisko. Czuła, że niedługo znów będą wszyscy razem. Nadzieja całkowicie wypełniła jej serce. Nie chciała więcej dopuszczać do siebie negatywnych myśli. Chciała wierzyć, że znów będą razem. Musieli się odnaleźć! „Na pewno gdzieś tutaj mieszka mój brat!" Wiedziała, że András by jej nie zostawił. Musiał być w Budapeszcie. Szukał jej... bezskutecznie. Dlatego właśnie zamierzała odnaleźć go pierwsza!

Uśmiechnęła się, gdy zatrzymała się przed drzwiami komisariatu. Wzięła głęboki oddech i poczuła się znacznie pewniej. Była wręcz podekscytowana, dzielił ją krok od odzyskania Andrása. Chwyciła za klamkę i weszła do środka.

— Zaczekaj! — zawołał za nią, ale już go nie usłyszała.

Jakob zacisnął pięści i zaczął krążyć pod komisariatem. Denerwował się. Nie chciał stracić Katalin. W końcu stanął pod uchylonym oknem i próbował podsłuchać, o czym mówią. Nie mógł dopuścić do siebie myśli, że mogą nie być razem.

„Nie może odnaleźć brata! Nie odnajdzie go!" Powtarzał jak znaną modlitwę. Wręcz zaklinał. „Minęło już tyle lat, na pewno zapomniał o siostrze. Odpuścił!"

Przekonywał siebie. Przecież tak bardzo kochał Katalin. Nie wyobrażał sobie bez niej życia. Poczuł ukłucie w sercu i dotknął swojego torsu. Zacisnął szczękę i wypuścił powietrze nosem. Był zły!

„Nie mogę jej stracić!" Wyprostował się i ruszył do drzwi, które otworzyły się przed nim. Momentalnie ze środka wybiegli komisarze, a za nimi wyszła dziewczyna.

„Na pewno jadą do Andrása!" Zaczął przeklinać w duchu. I spojrzał na Katalin. Była smutna. A przecież gdyby właśnie się dowiedziała, gdzie jest jej brat, cieszyłaby się. Zapewne chciałaby do niego jechać. 

— Co się stało? Dokąd wszyscy tak pędzą? — zapytał, gdy podeszła bliżej.

— Wybuchł pożar — wyjaśniła i spojrzała mu w oczy. — Nawet nie chcieli mnie wysłuchać... — Ciężko westchnęła. Rozumiała nagłą sytuację, ale miała nadzieję, że chociaż jedna osoba będzie skłonna jej wysłuchać. Przecież chciała tylko odnaleźć swojego brata.

„Nie martw się, przecież masz mnie, razem poradzimy sobie ze wszystkim". Uśmiechnął się, czując ogromną ulgę. — Wszystko będzie dobrze! Bądź spokojna. I nie przejmuj się, dzisiejszy dzień od początku wodził nas za nosy — powiedział. Nie chciał patrzeć, jak pogrąża się w swoim smutku. — Zapraszam do kawiarni! — Wymyślił na poczekaniu. — Nie daj się prosić, zasłużyliśmy. Przyjechaliśmy do Budapesztu, byłaś na komisariacie, co prawda nie zdążyli cię wysłuchać, ale to wyjątkowa sytuacja. Powinniśmy świętować, w końcu niedługo spotkasz się z bratem — pocieszył ją. Powiedział to, co chciała usłyszeć. To ją uspokoiło, już się nie martwiła. W końcu miała przy sobie Jakoba. A on przecież chciał dla niej jak najlepiej.

 — Dziękuję ci, że przyjechałeś tutaj ze mną. Nawet nie wiesz, jakie to jest dla mnie ważne. — Uśmiechnęła się, czując ogromne wsparcie. Chociaż nie udało jej się odnaleźć brata, wiedziała, że to tylko kwestia czasu, gdy znów będą razem.

W końcu miała przyjaciela, na którym zawsze mogła polegać. Ufała mu. Nigdy jej nie zawiódł. Wspierał i pocieszał. Był przy niej w najtrudniejszych momentach, gdy najbardziej potrzebowała. Tak bardzo była mu wdzięczna.

— Wszystko, co ważne dla ciebie, jest ważne również dla mnie — powiedział, wpatrując się w jej ciemne oczy.

 ☙

Siedzieli razem przy stoliku, gdy kelnerka przyniosła im zamówione desery. Jakob wpatrywał się, jak dziewczyna zajada się słodkim ciastem. Uśmiechał się czule. Nie mogąc skupić się na swoim talerzyku. Tak bardzo mu na niej zależało. Była dla niego ważna. W końcu odciągnął od niej wzrok, gdy poczuł wypieki na swojej twarzy. Pokręcił głową i zaczął jeść swój deser, gdy nagle Katalin zerwała się z miejsca i podeszła do witryny modystki. Przyglądała się wystawie, wieczorowym sukniom i ozdobnym kapeluszom. Nie mogła oderwać wzroku. Pomyślała, że chciałaby mieć okazję wyglądać tak pięknie. Ubrać coś innego. Wyjątkowego. Dostrzegła swoje odbicie w szybie. Była tylko zwykłą dziewczyną z nieustannym marzeniem odnalezienia swoich najbliższych.

Jakob przyglądał się ukochanej dziewczynie, która wciąż stała przed witryną sklepu. Patrzył na nią z ogromną miłością. Pragnął, żeby zauważyła jego uczucia. By ich dusze i ciała już na zawsze zostały połączone. Westchnął, czując, jak wypełnia go nadzieja. 

Odciągnął wzrok, gdy usłyszał głos młodego sprzedawcy prasy, który wymachiwał zwiniętą gazetą w rulon, a na drugiej ręce utrzymywał jej stos. Jakob skinął do niego ręką, a młodzieniec momentalnie położył przed nim gazetę. Wręczył mu pieniądze i otworzył stronę, pilnując, żeby rogi wciąż były proste i nienaruszone. Zaczął wczytywać się w wiadomości w kraju i ogólne na świecie. A gdy obrócił stronę, dostrzegł czarnobiałą fotografię dziewczynki, którą od razu rozpoznał.

To była Katalin!

Wyglądała dokładnie tak samo, jak w dniu, gdy pierwszy raz pojawiła się w ich domu. Poczuł przeszywający dreszcz. Podniósł wzrok i spojrzał na dziewczynę, która wciąż wpatrywała się w witrynę z eleganckimi ubraniami.

„Katalin, odezwij się! Gdzie jesteś? Wciąż szuka cię twój brat, András".

Przeczytał tekst pod zdjęciem dziewczynki. Przyłożył dłoń do twarzy i zgarnął w płuca powietrze. Nie mógł skupić myśli. Westchnął tylko ciężko. „On jej szuka!"

Nie chciał stracić Katalin, a wszystko wskazywało na to, że coraz bardziej się od niego oddalała. Nie mógł na to pozwolić. Nie chciał jej stracić. Była jego sensem życia.

„Wciąż szuka cię twój brat, András". Ale ja cię nie oddam! Pomyślał i szybko złożył stronę, na której widniała jej fotografia i schował do wewnętrznej kieszeni marynarki. Zwinął gazetę i zostawił pieniądze na stole.

Rozzłościł się. Nie chciał jej stracić. Katalin zostanie jego żoną! Brat mógł jej szukać, ale to nie oznaczało, że ją znajdzie. Bał się, tak bardzo się bał. Gdyby miał pewność, że nie stanie na drodze do ich szczęścia, na pewno oddałby jej stronę gazety. Ale przeszywała go niepewność. Strach paraliżował. Podniósł się z miejsca, chciał już wracać do domu. Przyjazd do Budapesztu szarpnął jego emocjami. Wiedział, że będzie musiał walczyć. Nie podda się i nie odda swojej ukochanej.

Prędko szedł do Katalin, gdy z zakrętu wyrósł przed nim młody mężczyzna z burzą ciemnych włosów, który szedł w towarzystwie wysokiego blondyna. Uderzyli się ramionami. Minęli się i oddalili, nie widząc, kim są. 

— Uważaj, jak chodzisz! — wrzasnął do niego András, który odwrócił się za nim. Zawahał się, ale szybko zniknął. — W ogóle nie patrzą, jak chodzą i później wpadają na ludzi! — zwrócił się do przyjaciela. Pokręcił głową i poprawił kołnierz swojej marynarki. Zupełnie nieświadomy, że właśnie minął się z siostrą.

— Spokojnie, András — przekonywał. Znał go od lat i wiedział, jak bardzo drażnią go obcy ludzie. — Naprawdę nie wszyscy muszą cię słyszeć. Wystarczy, że ja się z tobą męczę — powiedział prześmiewczo, próbując rozluźnić atmosferę.

— Ach, tak! To dlatego chcesz wyjechać do Stanów? — Spojrzał na przyjaciela, który zaczął się śmiać. Wolał wybuchnąć śmiechem, niż wplątywać się w poważną rozmowę, na którą i tak nie miał ochoty.

Jakob zabrał Katalin z Budapesztu. A Noel i András wrócili do swojego mieszkania. Minęli się jak obcy. Bez świadomości, że właśnie mogli się spotkać i odzyskać. Czy po dziewięciu latach stali się dla siebie zupełnie niewidzialni? Jak odzyskają swoją tożsamość? Jak rozpoznają swoje twarze? Dlaczego wciąż tak trudno było im się spotkać?






Witajcie kochani w siódmym rozdziale! 

Dajcie znać co myślicie. I co uważacie o zachowaniu Jakoba? 

Dziękuję wam bardzo za komentarze i gwiazdki, to bardzo motywuje do pisania. 

Chciałabym się pochwalić, że "Więzy rodzinne" doczekały się swojej pierwszej recenzji, jeśli jesteście ciekawi, to serdecznie was zapraszam. 

"Recenzje spod Słońca i Księżyca" opracowane przez MadameDuSoleil 

Jeszcze raz serdecznie Ci dziękuję <3 


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top