XXI
– Pobudka~!
Wydała z siebie przeciągły jęk i naciągnęła na głowę kołdrę, która jednak szybko dość została jej odebrana szarpnięciem. Dziewczyna nie zamierzała się jednak poddawać. Choć w kołdrze nie miała już pociechy, zwinęła się w kłębek i przykryła głowę poduszką.
– No, już, bo całe życie prześpisz!
– I kto mi zabroni – prychnęła.
Dazai tylko wywrócił oczami. Nie musiała tego widzieć, żeby to jakimś magicznym sposobem poczuć. A może tylko jej się wydawało.
– Czyżbyś zapomniała o swoich planach na dzisiaj? – Mężczyzna westchnął dramatycznie. – No nic, wygląda na to, że ominie cię ta jedyna w swoim rodzaju, niepowtarzalna okazja, by...
– MINHO!
Przypominając sobie nagle o wszystkim, [F/n] zerwała się z miejsca i pobiegła do drzwi, po drodze trącając i prawie przewracając wyjątkowo skonfundowanego Dazaia, na co jednak nie zwróciła większej uwagi.
Jej poziom ekscytacji z zera absolutnego sięgnął wtedy nagle maksimum, w wyniku czego nieopatrznie stanęła na nogawce spodni od piżamy i z pokaźnym hukiem wylądowała na posadzce w przedpokoju.
Dazai z gracją przestąpił nad jej ciałem, idąc w kierunku drzwi wyjściowych.
– Masz dziesięć minut, potem jadę sam~
– Nie pojechałbyś – mruknęła, który to dźwięk zmieszał się z jękiem bólu. Pozbierała się jednak szybko, analizując to, co musiała zrobić rano przed wyjściem. Śniadanie mogło poczekać, ale chyba jechanie w piżamie nie byłoby zbyt na miejscu... Chociaż jeśli rzeczywiście nie będzie mieć więcej niż dziesięciu minut, to się poświęci. Priorytetem był, jak równie szybko postanowiła, kibelek.
– Zobaczymy~
Chyba jeszcze coś mówił, ale dziewczyna nie zwróciła na to większej uwagi, przerzucając się na najwyższe obroty, by tylko przypadkiem nie przekroczyć magicznego limitu dziesięciu minut. Bo, choć była przekonana, że Dazai nie odjechałby bez niej, to mimo wszystko nie mogła się doczekać spotkania.
✄
Znajomy głos rozległ się jeszcze zanim dostrzegła znajomą sylwetkę. Dochodził zza jednych z uchylonych drzwi wzdłuż korytarza; po wejściu w głąb komisariatu wszystko wydawało się mniej surowe, mniej nieprzyjazne, ale i tak nie miało w sobie nic z tego, co [F/n] pamiętała z komisariatu w jej rodzinnym mieście. Tutejszy komisariat był większy i pełen obcych twarzy.
A jednak to właśnie tutaj znalazła swojego przyjaciela, co sprawiło, że miejsce od razu zaczęło jej się kojarzyć dobrze.
Minho siedział przy jakimś stole, rozmawiając z jednym z policjantów na temat - chyba - japońskiej literatury. Wyglądał na wręcz znudzonego, trochę niewyspanego, szczuplejszego niż go zapamiętała, z włosami dłuższymi niż z reguły, bo po raz pierwszy odkąd go poznała nie miał okazji przycinać ich regularnie. Dodawało mu to nieco uroku, nawet mimo worów pod oczami, które widziała tylko po części, bo siedział do niej bokiem.
– Minho! – zawołała, może trochę za głośno jak na tego typu miejsce. Chłopak urwał wpół słowa swoją wypowiedź, wbijając w nią wzrok szeroko otwartych oczu. Otwarł usta, ale był zbyt zszokowany, by cokolwiek powiedzieć.
Jednak dziewczyna nie wahała się nawet przez chwilę, podbiegając i owijając mu ręce wokół szyi; zbyt przyjaźnie niż wypadało, zbyt entuzjastycznie niż mogłoby się wydawać za stosowne. Nie za bardzo jednak obchodziły ją obyczaje, a kąciki ust chłopaka uniosły się w radosnym, choć trochę niezręcznym uśmiechu.
– No cześć – chłopak zaśmiał się cicho, czekając cierpliwie, aż ta się uspokoi; chwilę później odsunął jedno z wolnych krzeseł wokół stołu, gestykulując, żeby usiadła. – Jak tam? – spytał w najbardziej zwyczajny sposób, jak gdyby widzieli się w szkole po weekendzie.
– Co... Jak to jak ja tam, co z tobą? – [F/n] jęknęła przeciągle. – Boże, nawet nie wiesz, jak mi przykro! Ale żyjesz! Boże, ty żyjesz!
– No... tak, zdarza się.
Mimo, że się uśmiechał, nie wyglądał na nawet w połowie tak szczęśliwego jak ona. Czy powodem było zmęczenie – nie wiedziała. Czy był na nią zły? Nie wiedziała tego również. W tej chwili jej własne emocje przysłoniły jej trzeźwe myślenie, ale ciężko było ją za to winić.
Z całą pewnością mogła jedynie powiedzieć, że nic nie przyniosło jej dawno takiej ulgi, jak właśnie wiedza o tym, że Minho jest bezpieczny.
– Wracasz do Ozawy? – spytał chłopak i dziewczyna nagle zastygła. Jej uśmiech opadł, ustępując lekko poważnemu wyrazowi twarzy. Oparła łokieć na blacie stołu, zastanawiając się, jak ubrać odpowiedź w słowa.
– Nie zamierzam – odparła po chwili wahania.
– Jak to?
– Zapisałam się już do szkoły. A za niedługo skończę liceum. Chcę iść na Uniwersytet Tokijski, pamiętasz? Wygodnie będzie tu zostać i nawet, jeśli będę musiała się przeprowadzić, będzie to prostsze, a Yokohama nie jest już tak daleko jak Ozawa, więc może nawet nie będę musiała. Plus, tutejsze szkoły mają wyższy poziom nauczania, co też nie jest bez znaczenia... – mówiła tak rzeczowym tonem, jak tylko było to możliwe, unikając pochłonięcia się emocjom.
– Też bym chciał. Na Tokijski, w sensie.
– Czyli za niedługo znowu się spotkamy, prawda? – Uśmiechnęła się szeroko.
Chłopak nie odwzajemnił uśmiechu.
– Nie sądzisz, że to trochę okrutne? – Wpatrywał się w nią, pełen napięcia. – Słuchaj, ja naprawdę rozumiem to wszystko. To, że lubisz miasto. I w ogóle. Ale dopiero co oboje przeszliśmy chaos. W Ozawie jest spokój. Są ludzie, których znasz. Naprawdę chcesz tu zostać? Wtedy już nigdy nie będzie spokojnie.
– Ale ja nie chcę spokoju – odparła, nie wahając się tym razem wcale. – Minho, przyjaźnimy się. Jeśli tylko będę mogła, odwdzięczę ci się i zadośćuczynię za wszystko, co przeze mnie przeszedłeś. Ale tę decyzję już podjęłam. Zostaję w Yokohamie.
– A co, jeśli ja się przeprowadzę? Jeśli ja zamieszkam w Yokohamie?
– Co...
– [F/n].
Nie spodziewała się usłyszeć za sobą głosu Dazaia. Stał on wciąż w drzwiach pomieszczenia, prawdopodobnie przysłuchując im się od samego początku.
Nie obdarzył Minho nawet spojrzeniem. Twarz miał spokojną, ale pozbawioną zwyczajowej beztroski. Nieco ją to zakłopotało, musiała przyznać.
– Musimy już iść. Mamy jeszcze jedno miejsce do odwiedzenia – oznajmił, uśmiechając się lekko.
– Dopiero przyszliśmy...
– Pożegnaj się i chodźmy.
Nie czekając na nią, odwrócił się na pięcie i opuścił pomieszczenie. W tych okolicznościach i ona nie miała za bardzo wyjścia.
Westchnęła, obdarzając Minho kolejnym, ale być może ostatnim spojrzeniem, przynajmniej na razie. Uśmiechnęła się ciepło, jak gdyby ich ostatnia rozmowa wcale nie miała miejsca.
– Dostaniesz się na Tokijski. Mądry jesteś. Zobaczymy się wkrótce. Będę do ciebie pisać. Codziennie – oznajmiła, wstając powoli i wycierając spocone od nerwów dłonie w materiał spodni.
– Mam nadzieję. Inaczej naprawdę tu przyjadę – odparł Minho, tym razem samemu zdobywając się na lekki uśmiech.
[F/n] tylko się zaśmiała.
– W takim razie zobaczymy. I nie pakuj się w kłopoty, jak mnie nie będzie! - zawołała na odchodne, kierując się już w kierunku drzwi.
Minho tylko westchnął.
– I kto to mówi...
✄
– Prawie w ogóle nie zdążyliśmy pogadać – mruknęła [F/n], wsiadając za Dazaiem do zamówionej wcześniej taksówki.
Mężczyzna uśmiechnął się lekko, spoglądając nią kątem oka.
– Chyba lepiej będzie, jeśli na razie zapomnisz o Minho.
Zdanie to było wypowiedziane w tak prosty i beztroski sposób, że dziewczyna zastygła w bezruchu, zszokowana.
– J-jak to zapomnę...
– Ufasz mi?
– Nie – zdecydowała bez wahania, lekko zażenowana, zupełnie jakby zadawane w ten sposób pytanie było już tak oklepane, że dziwiło ją, iż mężczyzna sam nie znał jeszcze odpowiedzi na pamięć.
Ramiona Dazaia zatrzęsły się, gdy ten się zaśmiał, tak beztrosko jak zawsze.
– O co ci chodzi?
Zirytował ją brak jednoznacznej odpowiedzi. Z doświadczenia wiedziała już, że Dazai coś ukrywa. Nie była w stanie powiedzieć, co konkretnie.
– A zaufasz mi, jeśli ci nie powiem?
– Jesteś idiotą.
– No to ci nie powiem.
– Czyli zamierzałeś?!
– A jak myślisz?
– Że nie.
– No widzisz, jak ty mnie dobrze znasz.
– Jezu Chryste, czy ty masz pięć lat?!
– Tsk tsk.
Opanowała przemożną chęć owinięcia palców wokół szyi mężczyzny. Wydała z siebie pełne rezygnacji westchnięcie, a potem oparła głowę o szybę auta z miną pełną rezygnacji.
– I tak mi nie powiesz. Proszę pana, można trochę szybciej? – skierowała się do kierowcy wynajętej przez nich taksówki. Mężczyzna tylko uśmiechnął się do niej we wstecznym lusterku i zwiększył bieg; samochód przyspieszył, pozostając jednak wciąż w granicach legalności.
Parę minut później byli już pod wejściem głównym szpitala.
✄
– I po tym wszystkim, co przeszedłem, żadne, naprawdę żadne z was nie wpadło na to, żeby kupić mi słodycze? I na co mi to było?! Do pieca z taką przyjaźnią.
– Na nasze nieszczęście, słodycze są teraz najmniejszym problemem. – Głos Yosano rozległ się w sali szpitalnej; wszyscy zgromadzeni w środku zwrócili się ku niej, od razu poważniejąc, bo od paru minut panował raczej swobodny, pełen śmiechu nastrój. – Pod naszą nieobecność Kamome zaatakowała kuter rybacki.
– Skąd wiemy, że to oni? – Kunikida podniósł wzrok.
– Zdarzenie zarejestrowały kamery i rozpoznano paru członków poszukiwanych obecnie przez policję.
Dazai wydał z siebie pełne dramatyzmu westchnienie.
– Ile bym dał za chociaż dzień spokoju~
– I tak się zawsze opierdalasz – zauważyła mimochodem [F/n], krzyżując ręce na piersi. Dazai w odpowiedzi posłał jej pełen uroku, figlarski uśmiech, całkowicie pozbawiony jakiegokolwiek przejęcia komentarzem, czy jego trafnością.
– Jakie są rozkazy? – Yosano pierwsza, a za nią wszyscy pozostali członkowie Agencji utkwili wzrok w jej prezesie; Fukuzawa stał przy oknie, jak gdyby do tej pory nieprzejęty wiadomością, a jednak - każdy dobrze o tym wiedział - przysłuchiwał się każdemu słowu, myśląc nad najlepszą strategią działania.
– Dowiedzcie się, do kogo należał kuter i czy ma on powiązania z Kamome, Mafią Portową albo jakąkolwiek inną organizacją. Ustalcie, kto z nimi konkurował, komu sprzedawali połów, czy coś zginęło, czy są jacyś ranni i jeśli tak, to kim są. Do dzieła.
W parę sekund pokój był już praktycznie pusty. Jedynie Ranpo, Fukuzawa, Dazai i [F/n] zostali wciąż na swoich miejscach; dziewczyna spoglądała po reszcie z lekkim zaciekawieniem, odetchnęła też jednak z ulgą, gdy w końcu zrobiło się tu nieco spokojniej.
– Mogę wam jakoś pomóc? – spytała, spoglądając najpierw na Fukuzawę, a potem, gdy ten nie spojrzał nawet w jej kierunku, na Dazaia, leniwie rozciągniętego na jednym z krzeseł.
– To już sprawy Agencji. Można powiedzieć, że twój udział w tej sprawie już się skończył.
Westchnęła cicho.
– Domyślam się, że nie szukacie sekretarki.
– Chyba lepiej byś się spisała jako roznosiciel gazet, czy coś – Dazai oznajmił beztrosko, przeciągając się.
– Fakt, przynajmniej przydałabym się społeczeństwu, nie to co niektórzy – parsknęła w odpowiedzi.
– Tak całkiem poważnie. – Dazai zerknął na nią leniwie; nie cierpiała tego spojrzenia. Było zbyt oceniające i zbyt pewne siebie, jak gdyby mężczyzna znał ją na wylot. Sama czasem zastanawiała się, czy zna; a potem dochodziła do wniosku, że tak jak dobrze skonstruowany horoskop, Dazai miał tendencję do mówienia rzeczy, które były trafne tylko dlatego, że rozmówca sam zaczynał w nie wierzyć. Bo sama była teraz pewna, że nie znał jej na tyle dobrze, by dyktować jej to, jak powinna żyć. – Znajdź sobie spokojną pracę, skończ liceum, pójdź na studia. Nie potrzebujesz takiego życia.
Zmrużyła oczy; dobrze wiedziała, co miał na myśli. Nie oczekiwała wsparcia, ani od niego, ani od innych członków, bo, szczególnie w perspektywie tego, co powiedział jej Minho, sama nie była pewna czy takie życie było właśnie tym, czego szukała.
Była Wyposażoną i doświadczyła wielu rzeczy, które bez wątpienia przyczyniły się do uformowania jej osobowości w taki, a nie inny sposób. Miała swoje plany, swoje niedoskonałości, swoje przemyślenia, ciągnące się a nią pragnienia i popychające ją naprzód przeznaczenie, a przynajmniej coś, co tak postanowiła nazwać, bo nie chciała wierzyć, że wszystko, co ją do tej pory spotkało, było dziełem przypadku. Tak samo jak nie chciała wierzyć, że ktoś inny, równie ludzki co ona, mógłby kontrolować jej życie, od początku do końca.
Natomiast więzy przeznaczenia były tym, czemu oddała się świadomie, dążąc za tym, co uznawała za właściwe, odpowiednie.
– Co, jeśli nie potrzebuję, ale chcę?
Dazai wpatrywał się w nią przez krótką chwilę, jakby analizując ją, przeszywając jej myśli aż do szpiku.
Jednak chyba nie odnalazł tam tego, czego szukał, bo ostatecznie przymknął oczy, jak gdyby tracąc nią zainteresowanie.
– Nie każdy może dołączyć do Agencji. Nie wystarczy być Uzdolnionym. Trzeba zdać egzamin.
– Przecież zdała – odezwał się nagle Ranpo, do tej pory pozornie nie zwracający na nich najmniejszej uwagi, wpatrujący się w jeden ze swoich połyskujących koralików, jak gdyby nic poza nimi nie istniało, a jednak doskonale świadomy prowadzonej tuż obok konwersacji. – Egzamin wstępny do Agencji ma na celu sprawdzenie, czy kandydat jest w stanie poświęcić swoje życie dla cudzego dobra – oznajmił rzeczowym tonem.
Przez chwilę panowała cisza; przetrawienie sensu tych słów nie zajęło dziewczynie jednak zbyt długo.
– To dlatego dałeś się zranić?
Ranpo utkwił w niej wzrok i wpatrywali się w siebie przez nie więcej niż parę sekund, w kompletnym milczeniu, choć wydawało się, jakby praktycznie cały czas ze sobą rozmawiali.
– Nie. To tylko przypadek. Miałem pecha – oznajmił Ranpo, wzruszając ramionami i odwracając wzrok z lekką pogardą.
[F/n] tylko uśmiechnęła się lekko.
– Tak czy siak, ostateczna decyzja należy do szefa – oznajmił Dazai; jego wzrok spoczął na Fukuzawie. A sam Fukuzawa nie odwrócił wzroku od okna przez kolejnych parę chwil, aż w końcu, z nową dozą zmęczenia widoczną na jego twarzy, odwrócił się i przestąpił w kierunku wyjścia.
Po drodze zatrzymał się jednak; pozostali wpatrywali się w niego z wyczekiwaniem. Odwrócił się, spowijając dziewczynę spokojnym, acz poważnym spojrzeniem.
– Nie powinnaś się śpieszyć z takim wyborem. Jeśli zdecydujesz się dołączyć do Agencji, nigdy nie uda ci się opuścić tego świata. Ale to już należy do ciebie. Wrota Agencji stoją dla ciebie otworem.
Ale decyzja i to, co po niej miało nastąpić, były już zupełnie inną bajką.
✄
Witajcie, misie!
Nie udało mi się (i pewnie nie uda) skończyć jeszcze w tym roku, ale zostały dosłownie dwa rozdziały (chyba że jeszcze coś zmienię w planach, bo nie mam tego ostatniego jeszcze dokładnie rozplanowanego), tak więc w styczniu powinnam się wyrobić!
Chyba będę tęsknić za tą serią ;_; Szkoda mi że nie udało mi się użyć wszystkich wątków nad którymi myślałam, i oczywiście zaś mi romans jebnął gdzieś po drodze
Ogółem proces twórczy tego rozdziału był dość chaotyczny. Jako, że miałam go idealnie wręcz rozplanowanego w głowie, to po przerwie spowodowanej innymi zajęciami zupełnie, kurna, zapomniałam jak to miało pójść. A potem (dzisiaj dosłownie) dostałam nagle writer's rusha i skończyłam wszystko na jednym wdechu.
No tak czy siak, taki to ode mnie prezent na święta i Nowy Rok!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top