XIX

   Siedziała na krześle w biurze Zbrojnej Agencji Detektywistycznej, popijając herbatę zaserwowaną przez Naomi. Jej nowa znajoma parę minut temu opuściła budynek Agencji, by zająć się jakimiś sprawami na mieście. Podczas, gdy "Zbrojna" część Agencji szykowała się do zaplanowanego przez nich natarcia, w budynku miała zostać [F/n], prawie, że sama, z jednym, jedynym Ranpo, który miał dotrzymać jej towarzystwa, w opinii Agencji broniąc jej przed ewentualnym zagrożeniem.

   – Nie stresujesz się?

   Na jej naiwne pytanie, Dazai przeciągnął się na zajmowanym przez niego krześle. W odróżnieniu do reszty organizacji, on nie wyglądał,  jakby miał cokolwiek do zrobienia. Prawdopodobnie miał, po prostu to ignorował. Lub też nikt nie miał już cienia nadziei, że warto mu powierzać jakiekolwiek zadania.

   – Nie, czemu?

   – No... Co, jeśli coś się stanie? W sumie to chyba nie wiecie, z kim będziecie musieli walczyć. Co nie? – Zmarszczyła brwi, zdając sobie sprawę, że tak naprawdę nie zna szczegółów ich planu. Przypuszczalnie nikt nie uznał za stosowne jej w niego wtajemniczyć. Nawet jej to już nie zdziwiło.

   Dazai zaśmiał się beztrosko.

   – Martwisz się o mnie?

   – O Kunikidę – oznajmiła, nie tracąc rytmu, choć tak naprawdę nawet o tym nie myślała, odpowiadając pierwszą rzecz, jaka przyszła jej na myśl, a która nie wpłynęłaby zbyt dobrze na ego jej rozmówcy.

   Na twarzy Dazaia pojawił się nieznaczny cień rozczarowania, co skutkowało lekkim, zgryźliwym uśmiechem na jej własnej. 

   – Ranisz me serce – jęknął, udając skrzywdzonego.

   – Nie pierdol – odparła [F/n], nie musząc udawać zażenowania.

   Dazai wywrócił oczami i przez chwilę panowała między nimi cisza. Ich uwagę pochłaniały obserwacje przygotowywań i wydawane na prawo i lewo polecenia Kunikidy. Agencja funkcjonowała jak jeden sprawny organizm i [F/n] prawie przestała się martwić. W końcu, to była ich praca.

   Coś nadzwyczajnie zwyczajnego, coś, co nawet nie pobudzało ich już na tym etapie, coś, z czym mierzyli się wcześniej dziesiątki razy; nie musiała pytać, by być w stanie w ten właśnie sposób zinterpretować aurę panującą w biurze.

   – Oczywiście, że zawsze może się coś stać. – Dazai wyciągnął się na krześle, podkładając dłonie pod głowę. – Ale jednocześnie, wyobrażasz sobie spędzić całe życie bojąc się, że w każdej chwili może zaatakować cię seryjny morderca? – Nie spojrzał na nią nawet, ale wiedział, że słucha uważnie każdego słowa. – W sytuacji, gdy zagrożenie jest większe, robimy to, co w naszej mocy, by je zminimalizować lub utrzymać pod kontrolą. Stres jest zawsze, ale wiesz, po paru latach po prostu uczysz się, kiedy jest on ci w stanie pomóc, a kiedy nie ma sensu dać mu się pochłonąć. W ostatecznym rozrachunku chodzi o to, jaki efekt uda nam się osiągnąć. Więc robimy co w naszej mocy, by był jak najlepszy. Nic innego nie ma wtedy znaczenia.

   Przyjęła te słowa w ciszy, kontemplując nad nimi nawet wtedy, gdy członkowie Agencji zakończyli przygotowania i bez zbędnych formalności zebrali się razem. Nie wszyscy, jak [F/n] zauważyła. Część z nich zwyczajnie opuściła budynek Agencji, bo zbliżał się już wieczór, prawdopodobnie więc zakończyli już swą pracę.

   [F/n] nie zwracała na nich jednak większej uwagi. Oczekiwano od niej jedynie, że zostanie tam, gdzie jest. Jeśli wszystko pójdzie dobrze, za parę godzin zobaczy Minho.

   W końcu prawie wszyscy członkowie Agencji opuścili budynek. Robiło się już ciemno, ale wnętrze biura rozświetlone było, jak gdyby dzień pracy jeszcze się nie skończył, choć wprawdzie była tam już tylko ona i Ranpo.

   Mężczyzna zerkał na nią kątem oka, wyrażając lekkie zirytowanie, najprawdopodobniej właśnie faktem, że przydzielono mu za zadanie opiekowanie się nią w międzyczasie. To nie tak, że potrzebowała opieki; Ranpo jednak leżał tylko na kanapie i drzemał, wyjątkowo nie jedząc żadnych słodyczy. A [F/n] żałowała, że nie wie, gdzie jest jego schowek z takowymi, bo jej znudzenie sięgało zenitu, a nie jadła nic od południa.

   – Jesteś głodna? – spytał nagle mężczyzna i ta tylko pokiwała głową, ledwo co unosząc ją znad powierzchni blatu, nie zdziwiona już nawet trafnością jego osądów. – Mnie też się wszystko skończyło. Przejdziesz się po coś?

   Jęknęła w odpowiedzi.

   – Czemu ja?

   – Ja jestem zajęty – odparł, ostentacyjnie podkładając dłonie pod głowę.

   – Nie jesteś. Nic nie robisz.

   – Ależ skąd. Jestem pracownikiem Agencji i wykonuję właśnie swoją pracę. Nie mogę przecież tak o opuścić biura. To by było wbrew BHP.

   [F/n] jęknęła przeciągle. Z tą logiką nie wygrasz.

   – To daj hajs – mruknęła, podnosząc się powoli i przeciągając, starając się przywrócić krążenie w zastałych już częściach ciała.

   – Nie mam. Właśnie ciężko pracuję, żeby go zarobić. Musisz radzić sobie sama.

   – Ty mały... – Zacisnęła zęby, starając się powstrzymać od powiedzenia czego mogłaby żałować potem.

   A fakt faktem, bardzo dużo pchało jej się na język.

   Ostatecznie jednak wydała z siebie tylko przeciągłe westchnięcie, pełne rezygnacji.

   – No, dobra. Oddasz mi potem. 

   Na to już nie odpowiedział. Ale uznała, że tym razem się poświęci; może i lepiej byłoby być z nim w lepszych relacjach, nieważne jak bardzo ją irytował. Zresztą, jeśli kupiłaby coś, co nieszczególnie by mu smakowało, zostałoby tylko więcej dla niej. Więc jeśli dobrze to rozplanuje... 

   Czy nie miała zostać w budynku Agencji po to, by być bezpieczną? 

   Wyszedłszy na ciemniejące ulice miasta, od razu poczuła się jakby niepewnie. 

   Ostatnio rzadko kiedy zdarzało jej się zostawać samą. W praktyce rzadko kto pozwalał jej na luksus samotności. Mogła być sama w swoim niewielkim mieszkanku użyczonym przez Agencję, ale po paru tygodniach spędzonych z dala od cywilizacji bliskość innych członków Agencji, będących zaledwie za najbliższą ścianą w jej sypialni, nie dawała jej spokoju.

   A jednak teraz, na pustoszejących ulicach Yokohamy, nie czuła się wcale pewniej. I nawet wchodząc do najbliższego znalezionego przez nią sklepu spożywczego czuła ciążące nad nią uczucie zagrożenia.

   Być może był to jej instynkt, krzyczący na nią, by jak najszybciej wróciła do Agencji.

   Być może to, co przeszła, po prostu nie przewinęło się po jej psychice bez echa.

   Kolejka w sklepie spożywczym zdawała się ciągnąć w nieskończoność; prawdopodobnie większość mieszkańców właśnie kończyła pracę i postanowiła zrobić zakupy w drodze powrotnej. Wszyscy wyglądali na zmęczonych, o czym również świadczyła wręcz przygnębiająca cisza, jakby inna niż ta typowa, japońska cisza wynikająca z wyczucia grzeczności w miejscu publicznym.

   W końcu udało się jej opuścić sklep. Jak długo minęło, dwadzieścia minut? Pół godziny? Być może wiedziałaby, gdyby chociaż sprawdziła godzinę przed wyjściem. Zerkając na telefon, stwierdziła, że dochodziła już dziewiąta. 

   Budynek Agencji stał dokładnie tam, gdzie go zapamiętała. Przez chwilę ulżyło jej, że bez problemu go odnalazła, bo na tym etapie wszystkie uliczki i skrzyżowania wydawały jej się tak podobne, że za nic nie trafiłaby tutaj z jakiegoś bardziej odległego punktu.

   Światła na najwyższym piętrze były wyłączone; czy Ranpo ostatecznie zdecydował się pójść spać? Wywróciła oczami na samą myśl. Przełożyła torbę ze słodyczami do drugiej ręki, bo kupiła ich tyle, że trochę jednak ważyły. Nie jej wina, że w miejskich sklepach jest znacznie większy wybór niż tam, gdzie dorastała...

   Wspięła się na piętro, które zajmowało biuro Agencji.

   Otworzyła uchylone lekko drzwi na oścież i włączyła światło przyciskiem znajdującym się tuż przy framudze.

   Torba ze słodyczami wypadła z jej rąk i dziewczyna wpatrywała się przez parę długich chwil w obraz chaosu, jaki ukazał się przed nią.

   Część stołów została wywrócona, a wszelkiego rodzaju urządzenia elektroniczne i dokumenty porozrzucane były po całym pomieszczeniu, jak gdyby ktoś albo czegoś szukał, albo próbował wyrządzić jak najwięcej szkód.

   Lecz to moment, w którym jej wzrok padł na sylwetkę wciąż leżącą, w pozycji którą pamiętała, na kanapie w rogu pomieszczenia, był tym, w którym zaczęła się trząść, przez parę długich chwil zbyt sparaliżowana, by w jakikolwiek sposób zareagować. Czerwień, rozprzestrzeniająca się wokół znanej jej osoby w sposób tak surrealistyczny dla jej postaci, a jednak tak realny w jej własnych wspomnieniach, sprawiła, że jej żołądek zacisnął się boleśnie, jak gdyby imitując to, co w tej chwili musiała czuć osoba, w którą się wpatrywała.

   Czy powinna uciekać? Zagrożenie wciąż nie minęło i jej pierwszym odruchem było właśnie to – ucieczka, tak daleko jak to było tylko możliwe, może do swojej bezpiecznej przestrzeni daleko w górach, gdzie nikt by jej nie znalazł.

   Ale wtedy pomyślała, że przecież do tej pory jej ucieczka niczego nie rozwiązała.

   Być może, gdyby wcześniej podjęła inną decyzję, udałoby jej się uratować to, czego strata była teraz jej największym koszmarem.

   Ludzie nie powinni cierpieć z mojego powodu, pomyślała, zdając sobie sprawę z tego, że nie było innej możliwości, niż właśnie to, że to ona była przyczyną obecnego stanu rzeczy. A potem szybko stwierdziła, że im dłużej myśli, tym mniej czasu jej zostaje.

   Zbliżyła się do znajomej sylwetki zdecydowanie wolniej, niż powinna. Wiedziała, że jej czas się kończy, ale nie mogła zmusić się do przyspieszenia kroku. Kucnęła przy kanapie, trzęsąc się i po raz pierwszy w pełni zdając sobie sprawę z tego, jakie konsekwencje mieć będzie jej decyzja.

   Wpatrywała się w parę przepełnionych strachem oczu, a oczy te wpatrywały się w nią z takim samym strachem.

   Czuła, jak jej serce rozpada się, kruszy. Miała ochotę krzyczeć. Głos utknął jej w gardle, gdy otworzyła usta, by coś powiedzieć. Ale nie wiedziała, co powinna mówić – nic, co w tej chwili byłoby warte powiedzenia, nie nasunęło jej się na myśl.

   Wahała się. Strach był tak silny, że odebrał jej zdolność panowania nad sobą, choć sama nie wiedziała, czy i bez niego byłaby w stanie podjąć decyzję.

   Otarła twarz z łez, uspokajając swój oddech. Położyła swoją dłoń na tej cudzej, leżącej bezwładnie. Przeraziło ją, jak szybko traciła ona ciepło i miała przez to ochotę płakać bardziej. Ale nie mogła... Nie w tej chwili. Musiała wziąć się w garść, powtarzała sobie uparcie, zaciskając swoje palce na chłodnych, bezwładnych palcach tej drugiej osoby – tej, której wcale nie znała tak dobrze, ale której, dobrze o tym wiedziała, winna była więcej troski niż samej sobie.

   Zamknęła oczy, koncentrując się.

   Wzięła oddech.

    Więzy Przeznaczenia.

✄ 

   I być może jej decyzja miałaby wymiar ostateczny; być może w momencie tym stałoby się to, co, choć godząc się z tym ciężko, [F/n] zdążyła już zaakceptować i przyjąć.

   Na pewno, ktoś mógłby pomyśleć, właśnie tak by się stało.

   – Zatracenie.

✄ 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top