Rozdział 6
Siedziałam w ciemnym lochu na szczycie wieży. Minęło kilkanaście godzin, dokąd ten wariat mnie tu wsadził. A może więcej? Nie wiem, straciłam poczucie czasu.
Naprawdę się go bałam. Jego szeroki uśmiech będzie mi się śnił po nocach. Z tego co mówił, wynikało, że i on znał Czkawkę. Jakie miał z nim stosunki? Pomyśleć, co by mogło się stać, gdyby zjednoczyli siły i rozpętali wojnę. Odsunęłam te myśli, nie chcąc o tym myśleć.
Po raz pierwszy w życiu stwierdziłam, że nie wiem, co będzie dalej. Nie wiedziałam, gdzie byli moi przyjaciele, ani co z moją matką. Każdy dzień zwłoki, to o dzień mniej dla niej. A teraz dodatkowo zostałam tu uwięziona, o mało nie zniszczyłam mojej przyjaźni i nie wiedziałam, ile zostało jeszcze do Wyspy Dziesięciu Skał.
Skuliłam się w kącie i objęłam nogi ramionami. Było strasznie zimno, co jakiś czas obok mnie spadały zimne krople. Gdy byłam mała, bawiłam się w takie historie. O księżniczce, co została uwięziona w lochu, ale zawsze przychodził moment, gdzie dzielny wybawiciel pokonywał wszystkich wrogów i ratował księżniczkę. Co prawda w żaden sposób nie przypominałam księżniczki, ale w głębi pragnęłam, by ktoś teraz przybył mi z pomocą. Lochy wyobrażałam sobie trochę inaczej. Nie jako malutka cela na szczycie brzydkiej, szarej wieży, ale bardziej coś w rodzaju pokoi jednoosobowych z oknem bez krat na pięknej, wieżyczce. Księżniczka wychylała się zza okna i patrzyła na zachody, marząc o księciu, albo chociaż dzielnym wojowniku. Co prawda w mojej celi było okno, ale sięgało prawie sklepienia i w dodatku posiadało zardzewiałe, ale kraty. Właściwie to nawet nie było okno. Otwór wielkości głowy, wpuszczający powietrze. Jeżeli ktoś pomyślał, że będzie ono wietrzyć pomieszczenie, to się grubo pomylił. Za oknem była już noc. Padało. Deszcz dawał trochę świeżości, ale pogarszał tylko uczucie zimna. Deszcz symbolizuje smutek i żal, a ja właśnie w takim nastroju byłam.
Cały czas myśli o Brett'cie nie dawała mi spokoju. Jak mogłam tak narazić jego smoka na śmierć? Gdzie oni teraz są? Chyba będę musiała jeszcze poczekać na odpowiedź na te wszystkie pytania. Ciarki przeszły mi po plecach i mocniej ścisnęłam się w rogu, chcąc zrobić się jak najmniejsza. Chciałam zapaść się pod ziemię, siedzieć tam i mieć nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Rozwiąże się beze mnie. Łzy napłynęły mi do oczu.
Nie, pomyślałam. Nie teraz. Nie czas na łzy.
Ale kiedy będzie na to czas?
Wytarłam łzy i wstałam, po raz pierwszy odkąd tu trafiłam. Pomachałam kilka razy rękoma i przekręciłam tułów, żeby zmusić moje ciało do ruchu. Może to trochę pobudzi mnie do wytwarzania chodź odrobiny ciepła. Ruchy, które zrobiłam okazały się zbyt szybkie. Gdybym w porę nie podtrzymała się ściany, z pewnością znalazłabym się na podłodze. Zawroty głowy i bóle w nogach szybko ustały.
W innych karcerach siedziało kilku ludzi. Wszyscy pochmurni, zgarbieni i chudzi. Nie dziwiłam im się. Jako jedyna musiałam wyglądać co najmniej dobrze. A ja już czułam głód. Co oni musieli czuć... Głód? Raczej nie. Jedli z zasady. Ich żołądki nie czuły już ściśnięcia, strawiły same siebie. W międzyczasie dostaliśmy jedynie kubek wody i kromkę ''chleba''. Był suchy i dziwne, że nie spleśniał. Po przeliczeniu wyszło mi, że więźniów razem ze mną jest dziesięciu. Czy to dużo, czy mało? Zależy chyba od tego, po co jesteśmy tu trzymani. Żaden ze skazańców nie zwracał na mnie uwagi. Nawet się z tego cieszyłam. Nie przywykłam do wielu spojrzeń jednocześnie.
Nagle ktoś przypadł do krat sąsiedniej karcery. Przerażona odskoczyłam z piskiem. Dopiero, gdy zobaczyłam, kto mnie nastraszył odetchnęłam głęboko. Spojrzałam z wyrzutem na staruszkę, bo to ona mieszkała obok. Ta w odpowiedzi zaskrzeczała, prawda podobnie chcąc się zaśmiać. Brzmiało to bardziej jak skrzek wrony. Skóra na jej twarzy rozciągnęła się w uśmiechu, a potem znów opadła na dawne miejsce. Liczne zmarszczki, zwisająca skóra i przygarbiona postawa świadczyła o podeszłym wieku kobiety. Blada cera dawno nie widziała słońca. Małe oczka staruszki były nieme w wyrazie.
- A co taka młoda dziewczyna tu robi? - wychrypiała kobieta, lustrując mnie swoimi oczami.
Na początku chciałam odpowiedzieć i rozwinąć rozmowę, ale potem zdecydowałam, że nie warto rozmawiać z tak pomyloną osobą.
- To co każdy. Siedzę tu i głoduję. - Założyłam ręce na piersi.
- Och, może zawołać służącego, by przyniósł jak najszybciej coś do jedzenia! - Kobieta wymachiwała rękami w powietrzu, śmiejąc się ze swojego żartu.
Skrzywiłam się i na powrót usiadłam w rogu celi.
- Ojej, nie obrażaj się - zarechotała staruszka. - Usłyszysz gorsze rzeczy.
- Pani nie wie, co usłyszę - odparłam, nie patrząc na nią.
- Tak sądzisz? Chyba się zdziwisz, jeśli powiem ci...
- Nie obchodzi mnie co pani mi powie - przerwałam.
Staruszka nie wydawała się dotknięta tym, że jej przerwano, nie wykazywała nawet zainteresowania moimi słowami i nie zrażona kontynuowała:
- Ha, ha! Dobre sobie - uśmiechnęła się, zostawiając moje zdziwienie. - Nie jesteś taka tajemnicza, jak ci się wydaje, moja droga. Twoje oczy wyraźnie mówią o niepewności w twoim sercu. Chyba to wiesz, ale niepewnością niczego nie osiągniesz. A teraz, zgodnie z twoją prośbą, oddalę się, by nie przeszkadzać jaśnie pani. - Ostatnie słowa wypowiedziała bardzo dobitnie, po czym udała ukłon i odsunęła się od krat.
Wytrzeszczone oczy na pewno teraz zdradzały co czuję wobec niej. Jak ta staruszka mogła odgadnąć co myślę? I to jeszcze tak trafnie... Dopiero teraz naszły mnie wyrzuty sumienia. Starsza osoba, mimo uszkodzonej psychiki, zasługiwała na trochę szacunku.
- Zaczekaj - zatrzymałam ją. - Czy... Ekhm, czy mogę znać twoje imię?
Kobieta odwróciła się i spojrzała na mnie z ukosa.
- Nie przypominam sobie, byśmy przeszły na ''ty''.
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, staruszka rzekła:
- Jestem Siriam. - Uśmiechnęła się, jak mi się wydawało, szczerze.
- Ja...
- Tak, wiem, jak masz na imię - przerwała mi nowo poznana Siriam. To zdziwiło mnie jeszcze bardziej.
- Skąd pani zna moje imię? - spytałam nagląco.
- Ma się te zdolności szamanki - Kobieta mrugnęła porozumiewawczo.
Uzdrowicielka! Lepiej trafić nie mogłam. Miała umiejętności, które mogły mi znacząco pomóc. Mogłam dowiedzieć się gdzie są moi przyjaciele. Jeśli Siriam mnie nie okłamała.
- Jesteś uzdrowicielką? To dlaczego tu jesteś?
Seniorka westchnęła przeciągle i odpowiedziała, wpatrując się w podłogę:
- Nie każdy chce usłyszeć prawdę. Woli uważać, że wszystko jest w porządku. Dagur właśnie taki jest. Zbyt nonszalancki i nie ostrożny.
- Dagur?
- Poznałaś go chyba. To ten wysoki mężczyzna z blizną. - Siriam spojrzała na mnie zdziwiona.
Pokiwałam głową, na znak, że wiem, o czym mowa.
- Nie wyglądasz na kogoś z południa - stwierdziła uzdrowicielka.
- Właściwie, to mieszkam dokładnie po przeciwnej stronie.
- Hmm - zastanowiła się kobieta. - Dziwne imię, jak dziewczynę z północy.
Nie chciałam ciągnąć tematu. Miałam ważniejsze sprawy na głowie.
- Skoro jesteś szamanką...
- Tak? - zachęcała mnie Siriam.
- To potrafisz ocenić, gdzie znajdują się moi przyjaciele, prawda?
- No nie wiem - westchnęła. - Dawno nie byłam na zewnątrz. Żeby wykonać takie zabiegi, musiałabym więcej przebywać w słońcu i na powietrzu.
Ze zrezygnowaniem spuściłam wzrok. Nie kryłam rozczarowania. Lecz zaraz naszła mnie inna myśl. Opowiedziałam Siriam o roślinie, której szukam.
- Ach, tak - zawołała szamanka, po wysłuchaniu. - Chodzi ci o Hurraculium?
Hurraculium, powtórzyłam w myślach, by lepiej zapamiętać. Dlaczego Olivia powiedziała mi tak mało?
- Tak, to zioło, które zapobiega chorobom płuc. Musisz uważać, na smoki, które żyją na Wyspie Dziesięciu Skał. Posiadają kolce jadowe na przednich łapach. Gdy takim dostaniesz, już po tobie. Jeśli nie naruszysz ich terytorium, nie powinny się wściec. Ale, jeśli będziesz zbyt odważna, możesz tego pożałować. Mogą być bardzo agresywne, a co dopiero w wodzie. Potrafią pływać prawie tak dobrze jak Wrzeńce. Na szczęście w morzach ich nie znajdziesz. A, prawie bym zapomniała, niektóre z nich jedzą poszukiwane przez ciebie zioło, więc musisz być wyjątkowo ostrożna.
- Dzięki, na pewno zapamiętam - podziękowałam, szczerze i chcąc udowodnić moją wdzięczność, uśmiechnęłam się szeroko.
Siriam zmrużyła oczy i obserwowała mnie przez moment.
- Przypominasz mi kogoś - mruknęła trochę do siebie, trochę do mnie. - Jakbym cię kiedyś widziała...
Nie wiedziałam, co na to odpowiedzieć, więc tylko pokiwałam głową, biorąc to za oznakę niestabilności w jej umyśle. Jej wzrok zamglił się na chwilę, jakby przeszukiwała swoją pamięć. Potem pokiwała głową i jej twarz powróciła do dawnego wyrazu.
- Co się dzieje? - spytałam lekko wystraszona.
- Chyba miałam coś w rodzaju wizji... - Siriam znowu pokręciła głową. - Nie wiem, czy dotyczyła przeszłości czy przyszłości. Ale ta twarz... Nie, nie mogę.
- Czego nie możesz?
- Po prostu nie jestem pewna co widziałam, a wolę nie mieszać ci w głowie.
- Dziękuję za troskę - zaśmiałam się cicho. - Powinnaś to wiedzieć, ale niczego nie można być pewnym.
Siriam westchnęła i posłała mi krótkie spojrzenie. Potem złapała się za skronie i zamknęła oczy. W jej środku musiało się coś dziać. Coś dziwnego. Coś, co tylko szamanki potrafią zrozumieć. Po plecach przeszedł mi dreszcz. Teraz już wiedziałam, że nie zostanę szamanką.
Postanowiłam nie nalegać i odeszłam kawałek. Może jej się tylko przewidziało? Może to były jakieś wariackie psikusy umysłu Siriam? Równierz westchnęłam i oparłam się o ścianę, obserwując malutkie wejście do lochu. Przez to wszystko kompletnie zapomniałam o panującym tu zimnie i głodzie jaki ściskał mój żołądek. Niestety to uczucie na nowo powróciło, gdy tylko usiadłam pod ścianą. Skrzywiłam się z bólu. Jedyne co mi pozostało, to czekać, aż ktoś będzie łaskawy przynieś coś j a d a l n e g o.
O wilku mowa, na schodach przed włazem rozległy się kroki. Nie były ciężkie, jak większości strażników, a lekkie i sprężyste. Czyżby Dagur sprawił sobie młodszych pracowników? Do środka wszedł prawie tak samo wysoki mężczyzna, co Dagur. Od razu rzuciły mi się w oczy jego ognisto-rude, postawione włosy. Nie był tak umięśniony, jak starsi z jego współpracowników, ale wzbudzał należyty szacunek. W rękach niósł tace z jedzeniem.
Nareszcie, wykrzyknął mój brzuch.
Do każdej z celi wsunął posiłek i przeszedł dalej. Dotarł do mojej i obserwował mnie przez chwilę. Schyliwszy się, wsunął tacę, a ta pojechała na wilgotnej posadzce. Nie czekając, aż rudzielec odejdzie, od razu rzuciłam się na jedzenie. Łapczywie porwałam chleb pozostawiony na niej i oderwałam spory kawałek. Pieczywo zachrupało mi w buzi. Z ulgą połknęłam pierwszy kęs.
- Rany - westchnął rudzielec, który kucnął przy mojej celi. - Ostatnim razem karmiono was chyba tydzień temu.
- A żebyś wiedział. - Mój ton wcale nie wyrażał rozbawienia.
Chłopaka cechowały, oprócz czerwonych włosów, brązowe oczy i blada cera. Mimo, że prawie ciągle był na dworze, jego skóra prawie w ogóle nie była opalona. Był wyprostowany, jak struna. Wyglądał na około 3-4 lata starszy. Jego twarz jakby utknęła w wyrazie zdenerwowania lub zmartwienia. Lekko widoczna pionowa zmarszczka pomiędzy jego brwiami tylko upewniała mnie w tym, co zauważyłam.
- Co ty robisz? - spytał po chwili.
Już druga osoba tego dnia zadała mi to pytanie. Czy oni nigdy nie widzieli dziewczyny przed dwudziestką?
- A jak myślisz? - Skrzyżowałam ręce, nadal trzymając bochenek chleba.
- Dobra, ja się nie narzucam. Mogę sobie pójść. - To mówiąc rudzielec wstał i już kierował się w stronę wyjścia.
Przewróciłam oczami, już drugi raz czując ukłucie żalu. Dlaczego ja tak łatwo ustępuje?
- Poczekaj - zawołałam cicho. Młodzieniec zatrzymał się w pół kroku i odwrócił się. - Może byłam trochę za ostra.
Mężczyzna znów przykucnął, przed kratami do mojej celi.
- Czy wiesz, co Dagur ze mną zrobi? - spytałam, po kolejnym kęsie pieczywa.
Ten wzruszył ramionami i odpowiedział:
- Co tam chce, on tylko to wie. Wbrew pozorom, to dobry człowiek.
- Dobry? - oburzyłam się. - Musi być także bardzo skromny, bo tego w żaden sposób nie okazał.
- Nie wszystko, czego nie widać jest nieprawdą - odparł rudzielec.
Znów przewróciłam oczami i wpakowałam cały chleb do buzi. Kątem oka zauważyłam jego uśmieszek.
- Czemu tu jesteś? Gdzie twoi bliscy?
- Zostali na rodzinnej wyspie - odpowiedziałam. - Pracujesz dla Dagura?
Rudy pokiwał głową na potwierdzenie i oparł ręce na kolanach.
- Co dla niego robisz? - dopytywałam dalej.
- Powiedzmy, że jakieś sprawy formalne. On sam nie ma do tego głowy. Woli coś bardziej ekscytującego. Wiesz, walki i te sprawy.
Mówił tak, jakby przepowiadał pogodę. To co było dla niego codziennością, dla mnie brzmiało jak bajka. Kompletnie inny świat. Ciekawe, czy i on brał udział w tych walkach. I o jakich walkach w ogóle mowa?
Na znak, że go słucham przytaknęłam, chodź on dawno przestał mówić.
- Macie tu smoki? - spytałam, chcąc zapełnić ciszę.
Rudzielec pobladł jeszcze bardziej i przełknął ślinę, po czym powiedział trochę innym głosem:
- Trzymamy je w podziemnych korytarzach rozciągające się pod całymi koszarami. - Mamrotał tak, że słowa zlewały się ze sobą.
Przymrużyłam oczy, spoglądając na tę dziwną postać. Było w nim coś tajemniczego, jak wszystko tutaj. Nadal nie potrafiłam go rozgryźć. Wydawał się zupełnie inny, niż na początku. Jego skóra była niemalże biała, chodź stopniowo odzyskiwała dawny kolor. Zmarszczka na czole pogłębiała się z każdym wypowiedzianym słowem.
- Wybacz, ale muszę się zająć innymi. - Rudzielec wstał. - A tak przy okazji jestem Eithan.
Nie czekając na moją reakcje kiwnął dłonią na porzegnanie i wyszedł szybkim krokiem. Sztylet i dziwne fiolki przypięte do jego pasa zabrzdękały, gdy schodził po schodach. To dziwne, ale ludzie czasem nie zdają sobie sprawy, jak dużo hałasu wokół siebie robią.
Późnym wieczorem, gdy światłą pochodni rozświetliły trochę widok za oknem, a księżyc wyszedł zza drzew, nie byłam śpiąca. Dopiłam resztkę wody, która także mieściła się na tacy. Twardy chleb napełnił jakoś mój żołądek, ale z pewnością nie mógł starczyć na długo.
Z drugiej strony nie wiem, czy było to gorsze od tego, co zaplanował dla mnie Dagur.
Sufit przeciekał, co jakiś czas przez kraty przebiegały szczury, a małe, zakratowane okienko w ogóle nie wpuszczało światła, przez co panował tu półmrok. Zastanawiałam się, dlaczego ta budowla jeszcze się trzymała. Przecież pułap w każdej chwili mógł się zawalić pod wpływem takiej ilości wody, jaka dzisiaj spadła z nieba. Pewnie właśnie dlatego umieścili tutaj więźniów. Wcale nie zależało im na naszym losie.
Wstałam i spojrzałam przez okno. Musiałam wspiąć się na palce i podciągnąć się rękami.
Deszczowe, ciężkie chmury oddaliły się nieco, lecz nadal były widoczne na cienkim pasku horyzontu. Księżyc tego dnia przypominał małą, przechyloną łódkę, rzucającą niebieskawe światło na skalistą wysepkę.
Gdzieś tam byli moi przyjaciele. Miałam taką nadzieję.
Spojrzałam w dół. Udało mi się uchwycić kawałek areny, która oświetlona była małymi pochodniami. Przez deszcz jej podłoże było niezwykle błotniste. Nosiło ślady wielu stóp, nie tylko ludzkich. Co mogli robić ze smokami, które tu były?
Gdy tak patrzyłam właśnie ktoś wchodził na arenę. Za nim podążyło kilka ciemnych kształtów, które coś niosły. Rozpoznałam ten kształt, przez dziwnie sterczące skrzydło. Smok.
Postacie rzuciły truchło na plac i lustrowali je jeszcze chwilę, a potem wyszli. Smok miał dużą głowę i wiele kolców, tworzących koronę. Prawie od razu wiedziałam, że to Śmiertnik Zębacz.
Był bardzo chudy, a skrzydła miał podziurawione i połamane. Z pewnością dawno już nie żył. Ciało smoka leżało, lekko oświetlone przez pochodnie i srebrne światło księżyca. Nikt się nim nie zainteresował. Wtem na arenę przyleciał wielki kruk i przysiadł na kratowanym sklepieniu. Zakrakał parę razy, a potem zeskoczył na truchło. Podziobał kilkakrotnie w twardą skórę gada i znów zaskrzeczał. Dołączyło do niego jeszcze z pięć ptaków i zaczęły skubać smoka. Wątpię, by takie dzioby były w stanie przebić smocze łuski. W oddali dało się słychać ujadanie, a chwile później na plac wtargnęły dzikie psy. Wrony i kruki poderwały się z łoskotem, ale nie zamierzały tak łatwo oddać swojej zdobyczy. Z obrzydzeniem odsunęłam się od okna. Kto by pomyślał - karmić zwierzęta zdechłymi smokami. Barbarzyństwo.
Z powrotem usiadłam pod ścianą i zmierzyłam wzrokiem wszystkich więźniów.. Właściwie, to nikt nie robił nic szczególnego. Nie starali się nawet porozmawiać między sobą. Byli zbyt wycieńczeni. Lecz co mogło ich tak zmęczyć? Kilka karcerów było pustych. Chyba powinni być jeszcze jacyś więźniowie.
Za oknem znów rozległo się zajadłe szczekanie. Nie chciałam patrzeć na truchło smoka, ale ciekawość wzięła górę.
Odrobinę wychyliłam głowę i zerknęłam w dół. Psy odpędzono od martwego ciała, chodź to nadal leżało na arenie. Zakryłam usta, żeby nie zwymiotować. Smok był rozczłonkowany i poobgryzany, a nagie kości połyskiwały w świetle księżyca. O Thorze! Współczuję tym, który będą musieli to sprzątać.
Dopiero teraz zauważyłam oddzielony, praktycznie taki sam plac, tyle, że mniejszy i lepiej oświetlony. Wychodził trochę poza okienko, ale i tak było sporo widać. Stanęłam na palcach i obserwowałam plac. Nagle rozległy się ryki. Dochodziły z głębi korytarza, który wychodził na tę właśnie arenę. Stamtąd dwaj mężczyźni wtachali klatkę z jakimś smokiem. Ten szamotał się jak oszalały, uderzając bokiem o klatkę, niemalże ją wywracając, gdyby nie strażnik. Szybko wtargali klatkę i odskoczyli od niej. Smok w środku chodził w tę i we tę, drapiąc szponami o posadzkę. Na górze areny na rozmaitych balkonach i trybunach zbierał się już nie mały tłum, robiąc spore zamieszanie. Wartownicy wyszli za bramę i długim kijem z hakiem otworzyli klatkę. Wściekły gad wypadł z niej rzucił się na stalowe drzwi. Faceci z wrzaskiem odskoczyli i prędko wyszli, ustawiając się na trybunach. Co oni kombinowali? Na honorowym miejscu zasiadł właśnie nie kto inny, jak Dagur. Wokół niego stali dwaj strażnicy a niżej siedziało kilku innych pracowników. Niestety nie zdołałam zobaczyć, kto dokładnie, gdyż okienko nie sięgało tak daleko. Wściekły smok wskoczył na sufit, łapiąc się krat i ryknął na gapiów, wywołując chóralne westchnienie. Wyjątkowo zajadły ten smok.
Nagle coś zabłysło w mojej głowie, a serce gwałtownie przyśpieszyło.
Czarny, wściekły smok, kilka dni drogi od Kol.
O nie, pomyślałam przerażona. Nocna Furia.
Jeśli Dagur odkryje całe siedlisko Nocnych Furii, a co za tym idzie - Kol, ta wieść rozprzestrzeni się po całym Archipelagu szybciej, niż błysk, co oznacza, że dowie się o tym Czkawka, przyleci na Kol, zacznie szukać - jednym słowem masakra!
Smok opadł z powrotem na ziemię i zawarczał ostrzegawczo. Dagur wstał i nagle wszyscy ucichli.
- Jak widzicie, niedaleko naszej wyspy plątała się tu oto Nocna Furia. Pewnie powiecie, że to jakieś oszustwo, w końcu wszystkie wyginęły. A jeśli wam powiem, że nie? Jeśli złapaliśmy jedną, może ich być więcej i więcej. Z takimi smokami będziemy mieli wszystkie wyspy w garści, no i nie zabraknie nam rozrywki! - W tłumie rozległy się gromkie brawa, a także kilka gwizdów. Dagur zadowolony ze swojej przemowy usiadł z powrotem.
Wtedy rozbrzmiał dźwięk dzwonka, a z rozchylanych drzwi od razu wychodzących na arenę wyszedł płonący Koszmar Ponocnik. Gdy zobaczył Nocną Furię, która wyglądała na małą w stosunku do płonącego smoka, od razu zionął w nią ogniem. Tak rozpoczęła się walka. Czarny smok uskoczył od lawy, a ta trafiła w kamienną ścianę, zostawiając palący ślad. Koszmar Ponocnik zawarczał i ruszył w kierunku Furii. Chodź Nocna Furia była mniejsza, posiadała o wiele skrętniejsze ciało. Z łatwością prześlizgnęła się pod płonącym smokiem i zadała cios w podbrzusze. Większy smok zaryczał i obrócił długą szyję i kłapnął zębami. Niewiele brakowało, by jego zęby zakleszczyły się na ogonie czarnego smoka. Nocna Furia złapała ogon smoka w zęby, ale zaraz potem wypluła go z jękiem doświadczając palących łusek na swoim pysku. Czerwony smok prawie natychmiast obrócił się i zionął ogniem. Nocna Furia tuż przed falą ciepła rzuciła się w bok i odpowiedziała wystrzałem. Nie wycelowała i trafiła za głową smoka. Pocisk wyleciał przez kraty i wybuchł na niebie. Dlaczego te dwa smoki ze sobą walczyły? Przecież gdyby zaczęły współpracować, mogły by razem uciec. Oba smoki były wyjątkowo agresywne.
Pierwszy raz na oczy widziałam walkę na arenie. Pierwszy raz widziałam jakąkolwiek walkę. Z tych emocji nie miałam czasu na porządne zastanowienie się. Jak w ogóle Dagur złapał Nocną Furię? Z tego co wiem nie rozdzielają się na długo, gdy należą do stada. Naszła mnie pewna myśl - może ten smok miał przeprowadzić coś w rodzaju zwiadów? O ile smoki były na tyle inteligentne. Może migrują? A może to tylko jakaś pojedyncza Nocna Furia, która pomyliła wyspy? Eh, gdybym potrafiła rozmawiać ze smokami.
W tej samej chwili walczący ciemny smok skoczył na ścianę, odbił się i wystrzelił prosto w pysk wielkiego smoka. Ładunek był tak potężny, że odrzuciło go na dobre parę metrów. Ponocnik wylądował pyskiem w błocie, potrącając przy tym niedaleką pochodnię. Spadając, mały płomień podpalił drewniane łączenie. To wystarczyło, by stworzył się nie mały pożar. Ogień szybko przeszedł wyżej, zapalając inne łączenia podtrzymujące sufit.
Tłum od razu zareagował. Wrzaski były nie z tej ziemi. Ludzie przepychali się między sobą, byle by tylko dalej od pożaru; każdy pchał się do wyjścia.
Dagur uniósł się nad tłum i wrzasnął:
- Nie stójcie tak! Gaście to!
Kilku mężczyzn przepchnęli się siłą i pobiegli po wiadra, chodź tłum im tego nie ułatwiał.
Coś zachrobotało i metalowy sufit runął na ziemię, przygniatając dwa smoki. Niewielkiej Nocnej Furii udało się przecisnąć między kratami, lecz duży, czerwony smok mimo szamotania i żałosnego ryczenia nie udało się wyjść.
Na arenie zostało już tylko kilku mężczyzn, którzy wylewali wodę na drewno i zawieszenie oraz biedny Koszmar Ponocnik.
Nikt nie próbował zatrzymać uciekającej Nocnej Furii. Gdy tylko poczuła, że jest wolna, odleciała tak szybko, jak potrafiła. Jej sylwetka odbiła się w księżycu, a potem zniknęła w mroku. Nawet nie zerknęła w stronę przygwożdżonego olbrzyma. Dla niego życie to ciągła walka. Tego uczył się od najmłodszych lat - przetrwa tylko najsilniejszy. Świat, składa się z pokoi. Nigdy nie wiesz, co znajdzie się za drzwiami, ale gdy trzymasz klucz, wiesz, że zawsze masz jakieś wyjście. Dla tego smoka wyjściem była ucieczka. Pokręciłam głową i opierając się o ścianę usiadłam.
Przynajmniej Dagur nadal nie wie, gdzie jest ich siedlisko.
Ale będzie je tropił. Skoro wiedział, że istnieje chociaż jedna z nich, nie spocznie. To, co mówił, świadczyło by o tym, że planuje coś niedobrego. A dodatkowo, gdyby połączył siły z Berk, powstało by coś o wiele straszniejszego.
Tak czy siak to doprowadziłoby do wojny, która odbiłaby się na całym Archipelagu.
--------------------------------------------------
Hej, witajcie. Jak wam się podoba chyba najdłuższy rozdział, jaki tu jest? Piszcie czy wolicie takie jakie były, czy podobnej długości. Na obrazku pan tajemniczy Eithan (trochę inny, niż naprawdę, ale podobny).
Komy, gwiazdki? Wielkie dzięki!
Całuski, Mary
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top