Bang.
Kolejny cholerny dzień. Jasne, mogłam być w domu już godzinę temu, ale przecież pociąg uznał, że to idealny moment, żeby się zepsuć. Sześćdziesiąt długich minut uwięziona między jakimś menelem a facetem, który nawet nie próbował udawać, że nie gapi się na mój biust. Pokręciłam głową, szukając w torebce kluczy. Faceci. Gdyby nie my, już dawno wszyscy by się zadźgali. W sumie nie byłoby to najgorsze. Otworzyłam drzwi i usłyszałam, że telewizor jest włączony. Czyli Bernard był w domu.
Mojego obecnego męża poznałam jeszcze w podstawówce. Był synem współpracownika mojego ojca, więc siłą rzeczy spędzaliśmy dużo czasu razem. Był jednym z tych chłopaków, którym inni schodzili z drogi i dawali wszystko na pstryknięcie. Tata często żartował, że jeśli się pobierzemy, to dostaniemy firmę w prezencie ślubnym. Ale nigdy nie zapomnę, w jakim był szoku, kiedy się dowiedział, że naprawdę wychodzę za Bernarda. Ale słowo się rzekło, już pół roku później staliśmy przed ołtarzem, składając sobie przysięgi. Wiedziałam, że nie będziemy idealnym małżeństwem, ale nie przewidziałam, że pierwsza kłótnia będzie miała miejsce już w dniu ślubu! A o co poszło? Kiedy Bernard zaczął wypowiadać słowa przysięgi, zauważyłam, że ma coś w ustach. Ten kretyn żuł gumę w trakcie własnego ślubu! Nie mogłam się skupić na tym, co mówił, tylko modliłam się, żeby nikt nie zauważył. Wytknęłam mu to w trakcie wesela, ale on nie widział problemu i stwierdził, że przesadzam. Po czym strzelił mi balonem z gumy prosto w twarz. W tym momencie zrozumiałam, że to będzie o wiele cięższe, niż myślałam.
Weszłam do pokoju, marząc o herbacie i ibuprofenie na migrenę, której dostałam w pociągu, kiedy przystanęłam na widok mojego męża. Zacisnęłam palce na torebce.
Bernard leżał na kanapie z butelką piwa w jednej dłoni i pilotem w drugiej. Dookoła niego walały się ciuchy, o których posprzątanie prosiłam go rano. Ale nie to wkurzyło mnie najbardziej. Żuł tę swoją cholerną gumę, mlaszcząc głośno i strzelając co chwila balonami.
Bang.
Bang.
Bang.
Zacisnęłam dłoń w pięść, mając przemożną chęć go zdzielić. Bernard spojrzał na mnie, chyba wreszcie rejestrując, że jestem w pomieszczeniu.
- Zostawiłem dla ciebie pizzę, jakbyś była głodna. - rzucił tylko, ledwo odrywając się od lecącego w telewizji meczu.
Łaskawca, kurwa jego mać. Z rosnącą złością dalej stałam w pokoju i obserwowałam mojego męża, który znowu bez reszty zagłębił się w szklanym ekranie i strzelaniu balonami.
A strzel mi tym balonem jeszcze raz. - pomyślałam z rosnącą wściekłością.
Bang.
Wtedy uznałam, że koniec tego. Sięgnęłam do torebki i wyjęłam z niej pistolet mojego ojca, który zabrałam mu jakiś czas temu. Bernard dopiero po sekundzie zorientował się, że mierzę w jego głowę.
- Kochanie co ty ro...
Bang.
Bang.
Bang.
- Widzisz Bernard? - powiedziałam, kiedy już opróżniłam cały magazynek. - Ja też sobie postrzelałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top