Rozdział 8
Obudziłem się i warknąłem, gdy zdałem sobie sprawę z tego, że znowu leżę na łóżku, podpięty do tego całego okablowania. Chciałem przetrzeć sobie twarz dłonią, lecz gdy szarpnąłem ręką poczułem opór. Zmarszczyłem brwi i zerknąłem w tamtą stronę. Zorientowałem się, że mam założone kajdanki, którymi jestem przykuty do łóżka. Na szczęście miałem je tylko na jednej ręce. Przyciągnąłem do siebie stojak, po czym złapałem rurkę zębami i wyrwałem ją z ręki. Gdy w końcu miałem jedną rękę wolną złapałem kable i ponownie je odczepiłem, po czym wstałem i stanąłem obok łóżka.
Rozejrzałem się za czymś, co mogłoby pomóc mi uporać się z tym metalowym dziadostwem. Zauważyłem małe nożyczki, ale problem był taki, że leżały strasznie daleko. Wyciągnąłem się i gdy już miałem je złapać, gdy poczułem, jak ktoś łapie mnie od tyłu i rzuca na łóżko.
- Kurwa, puszczaj mnie! - Wydarłem się. Facet uklęknął na mnie i wstrzyknął mi coś.
Poczułem, jakby ktoś mnie przytrzymywał, albo jakbym był związany. Niechętnie otworzyłem oczy i poczułem, że tym razem kajdanki mam na obu rękach, a żeby tego było mało, to gdy chciałem się poruszyć zorientowałem się, że mam je też na nogach. Warknąłem, co nie było najlepszym pomysłem. Na krześle obok łóżka siedział sobie ten zjebany doktorek i coś dziwnie się na mnie patrzył.
- Czego się gapisz?! - Warknąłem na niego.
- Dlaczego tak się buntujesz? - Spytał spokojnie doktorek.
- Bo chcę, żebyście mnie wypuścili. - Warknąłem.
- Jeśli będziesz leżał spokojnie i dasz się zbadać, to szybciej wrócisz do domu. - Wyjaśnił. - Może opowiesz mi, co się z tobą stało gdy cię porwano? - Spytał. Po mojej minie chyba wywnioskował, że może się pierdolić i nie mam zamiaru z nim gawędzić. - Cóż, nie to nie. - Westchnął. - Trzeba dać ci leki. - Mruknął cicho, chyba do siebie, ale ja i tak to usłyszałem.
- Pierdol się! - Ryknąłem na niego. - Nie dam się otruć! - Dodałem.
- To nie jest trucizna, tylko lekarstwa, które mają ci pomóc. - Wyjaśnił spokojnie biorąc w dłoń igłę i małą buteleczkę.
- Nie, spierdalaj z tym! - Krzyknąłem gdy do mnie podszedł. Złapał mnie za rękę, a gdy chciał wbić igłę ja przewróciłem się na bok, a facet zadrapał mnie igłą w rękę.
Ten złapał mnie i mocno przycisnął do łóżka. Nachylił się nade mną i spojrzał mi w oczy.
- Chłopaku, nie dociera do ciebie, że chcę ci zwyczajnie pomóc?! - Warknął zirytowany moim zachowaniem.
- Wypuść mnie stąd i wszyscy będą szczęśliwi. - Prychnąłem.
- Nie możesz wyjść. - Westchnął.
- Bo? - Prychnąłem.
- Bo jesteś niepełnoletni. Nie możesz wypisać się na własne żądanie, a twoi rodzice na pewno nie podpiszą zgody, byś tak szybko wyszedł. - Wytłumaczył spokojnie. - Wiem, że dla ciebie to zupełnie nowa sytuacja. Wiem, że się boisz i że chcesz wrócić do domu, ale nie mogę cię wypuścić, choćbym tego chciał. - Westchnął. - Postaraj się wytrzymać jeszcze parę dni, a ja wypiszę cię tak szybko, jak to możliwe, co ty na to? - Spytał.
- Widzę, że potrzebujesz czasu, żeby to przemyśleć. - Westchnął. - Tylko ci to podam i sobie pójdę, okej? - Spytał.
- Dobra, nic z tego nie będzie. - Westchnął, gdy nie odezwałem się. - Daj rękę. - Poprosił i stanął obok mnie, nie za blisko, nie za daleko. Zagryzłem wargę. Po chwili zamknąłem oczy.
Przycisnąłem kończynę do siebie, żeby ten zjeb nie mógł jej dostać.
- Serio? - Spytał, jakby już nie dowierzał w to, co robię. Złapał moją rękę, a ja zacząłem się rzucać i co jakiś czas krzyczeć na niego czy obrzucać wyzwiskami.
- I już po bólu. - Westchnął. - Naprawdę było tak źle? - Zapytał krzyżując ramiona na piersi.
- Potem przyjdę sprawdzić co z tobą. - Rzucił i wyszedł. - Odpoczywaj, okej? I nie martw się niczym, obiecuję, że nic ci się tu nie stanie. - Dodał przez ramię. Przewróciłem oczami. Na szczęście ten gościu już tego nie widział, bo zdążył się odwrócić. Gdy tylko zamknęły się za nim drzwi, ja szarpnąłem się na łóżku. ,,Wytrzymałe skurwysyństwa...", pomyślałem, przypatrując się metalowym obrączkom. Szarpnąłem rękami jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze.
Po kilkunastu minutach użerania się z tym syfem zacząłem być tak wściekły, że nie mogłem wytrzymać. Nosz kurwa, z czego oni to zrobili?! Chodzi mi nie tylko o te przeklęte kajdanki ale i PLASTIKOWE ramy łóżka, które wytrzymywały kilkanaście minut szarpania z całej siły. Padłem na łóżko i przemyślałem wszystko na spokojnie. Nie ma opcji, żeby te plastikowe cholerstwa nie były uszkodzone choć w minimalnym stopniu. Zerknąłem na obrączki na moich nadgarstkach, a potem na te przytwierdzone do brzegów łóżka. Wyciągnąłem dłoń i złapałem sukę, która była zakleszczona wokół plastikowego cholerstwa. Położyłem się na łóżku i nabrałem powietrza w płuca. W pewnej chwili odwróciłem się na bok, ciągnąc za sobą cholerstwo. Usłyszałem trzask i spojrzałem na barierkę. Była wyrwana i leżała właśnie na podłodze. Miałem jedną rękę wolną, więc z łatwością poradziłem sobie z drugą bransoletką, potem to samo robiąc z tymi na kostkach. I wszystko fajnie, ale nadal były przyczepione do moich kończyn i mogły z łatwością się o coś zahaczyć, gdy będę uciekał. Rozejrzałem się i zauważyłem igłę, którą ten doktorek mnie kuł. Złapałem ją w dłonie, po czym otworzyłem kajdanki.
Rozerwałem zębami kroplówkę i wyrwałem sobie kable przyczepione do mojej piersi. Moją głowę przeszyła bolesna błyskawica, gdy usłyszałem ten wściekły pisk maszyny. Dopadłem do okna. Chwała zjebanemu doktorkowi za to, że zostawił je otwarte na oścież. Złapałem się parapetu i niczym w Assassin's Creed zacząłem przeskakiwać z jednego na drugi, aż nie dostałem się na samą górę.
Swoją drogą, widziałem bardzo ciekawy widoczek w jednym z pokoi. Otóż jakiś pan doktorek stał sobie spokojnie, a pielęgniarka klęczała przed nim. Chyba go coś ujebało w kutasa, bo laska usiłowała mu wyssać jad. Tak się biedna, pomocna zapędziła, że całego go wzięła do mordy. Po pewnym czasie chyba uznała, że już mu wystarczy, bo wstała, a ten zaczął ją całować. Może chciał sobie zjeść trochę tego jadu, nie wiem. Przypominało mi to jakiegoś ptaka, który karmi swoje młode. W sumie, śmiesznie to wyglądało.
***
W ostatnim akapicie nawiązanie do Blok Ekipy ;)
Nie mogłam się oprzeć, przepraszam xDDD
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top