Rozdział 7
Zajebista muzyczka u góry, myślę, że dobrze oddaje klimat
Nie pamiętam momentu, w którym zasnąłem, ale ocknąłem się, gdy zatrzymywaliśmy się na kolejny postój.
Miałem wrażenie, że Max jest jakiś inny. Był strasznie cichy, praktycznie się do mnie nie odzywał. Myślałem, że to przez tą rozmowę o Lu i Lucy, ale coś dalej mi nie pasowało.
- Here. (Proszę.) - Mruknął podając mi butelkę wody. Wziąłem ją i upiłem parę łyków, ciągle na niego patrząc. - I'm sorry... (Przepraszam...) - Dodał, a ja zmarszczyłem brwi.
Zacząłem czuć się... Dziwnie. Strasznie chciało mi się spać, moje ruchy były dość mocno spowolnione, a mój mózg był dziwnie ospały, jakby przymulony.
- What have you done? (Co zrobiłeś?) - Zapytałem, mocno zaniepokojony. Co jakiś czas potrząsałem głową, żeby się rozbudzić. Nie miałem zamiaru usnąć. Nie mogłem.
- It will be okay, trust me. (Będzie dobrze, zaufaj mi.) - Wyszeptał i mocno mnie przytulił, a ja odpłynąłem.
Ocknąłem się słysząc ciche, rytmiczne pikanie. Poczułem, że coś jest nie tak. Uchyliłem oczy i cicho jęknąłem na ból głowy. Rozejrzałem się. Znajdowałem się w jakiejś jasnej sali, na łóżku. Byłem przykryty błękitną kołdrą. Ruszyłem się i warknąłem, gdy poczułem, że mam coś wbite w rękę. Zerknąłem w tamtą stronę i zauważyłem, że jestem podpięty pod kroplówkę i jakieś maszyny. Odwróciłem się na bok i szarpnąłem ręką, zaciskając oczy. Rurka wyrwała się, a ja ugryzłem się w język, żeby nie jęknąć z bólu. Poczułem, że poza rurką do mojego ciała podpięte są nieprzyjemne kabelki. Złapałem je i oderwałem od siebie, sycząc cicho.
Usłyszałem ciche tykanie i zerknąłem na zegar. Dochodził wieczór. Próbowałem sobie przypomnieć, co się działo, ale gdy dochodziłem do momentu, w którym Max mnie przytulał widziałem pustkę i zaczynała boleć mnie głowa. Syknąłem cicho z bólu i usiadłem. Potrząsnąłem głową, żeby się ogarnąć i zeskoczyłem z łóżka. Podszedłem do okna i wyjrzałem na zewnątrz. Jakieś miasto.
- Zawsze to lepiej niż obudzić się z chujem wujaszka Erneścika w dupie. - Mruknąłem do siebie i w tej chwili poczułem, że coś spływa mi po ręce. Zerknąłem w dół i zauważyłem, że z rany po wenflonie sączy się krew. Zlizałem ją i oblizałem się na znajomy metaliczny posmak.
Pewnie w innej sytuacji już dawno spierdalałbym po dachach, ale nadal byłem pół przytomny, a w dodatku nie wiedziałem gdzie jestem ani jak trafić stąd do domu. Wyjrzałem za okno i popatrzyłem w dół.
- Cholera, wysoko... - Warknąłem cicho do siebie i zerknąłem w górę, lekko się wychylając. - Może dam radę. - Mruknąłem i w chwili gdy miałem łapać się ściany i wychodzić, usłyszałem odgłos otwierających się drzwi.
Odwróciłem się i zobaczyłem młodego faceta, w białym fartuchu. Zawarczałem na niego. Nie moja wina, że zachowuję się bardziej jak zwierzę niż człowiek. Mogli mnie zostawić w domu, nie byłoby problemu! Teraz pewnie siedziałbym z Lu i Lucy, i obgryzał jakiegoś jelenia... Gdy przypomniałem sobie co spotkało moją rodzinę i dlaczego teraz jestem tak daleko od domu znowu poczułem tą wściekłość. Stałem tak i patrzyłem na faceta, który z kolei patrzył na mnie.
- Cześć. - Zaczął, czym lekko mnie zaskoczył. Tak dawno nie słyszałem własnego języka, że byłem zdziwiony jego brzmieniem. - Wiesz, gdzie jesteś? - Spytał cicho. Na jego korzyść działało to, że stał w tym samym miejscu, w dokładnie tej samej pozycji i nie zapowiadało się na to, żeby nagle rzucił się na mnie z łapami. - Widzę, że leki jeszcze cię trzymają, więc wszystko ci wyjaśnię, okej? - Spytał, a gdy nie odpowiedziałem uznał to za znak, by kontynuował. - Pewnie pamiętasz, że cię porwano. - Zaczął. - Tydzień temu dostaliśmy telefon, że cię odnaleźli. - Cicho warknąłem na jego słowa. - Przywieźli cię tutaj. Wyleczymy cię i wrócisz do domu, cieszysz się? - Spytał. Zamrugałem na słowo ,,dom", lecz potem zorientowałem się o jaki dom mu chodzi. Rozejrzałem się w poszukiwaniu czegoś do obrony i ewentualnej ucieczki. - Rozumiem, że się boisz ale nie możesz wyrywać sobie kroplówki z ręki. - Mruknął facet patrząc na porozrzucane kable. - Ani kabli. - Dodał po chwili ciszy. - Połóż się, popodpinam to wszystko i cię zostawię. - Zaproponował. Cofnąłem się bliżej okna. - No, już, kładź się. - Zacmokał. - Twoi rodzice prawie zemdleli jak usłyszeli, że cię odnaleziono. - Dodał z uśmiechem. Otworzyłem szerzej oczy. ,,...Cień i Strumień żyją?", przemknęło mi przez myśl. Byłem tak skupiony na tej informacji, że nie usłyszałem, co tam sobie pierdolił dalej.
- Hej! - Pstryknął nagle. - Słuchasz mnie? - Spytał. Zerknąłem na niego. - Musieliśmy dać twojej mamie coś na uspokojenie, bo baliśmy się, że coś sobie zrobi. - Zaśmiał się cicho i pokręcił głową. ,,Coś na uspokojenie...", powtórzyłem w myślach. Przypomniało mi się, jak Max naćpał mnie czymś. Cholerny skurwysyn... - Twoi rodzice bardzo cię kochają i bardzo za tobą tęsknili, wiesz? - Dodał ciszej. Przypomniałem sobie, jak Strumień zajmowała się moją nogą, gdy wpadłem w sidła... Jak Cień uczył mnie polować, walczyć... A potem przypomniałem sobie, jak zginęli. Zacisnąłem mocno powieki i zagryzłem wargę. Miałem ochotę rozszarpać mu gardło, za to, że przypomniał mi o moich rodzicach. - Jutro się z nimi zobaczysz, a teraz chodź, muszę dać ci leki i cię przebadać. - Powiedział i wskazał głową na łóżko. - Wybacz, zapomniałem się przedstawić. - Zaśmiał się. - Jestem Damian, będę twoim lekarzem póki cię nie wypiszą. Ty jesteś Aron, tak? - Spytał z lekkim uśmiechem. Ten gość coraz bardziej mnie wkurwiał. Już dawno bym uciekł, gdyby ten zjeb nie stał tu jak słup soli i nie udawał mojego sojusznika. - Widzę, że nie jesteś zbyt rozmowny. - Zauważył sceptycznie. - Połóż się, muszę cię przebadać. - Westchnął. - Dobra, nie chcesz po dobroci to trzeba spróbować inaczej. - Dodał i zaczął do mnie podchodzić. Gdy był jakieś trzy metry ode mnie skoczyłem na niego i go uderzyłem. - HEJ! - Warknął na mnie. - Chcę ci pomóc, weź z łaski swojej mnie nie bij. - Dodał.
W tej chwili ktoś wbiegł do sali. Poczułem, jak silne ramiona łapią mnie i odciągają od gościa, którego biłem, a potem kładą na łóżku i przyciskają do niego. Starałem się im wyrwać, ale widać było, że skurwysynki znają się na swojej robocie.
Poczułem, jak facet coś mi wstrzykuje i odpłynąłem.
***
Dopiero od następnego rozdziału miałam dać już tą ciekawszą akcję ale uznałam, że czekaliście wystarczająco długo plus ja sama nie miałam już pomysłu, co tam dać.
Dzisiejszy rozdział jest tak późno z kilku powodów:
- dużo roboty
- codzienna rutyna
- pisanie dwóch epilogów
- sprawdzanie prologu do ,,Czarnej Gwiazdy". Tak, dobrze przeczytaliście. Czytelnicy wybrali, że chcą tą powieść po zakończeniu ,,Łowcy" i ,,Niezwyciężonych", więc w chwili gdy to publikuję macie już prolog do czytania ;)
Do przeczytania,
- HareHeart
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top