Rozdział 27

UDAŁO SIĘ! Byliśmy tacy wolni! 

Gdy tylko weszliśmy w bardziej wiejskie tereny puściliśmy się pędem przed siebie. Czułem się tak dobrze! Jakbym był w domu!

Mortez biegł obok mnie, z uśmiechem na pysku i wywalonym językiem. Oczy świeciły mu się jak dwie latarnie. 

Wbiegliśmy w nieco gęstszy las i zdębiałem. Przede mną stał duży, biało czarny pies. Mortez też stanął jak wryty. Zwierzę odwróciło łeb i nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że już gdzieś je widziałem. Jego pysk był czerwony od krwi, a u łap leżała martwa sarna. Zerknąłem na jego szyję i zauważyłem bliznę. Wtedy mnie olśniło. 
- SHADOW! - Nie mogłem się powstrzymać i krzyknąłem imię psa. Ten chyba dopiero wtedy mnie rozpoznał, bo rzucił się ku nam. Ja ruszyłem biegiem w jego stronę. Zwierzak rzucił się na mnie. Zaczęliśmy się tarzać po trawie, a on usilnie starał się mnie wylizać.

Wstaliśmy, a ja od razu mocno go przytuliłem. 
- Mortez, to jest Shadow, pomógł mi kiedyś. Shadow, to mój kumpel, Mortez. Pomógł mi w ucieczce. - Przedstawiłem ich, a ci podeszli do siebie i zaczęli się obwąchiwać. Mortez szczeknął wesoło i opadł na przednie łapy, a po chwili to samo zrobił drugi pies.
,,- Miło cię widzieć." - Wyczytałem w oczach dzikiego psa. 
- Ciebie też. - Odparłem z uśmiechem, a ten zamachał ogonem. Po chwili wskazał pyskiem, żebyśmy za nim poszli. Złapał martwą sarnę i ruszył przed siebie. Spojrzeliśmy po sobie z Mortezem, po czym ruszyliśmy za zwierzakiem.

Polana była dokładnie taka sama, jak ją zapamiętałem. Jedynym wyjątkiem było to, że nie widziałem już biegających, puchatych kuleczek. Po krótkim rozglądaniu się zauważyłem za to 4, duże, piękne psy i dopiero wtedy dotarło do mnie, że skądś je kojarzę.
,,- Tak, to młode Chmury." - Rzucił rozbawiony pies. - ,,Wyrosły, co nie?" - Skinąłem głową. - ,,Teraz nazywają się Śnieżne Futro, Cienista Gałązka, Łaciata Skóra i Jagodowy Ogon." - Dodał, a ja spojrzałem na niego zszokowany. - ,,Tak, wspólnie zdecydowaliśmy, że będziemy stosować podwójne imiona." - Wyjaśnił, zapewne widząc moją minę. 
- A gdzie Olchowy Pysk? - Spytałem, przypominając sobie brązową suczkę w ciemniejsze plamy.
,,- Tutaj." - Usłyszałem szczeknięcie za plecami, na które podskoczyłem. Odwróciłem się i zobaczyłem psa, o którego pytałem. Tylko... Wyglądała nieco inaczej, niż ją zapamiętałem. Jej sierść lśniła zdrowym blaskiem, podobnie jak oczy, w których zauważyłem wesołe iskierki. - ,,Jestem zastępcą przywódcy!" - Dodała zadowolona, wypinając pieś do przodu.
- To by wyjaśniało, dlaczego tak dobrze wyglądasz. - Rzuciłem, a ta zamachała ogonem.
- ,,Chodźcie, zaprowadzę was do miejsca, gdzie możecie się przespać." - Rzucił Shadow. - ,,A i przy okazji, jestem Ciemna Skóra. Ale niektórzy nadal mówią na mnie Shadow, więc mi to nie przeszkadza, jeśli sami będziecie się tak do mnie zwracać." - Dodał, a ja skinąłem głową.

Pies zaprowadził nas do dużej nory zrobionej pod płaczącą wierzbą. Zauważyłem, że gałęzie w ogóle się nie ruszają. Dopiero po chwili dostrzegłem inne gałęzie przeplecione z tymi należącymi do drzewa. To było naprawdę pomysłowe.
,,- Myślę, że wojownicy nie obrażą się, jeśli będziecie z nimi spać. Tym bardziej, że nadal pamiętają o tym, że uratowałeś mnie od tamtej obroży." - Spojrzał mi poważnie w oczy. Poczułem się dziwnie. 

Chwilę jeszcze porozmawialiśmy, po czym poszliśmy spać. 
Długo nie mogłem zasnąć. Zastanawiałem się, co się teraz stanie. Przecież sam doskonale widziałem, że jesteśmy stanowczo za blisko ludzi. A poza tym, cholernie chciałem wrócić do domu... Mojego domu.

Z drugiej strony, zostanie tutaj było chyba bezpieczniejsze niż włóczenie się po świecie.

Z trzeciej jednak strony, sprowadzałem na stado ogromne niebezpieczeństwo. 

Przypomniałem sobie, jak wujaszek znalazł mnie, gdy pierwszy raz tu byłem. Prawie zabił Shadow'a i jego sforę! Westchnąłem cicho, wiedząc, że bardzo będę żałował tego, co zaraz zrobię, ale nie miałem wyjścia. 

Powoli podniosłem się z boku Morteza, na którym właśnie leżałem, po czym jak najciszej i jak najostrożniej mogłem, wyszedłem z nory. 

Zauważyłem, że wejścia do obozu pilnuje jakiś ciemny kształt. Dotarło do mnie, że to chyba Jagodowy Ogon. Rozejrzałem się ostrożnie i zauważyłem niewielką dziurę w ogrodzeniu z jeżyn. Jak najciszej mogłem wyczołgałem się przez nie, po czym zacząłem skradać się w stronę miasta. Paradoksalnie mam tam większą szansę na przeżycie. 

Gdy byłem pewien, że już mnie nie usłyszą rzuciłem się biegiem przez krzaki i trawy. Przykro było zostawić Morteza, ale byłem pewien, że da sobie radę i będzie mu dobrze ze stadem Shadow'a. 

Gdy dotarłem na przedmieścia zaczęło powoli się przejaśniać. Odetchnąłem i ruszyłem poszukać jakiegoś miejsca na nocleg. 

---

Szedłem tak z dobrą godzinę, gdyż słońce zdążyło zrobić dość istotną drogę przez niebo. Nagle przed oczami zamajaczył mi jakiś obrośnięty budynek. Chwilę stałem tak, obserwując go, po czym zorientowałem się, że wygląda na opuszczony. Nie mogłem się nie uśmiechnąć.

Pozornie obojętnie podszedłem do niego. Duży, trochę zagracony, ale wyglądał na porządny. Sprawdziłem na szybko ściany i sufit. Wyglądały na porządne. Podłoga trochę skrzypiała, ale to było akurat naturalne. Zobaczyłem też schody. Te wyglądały zaskakująco dobrze. Wdrapałem się po nich, słysząc to cholerne skrzypienie, po czym znalazłem się na piętrze.

Dużo śmieci. Naprawdę dużo. Ale za to może znajdę tu coś przydatnego, albo uda mi się coś z tego zrobić.

Znalazłem w miarę czyste miejsce i ułożyłem się na nim. Przyznaję, było trochę twarde, ale spałem już w gorszych miejscach. 

Ziewnąłem cicho, po czym zwinąłem się w kłębek. Taak, tego uczucia mi brakowało. Bezpieczeństwa. Najsłodsze uczucie jakie istnieje. Uśmiechnąłem się do swoich myśli. Zamknąłem oczy, a wtedy wyostrzył mi się słuch. Słyszałem wiatr poruszający drzewami na zewnątrz. Szum był kojący, przypominał spokojną kołysankę. Ziewnąłem cicho. Usłyszałem też jakiegoś ptaka latającego przy drzewach. Słyszałem trzepot jego skrzydeł. Chłodny, przyjemny wiatr wpadał przez wybite okna, lecz wcale nie było mi zimno. Powiedziałbym nawet, że temperatura była idealna. Nie było ani za gorąco, ani za zimno. Cudownie. Brakowało mi tylko pełnego żołądka i byłbym usatysfakcjonowany. Nagle przez myśl przebiegł mi irytujący głosik, którzy krzyczał, że mogłem coś złapać jak byłem w lesie! Muszę przyznać, że miał rację. No cóż, kretyn ze mnie.

Nadarzy się jeszcze okazja na jakiś smaczny kąsek, ale jak na razie chcę odpocząć. Zauważyłem jakieś stare ubrania i wyjąłem je ze sterty, po czym rzuciłem na podłogę i ułożyłem się na nich. Taak, o niebo lepiej... 

***

Napisałam to! :D

Wreszcie zaczęłam na poważnie brać się za Piekło Dantego!

Gdy ten rozdział jest publikowany, na moim profilu można znaleźć tą książkę. Ostrzegam po raz kolejny: powieść dla czytelników o mocnych nerwach!
Czytacie na własną odpowiedzialność.

Jak już jesteśmy przy opublikowanych książkach, zapraszam na Listę Moich Książek, gdzie znajdziecie podsumowanie całej mojej twórczości. 

Co myślicie?

Do przeczytania,
- HareHeart

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top