4
Levi zdecydowanie nie przepadał za oficjalnymi bankietami, na które z racji swojej pozycji w Zwiadowcach musiał uczęszczać. Zwykle miał je w nosie i bardzo rzadko się na nich pojawiał. Jednak ten dotyczył go w pewnym stopniu osobiście, bo odbywał się na cześć tych, którzy zwycięsko powrócili do domu po odbiciu Marii. Sala na której otrzymali odznaczenia zapełniona była ludźmi, którzy w większości stłoczyli się przy bufecie szwedzkim, rozciągniętym na całej długości ściany. Żandarmi jako pierwsi rzucili się do jedzenia, jak wygłodzone dzikie zwierzęta. Ackermann skrzywił się z niesmakiem na ten widok. Tak bardzo gardził tym Korpusem i tymi ludźmi, którzy nigdy tak naprawdę nie musieli walczyć o swoje życie i nigdy nie widzieli tytanów na oczy. Zerknął na złotowłosą kobietę stojącą u boku Historii, nie mogąc zrozumieć dlaczego wybrała właśnie ten Korpus. Naszywka z zieloną głową konia widniejąca na jej mundurze, napawała go obrzydzeniem. Miał niemiłe wrażenie, że zwierzę pozieleniało z powodu złego samopoczucia i zaraz zwymiotuje, prawdopodobnie tak jak za kilka godzin upijający się teraz alkoholem Żandarmi. I oni mieli strzec Siny i samej Królowej? przynależność Narine do tego Korpusu, w jakimś stopniu pomagała mu czuć do niej swoistą niechęć.
- Gratuluję tak wielkiego osiągnięcia Ackermann - Jakiś gruby bogaty jegomość poklepał Leviego po plecach, na co ten zgromił go wzrokiem. Gdyby byli w podziemiach, bez wahania odciąłby mu za to kilka paluchów. Mężczyzna chyba dobrze odczytał jego intencje, bo natychmiast odsunął się od niego na bezpieczną odległość - Jakie to uczucie po raz kolejny zostać Bohaterem Narodu? - zapytał jegomość. Levi spojrzał na niego zimnym wzrokiem, rozpoznając w nim jednego z członków rady, który za każdym razem sprzeciwiał się pomysłom Historii i nie zgadzał się na pomoc potrzebującym....
- Rusz grube dupsko i zrób coś dla ludzkości to się dowiesz - powiedział lodowato, po czym nie czekając na jego reakcję odszedł. Nie miał najmniejszej ochoty udawać uprzejmego przed ludźmi, którzy absolutnie na to nie zasługiwali. Sądzili, że są pępkami świata, a gdyby wylądowali w podziemiu, pewnie nie przetrwali by nawet doby. Przesunął wzrokiem po zgromadzonych, nie zatrzymując się nawet na sekundę dłużej przy Narine. Przez cały wieczór wzajemnie unikali swojego towarzystwa, jakby zawarli jakieś ciche porozumienie. Dostrzegł rozemocjonowaną Hange rozmawiającą z Erenem co nie wróżyło niczego dobrego, więc ruszył w ich kierunku.
- Co ty znów kombinujesz Okularnico? - spytał wkładając ręce do kieszeni. Zoe spojrzała na niego błyszczącymi od ekscytacji oczami, co tylko wzbudziło w nim większy niepokój.
- Jutro za zgodą Dariusa rusza rekrutacja dla nowych członków naszego Korpusu - powiedziała z radością - przyjmiemy chętnych z pozostałych Korpusów jak i totalnych świeżaków. Dariusowi zależy na czasie. Musimy oczyścić Marię z Tytanów, a Zackly nie chce ryzykować teraz utraty kolejnego Zwiadowcy - dodała.
- Nagle zaczął się nami tak bardzo przejmować? - prychnął Levi, jednak Hange puściła jego uwagę mimo uszu.
- Wymyśliłam nowy sposób na prowadzenie treningów. Powinien być o wiele skuteczniejszy od poprzedniego i szybszy, na czym nam teraz zależy - kontynuowała nie kryjąc podniecenia - Mam nadzieję, że Eren zgodzi się mi pomóc.
- Eren?? -zapytał Ackermann zaskoczony
- Upieczemy dwie pieczenie na jednym rożnie! - niemal wykrzyknęła obdarzając Erena szalonym spojrzeniem - Ty będziesz ćwiczył swoje umiejętności panowania nad mocą, a rekruci sprawdzą swoje umiejętności. Pytanie brzmi czy jesteś gotowy na trochę bólu - dodała świdrując go wzrokiem.
- Chyba zwariowałaś Okularnico - powiedział Levi, kiedy dotarło do niego co ta szalona kobieta znów wymyśliła - chyba nie masz zamiaru napuścić bandy świeżaków na Erena! Niech się który wczuje i będzie po naszej karcie atutowej - dodał sucho mierząc oboje wzrokiem.
- jestem teraz Dowódcą Korpusu, wiec nawet jako bezpośredni zwierzchnik Erena niewiele masz do powiedzenia - wytknęła mu Zoe.
- Może i jesteś Dowódcą, ale nigdy nie powiedziałem, że mam zamiar słuchać cię tak samo jak Erwina - odparł unosząc podbródek. Hange wiedziała, że miał rację. Erwin był jedyną osobą w Paradis, której nigdy się nie sprzeciwił nie licząc tego feralnego w smutkach dnia, kiedy miał zamiar go zabić. Zresztą Zoe nawet na to nie liczyła. Znali się od lat i traktowali jak równi sobie na stanowisku. Nawet teraz pomimo faktu, że o tym wspomniała, nadal nie uważała się za kogoś wyższego stopniem.
- Bez obaw. Dostaną dokładne wytyczne co mają robić, by Eren wyszedł z tego żywy - powiedziała brunetka.
- Żywy na pewno, ale już nie koniecznie ze wszystkimi kończynami - prychnął Ackermann, na co Hange posłała mu nieszczery uśmiech. Natomiast Eren spojrzał na nią z lekkim przerażeniem.
- Dajecie spokój. Robimy to dla dobra ludzkości - rzuciła lekkim tonem.
- zapomniałaś już, że ludzkość bez nas ma się całkiem dobrze okularnico? - odparł sucho zaciskają usta w cienka linię.
- Dobrze, niech będzie. Robimy to dla dobra Erdian. Może być Ku... Kapralu? - zająknęła się z premedytacją co nie przeszło bez echa.
Levi zgromił ją wzrokiem, doskonale zdając sobie sprawę co tak naprawdę chciała powiedzieć. Hange cholernie go irytowała odkąd tylko pamiętał, jednak mimo tego dążyli się wzajemnie wypracowanym szacunkiem i polegali na sobie w sprawach służbowych. Zoe już jakiś czas przebywała w Korpusie gdy Erwin go zwerbował, więc miała też większe doświadczenie w roli Zwiadowcy, co w jakimś stopniu wpłynęło na to, że był w stanie ją tolerować.
- Tsy... - prychnął nie mając zamiaru już więcej komentować jej pomysłów. Nie krył jednak swojego niezadowolenia. Hange w pełni usatysfakcjonowana zwróciła się ponownie do Erena.
- To jak Jaegar? Piszesz się na to? - zapytała - udoskonalasz dzięki temu swoje umiejętności - dodała.
- Zgoda! - Odparł z ekscytacją która najwyraźniej udzieliła się i jemu.
- Banda szaleńców - mruknął Ackermann pod nosem wznosząc oczy ku górze. Choć czy właśnie nie tym byli wstępując w szeregi Zwiadowców? Bandą Szaleńców którzy równie mocno jak Erwin wierzyli, że za murami jest coś jeszcze, lub chcieli zabijać tytanów by kogoś pomścić, albo po prostu chcieli mieć swój udział w przetrwaniu ludzkości. Ogarnął wzrokiem całą salę odnajdując należących do jego oddziału ludzi. Poruszająca się o kulach Sasza, z determinacją walczyła o każdy kawałek mięsa jaki znajdował się na szwedzkim stole. Connie i Jean wypili po jednym kieliszku mocnego trunku i wspólnie śmiali się spoglądając na smukłą nóżkę od kieliszka. Mikasa stała oparta o jeden z filarów, ze wzrokiem utkwionym w Erenie, jakby nawet tutaj wśród swoich ludzi nadal uważała, że musi dbać o jego bezpieczeństwo. Armin stojący obok niej, spoglądał pustym wzrokiem w podłogę, jakby jego głowa była pełna myśli które wymagały uporządkowania. Natomiast Historia która była raczej wycofania i niepewna siebie, teraz z dumnie uniesioną głowa i Koroną wpiętą we włosy, stała na przeciw jedynego z arystokratów, prowadząc z nimi rozmowę, której jeszcze miesiąc temu nie byłaby w stanie zacząć. No i Eren. Porywczy dzieciak z niewyparzoną gębą, który otrzymał w spadku od ojca Tytana Atakującego. Wszystkie obecne tu dzieciaki przeżyły w swoim życiu ból, stratę, zmagały się z różnymi traumami i właśnie z takich osób, głowie składał się Korpus. Po za małymi wyjątkami... Ostatnią osobą należącą do korpusu był Floch, który sam siebie opisywał jako tchórz. Jednak czy czucie strachu było naprawdę takie złe jak twierdził? Czy tylko odważni przystępowali do Korpusu Zwiadowców? Levi wiedział, że nie. Po mimo przeżytych tragedii i dramatów, każde z nich, Armin, Sascha, Jean, Connie, Eren nawet Mikasa. Każde czuło strach. Nawet Levi nie był żadnym wyjątkiem. Wręcz przeciwnie. Byłby głupcem gdyby się nie bał. Strach był istotnym elementem życia, wprawiającym instynkt przetrwania w ruch. Bez tego, obecni dziś na tej sali Zwiadowcy, byliby już dawno martwi. Zbytnia odwaga i brawura sprawiała, że ci którzy ją czuli nie wracali żywi po swojej pierwszej wyprawie za mur. Levi czuł strach i uważał, że jest on czymś zupełnie naturalnym. Jedyna różnica między nim a dzieciakami z Korpusu była taka, że on potrafił nad nim doskonale zapanować. Jego wzrok odruchowo pobiegł ku wyprostowanej sylwetce Narine, gdy przypomniał sobie jak kiedyś go krótko podsumowała, a kącik jego ust lekko drgnął ku górze.
-------------------------------------------
Narine po raz nie wiadomo który, przemierzała trasę od jednego okna do drugiego w ich niewielkim domku. Kenny rozparł się na stojącym przed kominkiem bujanym krześle, które zwędził komuś przed tygodniem. Na oczy nasunął swój kapelusz i można było się tylko domyślać, czy teraz śpi czy obmyśla kolejny złodziejski plan. Levi siedział przy stole z kubkiem parującej herbaty, który trzymał w swój specyficzny sposób i śledził wzrokiem przemieszczającą się po pokoju towarzyszkę. Dziewczyna zaciskała dłonie w pięści i niemal mógł usłyszeć jak zgrzyta zębami ze złości.
- Przecież to jest nieludzkie! - krzyknęła - Kupcy szybciej podnoszą ceny lekarstw, niż ludzie są w stanie na nie zarobić - dodała gniewnie kontynuując swoją wędrówkę.
- To nie jest coś co powinno cię martwić - powiedział Levi, na co Narine przystanęła na środku pokoju, mierząc go gniewnym wzrokiem.
- Widziałeś tego chłopaka z sąsiedztwa!? - zapytała podniesionym głosem - Jego matka ledwo chodzi. Jakimś cudem nazbierał pieniądze na lek, a kiedy poszedł go kupić, został odprawiony z kwitkiem bo kupcy podnieśli ceny - dodała niezadowolonym głosem.
- A ty pewnie już zastanawiasz się nad tym jak mu pomóc - prychnął Levi.
- A dlaczego nie? jeśli mam taka możliwości? - zapytała rozkładając ręce.
- Czy ty chociaż raz możesz wrócić do domu bez chęci zbawienia całego świata? - zapytał spoglądając na nią swoimi oczami, o kolorze głębokiego kobaltu.
- Nie wiem o czym mówisz - oburzyła się zakładając ręce na piersi.
- Mam ci przypomnieć o tych wszystkich biednych zwierzaczkach i dzieciakach z okolicy którym pomagałaś? - zapytał ironicznie Levi.
- To była jednorazowa pomoc... Bez dalszych zobowiązań...
- Tak? To co tu jeszcze robi ten czarny sierściuch na naszym parapecie? - zadał pytanie wskazując na wyglądającego przez okno młodego kocura.
Narine wydała z siebie nieartykułowany dźwięk gniewu. Podeszła ku niemu i pochyliła się w jego stronę, zatrzymując swoją twarz zaledwie kilka centymetrów od niego.
- Naprawdę nie obchodzi cię, że ci wszyscy ludzie cierpią!? - zawołała zirytowana podpierając się pod boki.
- Moczysz mi kudły w herbacie - powiedział Levi z grobową miną, obdarzając ją spojrzeniem które mogło by zabijać.
Narine z głośnym warknięciem podniosła się gwałtownie do pionu, ochlapując mokrymi od herbaty kosmykami twarz Levi'a. Chłopak skrzywił się z niesmakiem i wyjął z kieszeni chusteczkę, by otrzeć umorusany policzek.
- Jesteś bezduszny - mruknęła stojąc do niego plecami.
- Nie jestem - zaprzeczył ze spokojem w głosie - Nie wiem jak udało ci się przetrwać tutaj z takim nastawieniem zanim nas poznałaś, ale dla własnego dobra powinnaś je zmienić. Podstawową zasadą jest tutaj MY, albo ONI. Jeśli chcesz przetrwać to odpowiedź powinna być oczywista - rzekł.
- To jest bezduszne i samolubne - rzekła rozzłoszczona.
- To jest realizm smarkulo. Żeby przeżyć zawsze wybieraj siebie.
- powinnam ignorować cierpienie tak jak ty!? - wybuchnęła - Z takim podejściem nigdy nie będziesz mieć przyjaciół - dodała.
- Wystarczy mi, że muszę użerać się z tobą - powiedział sucho krzywiąc się przy tym. Narine pokazała mu w odpowiedzi swój język. Naprawdę nie rozumiał o co ten cały szum. Zawsze tak żyli, nie oglądając się na innych i było im dobrze. Nawet lepiej niż tym pokroju Narine, którzy pomagali innym oddają ostatni kawałek chleba głodującemu, by w krótkim czasie razem z nim odejść z tego świta. Nie mogła zbawić wszystkich, a dokonywanie wyboru który potrzebujący przeżyje przy ich pomocy, było nie mniej okrutne bo sprawiało, że w zamian za to kogoś innego kogo mogła wybrać skazywała na śmierć. Skąd mogła mieć pewność, że pomogła właściwej osobie a nie jakiemuś bandycie, który zabiję ją przy pierwszej lepszej okazji i ograbi jej truchło z wszystkich pieniędzy? Tutaj nigdy nie było dobrego wyboru.
- Ty zawsze jesteś taki zimny i nieczuły - powiedziała z wyrzutem.
- jestem opanowany - sprostował.
- Pierdolona Oaza Spokoju - mruknęła
- Huh? - Levi myślał, że się przesłyszał. Jego zdumieniu zawtórował głośny śmiech milczącego dotąd Kennego.
- Ty nie jest opanowany! Ty jesteś Pierdoloną Oazą Spokój! - Wykrzyknęła w jego kierunku i wyszła z domu trzaskając drzwiami. Kenny zginął się w pół nie mogąc powstrzymać śmiechu. Levi czuł jak mięśnie jego twarzy się napięły, gdy zacisnął zęby.
- Jak wróci, powiedz jej żeby umyła podłogę. Upaćkała ją moją herbatą - warknął spoglądając na dwie niewielkie plamy, słabo widoczne w świetle lampy. Gdy tylko skończył mówić ruszył na górę do swojego pokoju.
-------------------------
Z perspektywy czasu musiał przyznać, że jego opanowanie, czy też raczej postawa pierdolonej oazy spokoju, mogła działać ludziom na nerwy bardziej, niż ostro wypowiedziane słowa. Bankiet wreszcie dobiegał końca podobnie jak cała uroczystość, a Levi był gotowy by z ulgą powitać kolejny dzień i opuścić wreszcie pałacowe mury. Czuł, że zdecydowanie robi mu się duszno w tym miejscu. To był odpowiedni moment, by wreszcie wrócić do rzeczywistości i nauczyć się żyć bez tych, którzy pozostali już na zawsze na polu bitwy. Hange przywołała wszystkich do siebie gestem dłoni i wydała polecenia odnośnie powrotu do domu, który miał się odbyć następnego dnia. Od tego momentu powinno być już łatwo, pomyślał udając się do swojej sypialni, która błyszczała czystością. Sam osobiście o to zadbał, gdy tylko przekroczył próg tego pomieszczenia. Służbie nigdy nie wolno było wierzyć na słowo, wiec i tym razem nie popełnił błędu, gdy spakował ze sobą do torby rzeczy potrzebne do uprzątnięcia tego bałaganu. Dla jednych może kurz na górnej części framugi i pod dolną częścią blatu biurka był w porządku, ale nie dla niego. Gdy wreszcie zrzucił z siebie mundur i zanurzył głowę pod strumieniem letniej wody w łazience, poczuł jak opuszcza go napięcie utrzymujące się od momentu, w którym po tylu latach po raz pierwszy zobaczył Narine. Nazajutrz rano wróci do siedziby Korpusu i zapomni o Lowell. Tego miał zamiar się trzymać. Wyszedł spod prysznica i udał się do sypialni, gdzie zarzucił na siebie białą koszule i wygodnie przylegające do nóg czarne spodnie. Mundur ułożony w równą kostkę spoczywał na krześle odsuniętym od biurka, jednak z przyzwyczajenia bądź też zbytniego perfekcjonizmu, przejechał po nim ręką strzepując niewidzialny paproch. Ułożył się wreszcie w swoim łóżku pozwalają by dopadł go zasłużony sen.
Nie miał pojęcia która była godzina, kiedy krzyk odbiegający z któregoś z sąsiednich pokoi zakłócił nocną ciszę. Zaalarmowały poderwał się do siadu, nasłuchując kiedy rozległ się kolejny wrzask, a potem wszystko ucichło. Jednak cisza nie objęła jego serca a mina która pojawiał się na jego twarzy ukazywała jak wielkie w tej chwili targały nim emocje. Lekko rozchylone usta, oczy z szokiem wpatrujące się w jeden punkt przed sobą i ciało, które zmarło jakby ktoś nagle zatrzymał czas. Właściwie to właśnie dokładnie tak się teraz poczuł. Jakby obudził się z koszmaru i był znowu w Podziemiu w domu Kennego. Wszystko dlatego, że głos który rozniósł się po korytarzu, należał do Narine. Widać dziewczyna do teraz nie była w stanie uporać się ze swoimi koszarami, których treści nigdy nie zdołała poznać. Zacisnął boleśnie zęby, powstrzymując starych odruch który zawsze towarzyszył mu w takich momentach, a o którego istnieniu zdążył już zapomnieć. Odruch polegający na tym by wstać z łóżka i pójść prosto do Narine, mając świadomość, że właśnie tego teraz najbardziej potrzebowała. Jednak teraz już od dawna to nie była jego sprawa.
- Tch - mruknął pod nosem z marsową miną, czując jak coś w nim popycha go by zaczął działać. On jednak nie miał zamiaru ulec głupim podszeptom. Z powrotem rzucił się na łóżko przykrywając się kołdrą po samą brodę, jakby to miało mu w czymś pomóc. Gdzieś w oddali usłyszał cichy jęk i z głośnym warknięciem obrócił się na lewy bok, twarzą ku ścianie. Dręcząca go z tyłu głowy myśl, nie opuściła go aż do rana. Levi już o brzasku był gotowy do drogi, byle jak najszybciej opuścić to miejsce. Hange przyprowadziła swojego konia ze stajni i spojrzała na siedzącego już na wierzchowcu Levi'a. Ackermann miał widocznie przekrwione oczy i spore zasinienia pod nimi, jakby nie zmrużył tej nocy oka. Zoe otworzyła usta by coś powiedzieć, jednak Levi zdołał ją ubiec.
- Ani słowa Okularnico - rzucił sucho.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top