11
Narine gnała na złamanie karku w kierunku muru Rose. Wczesnym rankiem żołnierze wyruszyli z koszar, na zleconą im przez Królową i Zackleya misję. Lowell od tamtego momentu nie mogła znaleźć sobie miejsca, czując strach dodatkowo potęgowany przez niepewność tego co się dzieje. Narine nienawidziła bezczynności, a jeszcze bardziej od niej, nie znosiła braku informacji i niewiedzy. Znała to uczucie doskonale, odczuwając je za każdym razem gry trwała kolejna wyprawa za Mur, dowodzona przez Dowódcę Zwiadowców. To, że jej relacje z Levi'em nie należały do najlepszych, nie oznaczało, że nie bała się o jego życie. Wiedziała, że jest najlepszy, jednak mimo to, każdy centymetr jej ciała drżał z niecierpliwości i napięcia. Każdy mięsień jej ciała, był gotowy by natychmiast ruszyć i dołączyć do walczących z Tytanami ludzi i tylko Historia była świadoma, co w tej chwili się z nią działo. Gdy wreszcie otrzymała szansę by opuścić siedzibę Władczyni Murów i ruszyć na pole bitwy gdzie trwała misja, bez chwili zawahania wyruszyła w drogę. Już z oddali słyszała odgłos działającego młota i okrzyki walczących ludzi. Pozostawiła swojego konia pod murem i używając sprzętu do manewru, płynnie dostała się na Mur Rose. Stanęła wśród swoich kolegów z Korpusu Stacjonarnego, czując się wreszcie na właściwym miejscu, choć miało to trwać zaledwie chwilę. Spoglądała w dół na tłoczących się pod nimi tytanów i bezustannie pracujący młot, który miażdżył im karki. Zackly jednak nie był zadowolony z postępów i kazał Zwiadowcom ruszyć do ataku, by w jak najkrótszym czasie doprowadzić sprawę do końca. Historia podzielała jego zdanie i Narine wcale jej za to nie winiła. Im szybciej ludzie wrócą do Marii i zaczną pracować w opuszczanych gospodarstwach, tym szybciej polepszy się byt wszystkich mieszkańców Paradis. Na szczęście Władczyni Murów w przeciwieństwie do Naczelnika Sił Zbrojnych, znała umiar. Sama doświadczyła wiele jako Zwiadowca i nie miała zamiaru naciskać na żołnierzy tak, jak robił to Darius. Plan Armina choćby nie wiadomo jak dobry, nie był w stanie wykluczyć żadnych strat w ludziach, a Historia zdawała sobie sprawę z tego ile czasu trwa szkolenie nowych rekrutów. Eren w postaci Tytana walczył osłaniany przez oddział Levi'a. Tłumnie zebrani na Murach Gwardziści pod dowództwem Pyxisa, pełnili rolę wabika na tytanów, którzy zwabieni zapachem sporej ilości ludzi, udali się prosto pod mur Rose. Tym czasem w dole toczyła się walka, w której brali udział wszyscy Zwiadowcy. Nawet ci świeżo przeszkoleni z których jakaś część prawdopodobnie nie wróci już do domu. Taktyka którą obrał Armin najwyraźniej się sprawdzała. Nie bez powodu wybrano miejsce akurat w znajdującym się przy murze miasteczku. Okoliczne budynku działały na zdecydowaną korzyść Zwiadowców, posługujących się sprzętem do trójwymiarowego manewru. Choć to powodowało więcej zniszczeń wśród pozostałych jeszcze budowli, w takim otoczeniu byli najbardziej efektywni a o to przecież chodziło. Narine przeszukiwała wzrokiem pole bitwy w poszukiwaniu Hange, od której miała odebrać najnowszy raport o sytuacji i przekazać nowe wytyczne. Zoe jednak nigdzie nie było widać. Narine widziała krew, widziała leżące na ziemi jak szmaciane lalki części ludzkich ciał. Słyszała krzyki tych którzy znikali w ustach kilkumetrowych tytanów i jęki rannych, którzy jeszcze nie stracili przytomności. Ten widok choćby nie wiadomo ile razy oglądany, zawsze był tak samo przerażający. Lowell zacisnęła usta w wąską linię i runęła w dół, strzelając kotwiczkami w budynki poniżej. Ruszyła w kierunku Erena i osłaniającej go grupy, szybko zrównując się z Levi'em, który nie krył niezadowolenia na jej widok.
- Co ty tu robisz? - warknął na nią.
- Szukam Hange. mam rozkazy - odparła ignorując jego ton - nie mogę jej odnaleźć - dodała.
- Powinna znajdować się na drugim końcu formacji - rzekł żołnierskim tonem, nieco mniej poirytowany jej obecnością. Choć ich relacja nie należała do najłatwiejszych, w akcji zawsze pozostawali profesjonalistami odsuwając na bok swoje uprzedzenia. Za ich plecami dało się słyszeć jakieś poruszenie. Oboje odwrócili się w kierunku z którego dobiegały przerażone głosy żołnierzy. Na prawym skrzydle zobaczyli zmierzającą w ich kierunku grupę Odmieńców, która z impetem wdarła się na pole walki rujnując formację. Oddział Ackermanna rozproszył się, a Tytani ruszyli prosto na Erena. Znajdujący się najbliżej niego Levi i Narine, wykonali płynny unik wbijając kotwiczki w pobliski budynek. Dobili stopami do kamiennego muru, w porę schodząc im z drogi. Odmieńcy rzucili się na plecy i ręce Erena, gryząc całe jego ciało co skutecznie blokowało jego ruchy. Levi spojrzał na swój rozproszony oddział i zacisnął usta w wąską linię zdając sobie sprawę, że w tej chwili nie może liczyć na ich pomoc. Narine podążyła za jego wzrokiem uzmysławiając sobie, że jeżeli Jaeger nie otrzyma szybko pomocy, zostanie pożarty i stracą Tytana Atakującego wraz z Koordynatem. Narine bez wahania odbiła się od ściany i ruszyła za oddalającym się Erenem, który próbował strącić z siebie wczepione w niego ciała.
- Co ty wyprawiasz! - usłyszała za sobą krzyk podążającego za nią Ackermanna - nie powinno cię tu w ogóle być! Masz inne zadanie do wykonania! - warknął.
- Jeżeli wiem, że jestem w stanie komuś pomóc to po prostu to robię - odkrzyknęła.
- Tchy - usłyszała jedynie za swoimi plecami głos Levi'a, który w następnej chwili rozorał kark najbliższemu tytanowi.
Narine dostrzegła swoją szansę kiedy Eren zdołał zrzucić z siebie część tytanów. Wbiła swoje kotwiczki w jego ciało i jednym zdecydowanym ruchem przyciągnęła się ku niemu. Wystarczyła tylko chwila, tylko jeden jej dotyk dłoni a Eren dostanie swoją szansę. Pod warunkiem, że ich przypuszczenia wysnute podczas ostatniej rozmowy będą słusznie....
- Dla Historii - powiedziała Narine
- Dla Historii - potwierdził Eren podając jej swoją dłoń do uściśnięcia. Lowell odwzajemniała gest i usiadła w siadzie skrzyżnym na podłodze. Jaegera usiadł na przeciw niej i milczał przez chwilę, jakby szukał właściwych słów do rozpoczęcia tej trudniej dla nich rozmowy. Wreszcie spojrzał na nią z determinacją w oczach i rozpoczął od tematu, którego najbardziej się spodziewała.
- Gdy po zakończeniu treningu mnie złapałaś miałem wizję - zaczął - widziałem Cię, jak wraz z Rodem Reiss i resztą jego rodziny szłaś do rodzinnej kaplicy. Ściskałaś za rękę niewiele młodszą od siebie czarnowłosą dziewczynkę...
Narine milczała wracając wspomnieniami do tamtego dnia. To był pierwszy raz, kiedy Frida miała uczestniczyć w modlitwach i przejść swego rodzaju inicjację. To nie było nic wielkiego, jednak Frida okropnie się bała i przez cały czas mocno ściskała jej dłoń. Narine nawet nie zdawała sobie wtedy sprawy, że byli przez kogoś obserwowani. Najwyraźniej Grisha musiał poświęcić im sporo czasu, by zyskać pewność i przeprowadzić w późniejszych latach swój atak.
- Kim jesteś Narine? - zapytał Eren, a w jego głosie mogła dosłyszeć buzujące w nim emocje. Lowell uśmiechnęła się słabo pod nosem. Czy powinna powiedzieć temu pozostającemu poza kontrolą dzieciakowi całą prawdę? Nie uważała by był to dobry pomysł.
- jestem krewną Historii od strony ojca - powiedziała bez zająknięcia. Choć bardzo ogólnikowo to jednak przedstawiła mu prawdę.
- To znaczy, że płynie w tobie królewska krew? - zapytał spoglądając na nią z powagą. Narine krótko skinęła głową. Eren milczał przez chwilę trawiąc informacje których mu udzieliła po czym rzekł bez ogródek.
- Jest coś co dotąd powiedziałem jedynie Kapralowi - powiedział co przykuło uwagę Narine - Był moment w którym będąc człowiekiem dotknąłem tytana posiadającego królewską krew i na krótki moment zyskałem zdolność kontroli nad pozostałymi tytanami - powiedział - nikomu o tym nie mówiłem, bo boję się, że Historia zostanie zmuszona do przemiany - wyznał a Narine zaczęła rozumieć dlaczego przyszedł z tym właśnie do niej.
- Do puki Historia nie będzie miała dziedzica nic jej nie zagraża - powiedziała. A przynajmniej do puki utrzymam w sekrecie swoje pochodzenie, pomyślała w duchu - Nie mogą przemienić w bezmyślnego tytana królowej nie mając nikogo na jej zastępstwo. Chyba, że będą posiadać w zanadrzu jakiegoś tytana rozumnego do pożarcia - dodała.
- Annie - powiedział natychmiast Eren z przerażonym wzrokiem wbitym w podłogę.
- Annie? Kobieta Tytan? - zapytała Lowell próbując się upewnić czy myśli o tej samej osobie.
- Tak. Annie wciąż tu jest - powiedział - mogą ją wykorzystać
- Nie sądzę. Musieliby ja najpierw wyciągnąć z kryształu - zauważyła - nie wiem co lub kto byłby zdolny naruszyć tak twardy materiał. Z tego co wiem nawet ty nie dałeś rady.
- To prawda - przyznał - jest jeszcze coś, pewna myśl... - zaczął a Narine cała zamieniła się w słuch - Co jeśli przemiana w tytana nie byłaby konieczna? Co jeśli wystarczy sam kontakt, dotyk z człowiekiem posiadającym królewską krew?
Właśnie w tej chwili zarówno ona jak i Eren, mogli przekonać się o tym na własnej skórze. Jeżeli rzeczywiście przemiana w tytana nie była konieczna, samo dotknięcie Erena powinno przynieść zamierzony efekt. Narine gładko wylądowała na jego ramieniu i poczuła na plecach śmierdzący oddech czterometrowca. Serce podążającego w ślad za nią Ackermanna, zamarło dosłownie na sekundę nim runął na zagrażającego Lowell tytana. W momencie w którym Narine obejrzała się za siebie, tytan runął na ziemie a zza niego wyłonił się Levi. Dziewczyna wgapiała się w niego z otwartą buzią na moment tracąc czujność. Wyglądał jak Bóg zemsty, wyłaniający się z obłoków pary by uratować jej życie. Narine spoglądała na to jak zahipnotyzowana, nie zwracając większej uwagi na otoczenie. Levi w ostatnim momencie objął ją w pasie i unikając ręki innego stojącego w zasięgu tytana, przyparł ją do karku Erena. Narine wylądowała na pośladkach podpierając się z tylu rękami. Pomiędzy jej dłonią, a ciałem Erena przeszły iskry, małe wyładowania elektryczne barwy dojrzałej pomarańczy, których nie byłaby w stanie nie zauważyć. Teraz wszystko zależało od Erena. Levi nadal obejmując ją w pasie, wyciągnął prawą rękę uzbrojoną w miecz, w kierunku zbliżającej się ku nim rozwartej paszczy tytana. Wiedział, że prędzej czy później zginie pożarty przez któregoś z wielkoludów, jednak nie sądził, że w tak głupi sposób. Zamierzał walczyć do samego końca. Dzieliły ich zaledwie centymetry od śmierci, kiedy po okolicy rozniósł się donośny ryk Erena, a wszystko w najbliższym otoczeniu zamarło, włącznie z tytanem który miał zamiar ich pożreć. Odmieńcy i zwykli tytani zaczęli się wycofywać, co Levi oglądał z szokiem odmalowanym na twarzy. Spojrzał na wciąż tkwiącą w jego objęciu Narinę, a ich spojrzenia wreszcie skrzyżowały się ze sobą po tylu długich latach. Jeszcze chwilę temu, nieomal znaleźli się w śmierdzącej paszczy tytana, a teraz spoglądali na siebie z ulgą. Między mini zawisły niewypowiedziane słowa. Narine zastanawiała się, dlaczego Levi to zrobił. Mógł w każdej chwili uciec i ją zostawić, mógł żyć, a tym czasem postanowiło zostać przy niej do samego końca. Dlaczego skoro zachowywał się wcześniej jakby mu nie zależało? Próbowała odczytać cokolwiek z jego twarzy, jednak na próżno. Dla niej zawsze był zagadką, której nie była w stanie sama rozwiązać. Levi spoglądał na nią jak zahipnotyzowany, jakby szukał jakichkolwiek zmian świadczących o tym, że na prawdę minęło aż tyle. Choć pragnął pozostawić przeszłość za sobą i choć posiadał do Narine szereg negatywnych uczuć, bywały momenty takie jak ten, w których pragnął by to co czuł wróciło. Narine była znowu tuż obok niego. Czuł jej obecność, jej zapach i oddech na swoim policzku. Znajdowali się tak blisko siebie czując na wzajem przyspieszone bicia własnych serc, aż wreszcie napięcie które między nimi się pojawiło zaczęło ciążyć. Levi zacisnął zęby i odsunął się od niej z zaciekłą miną. Jej bliskość była tak magnetyzująca, że zaczynał myśleć o rzeczach o których nie powinien. Nie mógł pozwolić dojść do głosu uczuciom, które dawno temu pogrzebał na dnie swojej duszy. Tytani w ich otoczeniu zaczęli wzajemnie ze sobą walczyć, rozrywając kawałki swoich ciał na strzępy. Levi spoglądał na to z niesmakiem. W dalszym ciągu nie rozumiał, jakim cudem Eren miał nagle kontrolę nad pozostałymi tytanami? Przecież potrzebował do tego Historii, wróć potrzebował kogoś z Królewskiego rodu. Jego spojrzenie odruchowo powędrowało ku dłoni Narine spoczywającej na barku tytana. Czyżby to było możliwe? Czy tamtego dnia kiedy nakrył Erena i Narinę razem naprawdę było tylko zwykłą przyjacielską rozmową tak jak sądził? Levi nie mógł uwierzyć w to, co przyszło mu właśnie do głowy. Zacisnął usta w cienką linię. Odwrócił się do niej plecami czując rosnący gniew. Ile jeszcze rzeczy przed nim ukryła?
- Musimy porozmawiać - powiedział sucho i zeskoczył z Erena zostawiając ją samą.
Narine już wiedziała, że Levi musiał poznać prawdę. Musiał zrozumieć co właśnie się wydarzyło i kim tak naprawdę musiała być przez cały ten czas. Lowell jęknęła nad swoją głupotą i przemieściła się bliżej twarzy Erena. Choć jej myśli nie dawały jej teraz spokoju wiedziała, że musi najpierw zrobić to po co tu przyjechała.
- Muszę odnaleźć Hange - powiedziała. Tytan Atakujący ryknął, powodując po raz kolejny zamęt wśród olbrzymów i ruszył w kierunku swojego Dowódcy. Nie minęła chwila gdy Eren zatrzymał się tuż obok zaskoczonej Zoe.
- Dziękuję Eren - powiedziała i zeskoczyła z jego ramienia, zaczepiając kotwiczkę nieopodal Hange - Historia daje Ci zezwolenie na zakończenie akcji w dowolnym momencie - Zwróciła się do Dowódcy Zwiadowców - Jeśli uznasz, że ponieśliście wystarczające straty lub sytuacja zaczyna być nieciekawa, masz pełne prawo zaprzestać działań i wrócić do domu.
- Dariusowi się to nie spodoba - odparła Hange.
- Rzeczywiście nie będzie zachwycony, ale to nie on jest Królem - odparła Narine z szerokim uśmiechem na ustach - Historia nie ma zamiaru załatwić sprawy w jeden dzień, dopuszczając do znacznego zmniejszenia liczebności swoich żołnierzy - dodała.
- Straciliśmy kilku ludzi. Kilkunastu jest rannych, jednak mamy sporą liczbę tytanów na naszym koncie, a puki co nie widzę by miały pojawiać się nowe - zastanowiła się Zoe - myślę, że zlikwidujemy te które nam jeszcze pozostały w zasięgu wzroku i zarządzę odwrót - oznajmiła. Narine kiwnęła głową i za zgodą Hange ruszyła w kierunku muru. Nie byłaby jednak sobą, gdyby nie dała porwać się w wir walki. Wiedziała, że sporo brakuje jej do umiejętności Ackermanna, jednak nie była, kimś kto nie byłby w stanie poradzić sobie z jednym tytanem. Wykonując gwałtowny zwrot w powietrzu, dopadła do najbliższego dwumetrowca i rozorała mu kark. Wbiła kotwiczkę w ramię kolejnego i wylądowała prosto na jego karku. Wykonała szybkie cięcie w słaby punkt, a krew z rany trysnęła na jej twarz brudząc policzek. Może nie była takim pedantem jak Levi jeśli chodziło o otaczające ją przedmioty, jednak o pielęgnację swojej skóry dbała jak nic. Skrzywiła się nieznacznie dotykając brudnego miejsca i odskoczyła od lecącego w dół ciała tytana. Wbiła kotwiczkę w pozostałą po jakimś budynku ścianę i na moment zatrzymała się na niej. Na drodze do muru znajdowało się jeszcze kilka tytanów, które z przyjemnością miała zamiar zgładzić.
-------------------------------------------------------
Levi zebrał swój rozproszony i przerażony oddział. Nie mógł winić ich za strach jaki czuli, znajdując się po raz pierwszy w życiu na polu bitwy. Rozumiał, że dopiero teraz tak naprawdę docierało do nich, z czym musi mierzyć się każdy Zwiadowca. Nie byli pierwsi i nie będą ostatni, którym oczy otworzą się dopiero gdy staną oko w oko z dwumetrowym tytanem. Tworząc spójny szyk jakiego nauczył ich na treningach, przemieszczali się po polu bitwy, głównie asystując Akermanowi podczas likwidacji kolejnego olbrzyma. Choć Levi tak naprawdę wcale tego nie potrzebował wiedział, że pozwalając im na to, szlifują swoje umiejętności. Gdzieś przed nim mignął gruby złoty warkocz, a po chwili dało się słyszeć huk upadającego na ziemię tytana. Levi syknął ze złości przez zaciśnięte zęby. Narine na zbyt wiele sobie pozwalała. Może i była członkiem Korpusu Stacjonarnego, a nie Żandarmerii jak na początku sadził, jednak w tej chwili bez nadzorującego ją kapitana, bez przynależności do jakiegokolwiek oddziału na polu walki, była tylko niepotrzebnym problemem. Levi obejrzał się za siebie i zobaczył Hange nawołująca do odwrotu. Usłyszał dobiegające z murów okrzyki i gdy spojrzał w tamtym kierunku zobaczył, że stojąca do tej pory pod murem grupa tytanów, zaatakowała zmierzających ku nim żołnierzy. Rozniosły się krzyki bólu, rozgrywanych kończyn i przerażenia tym większego, że mieli odczynienia nie ze zwykłym przeciwnikiem jak mogliby sądzić, lecz z odmieńcami. Kolejna tego dnia grupa takich kreatur, była sporym zaskoczeniem ale i problemem. W zasięgu wzroku Levi'a pojawiła się Narine, która z ledwością zdołała uniknąć bliskiego spotkania z Odmieńcem. Ackermann warknął niezadowolony i ruszył w jej kierunku. Kipiąc ze złości, niemal siłą zaciągnął ją na mur ku Gwardzistom. Lowell wykazała się głupotą i niepotrzebną brawurą, którą o mały włos mogła przypłacić własnym życiem. Był wściekły na nią i jej lekkomyślność. Wolał nawet nie myśleć, co mogłoby się wydarzyć jeśli w porę nie zgarnąłby jej z pola bitwy. Niezależnie od tego jak bardzo w tej chwili był do niej wrogo nastawiony, nie mógł zapanować nad pojawiającym się lękiem o jej życie. Nie wątpił w jej umiejętności, jednak nawet wprawny żołnierz nie miałby szans w starciu jeden na jeden z Odmieńcem. Tym czasem Narine musiała znaleźć się w samym centrum zgrai pobudzonych tytanów sprawiając, że zostawił swój oddział i ruszył prosto do niej.
- Natychmiast masz wracać do Historii Smarkulo! - warknął tonem nieznoszącym sprzeciwu. W tej chwili był zły i na nią i na siebie, zdając sobie sprawę z tego, że sam zachował się nieodpowiedzialnie. Narine stała na murze pośród innych Gwardzistów, nie wierząc temu co słyszy. W dole trwała ciężka nierówna walka z Odmieńcami. Wiedziała, że mogła im pomóc. Wystarczyło, że będzie blisko Erena i Levi prawdopodobnie również już to wiedział. Mimo tego siłą zaciągnął ją na Rose i oddał w ręce żołnierzy z Oddziału Stacjonarnego.
- Wracaj do Królowej. To nie miejsce dla ciebie - powtórzył spoglądając na nią z naganą.
- Chcę iść z Tobą mogę pomóc. Proszę - błagała, lecz Levi był nieugięty.
- Będziesz jedynie przeszkadzać - rzucił sucho. O ile jej umiejętności były na wysokim poziomie, z czego zdawał sobie sprawę, wiedział, że jej obecność na polu bitwy będzie mu nie na rękę. Zresztą już była.
- Będę tylko blisko Erena... - prosiła z rozpaczą w głosie.
- Tchy - prychnął Levi zaciskając usta. Mimowolnie po raz kolejny odczuł to prymitywne uczucie na myśl o Narine i Erenie, co tylko wzbudziło w nim większy gniew.
- Proszę Levi. Pozwól mi iść z sobą - Prosiła - jestem Gwardzistą - dodała chwytając się tego argumentu jak tonący brzytwy. Wiedziała, że Levi nie zmieni zdania równie dobrze jak wiedziała, że nie chce go teraz opuszczać gdy już się tutaj znalazła.
- Należysz do Korpusu Stacjonarnego, ale teraz jesteś pod rozkazami Żandarmerii. Nie masz uprawnień by być na polu bitwy - odparł stanowczo a Narine czuła, że usuwa jej się grunt pod nogami.
- Proszę cię... tylko wróć - wyszeptała drżącym głosem. Levi spojrzał na nią, a w jego oczach mogła dostrzec rodzący się gniew.
- Nagle zaczęłaś się mną przejmować? - zawołał wściekły, chwilowo dając upust swoim emocjom. Miał już tego serdecznie dosyć. Dosyć siebie, dosyć jej i dosyć ciągle zaprzątającej jego myśli przeszłości - Nagle zaczęło Ci zależeć? - warknął czując irytację i złość. Pozwoliła mu latami wierzyć, że nie żyje, a teraz miała czelność zachowywać się w ten sposób?
- Zawsze mi zależało! - wykrzyczała ze łzami w oczach, co przyjął z zaskoczeniem wypisanym na twarzy. Zupełnie nie tego się spodziewał - Odkąd tylko dowiedziałam się, że dołączyłeś do Zwiadowców, drżałam ze strachu gdy wyruszałeś za mur - kontynuowała Narine przykładając zaciśniętą pięść do serca - Za każdym razem po waszym powrocie, pytałam kogo tylko mogłam by dowiedzieć się czy wróciłeś, że żyjesz! Robiłam to, bo się bałam... Bo mi zależało... Zawsze... - łzy spływały obficie po jej policzkach, ale nie obchodziło jej to. Wreszcie powiedziała mu co przez cały ten czas czuła i nie mogła już dłużej udawać, że jest inaczej. Zależało jej zawsze. Cierpiała każdego dnia odkąd opuściła Podziemie, sądząc, że już nigdy go nie zobaczy. Po prostu go kochała. Levi po raz ostatni spojrzał na nią obojętnym wzrokiem i zwrócił się do trzymających ją Gwardzistów, tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Zabierzcie ją! - po czym ruszył w kierunku brzegu muru na którym stali. Narine mogła jedynie spoglądać w ślad za nim gdy lekko skoczył ku górze i naciskając spust runął ku ziemi niknąć jej na dobre z oczu. Wyszarpnęła się z uścisku trzymających ją żołnierzy, których nie znała i podeszła na skraj muru spoglądając w dół. Choć bardzo chciała za nim podążyć wiedziała, że nie powinna tego robić, jeśli nadal tliła się w niej nadzieja na choćby przyjaźń z Ackermannem. Levi nie znosił niesubordynacji w takich przypadkach i wiedziała, że jej nieposłuszeństwo mogło tylko zaszkodzić. Poza tym czuła na swoim karku oddechy dwóch pilnujących ją żandarmów. Jeden z nich położył jej ciężka rękę na ramieniu.
- idziemy - burknął co sprawiło, że przez chwilę poczuła się jak więzień w zakładzie karnym. Przełykając kolejną porcję łez pozwoliła zaprowadzić się do czekającej na uruchomienie windy. Zajęła posłusznie swoje miejsce pośród kilku radnych żołnierzy i poczuła szarpnięcie by w następnej kolejności zacząć łagodnie opadać na dół. Jej zjazdowi towarzyszyło ciche skrzypienie elementów wprawiających podest w ruch. Zaciskała swoje dłonie na sprzęcie czując gorycz rozlewającą się w jej sercu. Winda wreszcie zatrzymała się głównym jękiem i ranni zaczęli opuszczać podest. Narine zrobiła to samo i ruszyła prosto do swojego konia. Dotknęła pyska zwierzęcia na powstanie i poczochrała go po puszystej grzywie co pozwoliło jej się odrobinę uspokoić. Rzuciła spojrzenie ku wysokiej ścianie grubego muru a przez jej głowę przebiegła myśl by tutaj zostać. Zaczekać na zakończenie bitwy by poznać jej wynik... Mieć pewność, że Levi jak zwykle wyszedł z bitwy bez szwanku. Jej zdrowych rozsądek podpowiadał jej jednak, że musi wrócić z meldunkiem do Królowej zamiast tkwić tutaj przez kolejne godziny. Zaciskają usta wsiadła na konia i ruszyła słysząc za plecami okrzyki bólu dobiegające zza muru.
----------------------------------------------
Levi wykonał głębokie cięcie i odbił się w górę z pleców tytana spoglądając jak jego wielkie cielsko z hukiem upada na ziemię. Ostatni przeciwnik w tej bitwie został pokonany i wszyscy mogli wreszcie odetchnąć z ulgą. Levi wylądował na ziemi pośród tumanów pary unoszącej się z ciał olbrzymów i skrzywił się z niesmakiem spoglądając na kałużę krwi w której wylądował. Zadecydowanie ludzkiej krwi która nie miała zamiaru odparować z jego wysokich butów. Wyjął z kieszeni haftowaną chusteczkę i wycierający do czystości ostrza swoich mieczy rozejrzał się dookoła. Choć starcie z odmieńcami zakończyło się w szybkim tempie niestety pociągnęło za sobą sporo ofiar wśród niedoświadczonych rekrutów. Części ciał niektórych z nich znajdowały się w zasięgu jego wzroku. Jęki pozostałych nadal unosił się na polu bitwy czekając na pomoc czy też nadchodzącą wkrótce śmierć.
- wracamy na mury - rozkazał swoim podwładnym którzy pojawili się tuż obok niego. Bez zbędnych pytań wykonali jego polecenie i ruszyli przodem. Levi w krótce dołączył do nich. Pozostali przy życiu żołnierze powinni się teraz przegrupować. Ranni którzy zdołali dotrzeć na mur o własnych siłach lub z pomocą otrzymali pierwszą pomoc i wyruszyli na wozach w kierunku miasta. Reszta zdolna do dalszego działania musiała zająć się czekającymi na dole rannymi. Powinni także zebrać sprzęt który bardziej przyda się żywym niż trupom. Wszystko to przy asyście oddziału oddelegowanego do czuwania nad bezpieczeństwem na polu bitwy. Niestety nie mogli mieć pewności, że zaraz nie pojawią się nowe osobnik zwabione zapachem ludzkiej krwi. Levi najmniej lubił tę część każdej walki. Zresztą chyba tak jak każdy. Widział jak nowi żołnierze dostają ataku paniki i wymiotują widząc zmasakrowane ciała towarzyszy. Widział jak krzyczą z rozpaczy, błagają jakby ich głos mógł przywrócić zmarłego do życia. Levi żadnej z tych osób nie osadzał. Jedynie spoglądał na nich z cieniem przygnębienia na twarzy doskonale wiedząc co to znaczny stracić towarzysza broni a zwłaszcza przyjaciela. Najlepszym sposobem na to by nie doświadczać takiego bólu, było odsunięcie od tego typu związków. Choć nie było to łatwe, Levi przez minione lata dawał sobie radę. Aż do teraz. Wylądował z sykiem niezadowolenia przed Hange gdy w jego umyśle pojawił się obraz Narine. Tak, było dobrze aż do teraz.
- Levi poprowadzisz grupę wspierającą. Jesteś najlepszy więc w razie pojawienia się tytana masz największe szanse zdjąć go zanim dojdzie do kolejnych strat w ludziach - powiedziała Hange. Ackermann spodziewał się takiego rozwiązania i zdecydowanie wolał to zadanie od sprzątania pola bitwy. Na samą myśl o mazaniu się w cudzej krwi czuł obrzydzenie.
- zbiorę swoich ludzi i ruszymy gdy tylko pojawi się zagrożenie - powiedział na co Zoë skinęła głową - jaki bilans strat? - zapytał.
- jeden wóz z rannymi już odjechał - zakomunikowała a po chwili milczenia dodała - wszyscy się wyliżą i wrócą do korpusu.
Oboje automatycznie spojrzeli w dół zdając sobie sprawę, że z pozostałymi na dole żołnierzami prawdopodobnie nie było tak różowo.
- widząc ile osób już odjechało i ilu wróciło na mury, nie jest aż tak źle jak się spodziewałam - rzuciła Hange a na jej ustach błądzi słaby uśmiech. Levi wiedział, że próbowała tym pocieszyć samą siebie. Szukała jakichś pozytywów by nie uważać się za złego Dowódcę, którym jego zdaniem wcale przecież nie była. Po prostu była bardziej ludzka od Erwina. Dopuszczała do siebie poczucie winy za każdą śmierć na polu bitwy. Nie potrafiła poświęcić tych wszystkich ludzi dla osiągnięcia celu tak jak to robił Smith.
- rzeczywiście po mimo kilku słabszych momentów zostało całkiem sporo sprawnych żołnierzy - przyznał zerkając w dół. Para buchająca z martwych ciał tytanów zdarzyła się nieco przerzedzić i Ackermann miał teraz lepszy widok na znajdujący się pod nim krajobraz. Nie miał jednak czasu by bliżej przyjrzeć się pobojowisku kiedy usłyszał krzyk któregoś ze swoich podwładnych.
- Kapralu! Tytan!
Levi z sykiem poderwał głowę i spojrzał we wskazanym kierunku. W oddali pojawiła się sylwetka trzymetrowca powoli zmierzającą w ich kierunku. Zapach krwi przyciągnął kolejnego tytana którego musiał zgładzić, by chronić tych którzy pozostali na ziemi. Z determinacją wypisaną na twarzy ruszył prosto na wroga.
------------------------------
Narine siedziała w pokoju dziennym Historii, trzęsąc się z niepokoju jaki czuła. Przez całą drogę powrotną nie mogła pozbyć się z głowy wrzasków, które jej towarzyszyły gdy opuszczała mur. Dopiero gdy zziajana wpadła do budynku i złożyła raport, głosy ustały ustępując miejsca ważniejszym sprawom. Jej irracjonalne podenerwowanie, jednak nie ustąpiło i nawet zimny prysznic nie pomógł jej choć na chwilę odetchnąć od dręczących jej myśli. Ufała wybitnym umiejętnościom Lev'a jednak bała się, że kiedyś nastąpi moment w którym i on, tak jak pozostali, zginie na polu bitwy. Bała się, że nie będzie jej wtedy obok niego i że nigdy nie wyjawi mu prawdy o tym dlaczego go nie odnalazł. Gdzieś pośród tego strachu była ogromna chęć by tak po prostu wtulić się w Ackermanna by znów poczuć ciepło jego ciała i zapach.
W pomieszczeniu panowała cisza, w której słychać było odgłosy szurania i stukania obcasów, przechodzącej przez pokój Historii. Władczyni Murów spoglądała na nią z troską. W dalszym ciągu nie mieli żadnych wieści z pola bitwy, oprócz tych, które sama przyniosła i choć miała świadomość, że brak wieść to lepsze niż złe wieści, nie potrafiła już dłużej trwać w niewiedzy. Nagle drzwi do salonu stanęły otworem. Stanął w nich Żandarm informując, że Zwiadowcy wrócili z wyprawy za mur Rose. Narine zerwała się z miejsca i odpychając Żandarma w drzwiach, rzuciła się ku schodom prowadzącym na dół. Z sercem pełnym niepokoju wypadła na brukowany dziedziniec, przeszukując wzrokiem zmierzających w jej kierunku ludzi. Wtedy go zobaczyła. Jego przystojną poszarzałą od pyłu twarz i kobaltowe zgaszone oczy. Narine widziała, że jego postawa zdradza ogromne zmęczenie po zmaganiach z ostatniej bitwy. Przeniosła wzrok na jego twarz, a ich spojrzenia się spotkały. Jej zatroskanie a zarazem szczęśliwe, że go widzą i jego umęczone i pozbawione blasku. Zatrzymał się wstrzymując prowadzonego przez siebie konia. Narine poczuła ogromną ulgę i niewiele myśląc, biegiem ruszyła w jego kierunku. rzuciła się ku niemu wsuwając dłonie pod jego pachy i przytulając do niego z takim impetem, że aż się zachwiał. Z jej oczu spływały łzy ulgi. Czuła na sobie zaskoczone spojrzenia obecnych przy tym żołnierzy, jednak nie obchodziło jej to. Podobne jak nie obchodziło, że Levi nie odwzajemnił uścisku, ani to, że robi z siebie widowisko. Liczyło się to, że wrócił, że mogła go dotknąć, poczuć blisko siebie. Wtedy Levi zaskoczył ich oboje. Jego z początku niepewne dłonie, wreszcie z cichym westchnieniem które owionęło jej policzek, przyciągnęły ją do siebie. Zanurzył twarz w zagłębieniu jej szyi, wdychając znajomy słodki zapach. Palce wplótł w jej złote miękkie włosy, co było czymś, o czym marzył odkąd tylko ją zobaczył na podium, tuż przed wręczeniem odznaczeń. Tak bardzo potrzebował jej w tej chwili, że aż go to przeraziło. Jednak trzymając ją mocno w swoich objęciach, po raz pierwszy od bardzo dawna poczuł, że wrócił do domu. Przeszło mu przez myśl, że właśnie tak teraz czują się jego żołnierze, witając się z rodziną w domach. Świadomość posiadania kogoś kto czekał, było czymś co mogło napędzać życie. Jego życie... Między nimi jednak wydarzyło się zbyt wiele, by mogli wrócić do tego co było. Narine poczuła jak Levi rozluźnia swój uścisk i przenosi swoje dłonie na jej przedramiona.
- Nie jesteśmy już tacy sami jak kiedyś Narine - powiedział cicho, po czym ją puścił i odszedł. Narine spojrzała za nim, czując jak w kącikach jej oczu wzbierają nowe łzy. Nagle poczuła się samotna. Levi miał rację. Nie byli już dzieciakami z Podziemi. Przez minione lata, los doświadczał ich na różne sposoby. Każde z nich wiele przeszło i głupotą byłoby oczekiwać, że nie miało to na nich żadnego pływu, że wcale się nie zmienili. Choćby nie wiadomo jak bardzo się starała, musiała wreszcie pogodzić się z faktem, że to co było, to co mieli, już nigdy nie wróci.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top