II



Rozległ się głośny dźwięk, który do złudzenia przypominał przesuwanie wielkich metalowych blach. Światłość rozlała się po całym pudle. Ona miała już wyjść, ale usłyszała odgłos, który przypominał otwieranie krat.

— Ja pinkolę... — odezwał się jakiś męski głos z góry. Był on przyjemny dla ucha Jej.

— Niemożliwe — mruknął inny głos, ten zdawał się mieć źródło bezpośrednio nad dziewczyną. Nie był on aż tak przyjemny jak pierwszy, ten był bardziej szorstki.

Wiele głosów rozbrzmiało dookoła tak, że nie można było nic konkretnego usłyszeć. Nie dało się rozróżnić pojedynczych słów. Wszystko było tak pogmatwane. Ona wystraszyła się, jednak nie wyjęła noża z kieszeni, tylko siedziała w tym pudle zamknięta, mając nadzieję, że ludzie, którzy stoją nad nią, szybko opuszczą to miejsce i będzie miała szansę na ucieczkę.

— Spokój! — wrzasnął ten niefajny głos. — Powiedziałem, spokój!

— Co się stało?! — krzyknął jakiś nowy piskliwym tonem.

— Dwa świeżuchy w dwa dni pod rząd — wydukał nie-fajny. — A teraz jeszcze to — pewnie chodzi im o Teresę. Zapewne też myślą, że jest martwa, pomyślała Ona. — O co tu chodzi, świeżuchu?

— A skąd ja mam to niby wiedzieć? — Rzekł kolejny mężczyzna. Ten głos wydawał się nastolatce znajomy...

— Alby, dlaczego nam nie powiesz, co tam, purwa jest? — Zawołał jakiś chłopak chrapliwym głosem. Nie był on przyjemny, nie lepszy od niefajnego.

Rozległy się kolejne szmery. Ona nie miała pojęcia czy wychodzić, czy lepiej nie. Jednak postanowiła poczekać aż ktoś przyjdzie po Teresę albo skrzynkę.

— Spokój, smrodasy! — krzyknął niefajny. — Powiedz im, Newt.

— To dziewczyna — odezwał się ten głęboki. Czyżby tam, gdzie Ona się znajduje, dziewczyna to było jakieś rzadkie zjawisko?

Dookoła rozległ się kolejny gwar, ale Jej udało się wyłapać pojedyncze słowa i zdania.

— Pierwszy ją biorę!

— Ładna jest?

— Ale jak to możliwe?!

— Adam, ja zaklepałem pierwszy! 

— Jak na razie nic nie zaklepałeś ani nie zaliczyłeś, smrodasie!

— Ona będzie moja!

Ten głęboki głos uciszył wszystkich. Był on dosyć niski, ale swego rodzaju przyjemny i melodyjny... Ona zaczęła się zastanawiać dlaczego aż tak analizuje poszczególne głosy.

— To nie wszystko — szepnął głęboki. — Ona chyba nie żyje.

Dookoła znowu rozległy się szepty.

Do pudła wleciały jakieś dwie liny (wyglądały jak zrobione z bluszczu), po których zjechało dwóch chłopaków.

Pierwszy (ten bliżej pudła w którym siedziała Ona) był czarnoskóry. Miał czarne, krótko ostrzyżone włosy, a jego brwi były wykrzywione w dziwnym grymasie. Usta miał dość szerokie. Wyglądał na około dziewiętnaście lat. Szerokie bary i umięśniona sylwetka. Typowy mięśniak, pomyślała Ona.

Drugi był przeciwieństwem. Był wyższy od czarnoskórego i trochę słabiej zbudowany. Wyglądał też na młodszego (około siedemnastu lat). Miał blond włosy, które sięgały niemal do ramion oraz piękne, brązowe oczy, z których łupało zdziwienie. Kiedy chodził, lekko kulał.

Jak na razie Ona nie miała w planach opuszczenia swojej kryjówki.

Chłopcy przeciągnęli Teresę (w miarę delikatnie) do lin i ją do nich przyczepili. Razem z czarnoskórym chłopakiem została wciągnięta na górę. Blondyn został na dole.

— Zajmijcie się nią! — To był ten melodyjny i głęboki głos. — Ja w tym czasie spenetruję skrzynki i zabiorę z nich jak najwięcej rzeczy! Winston, zejdź tu, pomożesz mi!

Blondyn wziął do ręki maczetę i chciał już otworzyć mniejsze pudełko. Zdziwił się, kiedy zobaczył, że jest już otwarte, a jego brwi uniosły się jeszcze wyżej, kiedy zobaczył co jest w środku.

— Ejj, chłopaki. Oni chyba jej tutaj zostawili jakieś podstawowe wyposażenie! Chłopaki?

Reszta chłopców nie była zbytnio przejęta słowami blondyna. Byli bardziej zajęci dziewczyną niż tym na dole, który stawał się coraz bardziej wkurzony. Zdenerwowany podszedł, kulejąc, do pudła, w którym znajdowała się Ona. Miał już oderwać wieko pudła, ale złapała drewna kurczowo i nie chciała go puścić. Jego mina musiała być co najmniej delikatnie zaskoczona, ale dziewczyna nie miała szans tego zauważyć.

W końcu z całej siły pociągnął za klapę, a jej słabe ręce nie wytrzymały tego i puściła wieko.

Kiedy ją ujrzał, przewrócił się najprawdopodobniej ze zdziwienia. W sumie, kto by nie był zdziwiony w takiej sytuacji? Szatynka szybko wyskoczyła z pudła, przeskoczyła nad chłopakiem, zanim ten zdołał cokolwiek powiedzieć i wspięła się po linie, która opadła do pudła. Na górze było około pięćdziesięciu chłopców, każdy był wpatrzony w Teresę. Nikt nie wiedział, że jakaś inna dziewczyna schowała się w pudle.

Kiedy stanęła już na trawie, rozejrzała się dookoła. Znajdowała się na gigantycznym placu, który wynosił w przybliżeniu 53900 metrów kwadratowych (jednym spojrzeniem udało jej się to obliczyć) i był w kształcie kwadratu. Dookoła wznosił się potężny mur (73,4 metra, obliczyła). Do jego połowy rosły najróżniejsze pnącza. Po każdej stronie muru (północ, południe, zachód i wschód) znajdowało się wielkie wyjście. Gdzieniegdzie na dziedzińcu były place z kamiennych płyt i różne budynki. Jednak nie zdołała ujrzeć więcej szczegółów, bo blondyn zaczął krzyczeć.

— Chłopaki! Odwróćcie się! Szybko! Tamta dziewczyna nie była jedyna!

Ci jak na wznak odwrócili się, spoglądając na Nią. Na ich twarzach można było zobaczyć zaskoczenie nie większe niż to, które malowało się paręnaście sekund temu na twarzy blondyna.

— Jak mogliście mnie tutaj zamknąć?! — wrzasnęła ochrypniętym głosem. Dotąd nie odezwała się ani razu. — Jesteście nienormalni!

Rozległy się szepty przypominające słowa: „ta przynajmniej jest żywa", „ładniejsza", „ostra" i „tą na bank zaklepuję". Zdenerwowała się po całości. Miała w zamiarze wyjąć nóż z kieszeni, ale się powstrzymała.

Czarnoskóry chłopach wyszedł na przód grupy. Nie mógł uwierzyć własnym oczom, kiedy ujrzał Ją, ale chwilę później przemówił.

— Nie bój się. Wylaksuj, ogay? Każdego z nas to spotkało — przemówił najmilszym głosem na jaki było go stać, jednak Jej i tak się nie podobał. — Każdego z nas, bez wyjątku, przywieziono w tym pudle tutaj, do Strefy.

— Kłamiesz! Uknuliście jakiś spisek na mnie i na nią! — Wskazała między chłopców, na Teresę.

Paru chłopaków zaczęło wynosić czarnowłosą do jakiegoś budynku. Jeden z nich trzymał w ręce jakąś kartkę. Ona była pewna, że ją również gdzieś zamkną, więc puściła się biegiem w stronę jednego z wyjść. Za sobą usłyszała wiele braw, ale po chwili niefajny krzyknął:

— Przestańcie!

Kiedy zauważyli, że Ona kieruje się w stronę wyjścia, wszyscy puścili się za nią biegiem. W międzyczasie ktoś wyjął blondasa z windy i kulał on na samym końcu pogoni za nastolatką. Jednak brązowowłosa była najszybsza z nich wszystkich. Szybsza nawet od tych najstarszych. Z każdą sekundą zwiększała dystans między nimi. Zastanawiało ją, skąd mogła mieć takie umiejętności, jednak po chwili stwierdziła, że to nie jest odpowiedni czas ani miejsce na tego typu przemyślenia.

Wybiegła poza dziedziniec. Była w środku jakiegoś tajemniczego korytarza, który miał parę rozwidleń. Wyglądał jak zalążek labiryntu. Nie chciała się zagłębiać dalej, bo bała się, że może się zgubić, więc wspięła się po pnączach jak najwyżej się dało. Usiadła na jakimś wystającym kamieniu i zaczęła pleść z lian coś na wzór siedzenia. Dopiero po chwili paru chłopaków dobiegło zdyszanych. Inni nie wchodzili do środka, za mur.

Azjata był jednym z pierwszych. Wyglądał na zawstydzonego tym, że jakaś dziewczyna była od niego szybsza i go przegoniła. Po chwili, kiedy wyrównał już oddech, odezwał się.

—  Zejdź stąd! Dla twojego dobra! — wrzasnął.

— Wypchaj się krowim łajnem! — odkrzyknęła. — A spróbuj tylko tutaj wejść, to pożałujesz!

Wyjęła nóż z kieszeni, przy okazji kalecząc się kolejny raz i zaczęła rzucać w nich...

— Na serio rzucasz w nas tamponami?! — wrzasnął ponownie skośnooki. — O nie, tampony grozy! — Pisnął prześmiewczo.

Usłyszała szepty, które brzmiały bardzo podobnie do: „ma jaja ta laska", „ja bym się bał na miejscu Minho, ciekawe co ta dziewucha może jeszcze wymyślić" i "drodzy panowie, oto moja nowa dziewczyna".

Siedziała tam przez jakieś dwadzieścia minut, a tłum dookoła niej rósł. W tym czasie zdążyła już upleść sobie hamak z lian, który nie dość, że był solidny, to i wygodny. Położyła się na nim i chłopaki na dole mogli widzieć tylko jej głowę, która wystawała zza lian. Przez ten cały czas zapewniali ją, że nic jej nie grozi, ale ona im nie potrafiła uwierzyć. W jej sercu była jakaś dziwna gula po tym, jak zostawiła Teresę. W końcu postanowiła się o coś zapytać, a właściwie, to czegoś zażądać. Czuła, że „on" jest wśród tego tłumu.

—  Chcę się widzieć z Thomasem. Teraz. Chcę z nim porozmawiać w cztery oczy!

Chociaż była dość wysoko, zdołała usłyszeć nową salwę szeptów. Wszyscy zwrócili wzrok na jakiegoś chłopaka. Nawet z wysokości ponad trzydziestu metrów udało jej się poznać te niebieskie oczy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top