Rozdział 2

Lily opadła na swoje łóżko i wcisnęła nos w pachnącą poduszkę.

​- Jak ja kocham to miejsce – westchnęła. Christy rzuciła jej rozbawione spojrzenie rozczesując swoje rude włosy.

​- Mówisz to co roku, wąchając tę samą poduszkę – powiedziała Amanda. Blackówna złożyła ręce na piersi.

​- Bo to prawda – rzekła nadymając usta, jak małe dziecko.

​- Riddle znów się na ciebie patrzył. – Kate zrobiła zaniepokojoną minę. Lily przewróciła oczami.

​- Daj spokój. Co on mi może zrobić?

​- Nie bądź taka pewna siebie. Nie widziałaś ilu ludzi owinął sobie wokół palca? – zganiła ją Kate.

​- Oni wszyscy chcą być tacy jak on. Przecież i tak nie wiadomo co z nim jest nie tak. Może po prostu lubi udawać złego chłopca.

​- Lily, w nim jest coś złego, coś bardzo złego – szepnęła Christy. – Widziałam jak rok temu wystraszył siódmoklasistę tylko spojrzeniem, a przecież był dwa lata od niego młodszy.

​- Przecież to o niczym nie świadczy.

​- Tu chodzi o oczy – powiedziała cicho Amanda.

​- Co z nimi? Są szare prawda? – zapytała Lily, odwracając wzrok. Trudno było utrzymać tajemnicę.

​- Czasami, gdy jest wściekły, robią się czerwone – mruknęła dziewczyna i spuściła wzrok. Lily poczuła jak jej żołądek lekko się zaciska, ale nic nie powiedziała.

​​​​​><

​Parę tygodni później Lily zmierzała w stronę Sali od eliksirów, grzebiąc w torbie, gdy ktoś na nią wpadł. Upadła na ziemię, boleśnie uderzając się w kość ogonową. Nie cierpiała, jak ktoś nie uważał na to, co robi.

​- Uważaj, jak leziesz – warknęła, unosząc wzrok. Napotkała ciekawskie spojrzenie stalowoszarych tęczówek. Poczuła jak nagle robi się jej gorąco. Jego oddech drażnił jej skórę. Przełknęła ślinę i odsunęła się jak najdalej mogła.

​- Mógłbym ci powiedzieć to samo – mruknął unosząc pogardliwie jeden kącik ust, odsłaniając w ten sposób swoje śnieżnobiałe zęby. Lily chwyciła swoją torbę i wyciągnęła rękę w jego stronę. Złapał ją pewnie. Jego dłoń była zimna i blada, a palce długie i chude. Jego dotyk wyrażał wiele sprzecznych uczuć. Bez widocznego wysiłku podciągnął ją do góry.

​- Dzięki – mruknęła i zarzuciła torbę na ramię. Ruszył za nią jak cień. Westchnęła głęboko.

​- Dawno nie rozmawialiśmy – rzucił kpiąco.

​- Nawet nie wiesz jak wspaniałe to były dni – powiedziała złośliwie.

​- Mam wrażenie, że tęskniłaś. – Spojrzała na niego znacząco.

​- Wrażenie to nie to samo co pewność.

​- Widzę to w twoich oczach – rzekł z uśmiechem. – Wręcz słyszę jak twoje serce bije z tęsknoty.

​- To może przejdź się do psychologa, bo słyszenie wymyślonych dźwięków podchodzi już chyba pod jakąś chorobę – rzekła kąśliwym tonem.

​- Twoje riposty są naprawdę niesamowite. Chyba długo nad nimi myślisz, co?

​- Myśleć o tobie? Do tego długo? To chyba nie moja bajka – mruknęła beznamiętnie.

​- Sarkazm i złośliwość. No proszę. Jeszcze trochę i będziesz może prawdziwą Ślizgonką – powiedział, chowając ręce do kieszeni.

​- Proszę cię. To jest mój najgorszy koszmar. Współczuję wszystkim Ślizgonom, którzy muszą przebywać z tobą w pokoju wspólnym – rzekła kładąc rękę na sercu. Riddle zaśmiał się. Mimo wszystko lubiła odgłos jego śmiechu, chociaż nigdy by się do tego nie przyznała. Sama też lekko się uśmiechnęła.

​- Ja natomiast chciałbym wyrazić swój podziw dla wszystkich Gryfonów, którzy na co dzień muszą słuchać twojego jakże optymistycznego nastawienia do życia. – Tym razem to Lily się roześmiała.

​- Ja również, chociaż ja nie zamęczam ich swoimi wizjami politycznymi.

​- Oni to kochają naprawdę.

​- Gdyby wiedzieli co ich ukochany lider robi ze swoim życiem, chyba nie byliby aż tacy szczęśliwi – rzekła, poważniejąc.

​- Co masz na myśli? – spytał, marszcząc brwi. Przestąpiła z nogi na nogę. Nie wiedziała czemu zaczęła ten temat, ale w jego obecności nie mogła się powstrzymać przed powiedzeniem tego, co myśli. Po mimo wszystkiego, nie chciała by się stoczył.

​- Słyszałam, jak gadałeś o byciu nieśmiertelnym. Mógłbyś to osiągnąć tylko w jeden sposób więc nie było trudno się domyśleć, jak to zrobiłeś. – Riddle zbladł lekko. W jego oczach błysnęło pożądanie, a oddech przyspieszył nieznacznie. Wyglądał jak lew, który w oddali dostrzegł swoją ofiarę.

​- Ty wiesz, jak to zrobić? – zapytał drżącym głosem. Właśnie docierali do klasy. Spojrzała na niego zdziwiona.

​- Czyli ty nie wiesz?

​- Powiedz mi co to jest! – nakazał ostrym tonem. Zadrżała w środku. Nie, nie może mu tego powiedzieć.

​- Nie mogę – mruknęła i przyspieszyła, by znaleźć się jak najdalej od niego. Chciał ją złapać i zmusić by mu wszystko powiedziała, ale dookoła było zbyt wielu uczniów. Zacisnął zęby. Dowie się tego. W taki lub inny sposób.

​​​​​><

​Następnego dnia Lily ze spokojem weszła do Wielkiej Sali, witając się po drodze z paroma Puchonami i Krukonami. Ślizgoni oczywiście omijali ją szerokim łukiem. Bali się przebywać w pobliżu zdrajców. Pokręciła głową z niedowierzaniem i zaczęła powoli przeżuwać tosta. Kątem oka dostrzegła, jak Tom wchodzi do pomieszczenia i patrzy na nią chłodno.
Akurat wtedy przeszedł obok niego najprzystojniejszy chłopak w szkole, który uczęszczał do Ravenclawu. Różnice między nimi były ogromne. Tom o bladej cerze i stalowych oczach oraz Ben, który wyglądał jakby całe wakacje spędził na plaży. O dziwo to Riddle przyciągał wzrok większości dziewczyn w tym pomieszczeniu. Był nieodkrytą tajemnicą, a patrzył tylko na nią. Ona jednak wiedziała jak to się skończy. Żyła w rodzinie takich jak on od wielu lat. Jej blizny zapiekły. Wstała ze złością i z lekko pochyloną głową ruszyła ku wyjściu. Riddle patrzył na nią wyniośle. Dostrzegła w jego oczach pogardę. Nie tolerował ludzi, którzy łatwo dawali się ponieść emocjom. Jej knykcie pobielały, ale mimo to minęła go, emanując obojętnością.

Wtedy Ben złapał ją za rękę.

​- Hej, poczekaj chwilę – rzekł z uśmiechem. Lily spojrzała na niego pogodnie. Był naprawdę bardzo przystojny, a także inteligentny. Lubiła go i wszyscy zawsze myśleli, że zostaną parą. Ben zbliżył się do niej. Nic sobie nie robili z Riddle'a stojącego niedaleko z lekko uniesioną brwią.

​- Tak?

​- Byłem ciekaw czy słyszałaś o dzisiejszej imprezie u Ślizgonów.

​- Coś tam słyszałam, ale oni nie zapraszają takich jak ja – powiedziała, wzruszając ramionami.

​- Ale mnie zaprosili – szepnął z szelmowskim uśmiechem. – A ja zapraszam ciebie.

​- W takim razie chyba nie mogę odmówić, a i tak połowa Slytherinu to moi krewni. Jakoś to chyba przeżyją. – Ben przyciągnął ją do siebie i delikatnie objął. Przymknęła oczy. Czemu musiała przebywać z Riddlem w trakcie, gdy mili i wręcz perfekcyjni chłopcy przechodzili tuż obok? Jeszcze nie znała odpowiedzi i w tamtym momencie nie chciała jej poznawać.

​- To do zobaczenia – mruknęła i odeszła, a uczniowie rozstąpili się przed nią.

><

​Wieczorem Lily i Kate, która również została zaproszona, udały się do lochów, by tam dostać się na imprezę. Obie wyglądały pięknie, choć gusty miały zupełnie różne.

​- Więc ty i Ben – mruknęła Kate, poruszając brwiami.

​- Weź – szepnęła Lily i zafundowała swojej przyjaciółce sójkę w bok. – Po prostu mnie zaprosił. Nawet go dobrze nie znam.

​- W takim razie czemu się zgodziłaś? Normalnie byś odmówiła i została w pokoju, odrabiając lekcje.

​- Po prostu się zmieniłam.

​- Nie zmieniałaś się przez całe pięć lat i mam uwierzyć, że nagle coś zaskoczyło i jesteś zupełnie inną osobą? – Kate spojrzała na nią z niedowierzaniem. – Może po prostu chcesz wzbudzić czyjąś zazdrość, co? – Lily posłała jej pełne zdziwienia spojrzenie.

​- Skąd taki pomysł?

​- Spójrz na siebie. Dawno nie widziałam, żebyś się tak ubierała.

​- To chyba nie jest żadna zbrodnia – powiedziała Lily wzruszając ramionami. Prawy but lekko ją obcierał więc syknęła z bólu.

​- Oczywiście, że nie. Po prostu to do ciebie bardzo niepodobne. Naprawdę nie chodzi o nikogo?

​- Naprawdę.

​- No dobrze. Może ci nawet uwierzę – mruknęła Kate i posłała swojej przyjaciółce uśmiech. Przez pewien czas milczały. Słychać było jedynie stukanie ich butów o twardą posadzkę i szelest czarnej długiej sukienki Kate. – Kojarzysz tę listę, na której dziewczyny oceniają wszystkich chłopaków?

​- Tak, coś tam słyszałam. Chyba ta Anna ją stworzyła, prawda? – zapytała Lily, skupiając się, żeby nie upaść, bo noga bolała ją coraz bardziej.

​- Tak. Dzisiaj nastąpiła mała zmiana i to już nie Ben Cammile jest pierwszy.

Kate uśmiechnęła się, a jej twarz oświetliło światło pochodni. Jednak nie był to uśmiech szczęśliwy. Raczej wymuszony i przygaszony przez wiele problemów.

​- To kto taki?

​- Myślę, że wiesz, a na pewno wie to Amanda, która oszalała na jego punkcie – rzekła i skrzywiła się jeszcze bardziej. To na pewno nie mógł być dobry chłopak. Nagle Kate zobaczyła w oddali Krukona, który zaprosił ją na dzisiejszą imprezę. Odwróciła się do Lily i spojrzała jej głęboko w oczy.

​- Uważaj, naprawdę, bo to nie jest ktoś z kim można się bawić – powiedziała i uśmiechając się pocieszająco odeszła w stronę wejścia do Pokoju Wspólnego Ślizgonów.

Black nie mogła ruszyć się ze środka korytarza. Stała tam dłuższą chwilę, zastanawiając się co zrobić. Amanda zakochała się w Tomie. Tylko to krążyło jej po głowie. Myślała nad tym tak długo, że w końcu nikogo dookoła niej nie było, a ona nie znała hasła. Ben najwidoczniej myślał, że da radę wejść do środka sama. Zastanawiała się, czy czekać tu na kogoś, czy może wrócić do pokoju wspólnego, gdy nagle usłyszała echo kroków. Nie wiedziała czemu, ale szybko wskoczyła za róg korytarza. Nagle kroki ucichły. Zaczęła się cofać i starała się nawet nie oddychać. Ta część zamku nie była zbyt bezpieczna. Prawie pisnęła, gdy ktoś niespodziewanie złapał ją w pasie i przyciągnął do siebie. Poczuła chłodny oddech na swojej szyi. Wszystkie włoski stanęły jej dęba. Jej żołądek zacisnął się w ciasny supeł. Szarpnęła się, ale nieznajomy trzymał ją mocno.

​- Pięknie wyglądasz – rzekł i przesunął palcem po jej obojczyku. - Czerwony kolor naprawdę, do ciebie pasuje.

​- Puść mnie, bo zacznę krzyczeć – szepnęła, udając opanowanie, ale tak naprawdę w środku była przerażona. Ktoś za nią zaśmiał się z politowaniem.

​- W tej części zamku nikt ci nie pomoże – powiedział i puścił ją. Odwróciła się gwałtownie i zobaczyła Toma Riddle'a, który z rękami w kieszeniach uśmiechał się do niej z rozbawieniem.

​- Jesteś okropny – mruknęła ze złością i odwróciła się.

​- Czekaj, czekaj, za to, że cię uwolniłem, jesteś mi coś winna.

​- Tak, siniaka pod okiem. – Tom roześmiał się. Lily dość upokorzona ruszyła w drogę powrotną, ale Tom złapał ją za rękę i przyciągnął do siebie.

​- Daj spokój, jestem pewny, że ten tępy mięśniak czeka na ciebie w środku. Nie możesz go przecież zawieść. – Spojrzał, znacząco na jej duży dekolt i uniósł brew. – Chociaż myślę, że i tak tego nie zrobisz.

​- Jak śmiesz – wycedziła z oburzeniem, a jej oczy błysnęły i spróbowała wyrwać rękę. On tylko uśmiechnął się bezlitośnie.

​- Daj spokój. Po co ze mną walczysz?

​- Czemu mnie prowokujesz Riddle. Naucz się słuchać i puść mnie natychmiast.
​Znowu się szarpnęła. Tak mocno, że zaraz by pewnie porwała swoją sukienkę. Puścił ją więc i odsunął się delikatnie.

​- Potęga Slytherina – wręcz zasyczał, co zwróciło jej uwagę. Wzdrygnęła się i poczuła w środku głębokie obrzydzenie. Tuż obok niej otworzyło się wejście do Pokoju Wspólnego. Przeszła przez nie, starając nie oglądać się za siebie. Coraz bardziej zaczynała się bać tego chłopaka.

Tom uśmiechnął się do siebie z zadowoleniem, po czym ruszył do pokoju wspólnego. Wszedł akurat w momencie, w którym Ben rzucił się na Lily. Ślizgon skrzywił się. Tamten chłopak był tak obrzydliwy. Zachowuje się jak u siebie, a jedno skinienie Riddle'a wystarczyłoby, by Krukon padł martwy. Jednak bawiło go obserwowanie jak dziewczyna próbuje się wywinąć z jego towarzystwa. Tom usiadł w kącie na dużej czarnej kanapie i założył nogę na nogę. Ten cały motłoch był nie do zniesienia. Ślizgoni jeszcze byli całkiem opanowani, ale ci Krukoni i Gryfoni zachowywali się jak zwierzęta. Więcej alkoholu wylewali na ziemię niż sobie do gardła. Obok Toma od razu pojawiły się jego wierne pieski i jakieś desperatki, zbyt ślepe, by zauważyć kolosalne różnice w ich statusach.

Nagle, w odległej części pokoju zapanowało poruszenie. Tom odwrócił głowę powoli i uśmiechnął się. Ben Cammile całował się namiętnie z jakąś Ślizgonką o typowo oślej urodzie. Najpewniej nie spodobało mu się wcześniejsze odrzucenie ze strony Lily.
Tom kątem oka zauważył jak twarz Gryfonki się wykrzywia. Uśmiechnął się do siebie. Jednak Blackówna zacisnęła zęby i odwróciła się na pięcie. Zdenerwowało go to. Myślał, że postąpi inaczej, że duma nie pozwoli jej się odwrócić. Jednak się mylił. O dziwo przyjaciółka Lily, wyciągnęła różdżkę.

​- Ty szlamo - wysyczała blondynka.

​- Jak śmiesz? – spytała oślica. Teraz obie dziewczyny celowały do siebie swoimi różdżkami. Nagle Gryfonka dostała zaklęciem w tył głowy. Tom zazgrzytał zębami. Ślizgoni nigdy nie walczą honorowo. Szli zawsze po linii najmniejszego oporu. Nie starali się, bo byli na to zbyt dobrzy, wszystko mieli od ręki lub za niewielką w ich mniemaniu sumę pieniędzy. On nigdy, by tak nie postąpił, bo był pewien swojej siły i nie musiał stawiać się od razu w lepszej pozycji. Walki to było jedyne pole, w którym bardziej szanował Gryfonów. Nie poddawali się i zawsze walczyli w obronie swojego honoru. Nie pomagali sobie, gdy drugi walczył, bo wiedzieli, że to może rozzłościć go jeszcze bardziej.

Gryfonka upadła na ziemię zemdlona, a za nią pojawiła się wysoka brązowowłosa dziewczyna, która uśmiechała się drwiąco. Mrugnęła w stronę oślicy i schowała różdżkę. Lily przypadła do swojej przyjaciółki i sprawdziła jej puls. Wyszeptała cicho jakieś zaklęcie. Długie włosy opadały jej na odkryte ramiona, a w niebieskich oczach błyszczała wściekłość. Nigdy nie była piękniejsza. Przekręcił lekko głowę, napawając się tym widokiem.

Po chwili wstała, a różdżka zadrżała w jej ręce.

​- Jak śmiesz podnosić rękę na moich przyjaciół?  – wycedziła z nienawiścią.

​- Jeśli przyjaźnisz się ze szlamami i zdrajcami, to nawet się nie zawaham. – Slytherin zachichotał. Black błyskawicznie przyłożyła jej różdżkę do gardła. W jej ruchach była niesamowita gracja. Każda kończyna zdawała się być wypełniona gniewem. Tom widział jak jej włosy lekko falują z wściekłości, a klatka piersiowa unosi się szybciej.

​- Nie waż się więcej nawet odzywać do nikogo z mojego otoczenia, bo cię zatłukę – wyszeptała z zimną furią. Jej twarz nie wyrażała żadnych emocji, co było nawet bardziej przerażające. Tom uśmiechnął się. Teraz dopiero była sobą. Lily opuściła różdżkę i uśmiechnęła się drwiąco. Jednak Ślizgonka była głupia.

​- Jak możesz mi grozić, jesteś przecież tylko zwykłą szlamą. – Blackówna szybko uderzyła ją pięścią w twarz. Wszyscy westchnęli ze zdziwienia. Lily pochyliła się nad dziewczyną, która od siły uderzenia upadła na ziemię. Włosy zasłoniły Gyfonce twarz, ale po twarzy Ślizgonki można była domyślić się jak bardzo była przerażająca.

​- Pochodzę z wielkiego rodu Blacków, moja krew jest nieskazitelnie czysta. Nie znajdziesz tam ani kropli krwi mugola, chociaż, wolałabym już mieć mugolską krew niż twoją. To twoja rodzina jest prawdziwym szlamem, a jeśli znowu będziesz chciała obrazić ród Blacków to przejrzyj nasze drzewo genealogiczne i zrozum, że każda z tych osób będzie cię ścigać, dopóki nie zrobi sobie z ciebie szmaty do wycierania podłóg – powiedziała to bardzo cicho, ale wszyscy obecni usłyszeli. Cisza była wszechogarniająca. Kilku Blacków kiwnęło głową w niemej zgodzie, byli wypełnieni nienawiścią, tak samo, jak Lily. W tej chwili po raz pierwszy byli rodziną.

​- Po co wycierać błoto szlamem? – zapytał ktoś z tłumu. Wszyscy się roześmiali, oczywiście oprócz Blacków. Dziewczyna zaczęła płakać ze strachu i upokorzenia, co rozbawiło wszystkich jeszcze bardziej. Jednak Lily nie uśmiechnęła się. Wyglądała na przerażoną tym, co powiedziała. Chłopak płaczącej dziewczyny podszedł do Gryfonki z rozmarzonym spojrzeniem. Zdecydowanie przesadził z alkoholem. Normalnie nie wychylał się z kąta, w którym Tom posadził go w czwartej klasie.

​- Jestem Thorn, chciałabyś zostać moją dziewczyną? – Tom uznał, że to jest pora, w której powinien wkroczyć. Wstał, strzepując ze spodni niewidzialny kurz i podszedł nonszalancko w stronę Lily. Objął ją ramieniem i uśmiechnął się szeroko.

​- Coś mówiłeś? – Blackówna posłała mu wściekłe spojrzenie.

​- Ja... - zająknął się chłopak. Mimo niepoczytalności miał jeszcze odrobinę instynktu samozachowawczego.

​- Zostaw mnie Riddle – wysyczała dziewczyna i spróbowała go odepchnąć. Wyglądała jakby zaraz miała się rozpłakać z bezsilności.

​- Twoja dziewczyna leży tam, ale nie siadaj obok niej, bo wtedy zbyt dużo szlamu będzie się walało po podłodze. – Publiczność roześmiała się głośno. – Pomogę ci – rzekł Tom do Lily i rzucił na Kate zaklęcie, dzięki któremu dziewczyna zawisła w powietrzu.

​- Nie potrzebuję twojej pomocy – mruknęła czarnowłosa. Byli do siebie bardzo podobni. Oboje o jasnej cerze, czarnych włosach i niesamowitej urodzie. Spojrzał na nią i pierwszy raz poczuł pewną fascynację jej wyglądem. Tylko łzy zbierające się w kącikach jej oczu psuły jego idealne wyobrażenie.

​- Myślę, że wręcz przeciwnie – szepnął i wyprowadził ją z pomieszczenia. Na zewnątrz delikatnie odłożył Kate na ziemię i chwycił Lily za ramiona. – Przestań, bo nie mogę na ciebie patrzeć.

​- To zostaw mnie i pójdź. Mam cię dość, nigdy nie chciałam mieć z tobą żadnego kontaktu. Jesteś nienormalny i przerażający – rzekła palcem, ścierając łzy.

​- Tak samo jak ty, tylko, że postanowiłaś udawać kogoś innego.

​- Nie znasz mnie Riddle – szepnęła, wyglądała na przestraszoną, zmęczoną i smutną jednocześnie. Zacisnął palce na jej ramionach.

​- Zdradź mi w jaki sposób mogę stać się nieśmiertelny – wyszeptał.

​- Więc o to ci chodzi.

​- Powiedz mi jak to zrobić! – rzekł z narastającą niecierpliwością. Lily, mimo zmęczenia, pokręciła głową przecząco.

​- Nie.

​- Zrobisz to, nawet jeśli będę cię musiał do tego zmusić.

​- I co masz zamiar zrobić? – spytała ze złością. Patrzyli sobie w oczy z wściekłością, a magia wokół nich pulsowała niespokojnie. Przypomnieli sobie sytuację sprzed czterech miesięcy. Nagle Lily poczuła nacisk na swoje myśli. Delikatny, ale wyczuwalny. Po twardym wychowaniu swoich rodziców nauczyła się ukrywać myśli. Odparła go wszystkim co potrafiła, ale wrócił ze zdwojoną siłą. Walczyli tak tylko patrząc sobie w oczy.

Wtedy on niespodziewanie rzucił się do przodu i pocałował ją. Pocałunek był chłodny i bez uczuć, jednak zaskoczenie było tak wielkie, że na chwilę zasłona w jej głowie opadła. Tom zobaczył błysk zielonego światła i książkę, która rozjarzyła się niebieską poświatą. Ktoś w oddali szepnął jedno słowo. Horcrux.

​ Lily odepchnęła go z całej siły. Na jej twarzy malowała się wściekłość.

​- Jesteś podły. Jak śmiesz czytać w moich myślach? – Tom zaśmiał się, ale szybko przerwał mu trzask. Jej ręka wylądowała na jego policzku tak mocno, że zostawiła na nim krwawy ślad. Jego oczy błysnęły czerwienią. Natomiast Lily w przeciwieństwie do niego wyglądała na bardzo opanowaną. – Możesz być zadufanym w sobie dzieckiem z sierocińca, ale nie waż się do mnie zbliżać lub mi rozkazywać, a tym bardziej grzebać w mojej głowie.

​- Bo co? Silny ród Blacków mnie dopadnie? – zakpił.

​- Nie, ja nie jestem już z rodu Blacków, łączy mnie z nimi tylko nazwisko. Jeśli jednak znowu odważysz się zrobić coś, co mi się nie spodoba, to ostrzegam, że tym razem stanie ci się coś złego. W sierocińcu nie nauczyli cię raczej takich klątw jak mnie w domu.

​- W sierocińcu nauczyli mnie okrucieństwa. Pamiętaj, że nie zawaham się zabić, a tym bardziej ciebie.

​- Nie boję się ciebie.

​- To może powinnaś zacząć. Nie pamiętasz jak łatwo cię pokonałem w wakacje? Moich gróźb się nie lekceważy.

​- W takim razie zacznij się przyzwyczajać Riddle, bo ja nie będę ci posłuszna jak te twoje pieski, które boją się nawet na ciebie spojrzeć, a jedyne co osiągnąłeś to dobre oceny z SUM-ów.

​-  Mogę się założyć, że już niedługo będziesz mnie na kolanach błagać o to bym przyjął cię do siebie. – Wyglądał na pewnego, tego co mówi. W Lily się zagotowało.

​- Zostaw mnie. Jeszcze zobaczysz, że to ty będziesz klęczał przede mną, błagając bym ci pomogła wszystko naprawić.

​- Jesteś żałosna – mruknął z pogardą. – Myślisz, że kiedykolwiek będę żałował tego, co zrobię?​

​- Zdziwisz się, jaką to ma moc. Zdziwisz się, jak może cię zniszczyć. Jak będziesz cierpieć.

​- Ból jest rzeczą przyziemną, mnie nie dotyczy. – Lily pokręciła głową z niedowierzaniem nad jego głupotą i odwróciła się.

​- Myślę, że rodzice mogli trzymać cię na krótszej smyczy, żebyś chociaż wiedziała, że nie można się odwracać plecami do lepszych – powiedział Tom prowokująco z radością, obserwując jak dziewczyna zaciska pięści.

​- Zamknij się Riddle, zostaw mnie już w spokoju, bo wykończę cię tak szybko, że nawet nie zdążysz się dowiedzieć co to jest Horcrux – rzekła spokojnie.

​- Och kochanie, nie masz ze mną żadnych szans – mruknął z samozadowoleniem.

​- Może i nie. Chyba, że wezmę cię z zaskoczenia. – Podeszła do Kate. Jej przyjaciółka powoli się wybudzała. Chwyciła ją w pasie i zarzuciła sobie jej rękę na kark, po czym odwróciła się do Toma. – A tak po za tym, to masz tu coś. – Wskazała na krew spływającą mu po szyi z rany po jej paznokciach. Ruszyła w drogę do swojego dormitorium, wyjątkowo bez żadnej satysfakcji. – Dobranoc – rzuciła do Toma, który stał w korytarzu i uśmiechał się do siebie. Ta dziewczyna była jego dziełem. Wystarczy jeszcze trochę nad nią popracować, a ujawni się prawdziwa Lilianne Black. Bezwzględna, sarkastyczna dziewczyna, która zrobi wszystko, co jej rozkaże. Nawet wyjawi tak dobrze strzeżony sekret horcruxów. Trzeba tylko podejść do niej w dość delikatny sposób. Jeśli chce zdobyć jej zaufanie, musi pokazać jej się z ludzkiej strony. Skrzywił się z niesmakiem. Na razie musi zaprzestać wdrażania w życie swoich planów, a skupić się na tej dziewczynie i wydobyć z niej wszystko co się da.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top