-9-
– Co? – spytałam, nie będąc w stanie uwierzyć w prawdziwość usłyszanych słów.
– Przy spełnieniu kilku warunków można odwrócić przemianę. Mogłabyś ponowie wrócić do poprzedniego stanu rzeczy. Z powrotem stać się człowiekiem.
– To jest możliwe?
– Jak najbardziej możliwe. To trudny proces. Jednak można wszystko odkręcić, jak to teraz młodzi mówią. Na własne oczy widziałem dwie półwampirzyce, które na nowo stały się zwykłymi ludźmi. Sam stworzyłem cały rytuał w pierwszym wieku dla Kleopatry, tej Kleopatry. Ona i jej partner Marek Aureliusz byli złączeni więzią i mogłem im pomóc. Cała ta sprawa z wojną między Egiptem i Rzymem była ustawiona. Oni potrzebowali odrobiny spokoju z daleka od tych wszystkich dworskich obowiązków, a ja porządziłem sobie trochę cesarstwem. Mugole nazwali mnie pierwszym cesarzem w historii Starożytnego Rzymu.
– Co muszę zrobić?
– Na sam początek więź. Powinnaś ją wytworzyć.
– To chyba mam już za sobą.
Opowiedziałam Augustowi i Raphaelowi, wszystko co było związane z zachowaniem Harry'ego od tej pamiętnej imprezy w lochach. Oboje zgodnie stwierdzili, że to jest więź.
– Potrzebny będzie również Kielich Bogów – machnął ręką i w jego dłoni pojawił się srebrno-przezroczysty kielich z wyżłobionymi kwiatami i wymyślnymi wzorami. – Dodatkowo muszę przygotować specjalną miksturę, ale z tym nie będzie problemu. Góra pół roku i wszystko będzie gotowe. Ciebie czeka najtrudniejsze zadanie.
– Jakie?
– Miłość. To ostatni element. Kluczowy bez którego nic się nie uda. No chyba, że pełna przemiana w wampira.
***
Cały tydzień rozmyślałam nad słowami wampira. Miałam szansę wrócić do dawnej normalności. Chciałam z niej skorzystać.
Nie wiedziałam tylko czy będę w stanie pokochać.
Nigdy na własnej skórze nie odczułam miłości. Moi rodzice nie byli wylewni w tej kwestii, wychowując mnie tak jak na ślizgońską arystokratkę przystało. Nie doświadczyłam rodzinnego ciepła, ojciec praktycznie nie pojawiał się w moim życiu, a matka zawsze była chłodna i zdystansowana. Usiłowali mnie wychować na swoją kopię niezdolną do pokazywania uczuć.
Wyszło im tylko tyle, że bałam się pokochać. Bałam się, że nie będę umiała zaufać, a to zaufanie było fundamentem związku.
Bankiet u transylwańskich wampirów uznawałam za naprawdę ciekawy. Daniel przedstawiał mnie swoim znajomym i wyjaśniał problematyczną sytuację.
Lubiłam brylować w towarzystwie. To była chyba jedyna pozytywna rzecz, jaką wyniosłam z domu.
Wymieniałam uprzejmości z wszystkimi napotkanymi gośćmi. Mężczyźni mieli założone fraki, a kobiety eleganckie suknie, Daniel nie przeginał, mówiąc o elegancji tych spotkań.
Wraz z końcem naszego pobytu dostałam kilka, pewnego rodzaju instrukcji od Augusta.
– Pansy mogę cię prosić na słówko? – spytał Oktawian jakiś kwadrans przed naszym, planowanym powrotem do Londynu.
– Jasne, bez problemu tylko odeśle bagaże na parter – machnęłam różdżką, wykonując wspomnianą czynność.
– Chciałem porozmawiać o tym twoim chłopakiem od więzi.
– Jasne – zgodziłam się, kiwając głową. – O co chodzi dokładnie?
– Daj sobie szansę. Daniel opowiada nam co nieco jak wygląda sytuacja w magicznej Anglii. Wiemy o Voldemorcie i o tym co głosił. Wiemy jak wychowywani byli młodzi, czystokrwiści czarodzieje na przestrzeni wieków. W Starożytnym Rzymie było tak samo w szeregach arystokracji, że tak powiem. Postaraj się otworzyć na innych. Wiem, że to trudne, ale innego wyjścia nie ma.
– Boję się zaufać – przyznałam szczerze. Od razu odczułam pewną ulgę, kiedy się do tego przyznałam. – Zaufanie to podstawa przecież.
– Da radę się tego nauczyć – wampir posłał mi pokrzepiający uśmiech. – Wejdź w tą relację, spędzaj dużo czasu z tym chłopakiem, a zobaczysz, że ci się uda. Więź nie powstałaby gdybyś nie żywiła do niego jakiś pozytywnych uczuć, uwierz mi znam się na tym.
Słowa Augusta podniosły mnie na duchu. Uwierzyłam, że wszystko może się dobrze skończyć.
Zeszłam na dół rezydencji gdzie czekał na mnie Daniel. Blondyn podrzucał i łapał figurkę świstoklika.
– Gotowa do powrotu?
– Niestety, zdążyłam już zapomnieć o deszczowej atmosferze Anglii, a ty chcesz mnie znowu tam zabrać. Och Daniel, Daniel – pokręciłam głową.
– Nic nie poradzę na klimat, kochanieńka. Mogę cię jedynie kiedyś zabrać na wakacje.
– Bardzo chętnie Daniel.
Griffith wystawił ramię w moją stronę, kiedy je przyjęłam wypowiedział Acapulco i przenieśliśmy się do siedziby Anglika.
W rezydencji pożegnałam się z wampirem i przeniosłam do siebie za pomocą kominka.
Wreszcie w domu.
Torbę zrzuciłam na kanapę. Zdjęłam ze stóp tenisówki i weszłam do części kuchennej. W dolnej szafce miałam zapas mugolskiego wina.
Wyjęłam butelkę białego, słodkiego trunku i kieliszek. Usiadłam na kanapie i przywołałam zaklęciem pergaminy, kopertę i pióro.
Drogi Harry
Zwinęłam kartkę i przerzuciłam przez ramię
Cześć Harry
Tu Pansy Parkinson.
Kolejną kartkę wywaliłam. W końcu na kopercie będzie od kogo.
Cześć Harry.
Co u ciebie słychać? Zapewne zacząłeś kursy na aurora, mam szczerą nadzieję, że jest tak jak chciałeś.
Wróciłam właśnie z krótkiego pobytu u rodziny za granicą. Co powiesz na niezobowiązujące spotkanie w kawiarni? Znam jedną, kameralną na Pokątnej, świetne miejsce, żeby usiąść i pogadać w spokoju.
Jeśli będziesz chciał się spotkać odwiedzam ten lokal pojutrze około 9. Będę czekać
Z pozdrowieniami Pansy
Przejrzałam treść całego liściku pięć razy zanim wsadziłam pergamin do koperty i zaadresowałam ją. Wypuściłam sówkę z klatki i przywiązałam kopertę do jej nóżki.
– Leć na Grimmuald Place 12 i nie odstępuj Harry'ego zanim nie odbierze listu, dobrze?
Kaktusówka ruszyła łebkiem, żebym ją pogłaskała, co chętnie zrobiłam.
Wypuściłam zwierzątko przez okno i obserwowałam przez chwilę jego lot.
Idealnie brytyjska pogoda pomyślałam kiedy lunęło bez zapowiedzi. Nawet za życia nie znosiłam deszczu.
W Hogwarcie zazwyczaj w takich momentach chowałam się w dormitorium pod ciepłym kocykiem i z książką i lampką dobrego wina w garści.
Tęskniłam za szkołą. Ale nie za lekcjami tylko za nieograniczonym czasem z przyjaciółmi. To Hogwart był miejscem, które z czystym sumieniem nazywałam domem. Przeżyłam tam najszęśliwsze lata mojego życia, poznałam najlepszych przyjaciół i przeżyłam pierwsze zauroczenia.
Byli to kolejno: Draco, Miles i Graham. Trzech przystojnych graczy Quidditcha. I trzech tak różnych od siebie.
Draco zgrywał rozpuszczonego bachora, ale była to po prostu otoczka. Dopiero po głębszym poznaniu ukazywał się wrażliwy chłopak, który dbał o swoich przyjaciół, chociaż nie lubił tego ukazywać.
Miles był zbyt zahukany jak na ślizgońskie standardy. Miał mało wiary w siebie i był po prostu przeuroczy. Przypominał mi Astorię zanim ta zakochała się w Theo i postanowiła zwrócić na siebie jego uwagę.
A Graham kipiał energią. Zarażał entuzjazmem i nie było sposobu, żeby źle się przy nim czuć. Tylko, że równocześnie kręcił ze mną i z Daph, więc obie solidarnie spuściłyśmy go na drzewo.
We wszystkich przez pewien czas byłam zauroczona i nie ukrywałam tego. Miałam tendencję do uganiania się za swoim obiektem westchnień i usilnych prób przypodobania się.
Jeszcze nikt nigdy nie zabiegał o mnie i czułam się nie na miejscu, kiedy to Harry latał za mną.
Postanowiłam chociaż minimalnie wziąć sprawę w swoje ręce.
Wolałam czuć kontrolę nad sytuacją, mieć plan i wpływ, niż iść na żywioł i płynąć z prądem. Typowo ślizgońskie zachowanie. Jeśli nie możesz grać w jakąś grę, zmień jej reguły.
Odpowiedź twierdzącą dostałam wraz powrotem pupila. Byłam na to przygotowana, ale i tak lekko mnie zaskoczyło.
Następny dzień przesiedziałam w domu, w stanie „wegetatywnopodobnym". Leżałam na kanapie, a godziny zlewały mi się w jedno. Wampiry trochę inaczej postrzegały czas.
W dzień naszego spotkania byłam na nogach już od północy – nie odczuwałam potrzeby kładzenia się spać. Koło siódmej otrząsnęłam się ze stanu zawieszenia dzięki dziwnemu dźwiękowi dochodzącemu z kominka.
Podniosłam się z mebla i wyjęłam paczkę z kominka.
Na kopercie przyczepionej do kartona widniała czerwona, woskowa pieczęć Ministerstwa Magii. Tylko, że dość starodawna. Z napisami w jakimś dziwnym języku. Trochę zajęło mi rozpoznanie go – to była łacina.
Otworzyłam paczkę, a w środku znalazłam kilkanaście flaszeczek z brunatnym płynem.
Panno Parkinson
Zgodnie z niemą obietnicą przysyłam dwutygodniowy zapas krwi. Zalecam trzy buteleczki dziennie, jednak nie jest to obowiązkowe. Kolejny zapas przyślę za dwa tygodnie.
Z poważaniem Craig Parr
Naturalnym wnioskiem, który pojawił mi się w głowie było, że to Danielowi zawdzięczam zapas krwi.
Odkorkowałam jedną próbówkę i duszkiem wypiłam jej zawartość.
Potem zaczęłam przygotowania do spotkania z Harrym.
Przygotowałam sobie szmaragdową bluzeczkę, ładnie opinająca się na piersiach, srebrne spodnie opinające się na biodrach. Podkreśliłam strojem swoje najważniejsze atuty: obfity biust, wąską talię i szerokie biodra. Noszenie gorsetu przez ponad połowę swojego życia mi to zagwarantowało.
Diabeł śmiał się, że wszelkie spożywane przeze mnie kalorie idą mi w cycki i wzrost.
Włosy zostawiłam rozpuszczone, przeczesałam je tylko szczotką.
Równo o godzinie dziewiątej postawiłam nogę na Pokątnej. Nie minęło wiele czasu, a już zostałam przywitana przez Harry'ego.
– Cześć Pansy –przywitał się ze mną.
– Harry, hej.
Gryfon podrapał się po karku, nie wiedząc co ma zrobić. Przejęłam więc wodze.
– Zgaduję, że nie wiesz gdzie jest kawiarenka, o której ci pisałam. Prawda?
– No tak.
– To za mną – obróciłam się i kołysząc biodrami, ruszyłam w sobie dobrze znanym kierunku.
Kawiarnia, do której się kierowałam była prowadzona przez przemiłą, starszą panią i jej wnuczki. Poczciwa kobiecina nie raz i nie dwa była powierniczką moich tajemnic. Mówiłam jej często o moich problemach z rodzicami, czasem o chłopakach.
Potter otworzył przede mną drzwi i przepuścił mnie w progu. Uśmiechnęłam się do niego wdzięcznie.
Zajęłam stolik pod oknem, w rogu salki, tak żeby mieć widok na resztę lokalu.
– Osobiście polecam białą kawę z syropem waniliowym i wiórkami kokosa, chyba że wolisz klasycznie.
– Chyba raczej klasyczną, czarna mi starczy.
– Pójdę zamówić – podniosłam się szybciej niż chłopak zdążył zaprotestować.
– Dawno cię u nas nie było Pansy – powiedziała Amanda, siwowłosa staruszka.
– Byłam dość zajęta, szkoła, Owutemy, teraz szukam pracy.
– A ten przystojny młodzieniec? – kobieta o złotych oczach spojrzała wymownie na mojego towarzysza.
– Na razie jesteśmy dobrymi znajomymi, ale nie ukrywam, że chciałabym przejść na wyższy poziom.
Kobieta zachichotała, a ja z nią.
– To co będzie dla was?
– Dla mnie to co zwykle, a dla Harry'ego zwykła czarna.
– Emilie zaraz do was podejdzie.
Skinęłam głową w podziękowaniu i wróciłam do stolika.
– Co porabiałeś od czasu zakończenia Hogwartu?
– Zapisałem się na kurs aurorski. Mam olbrzymie szanse na dobrą posadkę.
– Moje gratulacje w takim razie.
– A ty? Gdzie byłaś? Oprócz tego, że u rodziny.
– W Rumuni. Moja daleki kuzyn zaprosił mnie na krótkie wakacje. Nawet nie wiesz jaka piękna pogoda tam jest. Słońce grzeje praktycznie bez przerwy. A deszcz nie jest tak uciążliwy jak ten u nas.
– Wnioskuję, że porządnie odpoczęłaś.
– Nawet nie wiesz jak bardzo. Naładowałam baterie i jestem gotowa do podbojów.
– To jaką robotę będziesz podbijać?
– Zastanawiam się nad aurorstwem.
– Na serio? Nie wkręcasz mnie?
– Czemu miałabym cię wkręcać? – uniosłam pytająco jedną brew. – Myślisz, że jeszcze dam radę zdać kursy?
– Z tym co pokazywałaś na lekcjach obrony? Rozłożysz wszystkich na łopatki.
– Kawa – oznajmiła Emilie, która pojawiła się z tacą z kawą. Emmy była ode mnie starsza o dwa lata, włosy w odcieniu truskawkowego blondu miała sięgające do ramion, a złote oczy błyszczały figlarnie, kiedy rzucała mi sugestywne spojrzenia, stojąc centralnie naprzeciwko mnie.
– Za nas – uniosłam kubek do toastu.
– Za nas – Harry powtórzył mój gest z lekkim uśmiechem.
Trochę mi to zajęło, ale oddaje w wasze ręce dziewiąty rozdział Więzi
Zapraszam również do wyzwania Zagubionych, gdzie shoty pojawiają się codziennie, a ich tematyka jest różnista
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top