Nie lubię gdy płaczesz.

– Dlaczego wyjeżdżasz? – zapytał chłopak. Przerywając na chwilę ich uścisk. 

– J-ja muszę Will, proszę nie każ mi się tłumaczyć. – odpowiedziała na zadane jej pytanie tłumiąc łzy. 

– Dlaczego nie powiedziałaś, że musisz wyjechać? Zrozumiałbym. – powiedział patrząc brunetce głęboko w oczy. – kocham cię i oczywiście, że bym za tobą tęsknił, ale dałbym radę.

– Chciałam tego uniknąć, gdybym cokolwiek powiedziała, trudniej byłoby mi odejść. Ja...

Nie pozwolił jej dokończyć, ponieważ z ogromną lekkością wtopił się w jej usta.  Pocałunek był delikatny i czuły, przepełniony miłością i rozpaczą, która teraz ich wypełniała. 

– Ciiii. – powiedział brunet głaszcząc dziewczynę po głowie. – damy sobie z tym radę, nie płacz. Nie lubię gdy płaczesz. – dodał. 

– Ja muszę wyjechać, nie mam innego wyboru. – odpowiedziała cicho. – jadę do Chicago, nie wrócę już tu. Ty musisz zapomnieć o mnie, a ja o tobie. Będzie nam po prostu łatwiej. – dodała starając się uśmiechnąć. 

– Nie zapomnę o tobie nigdy. Wiem, że może brzmi to jak w jakiejś książce, ale próbuje cię uświadomić, że nie tak łatwo zapomnieć o ludziach, którzy wnieśli bardzo dużo dobrego w czyimś życiu. – powiedział uśmiechając się i ścierając brunetce łzy z policzków. – Poznanie ciebie, było jedną z najlepszych rzeczy, które mnie spotkały. - dodał.

– Skoro musimy się pożegnać, to przynajmniej wyjaśnijmy sobie wszystko tak, abyśmy wspominali czas spędzony razem jak najlepiej. Może to co powiem będzie głupie, ale postaraj się odjechać stąd szczęśliwa, dobrze? 

Dziewczyna uważnie słuchała każdego słowa, które było wypowiadane przez Willa. Jakim cudem on potrafił to wszystko przyjąć tak spokojnie? Ten spokój, który w nim panował, bardzo jej imponował. 

– Loren, obiecaj mi tylko jedną rzecz, dobrze?

– Mhm. – mruknęła patrząc na bruneta. 

– Znajdź kogoś w Chicago, kto będzie ciebie wart. Nie pozwól komuś robić z siebie gówna i najważniejsze. Bądź szczęśliwa, nie rozpamiętuj nad przeszłością, żyj chwilą i ciesz się z małych rzeczy, które cię spotkają. 

Brunetka nie odpowiadając, wpatrywała się z uwagą w chłopaka. Przyglądając się szczególnie jego oczom, które swoim kolorem przypominały czekoladę. Pojedyncze kosmyki jego niesfornych włosów rozwiewał wiatr, a jego usta wykrzywione były w uśmiechu.  

Chłopak schylił się i pozostawił ciepły pocałunek na czole dziewczyny, oraz po raz ostatni zaczesał jej brązowe włosy za ucho. 

– Leć już do samolotu, bo jeszcze odleci bez ciebie. – zażartował chłopak śmiejąc się cicho.  

– Nie smuciłabym się, gdyby tak się stało. – odpowiedziała. Podwinęła rękaw swojej bluzy którą miała na sobie i zdjęła ze swojego przedramienia bransoletkę. Była ona niebieska, wykonana z muliny. 

Podała ją chłopakowi, a on od razu założył ją na swoją rękę. 

Na nim wygląda zdecydowanie lepiej niż na mnie. – pomyślała.  

Nie odzywając się, zamknął dziewczynę w objęciach. 

***

Chłopak wiedział, że właśnie pozwolił odejść najważniejszej osobie w jego życiu. Do końca udawał, że wszystko będzie dobrze. Nie znosił pokazywania swoich emocji przy kimś, na kim mu zależy. 

Odwrócił się, po chwili wpatrywania się w odlatujący samolot i skierował się na parking. Wsiadł do swojego czarnego BMW i pojechał do miejsca, do którego wtedy zawiózł Loren.

Był to bowiem las, z piękną polaną, na której nocą można było oglądać gwiazdy. Jadąc, w jego aucie puszczona była piosenka someone you loved. Może nie była to piosenka, którą mogliby znać mężczyźni, ale Will bardzo ją lubił i utożsamiał się z nią. 

Zanim się obejrzał, wjeżdżał już w las, co oznaczało, że zaraz powinien być na miejscu. Kręcąc kierownicą, wchodził w zakręt, który doprowadzał go do celu jego podroży. Wyszedł z auta z furią w oczach, i zaczął rwać trawę, by uspokoić jakoś ten wybuch agresji.   

– Cholera! - krzyczał sam do siebie. –  Jak można być takim debilem, żeby pozwolić odejść swojej dziewczynie?! Może mi to ktoś wytłumaczyć?! - krzyczał podnosząc swoją głowę ku niebu.

– Ja nawet nie próbowałem jej zatrzymać! – mówił podniesionym tonem wymachując rękami. – Jestem debilem! – literował uderzając pięściami w drzewo.

Już po chwili, całe jego ręce były we krwi, lecz on nie przejmował się bólem, bo musiał się na czymś wyżyć.

 – Jestem debilem. – powtórzył ciszej. Przestał już uderzać, ale opierając się o nie, zsunął się i usiadł na trawie. 

Wpatrując się w niebo, zacisnął swoje oczy, by pozbyć się łez, które się w nich zbierały. Wstał i skierował się do swojego auta. Otworzył tylne drzwi, a następnie podniósł z siedzenie plecak.

Pociągnął za suwak, a następnie włożył do niego rękę. Wyjął z niego paczkę papierosów oraz  zapalniczkę, które teraz bardzo mu się przydadzą.

 Nie palił na co dzień, tylko w wyjątkowych sytuacjach, która według niego właśnie miała miejsce. Wziął go do ust i zapalił zapalniczką. Zaciągając się tytoniem, chłopak pomyślał o chwili, gdy zrobił to po raz pierwszy. 

Dokładanie pamiętał gdzie to zrobił i z kim. Było to z Jackiem, jak można by się spodziewać.

Miejsce też nie było jakoś szczególnie przemyślane, bo było to za ich ówczesną szkołą. Na samą myśl o wspomnieniu z jego przyjacielem, oczyścił na chwilę umysł z tego wszystkiego co w nim siedziało.

Skupiając myśli na czymś innym niż na dzisiejszych wydarzaniach, brunet wyciągnął telefon i odblokował go. Ku jego oczom ukazały się liczne wiadomości oraz nieodebrane połączenia, nie należały one tylko do Jacka, bo o dziwo, wśród nich była też jego mama. Na sam widok tego numeru, wykrzywił swoją twarz w grymasie. 

Jego relacja z rodzicami była dość skomplikowana, bo o ile się nie kłócili, to byli w miarę normalni, natomiast gdy sprzeczali się, chłopak mógł zniknąć na tydzień, a żaden z nich by tego nie zauważył.

 Z czasem się do tego przyzwyczaił, ale za każdym razem chociaż w małej mierze się tym przejmował, bo jak to jest przyjść do domu i słyszeć jak mama bądź tata wydziera się do telefonu do siebie nawzajem?

Kończąc palić papierosa, zgasił go o trawę i rzucił gdziekolwiek. Ignorując wiadomości od jego mamy, oddzwonił do swojego kumpla.

– O co chodzi stary? –  odezwał się do telefonu.

 – Nie było cię dzisiaj w szkole, o co chodzi? – usłyszał. 


– Kurde nie chce o tym gadać, okej? –  powiedział przeczesując swoje włosy palcami i opierając się o auto.  

– Dobra stary, luz. Martwiłem się po prostu. 

– Spoko rozumiem, odezwę się jutro. – powiedział szybko i rozłączył się nie czekając na odpowiedź.

Nie miał ochoty z nikim rozmawiać, nawet z Jackiem. Teraz chciał po prostu zaszyć się u siebie w pokoju i zrobić coś co go odstresuje. W tym wypadku było to rysowanie.  

*** 

Chłopak siedział już w swoim aucie, jadąc do swojego domu. Nie chciał tam wracać, ale w nim znajdowało się  miejsce, jedne z niewielu, w którym miał swój azyl. 

Przekraczając bramę prowadzącą do rezydencji Państwa Hilton, od razu dało się poczuć ten luksus, który krzyczał o swojej obecności. 

Dom prezentował się naprawdę bardzo okazale, białe ściany, dwa garaże, oraz drogie ferrari, które należało do Will'a.

Chłopak zaraz po tym jak jego rodzice się rozwiedli, zaczął wychodzić z założenia, że jeśli chce coś osiągnąć, to musi to zrobić sam, bez pomocy czyiś pieniędzy. 

 Dlatego właśnie nie jeździł owym autem. To nie on na nie zapracował. 

Od razu po przekroczeniu progu jego domu, spełniło się to, czego najbardziej się obawiał. 




Cześć! Przychodzę z kolejnym rozdziałem, w którym w pewnym momencie akcja przechodzi trochę na stronę Willa. Zrobiłam to celowo, byście trochę bardziej go poznali :)) Mam do was pytanie, czy wiecie gdzie mogłabym zgłosić  to opowiadanie do recenzji??  Z góry dziękuje za wszystkie podpowiedzi :) Ten rozdział jest dużo dłuższy niż poprzednie, mam nadzieję że wam się podoba. Dziękuje za wszystkie głosy oraz komentarze, są dla mnie ogromną motywacją <3 Ode mnie to chyba tyle, do zobaczenia w kolejnym rozdziale!  Papaa <33

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top