XXV
Nadszedł kolejny poranek, w którym obudziłam się otulona ramionami Albina. Z przerażeniem uświadomiłam sobie, jak niewiele brakowało, żebym pomyślała o nim, jak o mężczyźnie, którego kochałam. Niemal wzdrygnęłam się na tę myśl, gdy zrozumiałam, jaki to by miało wpływ na moje życie.
Najbardziej martwiło mnie to, że miłość robiła z mózgiem człowieka dziwne rzeczy, a co jeśli postanowię zrezygnować z mojego życia w Tanaan, zostawiając jednocześnie mój lud na pastwę losu... Postanowiłam, jak najszybciej odpędzić od siebie te myśli, które mogły popsuć mi tak dobry poranek.
Odwróciłam się w ramionach mężczyzny twarzą do niego. Gdy spał wyglądał, jakby nie miał żadnych zmartwień. Wydawał się wtedy jeszcze bardziej idealny niż w normalnych warunkach. Co prawda mogło mieć na to wpływ to, że się po prostu nie odzywał. Nie złościł się, nie zachowywał stoickiego spokoju, nie był zbyt rozbawiony, co zdecydowanie wpływało na jego korzyść, gdyż rzadko kiedy udawało mu się dobrać idealny humor do sytuacji. Zwykle zdecydowanie przesadzał, co często bywało irytujące, ale tak już po prostu było.
Minęły dwa tygodnie, odkąd zaczęłam pracę w księgarni, w której radziłam sobie niemalże znakomicie, jednak książki to zdecydowanie był mój świat. Mogłam je porządkować, przestawiać, nawet opisywać. Umiałam już posługiwać się komputerem, co prawda tylko w zakresie, jaki wymagała moja praca, ale w końcu od czegoś musiałam zacząć.
Zerknęłam na budzik, który znajdował się tuż obok mnie. Szybko nacisnęłam odpowiedni przycisk, tym samym wyłączając alarm, który jeszcze na dobre się nie zaczął. Wiedziałam, że Albin miał dzisiaj wolne i wrócił niedawno po długim dyżurze, więc postanowiłam być na tyle wielkoduszna i nie budzić go z samego rana.
Ostrożnie wyplątałam się z ramion Albina, które oplotły mnie niczym jakiś bluszcz, co wcale nie było łatwym zadaniem. Odkąd Ita zamieszkała w domu, raz na zawsze żegnając się ze szpitalem, mężczyzna miał zaskakująco lekki sen, prawie tak, jakby młoda była niemowlakiem, a nie nastolatką...
Wstałam i w pół godziny byłam gotowa do wyjścia. Jak zwykle ubrana luźno, aczkolwiek z klasą, jaką musiałam zachować, jako bibliotekarka. Na szczęście restrykcje odnośnie do wyglądu, chyba nie miały większego znaczenia, bo nikomu nie przeszkadzały ani tatuaże, ani dziwne oczy, czy odważne ombre. No może kilka starszych pań posłało mi oburzone spojrzenia, których w żaden sposób nie byłam w stanie zinterpretować. Głupio mi było zapytać Ann, dlaczego się tak gapią, bo jednak dziewczyna nie należała do grona zaufanych, którzy znali mój mały sekret.
Wyszłam z domu, z uśmiechem na ustach, ponieważ wiedziałam, że może i ja nie obudziłam Albina, ale za niecałą godzinę zadzwoni kolejny budzik, który był przeznaczony dla Ity. Dziewczyna miała specjalny tok nauczania, podczas którego musiała odrobić stracone miesiące w szkole. Na razie nauczała ją prywatna nauczycielka, ale Albin mówił mi już, że Ita będzie musiała w wakacje chodzić do szkoły, jeżeli chciała być nadal w tej samej klasie, co jej znajomi. O dziwno młoda nie miała żadnych „ale".
— O, jak dobrze, że już jesteś! — Usłyszałam od wejścia, przez co niemal dostałam zawału.
Jednak w bibliotece zawsze panowała cisza i spokój, więc nawet narwany charakter Ann na tych kilka godzin musiał się uspokoić. Dlatego byłam w wielkim szoku, gdy nagle postanowiła sobie krzyczeć. Dopiero wtedy zobaczyłam rozgardiasz, jaki panował wokół. Kompletnie nic nie było na swoim miejscu.
— Co tu się dzieje? — zapytałam nieco oszołomiona, rozglądając się dookoła.
Wszystkie stoliki były wepchnięte między regały z książkami, na których Ann akurat coś porządkowała, robiąc tym samym większy chaos, o ile to było możliwe. Dodatkowe pudła stały na środku pomieszczenia na ustawionych w kilka rządków krzesłach.
Szybko poszłam na zaplecze, zostawiając tam swoje rzeczy, na które składała się jedynie podręczna torebka i pudełko z drugim śniadaniem.
— Mamy występ autorski. Nie mów, że zapomniałaś — żachnęła się, patrząc na mnie z niedowierzaniem wypisanym na twarzy. Przekrzywiła przy tym nieco buzię, przez co okulary niemal spadły z jej nosa.
— A to ja o tym wcześniej wiedziałam? — zdziwiłam się, bo naprawdę nie przypominałam sobie, żeby ktokolwiek informował mnie o jakimś występie autorskim. Czym to, do jasnej cholery, było?
— Na pewno ci mówiłam. A jak nie, to było wywieszone mnóstwo informacji o tym.
— Widocznie były w miejscach, na które nie zwracam uwagi — odparłam, zakasując rękawy jasnego sweterka. — Co mam robić, o pani? — spytałam ze śmiechem, unosząc pytająco brew.
— Ułóż te książki z pudeł na tych stolikach przy wejściu — oznajmiła i gdyby trochę nad tym popracowała, mogłaby mieć naprawdę władczy ton.
Ann chyba była jedną z niewielu osób, które mogły mi w jakikolwiek sposób rozkazywać i wcale mi to nie przeszkadzało. Oczywistym było to, że dziewczyna była tutaj wyżej w hierarchii, mimo że to ja byłam tą starszą. I tak należała do osób, którym zawsze daje się mniej lat, niż te na ile wyglądają, a to wszystko przez zaskakującą ilość posiadanej energii i otwartości w stosunku do innych osób.
— Ej, pamiętasz o imprezie nie? — zagaiła, wychylając głowę zza jednego ze stołów, przypominając surykatkę, którą widziałam w jednym z programów o zwierzętach.
— Tak, pamiętam — powiedziałam, nagle bardzo skupiając się na wykonywanej pracy. Uwielbiałam ją irytować i zazwyczaj wcale nie musiałam się starać, żeby to zrobić. Ona naprawdę śmiesznie się złościła.
— Idziecie, nie? — dopytywała, a chwilę później, nie uzyskawszy jednoznacznej odpowiedzi, którą było ciche mruknięcie, już była obok mnie i patrzyła na mnie swoim „groźnym" spojrzeniem. — Aine...
— Słucham cię uważnie — odezwałam się uprzejmym tonem, jakbym wcale nie wiedziała, o co jej chodziło.
— Nie prowokuj mnie, bo się pogniewamy — odparła ostrzegawczym tonem i niemal czułam, że jeszcze trochę i wyjdzie z siebie i stanie obok. — Impreza. Dzisiaj.
— Aaa, to. Oczywiście, że będziemy, chyba że wypadnie nam coś naprawdę ważnego.
Chwilę później poczułam, jak z zadziwiającą siłą jej pięść spotkała się z moim ramieniem. Posłałam jej spojrzenie, jak to mawiał Albin, zbitego psa, udając, że kompletnie nie miałam pojęcia, dlaczego to zrobiła.
— Masz być, chociażby ci się świat walił, zrozumiano? — zapytała, a ja przez moment naprawdę poczułam się, jakbym stała naprzeciwko jakiegoś ważnego dowódcy.
Automatycznie pokiwałam głową, tym samym kończąc durne przekomarzania, które za każdym razem wydawały mi się takie znajome. Jakbym już kiedyś je przeżywała. Jakbym miała w sobie zapisane wszystkie odpowiedzi na zaczepki dziewczyny i nie wiedziałam, czy to było dobre, bo wiedziałam, że ta przyjaźń skończy się, nim na dobre się zacznie.
A ona sama w sobie wywoływała u mnie efekt deja vu.
***
Wieczór nadszedł zdecydowanie szybciej, niż mogłabym się tego spodziewać, a występ autorski był naprawdę ciekawy, chociaż zbyt dużo się z niego nie dowiedziałam. Ann cały czas miała o czym plotkować! To my powinnyśmy stanowić wzór dla osób, które znajdowały się w bibliotece, a tymczasem to nas musiano non stop uciszać. Ta dziewczyna potrafiła plotkować o wszystkim. Wystarczyła jedna rzecz, żeby stać się tematem jej rozmów, a Ann zdecydowanie należała do osób, które nie umiały szeptać.
— Jak to dobrze, że idę tam z tobą — odezwał się Albin, który przyglądał się mojemu ubraniu, odkąd tylko wyszłam z łazienki.
— Aż tak dobrze wyglądam? — podchwyciłam, prowokując go do komplementowania. Akurat miłe rzeczy, słyszane z ust miłego mężczyzny, nigdy mnie nie nudziły.
— Wyglądasz nawet dużo lepiej niż tylko dobrze — zapewnił mnie, na co lekko się uśmiechnęłam, dziękując.
Czarna, krótka sukienka zdecydowanie ukazywała długie nogi, pokryte czarnymi znakami. Cienkie ramiączka również nie zakrywały zbyt wiele. Na szczęście nie była zbyt obcisła, wręcz przeciwnie, należała do tych luźnych, dzięki czemu ukrywała kobiece kształty, które i tak wydawały się widoczne podczas ruchu.
— Chyba już na nas pora — oznajmiłam, patrząc na zegarek, wiszący w salonie.
To miała być moja pierwsza impreza w klubie. Nawet nie wiedziałam, czego się spodziewać oprócz muzyki i alkoholu. Albin zdradził mi tylko tyle, a Ann wolałam nie pytać, zbyt dużo musiałabym się tłumaczyć, żeby nie wyjść na zacofaną idiotkę, którą po części jednak chyba byłam. Oczywiście nawet nie myślałam, żeby pytać o to Itę, która z tego, co wiedziałam, nie miała wstępu do takich miejsc, dopóki nie ukończyła iluś tam lat. Chyba moja idealna pamięć, zaczęła powoli mnie zawodzić i o dziwo nieszczególnie się tym przejmowałam.
— Co z Itą? — zapytałam, przypominając sobie o siostrzenicy, za którą zaczynałam odczuwać dziwną odpowiedzialność.
— Niania się nią zajmie, spokojnie. My mamy wolny wieczór i właśnie wychodzimy, a ona już śpi — mówił Albin, niemalże popychając mnie w stronę drzwi wyjściowych.
— A jak... — zaczęłam, ale nie dane mi było skończyć.
— Och, kobieto, masz wolny wieczór i ja też. Idziemy na imprezę, dziecko jest bezpieczne. Już? Możesz zacząć się bawić? — Posłał mi protekcjonalne spojrzenie, przez które ruszyłam z kopyta prawie, jak porażona prądem.
Ja już mu pokaże, jak potrafię się bawić, aż mu kapcie spadną.
Droga do klubu, jak się okazało, nie zajęła nam zbyt długo i jak to powiedział Albin, szczęście nam sprzyjało, bo wyjątkowo nie było kolejek. Tuż przed wejściem zobaczyliśmy Ann, która jedną nogą już była za progiem. Chciałam krzyknąć, ale miałam wrażenie, że to było bezcelowe, już stamtąd słyszałam muzykę. Aż się bałam, co będzie w środku.
Gdy weszliśmy do środka, przez chwilę przemknęła mi przez głowę myśl, że zaraz rozsadzi mi głowę. O dziwo to uczucie szybko minęło, a miarowe basy sprawiały, że chciałam rzucić się w wir tańczących. Nie powiem, ale w pomieszczeniu nieźle dawało potem i alkoholem, przez co miałam ochotę odwrócić się na pięcie i dać dyla. Tylko owinięte wokół mnie ramię Albina powstrzymało mnie przed takim posunięciem.
— Pójdziemy do baru! — wrzasnął mi do ucha i niemalże widziałam już oczami wyobraźni, że pęka mi bębenek i nagle głuchnę, przez tego czasem patentowanego idiotę.
Postanowiłam dzisiaj przejąć kontrolę Albinowi, który dzisiaj zamierzał zacząć najwidoczniej od upicia mnie. Widziałam już niejeden film i wiedziałam, jak to się kończyło, ale naprawdę chciałam doświadczyć tego na własnej skórze.
Niedługo później, gdy już przepchnęliśmy się między chmarą ludzi, dostałam swojego pierwszego drinka. Zdecydowanie był słodki i w sumie czułam tylko tę słodycz. Wystarczyło jednak kilka łyków i poczułam gorąco, które było wynikiem wypitego alkoholu.
Jak się okazało, moja głowa do najmocniejszych nie należała, a po dwóch drinkach mogłam podbijać parkiet i jakoś nie szczególnie obchodziło mnie to, kto akurat będzie u mojego boku. Mógł to być Albin, Ann, albo jakaś randomowa osoba, która akurat się napatoczyła gdzieś po drodze.
Skakałam do rytmu piosenki i starałam się naśladować ruchy niektórych osób, co dla jeszcze innych musiało być niezłym kabaretem. Jednak to się dla mnie wtedy nie liczyło. Najważniejsza była zabawa, dzięki której mogłam wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje.
Kolejny drink, kolejna przeskakana piosenka, miałam wrażenie, że ktoś położył mi rękę na tyłku, ale to była kolejna rzecz, na którą tej nocy nie zwróciłam uwagi, tak samo, jak na to ile wypiłam. Nie miałam hamulców, sądziłam, że w pewnym momencie zaświeci mi się w głowie czerwona lampka na znak protestu, że ciało nie chciało przyjmować więcej alkoholu, ale nie było czegoś takiego.
W końcu, gdy starałam się iść prosto i zachować równowagę, a mimo to ludzie nadal na mnie wpadali, Albin chyba stwierdził, że tyle mi wystarczy. Ann w międzyczasie gdzieś się zapodziała i jakoś to też szczególnie nie zwróciło mojej uwagi.
Zwróciło się natomiast coś innego, mniej przyjemnego. Zdążyliśmy opuścić lokal, udało mi się nawet namierzyć kosz, gdy zawartość żołądka gwałtownie podjechała mi do gardła. Ledwo dobiegłam, gdy wstrząsnęły mną torsje. Mimo to miałam wrażenie, jakby ten cholerny kosz się ruszał albo chciał uciec, co wcale mi nie pomagało. Na szczęście równie szybko, co się zaczęło, równie szybko się skończyło.
— Zamówiłem taksówkę, niedługo będzie — oznajmił mi Albin, na co skinęłam jedynie głową, opierając się o niego, gdy przez przypadek po raz kolejny wpadłam na ten sam słup i przeprosiłam go ze trzy razy.
Nie zważając na protesty mężczyzny, posadziłam tyłek na krawędzi chodnika i wpatrywałam się hipnotycznie w rynsztok, jakby miały ukazać mi się tam wszystkie odpowiedzi. Podniosłam gwałtownie głowę, patrząc na Albina.
— Wiesz co? — zapytałam i pociągnęłam go za rękę tak, że aż usiadł obok mnie. — Jesteś jedyną osobą, która mnie lubi za mnie, a nie za moje czary mary — mruknęłam pod nosem, przytulając się do jego ramienia.
— Bredzisz głupoty, wszyscy cię lubią za to, jaka jesteś — odparł poważnie, łapiąc mnie, gdy niewiele brakowało i spadłabym z chodnika.
Już chciałam powiedzieć mu, że go kocham za troskę o mnie, gdy podjechała taksówka, do której Albin usłużnie mnie zapakował, a później doznałam klasycznego zjawiska i urwał mi się film.
Niestety pamiętałam ranek, podczas którego miałam wrażenie, że zaraz wyzionę ducha. To chyba był najgorszy kac, jaki kiedykolwiek mogłam sobie zafundować i wcale mi się to nie podobało.
***
Wpadłam właśnie na genialny pomysł maratonu, dlatego dostaniecie dzisiaj jeszcze jeden rozdział i jeżeli uda mi się napisać, to również epilog. Czerpcie z tego, że jestem chora i siedzę w domu :D
Tutaj oto widzimy kompletnie inną stronę Aine, nad którą już nie ciąży złożona obietnica uratowania Ity. Mam nadzieję, że nie przesadziłam z nią, no ale się okaże.
Oczywiście standardowo, jeżeli zauważycie błędy, piszcie, staram się to wszystko poprawiać na bieżąco, ale no różnie to wychodzi.
Miłego dnia!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top