XXIV
Gdy portal wyrzucił nas tam, gdzie chciałam, czyli na dachu domu Albina, miałam wrażenie, że mężczyzna jeszcze trochę i zwymiotuje. Na szczęście Ita zniosła to dużo lepiej, niż jej wujek, co dało mi wiele do myślenia.
Ściągnęłam buty ze stóp i wzięłam młodą na ręce, dając Albinowi możliwość do odsapnięcia po nietypowej podróży. Wiedziałam, że on nie mógł przejść przez rytualny krąg, miałam jednak nadzieję, że u Ity nie będzie z tym większego problemu.
Postanowiłam wykorzystać dokładnie ten sam pentagram, co podczas pobierania księżycowej energii, na szczęście wcześniej nie wpadłam na pomysł posprzątania tego, a byłam pewna, że ten znak nada się idealnie. Zresztą wydawało mi się, że każdy by się nadał, szczególnie że nie miałam czasu na narysowanie kolejnego.
W końcu miałam jeszcze dwa dni na przygotowania, ale skoro Patrick o mnie wiedział, wiedzieć mógł każdy. Musiałam się więc spieszyć, żeby inni, z większą wiedzą i głową na karku, jeżeli takowi istnieli, nie mogli zagrozić mi życiem Ity, gdy zażądają czegokolwiek. Nie mogłam czekać, zresztą i tak czekanie nic by tu nie dało, gdy Jess przerwała krąg.
Stanęłam przed samą linią kręgu i odetchnęłam głęboko, powtarzałam sobie w głowie, że przecież musiało się udać. W końcu, póki co wszystko działo się z jakiegoś powodu, miałam też nadzieję, że i to działo się po coś.
— Możesz poczuć lekki ucisk, ale to nic złego — odezwałam się do Ity, chcąc pocieszyć ją w jakikolwiek sposób na duchu. — A ty bądź spokojny, niezależnie od tego, co się będzie działo — powiedziałam do Albina, którego mina wyrażała jedynie przerażenie.
W sumie, gdyby ta sytuacja nie była tak niejasna i gdybym wiedziała, czego mogę się spodziewać, jego mina mogłaby mnie śmieszyć, ale wyrażała ona jedynie to, co ja starałam się ukryć w głębi siebie. Dopiero wtedy zorientowałam się, że mimo iż trzymałam Itę, nic mi nie było, nie czułam typowego bólu.
Skołowana nową sytuacją zrobiłam pierwszy krok w głąb kręgu. Mogłam jedynie chcieć, żeby to była zasługa mojego ostatniego rytuału, a nie nieodmienność losu dziewczynki.
Tak jak ostatnim razem, miałam wrażenie, jakbym zanurzała się w głębokiej, lodowatej wodzie. Przez moment dosłownie nic nie widziałam i nie słyszałam. Miałam wręcz wrażenie, że zamiast iść naprzód, cofałam się, jakby krąg nie chciał nas w sobie i nas wypychał. Na szczęście pierwsze wrażenie, trwające nad wyraz długo, szybko przeminęło.
Ita wydała z siebie cichy pisk, przez który sama się wystraszyłam, gdy świece zapaliły się same z siebie. Przez chwilę w mojej głowie pojawiła się niedorzeczna myśl, że tylko na to czekały, jakby to było ich prawdziwe przeznaczenie.
— Dlaczego tu jest tak zimno? — zapytała, wtulając się bardziej w moje ciało. Nie wiedziałam, co miałam jej odpowiedzieć, bo sama się nad tym zastanawiałam, odkąd tylko poczułam, jak na skórze pojawiła mi się gęsia skórka.
— Kochanie, teraz mogą się wydarzyć dziwne rzeczy, ale się nie martw, jasne? — zapytałam, idąc w sam środek pentagramu.
Widziałam przerażenie w oczach dziewczynki, ale jej postawa wyrażała jedynie spokój. Właśnie wtedy poczułam, że wszystko się uda, bo ta mała, niepozorna istotka miałam jakąś ważną rolę do odegrania.
Uśmiechnęłam się do niej pokrzepiająco, gdy usiadłyśmy naprzeciwko siebie. Sama nie miałam pojęcia, co z tego wyniknie, ale o dziwo nie odczuwałam żadnej presji. Prawie tak, jakbym nie ważyła w rękach losu niewinnego dziecka, które w każdej chwili mogło umrzeć. Nawet nie miałam planu, nie wiedziałam, co miałam powiedzieć, czy nawet pomyśleć. Byłam niczym Ita, różnica polegała tylko na tym, że ja znałam inny Świat i jego zasady, a ona nie. Niestety pojęcie na temat tego rytuału miałyśmy takie samo.
Okej, powiedziałam do siebie w myślach, będzie dobrze, dasz radę, po prostu się skup.
Wzięłam małe dłonie Ity i zamknęłam je we własnych, które również nie należały do jakiś niesamowicie wielkich. Przymknęłam powieki, czując, jak młoda wlepiła we mnie zaciekawione spojrzenie wielkich zielonych oczu. Z trudem powstrzymałam chęć otworzenia własnych i mimowolnego porównania jej do Astry.
Szybko się zreflektowałam i odsunęłam od siebie wszystkie rozpraszające mnie myśli. Skoncentrowałam się jednak na samej Icie. Mimo zamkniętych oczu widziałam komórki, z których składało się jej ciało. Chociaż to może było złe określenie. Widziałam potężną aurę, która wydzielała. W większości miejsc miała ona piękny nasycony czerwony kolor, w innych z kolei czarny albo zgniłozielony. Nie musiałam się długo zastanawiać nad tym, co chciałam zrobić. Poczułam się tak, jakbym urodziła się z tą wiedzą. Jakby misją mojego życia było uratowanie tej małej istotki.
Zobaczyłam też moją aurę, srebrną, która wyciągała rękę do chorych punktów. Przez chwilę się zawahałam, ale w końcu srebro dotknęło czerni.
Poczułam ukłucie bólu, które rozprzestrzeniło się na całe ciało i przerodziło w prawdziwy nieokiełznany ból. Miałam wrażenie, że przeniósł mnie w nicość, pośród której dryfowałam, gdy moje ciało było niemal rozrywane na strzępy. Chciałam przed tym uciec, chciałam stamtąd zniknąć, ale nie mogłam, coś mnie trzymało, coś sprawiało, że nie mogłam się poruszyć nawet o cal.
Chciałam krzyczeć i płakać, ale niewidzialna siła naciskała na mnie, wyduszając powietrze z płuc. Masowy atak, tylko tak potrafiłam o tym myśleć. Każdą komórką ciała czułam ten ból i każda komórka odbierała go inaczej. Już widziałam oczami wyobraźni, że gdy otworzę oczy, moje ciało zmieni się w kupkę popiołu, której nikt nie będzie mógł już naprawić. A teraz chciałam być taką właśnie kupką popiołu, która nic by nie czuła. Marzyłam o tym, żebym przestała istnieć, żeby ta agonia w końcu się zmieniła.
Zapomniałam, gdzie się znajdowałam i po co tam, do cholery, byłam. Dlaczego dobrowolnie zgodziłam się na takie katusze i dlaczego nikt przed tym nie protestował? Byłam popieprzoną idiotką, sądząc, że byłam w stanie sobie z tym poradzić.
Nie wiedziałam, ile czasu minęło, dziesięć minut, czy może kilka godzin, gdy w końcu mój umysł i ciało zalała fala nieopisanej ulgi, przez którą miałam ochotę płakać z radości. Odciąć się od wszystkich, którzy coś ode mnie chcieli i ukryć, jak najdalej od tego cholernego Świata. To właśnie przeżyłam największe cierpienie, którego nie życzyłbym nikomu, niezależnie od popełnionych przestępstw.
Odrętwiałe ciało, przez kilka długich chwil nie chciało mnie słuchać tak samo, jak umysł, który podsuwał wizję zagłady tego przeklętego miejsca.
Jednak gdy otworzyłam oczy i ujrzałam zafascynowane spojrzenie Ity, jej bladą, choć zdrową twarzyczkę, okoloną puklami kręconych rudych włosów, mogłam stwierdzić, że było warto. Teraz widziałam życie nie tylko w oczach, które były takie same, jak te mojej siostry, ale od całej jej postawy ono niemalże biło i mogło zwalić z nóg.
Nie miałam pojęcia, jak sama wyglądałam, ani co ten rytuał zrobił ze mną, ale to się teraz nie liczyło. Liczył się zachwyt i radość na twarzy Ity, która rzuciła mi się z całym impetem w ramiona, niemal powalając mnie na dach.
— Widziałam taką panią i ona mi wszystko powiedziała. Dziękuję — wyszeptała mi do ucha, a ja jakimś cudem wiedziałam, że to była Shireen.
Nie wiem jak, ale ta kobieta zawsze nade mną czuwała. Właśnie wtedy sobie uświadomiłam, że przecież nie musiałam wiedzieć dokładnie, co się działo. Miałam po swojej stronie kapłankę Ryhe, która po prostu przy mnie była, jakby musiała znać każda podjętą przeze mnie decyzję. Zdecydowanie ta kobieta mi imponowała.
Miałam ochotę płakać ze szczęścia, bo mimo że jeszcze nie miałam żadnego potwierdzenia, wiedziałam, że się udało.
Świeczki tak samo, jak gwałtownie się zapaliły, zgasły i zasłona, która jakby oddzielała nas od Albina, wydawało się, że opadła.
— Twoje włosy są świetne — powiedziała jeszcze Ita, zanim Albin do nas podszedł. Tym razem krąg go nie odrzucił, na szczęście.
Gdy tylko nas objął, poczułam się bezpieczniej. Dopiero wtedy dotarło do mnie, że cierpienie się skończyło i że spełniłam swoją obietnicę względem Albina i Ity. Teraz mogłam żyć tak, jak chciałam bez wstrętnych podszeptów, że ja żyję pełnia życia, podczas gdy niewinne dziecko umiera.
— Chyba czas wejść do domu, bo w końcu przeziębienia się nabawimy — zaśmiał się Albin, po czym wstał i pomógł nam uczynić to samo.
Ten wieczór mimo słabego początku zdecydowanie mogłam zaliczyć do tych dobrych. Otworzyłam właz dachu, po czym cofnęłam się o kilka kroków.
— Ja zaraz przyjdę — powiedziałam tylko, posyłając lekki uśmiech mężczyźnie.
Skierowałam się ku krańcowi dachu, po czym usiadłam tam, spuszczając nogi. Jak zwykle siedziałam z wyprostowaną sylwetką. Skierowałam swój wzrok w górę, podziwiając księżyc, którego widoczna była większa część.
Dziękowałam w duchu Matce Ryhe, która pozwoliła na to, żeby wszystko się udało. Dziękowałam również Shireen, w której zasługi nawet nie śmiałam wątpić. Zawsze to ona stała za większością moich zwycięstw, może nie dosłownie, ale po prostu miałam w niej wielkie wsparcie, co samo w sobie wystarczało.
Przymknęłam oczy i prawie czułam energię krążącą w moich żyłach. Energię księżyca, która teraz sama mnie odnajdywała i sprawiała, że wszystko wydawało się dużo prostsze.
Wyobraziłam sobie Tanaan, które nie raz oglądałam z najwyższej wieży w zamku. Skąpane w blasku księżyca, wyglądało pięknie. Proste domy, od których biła rodzinna miłość i w których nawet obcy mogli zawsze znaleźć schronienie, jeżeli tego potrzebowali. Za łąką domostw znajdowały się pola, z których plony zawsze wydawały się zaskakująco duże. Cały obszar, jaki mogłam objąć wzrokiem, przecinała poskręcana srebrna wstęga wody. Za dnia nurt był dziwnie spokojny, a rzeka gładko błękitna.
Do tej chwili nie zdawałam sobie sprawy, jak bardzo tęskniłam za Tanaan, za życzliwymi ludźmi, którzy nie mieli ukrytych zamiarów, a zamiast tego zawsze służyli pomocą. Brakowało mi osób, które rozumiałyby mój tok myślenia i moje priorytety. A co najważniejsze brakowało mi mojego miejsca, które z pewnością nie znajdowało się na Ziemi. Oczywiście uwielbiałam spędzać czas z Albinem i Itą, ale oni nie mogli zastąpić mi miejsca, w którym spędziłam trzydzieści lat. Miejsca, które niemal sama zbudowałam.
Wątpiłam, żeby było cokolwiek na tym Świecie, co byłoby w stanie sprawić, że Ryhe zeszłoby na dalszy plan.
— Długo zamierzasz tu jeszcze siedzieć? — Usłyszałam gdzieś z tyłu, przez co mimowolnie się wzdrygnęłam. Albin niezrażony zajął miejsce tuż obok mnie.
Nie lubiłam, jak ludzie podchodzili bezszelestnie. Nawet jeżeli były to osoby, przy których zazwyczaj czułam względny spokój i bezpieczeństwo.
— Będę siedziała tu dokładnie tyle, ile będę chciała — powiedziałam, opierając głowę na ramieniu mężczyzny.
Poczułam, jak jego ramię oplotło mnie w talii, a następnie złożył pocałunek na moim czole. Nie wiem co, ale zdecydowanie było coś w tym mężczyźnie, co sprawiało, że wszystko wydawało się prostsze. Może chodziło o jego spokój, który często bywał tylko pozorny, szczególnie jeżeli chodziło o jego bratanicę.
— Jak Ita? — zapytałam, zastanawiając się, czy to, co się wydarzyło, wydarzyło się naprawdę. Może po prostu miałam jakiś pokręcony sen?
— Śpi. Nie wiem, co tam się stało, ale nieźle ją wymęczyło. Jutro zrobię badania i będziemy wiedzieli, czy wszystko poszło dobrze.
— Udało się — odparłam pewnie, choć nie miałam bladego pojęcia, skąd brała się we mnie ta pewność.
— Skąd ta pewność? — dopytywał, ale wiedziałam, że i tak zrobi swoje badania. Sama bym tak zrobiła, bo w końcu nawet jak komuś ufasz, musisz tę osobę od czasu do czasu sprawdzić. Nawet najlepsi się mylą.
— Po prostu wiem. — Wzruszyłam lekko ramionami i przez moment pomyślałam o tym, że mogłabym tak spędzać każdy wieczór.
Zapadła między nami cisza, ale ta przyjemna. Każde z nas mogło zastanowić się nad tym, co właśnie się stało i jak to wpłynie na nasze życia. Jakby na to nie spojrzeć, dzisiejszej nocy w życiu zarówno Albina, jak i Ity zrobiłam niezły bałagan, bo mimo że oboje chcieli, żeby dziewczynka żyła, wydaje mi się, że już dawno pogodzili się ze śmiercią.
Chyba przyszedł czas na moje uniezależnienie się, które już wiedziałam, od czego zacznę.
— Zamierzam pójść do pracy — oznajmiłam nagle i niemal poczułam, jak Albin na chwilę zastygł w bezruchu.
— Gdzie?
— W bibliotece. Widziałam ostatnio ogłoszenie, że szukają kogoś nowego. Podobno jedna osoba sobie nie radzi. To chyba jest jedyne zajęcie, które jestem w stanie robić w tym Świecie. Nie wymaga zbyt wiele kontaktu z technologiami — zaśmiałam się, wiedząc, że byłam beznadziejna w nauce pod tytułem, jak obchodzić się z urządzeniami, które do działania potrzebują prądu.
— Z pewnością sobie poradzisz — powiedział i chyba wyczułam w jego głosie troskę.
Podniosłam głowę z ramienia mężczyzny i przez chwilę po prostu na niego patrzyłam. Wgapiałam się prosto w te szare oczy osoby, która zdecydowała się zaufać komuś z innego Świata. Dosłownie. Pochyliłam się w stronę Albina i złożyłam czuły pocałunek na ciepłych wargach. Co prawda nie trwał on zbyt długo, bo naprawdę było zimno, ale był w pewien sposób wyjątkowy.
— Te nowe włosy pasują do ciebie — pochwalił mnie Albin, na co zmarszczyłam brwi.
Dopiero w domu zobaczyłam, że moje długie czarne włosy, już dłużej nie były czarne. Od mniej więcej jednej trzeciej zaczęły stopniowo przechodzić w biel, co wyglądało naprawdę zjawiskowo, szczególnie gdy brało się również pod uwagę moje oczy ze srebrną siatką na ciemnej tęczówce.
Jak to ujął później Albin, miałam bardzo odważne ombre.
***
Jak zwykle dajcie znać, jak Wam się rozdział podobał i oczywiście, jeżeli znajdziecie jakieś błędy. ;)
Po raz kolejny nie mam pojęcia, czy przez przypadek nie zrobiłam jakiejś logicznej luki, ale przez cholerne przeziębienie chyba już nie myślę...
Z tego, co wynika z moich obliczeń, koniec tego opowiadania zbliża się zaskakująco szybko. Nie mam pojęcia, czy spodoba się Wam ta informacja, ale zostały tak naprawdę dwa może trzy (zależy, jak długie wyjdą) rozdziały i epilog.
Także ten...
Miłego dnia/nocy!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top