V

Dotarliśmy do domu Albina, gdy zapadł zmrok. Zdecydowanie podróż do tego miejsca była ciekawa. Zadawałam mu mnóstwo pytań, na które, na szczęście, odpowiadał.

Dowiedziałam się, że Minnesota leżała w Ameryce Północnej, że na Ziemi było siedem kontynentów. Ogólnie Albin opowiedział mi po krótce o najważniejszych rzeczach i zasadach, jakie tutaj panowały. Nawet stwierdził, że nauczy mnie obsługi telefonu!

Podziwiałam miasto, które pogrążone było w zmierzchu. Zachodzące słońce przeciskało się pomiędzy budynkami albo odbijało refleksami od przeszkolonych powierzchni. Ludzie wydawali się szczęśliwi, choć każdy jakby się spieszył. Pokazywali sobie coś na telefonach, rozmawiali, śmiali się, a nawet płakali... ale i tak kroczyli dalej, żeby dojść do celu.

No właśnie, oni mieli małe cele, a dopiero na końcu czekał ten najważniejszy, największy. Ja z kolei od razu widziałam tylko powrót do Tanaan. Nie chciałam półśrodków, nie wiedziałam, do czego innego mogłabym dążyć. To było najważniejsze.

Dlatego z takim zafascynowaniem patrzyłam, jak ludzie spotykali się, zbierali w grupki, rozmawiali na chodnikach, byli po prostu szczęśliwi.

A ja przez całe życie parłam przed siebie, nie szukając przyjaciół, czy miłości. Moją jedyną rodziną zostały moje uczennice. Nie pamiętałam, kiedy ostatnio na chwilę przysiadłam, żeby pomyśleć o sobie, o tym, czego ja chciałam. Zawsze było coś innego, ważniejszego do zrobienia i oczywiście musiałam to zrobić od ręki. 

Poddani uważali mnie za dobrą władczynię, najlepszą i taka starałam się być. Dawałam z siebie wszystko, ale nie byłam szczęśliwa. Nie wiedziałam co to szczęście, zawsze widziałam tylko wybrany cel, a nigdy nie widziałam wydarzeń, które do niego prowadziły. One według mnie nie były ważne.

A teraz zaczęłam tęsknić za czymś, czego nawet nie znałam. Chciałam być szczęśliwa, ale musiałam wrócić. Jak mogłabym cieszyć się z trywialnych rzeczy, gdy nie byłam pewna, czy mój lud był bezpieczny. Przecież oni mi zaufali, a ja miałam ich chronić.

W pewnym sensie zawiodłam.

Już w samochodzie starałam się myśleć nad tym, czego potrzebowałam, ale moje myśli niebezpiecznie uciekały w rejony niepewności. Za bardzo bałam się, że po powrocie zastanę zgliszcza.

Chciałam się skupić, lecz rażące barwy na tle ciemniejącego nieba wcale nie pomagały, przyciągały tylko moją uwagę. Odwiedziłabym część tych sklepów tylko ze względu na barwne szyldy.

Gdy wreszcie stanęłam przed w większości, oszklonym budynkiem, który otaczało mnóstwo świerków, niemal od razu stwierdziłam, że to nie będzie dobre miejsce na ćwiczenie czegokolwiek. Przecież niechcący mogłam mu rozbić pół domu!

Wnętrze było urządzone zdecydowanie minimalistycznie. Nie widziałam ozdób, ani nawet rodzinnych fotografii, jakby lekarz chciał ukryć przed wszystkimi gośćmi swoją prywatność.

— Masz w tym domu jakieś rzeczy? — zapytałam, unosząc nieco brew.

Albin oprowadzał mnie po domu, a każde kolejne pomieszczenie nie różniło się zbytnio od poprzedniego. Zdecydowanie ten dom nie posiadał duszy, co było kolejnym argumentem przeciw trenowaniu tutaj. A zdawałam sobie sprawę, że będę musiała dużo czasu ćwiczyć, jeżeli moje przypuszczenia się potwierdzą.

— No, a nie widać? — Odwrócił się do mnie ze zdziwioną miną. — Tu będzie twoja sypialnia.

Skinęłam głową, oglądając szary pokój. Ten Świat może i był kolorowy, ale miałam wyjątkowego pecha i trafiłam do osoby, której dom przypominał sterylne wnętrze kaplicy, w której oddawano część i składano ofiary Matce Ryhe.

— No nie bardzo. Może to dziwne, ale w moich stronach ludzie mają w domach osobiste rzeczy, fotografie bliskich, czy cokolwiek, co by miało dla nich jakąś wartość, co by ich określało w pewien sposób. — Wzruszyłam lekko ramionami, niepewnie przekraczając próg.

A jak coś wyskoczy spod łóżka? Czy są tutaj straszne stworzenia? Nienawidziłam tej niepewności, która mnie prześladowała, odkąd zorientowałam się, że moja moc mnie tutaj nie wspierała. Wypatrywałam zagrożeń tam, gdzie ich nie było, ale chyba nie potrafiłam inaczej. Tutaj wszystko mogło być niebezpieczne, a gdyby mi się coś stało na Ziemi, Tanaan mogło nie dostać nowej królowej.

Dopiero po chwili wpatrywania się w łoże zauważyłam, że Albin był nieco zbyt cicho. Odwróciłam się do niego, a on bez żadnych skrupułów po prostu się we mnie wgapiał.

— A skąd ty właściwie pochodzisz, co? Wiem, że nie stąd, to w takim razie skąd? — Stał tak oparty, z zaplecionymi rękoma na torsie, patrząc tak, jakby chciał mnie prześwietlić.

Mówić prawdę, czy nie mówić?, pytałam się w myślach i gorączkowo szukałam sposobu na wybrnięcie z sytuacji. Najlepiej tak, żeby prawie nic nie zdradzić.

— Z Ryhe — odparłam więc krótko, zastanawiając się, jak wiele mogłam mu powiedzieć.

— Aha... A czym to Ryhe jest? — Wszedł do pokoju i usiadł w rogu na czarnym fotelu, a ja westchnęłam.

— Ryhe to... planeta, tak możesz ją nazywać.

— A gdzie to jest?

— W kosmosie. Czy ja wyglądam na znawcę w tej materii? Nigdy nie zgłębiałam nieba i położenia planety. Zajmowałam się bardziej przyziemnymi sprawami — odpowiedziałam spokojnie, chociaż byłam wściekła na siebie, że nigdy się tym nie zainteresowałam.

Widziałam wielki kontrast między mną a Albinem. On był rozluźniony, po prostu przyjmował do wiadomości to, co mówiłam, nawet nie wiedziałam, czy naprawdę mi wierzył. Z kolei ja siedziałam wyprostowana, jak struna i nawet gdyby ktoś kazał mi się rozluźnić, nie wiem, czy bym potrafiła.

— Mówisz, że jesteś z innego Świata, ale znasz nasz język, nie jesteś zbytnio niczym zaskoczona, więc jak to naprawdę z tobą jest, co?

Na moim stanowisku nie mogłam się dziwić, bo to ukazywałoby pewne słabości. Zawsze musiałam być pewna siebie i spokojna, całe życie udawałam, żeby nikt nie ośmielił się podważyć mojego autorytetu i moich sposobów.

Zaplotłam dłonie, które położyłam następnie na kolanach. Zaczynałam powoli czuć się jak na jakimś ważnym spotkaniu. To w końcu od niego zależało, czy będę miała chociaż możliwość, żeby spróbować wrócić do domu. Więc zrobiłam to, co najlepiej umiałam. Weszłam w tryb władcy, który rządził, nie akcentując poleceń, a i tak każdy wiedział, że musiał je wypełnić. 

— Nie wiem, jak to jest możliwe, ale sądzę, że te dwa Światy więcej łączy, niż dzieli. Ten język funkcjonuje również w moim Świecie tak samo, jak wiele innych. Na razie nie wiem, na jakiej zasadzie to działa, ale skoro mówiłeś wcześniej, że mi pomożesz, już możesz to uczynić i przynieść mi książki o historii Ziemii i przydałyby się jakieś kartki i coś do pisania. Nie pogardziłabym też dobrym posiłkiem. — Uśmiechnęłam się do zszokowanego mężczyzny, który bezwiednie otworzył usta.

Albin skinął jedynie głową i sprawiał wrażenie, jakby na chwilę zastygł. Może powinnam dodać „proszę"? Na Ziemi byłam nikim, więc równie dobrze mógł mnie wyrzucić ze swojego domu. Chyba musiałam pogodzić się z chwilową utratą władzy. 

— O, i najlepiej jakby udało ci się to załatwić na jutro. Dziękuję, ale teraz chyba poszłabym spać, więc gdybyś mógł. — Wskazałam dyskretnie na drzwi, na co znowu skinął głową. To się robiło dziwne. — Czy wszystko z tobą w porządku?

— Yhm... przyniosę ci coś do spania — wydusił z siebie, wychodząc z pokoju.

Przez chwilę patrzyłam za nim, po czym ze zrezygnowaniem pokręciłam głową. Tutaj nie byłam królową, a on nie był moim służącym, więc pewnie przyszedł czas, bym rozstała się ze swoim ulubionym władczym tonem.

Ale jak miałam to zrobić, kiedy używałam go tyle lat? Zapracowałam na to, przez co ciężej było z tego zrezygnować, a moje sumienie gryzło mnie, za każdym razem, gdy rządziłam wolnymi ludźmi. Tu mieli innego władcę i musiałam to przełknąć, chociaż smakowało cholernie gorzko.

Chwilę później faktycznie wrócił z czymś, co miało być wygodne podczas snu. Podziękowałam i dopiero gdy wyszedł, spojrzałam na piżamę. Wyglądała na damską, ale, czego nie lubiłam, dzieliła się na spodnie i koszulkę. Zdecydowanie wolałam koszule nocne.

Czy damskie ubrania oznaczały, że mój gospodarz nie był samotny?, z takimi myślami zasnęłam, nie myśląc pierwszy raz od dawna o prawdziwych problemach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top