II
Gdy tylko uczucie niemocy opuściło moje zmęczone ciało i umysł, przypomniałam sobie wszystko to, co stało się, gdy ostatnim razem otworzyłam oczy. Skrzywiłam się i pragnęłam po raz kolejny zapaść w sen. Tym, co rozbudziło mnie do reszty, było szuranie krzesła, które ktoś usilnie starał się przysunąć bliżej łóżka.
Otworzyłam oczy, nieufna wobec gatunku ludzkiego zamieszkującego ten Świat. Serce zabiło mi szybciej i jakby uwięzło w gardle, gdy zobaczyłam pochylającą się nad moją twarzą dziewczynkę. Wpatrywała się we mnie dużymi, zielonymi oczami, w których czaiło się dziwne zainteresowanie. Przez chwilę czułam się tak, jakbym już je kiedyś widziała, ale szybko odsunęłam od siebie te myśli, przecież nie mogłam jej znać, nie miałam jak...
Może i istotka do wielkich nie należała, ale zdecydowanie to nie było normalne zachowanie dziecka. W Tanaan nigdy nie miałam zbyt wielkiego doświadczenia z małymi ludźmi, ale dzieci, które spotkałam, nigdy nie były tak blisko, bez żadnego zezwolenia. W końcu to ja byłam ich królową, więc musiały okazywać mi szacunek i nie podchodziły same zbyt blisko.
Dziecko nie odsunęło się, gdy przerażona na nią patrzyłam, wręcz przeciwnie, wgapiało się we mnie jeszcze bardziej, jakby chciało prześwietlić na wylot wszystkie moje sekrety – a było ich naprawdę wiele. Czując nieprzyjemny ucisk w żołądku z powodu braku magii, przez który byłam kompletnie bezbronna, zaczęłam obawiać się, że może mnie zaatakować, a może nawet i uśmiercić. W końcu często ci najmniejsi to ci najgroźniejsi, bo nikt nigdy nie brał ich na poważnie.
— Ita, co ty tutaj robisz? Zabroniłem ci tu wchodzić — zabrzmiał męski głos, a dziewczynka, ku mojej uldze, w końcu odsunęła się ode mnie, siadając na krześle, które sobie wcześniej przysunęła. Miałam wrażenie, że to krzesło też stało za blisko.
Czy ludzie tu nie znali określenia – przestrzeń osobista? Niby wyglądali tak samo, jak mieszkańcy Tanaan, no dobrze, może byli bardziej wypielęgnowani, ale zachowanie było czymś, co dzieliło te dwa gatunki niczym przepaść. Chyba wolałam swoisty chłodny szacunek, niż to gorące zainteresowanie wszystkich wokół.
— Nikt do niej nie przyszedł, to pomyślałam, że ja ją odwiedzę. Pewnie czuła się samotna — odezwała się niewinnym głosikiem, a z mojej głowy wyparowały myśli o zamachu, który mogłaby na mnie przeprowadzić.
Dopiero gdy usiadła, zobaczyłam, jak bardzo blada twarzyczka dziecka sprawiała wrażenie niewinnej. To ona była bezbronna, nie ja. Wydawało się, że najwięcej życia pozostało w jej wielkich oczach. Wypłowiałe rude włosy, których było zdecydowanie za mało, drobna sylwetka, zapadnięte policzki, to wszystko sprawiało wrażenie, jakby coś było bardzo nie tak. Jakby była chora, ale dlaczego w takim razie nie brała leków? Przecież nie ma chorób nieuleczalnych. Ale mimo tych wszystkich objawów było w niej coś znanego, coś, przez co mimo zachowania sprawiło, że ją w jakiś dziwny sposób polubiłam.
— A może pani Aine woli odpoczywać w samotności? — zapytał mężczyzna, podchodząc bliżej. — Jak się pani dzisiaj czuje?
Lekarz przeniósł swoje czujne spojrzenie jasnych, szarych oczu z Ity na mnie. Poznałam w nim tę samą osobę, która wczoraj wstrzyknęła mi środek nasenny. Jednak dzisiaj z ciemnymi sińcami pod oczami nie robił aż takiego wrażenia jak wcześniej. Chociaż nadal coś w nim było, co przyciągało wzrok. Może chodziło o pewność siebie albo ogólnie o postawę, która raczej należała do kogoś o neutralnym sposobie bycia. Prawie tak, jakby mógł się dostosować do każdej sytuacji i pewnie właśnie dlatego jakoś nie odczuwałam potrzeby, żeby mu się postawić w czymkolwiek.
— Dobrze — odparłam zdawkowo, mając nadzieję, że jak najszybciej będę mogła stąd wyjść.
— Jest pani naszym ewenementem, przepraszam, jak pani na nazwisko?
— White — powiedziałam bez zająknięcia. W końcu nie bez powodu wszyscy, a przynajmniej wszyscy w Ryhe, nazywali mnie Białą Królową. — Dlaczego jestem ewenementem?
— Otóż, zleciłem wszystkie badania, jakie tylko byliśmy w stanie przeprowadzić. Wszystkie, dosłownie wszystkie wyniki ma pani perfekcyjne, a jednak coś się stało, że spadła pani ze schodów i trochę się potłukła. Doznała pani silnego wstrząsu mózgu i niewątpliwie będzie pani miała bliznę na czole. Widocznie uderzyła pani w kant. Więc, dlaczego pani spadła? — spytał, przysuwając sobie krzesło po drugiej stronie łóżka.
Przez cały czas się w niego wgapiałam, szukając czegoś wyjątkowego, ale nic nie znalazłam. Fakt, był przystojny, nawet bardzo, zadbany i nawet wydawał się szarmancki i miły, ale nie było w nim niczego, czego bym nie znała, a jednak... Coś sprawiało, że zaciekawił mnie swoją osobą, mimo że tak naprawdę nic o nim nie wiedziałam. Z pewnością nie chodziło o jego gładko ogoloną szczękę ani mądrość bijąca z oczu. Chodziło po prostu o niego, o całokształt...
Może i widok miałam naprawdę dobry, bo wgapiałam się w niego, ile chciałam to i tak przez nich zaczęłam czuć się niekomfortowo i zdecydowanie nie opuszczało mnie wrażenie, że byłam osaczona. Z jednej strony Ita, z drugiej lekarz. Co miałam mu odpowiedzieć? Jakim cudem miałam nie czuć się klaustrofobicznie... jak oni mogli tak żyć?
W Tanaan ludzie byli uprzejmie chłodni wobec władcy, może i w swoim towarzystwie też nie znali przestrzeni osobistej i naruszali ją, kiedy tylko mogli, ale gdy byłam wśród nich, nikt nie sprawiał, że czułam się w jakiś sposób osaczona, otoczona.
— Jak się pan nazywa? — zagaiłam, uświadamiając sobie, że przecież nawet nie wiedziałam, z kim rozmawiałam.
— Doktor Albin Invent — wyjaśnił, uśmiechając się z lekkim zakłopotaniem. — W sumie jestem pediatrą i jest pani na moim oddziale, ale to tylko do czasu, póki nie zwolni się miejsce.
Skinęłam delikatnie głową, chociaż wcale nie rozumiałam. Kim był pediatra? Gdy się przestawił, poczułam się tak, jakbym znała jego i to nazwisko, i funkcję, jaką pełnił. W końcu, nawet gdy o nim myślałam, używałam sformułowania „lekarz", chociaż nie mogłam tego wiedzieć. Było prawie tak, jakby mój mózg sam się na nowo zaprogramował, dostosowując się do tego miejsca. Miałam dziwne wrażenie, że z resztą przystosowania się nie będzie już tak łatwo.
Mężczyzna po raz kolejny sprowadził rozmowę na tory związane ze schodami, a ja nadal nie wiedziałam, co mogłabym mu powiedzieć.
— Nie wiem, jak to się stało. Chyba się poślizgnęłam. — Wzruszyłam ramionami, odwracając głowę w stronę okna. Zamiast okna zobaczyłam parę zielonych oczu wgapionych we mnie, przez co skierowałam wzrok na swoje dłonie leżące na białej pościeli w samolociki, splecione ze sobą.
— Skąd pani jest? Bo nie jest pani tutejsza, prawda?
Przymknęłam na chwilę oczy, czując się tak, jakbym była na przesłuchaniu, a za chwilę miał paść wyrok okrutnej śmierci z rąk bezdusznego kata. Wcale mi się to nie podobało, ale nie miałam wpływu na tego mężczyznę. Nie mogłam go zmusić swoją mocą, żeby zajął się czymś innym, nie byłam w stanie zagiąć jego woli, bo moja moc postanowiła sobie wziąć wolne.
— Z daleka. I tak by mi pan nie uwierzył — mruknęłam pod nosem, zastanawiając się, czy w tym Świecie płaci się za pobyt w takich miejscach.
— Musimy sprawdzić pani ubezpieczenie, ale raczej nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby opuściła pani szpital w ciągu najbliższych dwudziestu czterech godzin.
— Nie trudźcie się. Nie mam ubezpieczenia, nie mam też pracy — powiedziałam cicho, wzdychając, gdy uświadomiłam sobie, że będę potrzebowała pieniędzy, jeśli nie zamierzałam umrzeć, chociażby z głodu. Ale co miałam robić Świecie, którego kompletnie nie znałam.
— Och, to nieco komplikuje... Chociaż może uda nam się dogadać — powiedział z uśmiechem.
— Co to znaczy?
— Przygarniemy ją? — zapytała dziewczynka z nadzieją w głosie.
— Co? — zdziwiłam się, przerzucając wzrok z Albina na Itę. Czy to był jej ojciec?
Przyjrzałam im się przez chwilę i dopiero wtedy dostrzegłam podobne rysy twarzy i niemal identyczne nosy. Ale jej oczy również były dziwnie znajome, a przecież to akurat różniło tę dwójkę. Sam ich kolor był inny, nie wspominając już o kształcie...
— Zobaczymy, najpierw muszę obejrzeć ranę na twojej głowie — powiedział w moją stronę, wstając z krzesła i nachylając się nade mną.
Nie uszło mojej uwadze to, że tak bezproblemowo i niemal natychmiast przeszedł na „ty". To nieco zbiło mnie z tropu i sprawiło, że moje zaufanie względem mężczyzny drastycznie zaczęło maleć. Szczególnie po tym, jak z uśmiechem powiedział, że możemy się dogadać. Nie chciałam mieć tu żadnych problemów, a przecież każde państwo miało swoje prawa, co więc jeśli zmusi mnie do czegoś nielegalnego? W końcu nie znałam tutejszych zwyczajów i nie wiedziałam, co mogłam robić bezkarnie.
Lekarz założył rękawiczki i powoli zaczął odrywać plaster z prawej strony czoła. To zdecydowanie nie było przyjemne uczucie, mogłam niemal policzyć każdy włosek, jaki wyrwał, niestety wszystkie wraz z cebulką. Chwilę to trwało, a Albin zachowywał się, jakby nie chciał, żeby mnie zabolało. To pewnie było częścią jego pracy, ale nie wiedział, że nie mógł tego zrobić bezboleśnie.
— Co jest? — zapytał zaskoczony, przyglądając się mojemu czołu i zaciekawiony, bardziej się nade mną nachylił. — Tu nic nie ma... Jakim cudem? — mruczał do siebie pod nosem.
— Coś się stało? — zagaiłam uprzejmie, chcąc dowiedzieć się, o co chodziło.
— Poczekaj. — Wyszedł na chwilę i przyszedł z małym, podręcznym lusterkiem.
Usiadł na łóżku obok mnie, mając gdzieś Itę, która stanowczo i gorliwie zaczęła mu tłumaczyć, że przecież nie wolno siadać na łóżkach pacjentów.
— Tu wczoraj było wielkie rozcięcie, które sam szyłem. Miałaś pięć szwów, a teraz nie ma śladu ani po szwach, ani po ranie — tłumaczył szybko, pokazując na prawą część czoła, które było idealnie gładkie. — Jak to możliwe?
Uśmiechnęłam się lekko pod nosem, czując, jak kamień spadł mi z serca. Nowa porcja nadziei owionęła mnie, a ja cieszyłam się jak głupia, że nie wypadłam z gry. Mogłam walczyć o to, żeby wrócić do Tanaan, do mojego domu i bliskich. Do swojego świata, do Ryhe.
Nie zwracałam już nawet uwagi na lekarza, który przyglądał się moim rękom, na których wczoraj podobno były siniaki, nawet żebro, które podobno było połamane, zrosło się. Już nawet nie obchodziło mnie to, że mówił mi na „ty". Nic nie miało znaczenia, liczył się tylko ten mały cud. Mężczyzna opadł ciężko na krzesło, wzdychając głośno.
— Przecież to nie mogło się stać. Prawda? No bo jak? — Patrzył na mnie tymi jasnymi oczami, jakby szukał we mnie potwierdzenia, którego niestety nie mogłam mu dać. W końcu wszystko było możliwe, tylko on chyba w to nie wierzył.
— Magia — wzruszyłam ramionami, nadal z lekkim uśmieszkiem na twarzy, którego nie potrafiłam i nie chciałam odpędzić.
Może jednak wszystko pójdzie po mojej myśli i wrócę szybciej, niż początkowo przypuszczałam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top